Rozdział 4 ៛ Poniedziałkowe zagwostki gburowatej Ślizgonki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


✧ ✦ ✧ ✦ ✧


────── 𝖕𝖚𝖗𝖊 𝖇𝖑𝖔𝖔𝖉 ──────

Rozdział 4 ៛ Poniedziałkowe zagwostki gburowatej Ślizgonki

៛ ────── ៛


Obudziło mnie głośne walenie w drzwi do mojego pokoju. Mruknęłam tylko ciche „wejść" i przykryłam się mocniej kołdrą. Doskonale wiedziałam, że była to Mabel. Mężczyźni nie mieli wstępu do damskiego dormitorium przez silne zaklęcia chroniące, a nie przyjaźniłam się z żadną inną Ślizgonką.

Jako pierwszoklasistka szybko zauważyłam, ze miałam ambicje bliższe moim kolegom z rocznika niż innym dziewczynom, więc z żadną nie byłam w bliższych relacjach niż koleżeństwo. Czasem sobie pomagałyśmy, mogłyśmy się wspierać i plotkować na przerwach, ale w gruncie rzeczy do nich nie pasowałam. To Mabel była moim łącznikiem z resztą żeńskiej części Slytherinu. Była idealnym połączeniem mojej zimnej i oschłej natury z babskimi sprawami, którymi przejmowały się nasze koleżanki. Gdyby nie ona, to najprawdopodobniej wcześniej czy później zabiłabym jedną z nich.

— Za dziesięć minut jest śniadanie, śpiochu, więc lepiej wstawaj. Mamy jeszcze dwie godziny do rozpoczęcia zajęć, ale mówiłaś wczoraj, że chciałabyś sobie po raz ostatni sprawdzić wypracowanie wakacyjne z Mikstury Postarzającej.— Usłyszałam delikatny, ciepły głos Mabel.

Lubiłam słuchać jej głosu. Kojarzył mi się z harmonią, akceptacją i radością - wszystkim czego mi w życiu brakowało. Blaise słusznie wskazywał nam różnice pomiędzy naszymi charakterami i barwami głosu, które idealnie do nas pasowały. Czasem było to wręcz przerażające.

Mabel była tą dobrą duszyczką, która dodawała Slytherinowi uroku, pomagała innym, wszyscy (oprócz Pansy, co było moją winą) ją lubili i cenili sobie jej towarzystwo ze względu na jej osobę. Ja byłam tą chłodną, oschłą i podstępną żmiją, której ludzie się bali, a Ślizgoni cenili za moją przebiegłość, inteligencję i rodowe nazwisko. Macnair, aby dostać wszystko, czego tylko chciała, używała swojej słodkiej buźki, a ja wolałam albo kogoś przestraszyć, albo zmanipulować doskonale dobranymi słowami. Właśnie dlatego świetnie się dopełniałyśmy.

Westchnęłam przeciągle i położyłam sobie poduszkę na twarzy.

Na moje nieszczęście, Mabel miała rację i powinnam zdecydowanie już wstawać. Wczoraj w nocy okazało się, że łóżka Prefektów są niespodziewanie wygodne, a te stare materace w dormitoriach wyglądały przy moim nowym jak kamienie.

— No wstawaj. — Poganiała mnie przyjaciółka, zabierając mi poduszkę i rzucając nią na drugi koniec łóżka.

Podniosłam się do pozycji siedzącej i ziewnęłam.

— Nienawidzę cię — jęknęłam, posłusznie wstając. Za moimi plecami rozległ się cichy śmiech brunetki oraz szelest pościeli, którą zapewne postanowiła poprawić.

— Jasne — odpowiedziała, a w jej głosie wciąż słychać było rozbawienie. — Pani Prefekt powinna wstać wcześniej i odprowadzić pierwszoklasistów do Wielkiej Sali, nie uważasz?

— Malfoy też jest Prefektem — warknęłam, biorąc ze sobą ręcznik i szczotkę i idąc do mojej łazienki. — Myślę, że nie jest w stanie zepsuć tak prostej rzeczy jak odprowadzenie dzieciaków na śniadanie.

— Dlatego odprowadził pierwszą turę tych, którzy wstali wcześniej. Ty zabierzesz te kilka osób, które sobie trochę pospały — krzyczała do mnie przez drzwi.

Wywróciłam oczami. Oczywiście, że Malfoy wstał wcześniej. On nigdy nie potrzebował dużo snu. To ja zawsze byłam tą, która spóźniała się praktycznie na wszystkie spotkania naszych rodzin, bo nie dość, że wstawałam praktycznie w ostatnim możliwym momencie, to jeszcze jako dziewczyna, potrzebowałam więcej czasu na przygotowanie się. W końcu, to od nas wymagało się nieskazitelnego wyglądu.

Wzięłam szybki prysznic, umyłam włosy i je wysuszyłam, po czym wcisnęłam się w standardowy mundurek szkolny i odpięłam kilka guzików koszuli, aby pokazać mój rodowy naszyjnik, który dostałam od matki w wakacje. Było to białe złoto z dużym szmaragdem, który wskazywał naszą przynależność do domu węża. Należał do naszej rodziny od co najmniej wieku, a dziadek kazał mi go godnie prezentować. Na palce założyłam kilka również rodowych pierścieni, które nosiłam, tak jak Draco, oraz kilka bransoletek. Moją ulubioną była jednakże prosta, srebrna bransoletka, którą dostałam na dwunaste urodziny od Mabel. Byłam w stosunku do niej bardzo sentymentalna i uważałam na nią jak na najcenniejszy skarb jaki posiadałam.

— Gotowa?!

— Tak! — odpowiedziałam, wypluwając pastę do zębów. Opłukałam szczoteczkę, po czym wyszłam z łazienki i rozejrzałam się po pomieszczeniu. — Nie za wygodnie ci? — mruknęłam, patrząc na Mabel, która rozłożyła się moim łóżku. — Przypominasz mi Malfoya.

Mabel uśmiechnęła się szeroko i podeszła do mnie.

— Co Malfoy robił w twoim łóżku, słonko?

— Leżał, Macnair, leżał. Mówiłam ci już o tym wiele razy, ale ta fretka zawsze jak do nas przychodzi, to musi zająć akurat moje łóżko. Jakby nigdzie indziej nie było miejsca dla jego arystokratycznego tyłka.

— Ty u mnie też zajmujesz łóżko. — Zauważyła sprytnie Mabel.

— Ale ja jestem twoją najlepszą przyjaciółką, a z Malfoyem nie łączy mnie nic. — Wywróciłam oczami. — Jesteśmy tylko znajomymi przez naszych rodziców i wspólne... zainteresowania i poglądy. — Wybrnęłam z sytuacji.

Prawie powiedziałam za dużo. Mabel wiedziała, że jej rodzice częściowo popierają Czarnego Pana, ale nie byłam pewna, czy państwo Macnair przeprowadziło już z nią rozmowę. Tę rozmowę na temat ich przynależności do Śmierciożerców oraz przyszłości brunetki. Nie chciałam przez przypadek zdradzić jej za dużo szczegółów, bo wtedy mogłaby nie chcieć się do nas przyłączyć i byłaby w największym możliwym gównie. Nie mogłam jej tego zrobić.

Uśmiechnęłam się szybko, założyłam torebkę na ramię, wetknęłam różdżkę do kieszeni czarnej szaty i wypchnęłam Mabel z pokoju. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem za moimi plecami, więc byłam pewna, że nikt bez mojej zgody nie wtargnie do dormitorium.

Dowiedzieliśmy się w piątek, czyli już dwa dni temu, że drzwi do pokoju Prefektów różnią się od tych do pokojów zwyczajnych uczniów. Nasze drzwi po zatrzaśnięciu otwierały się tylko przez naciśnięcie klamki przez właściciela albo przez udzielenie zgody na wejście, kiedy jesteśmy w środku pokoju, podczas gdy wszystkie pozostałe drzwi otwierały się dla każdego. Zostaliśmy wtedy także upomnieni, że nie możemy używać tego do zamykania innych osób w naszych pokojach, co, moim zdaniem, było jawnym marnotrawstwem potencjału.

Po drodze do Pokoju Wspólnego wyminęłam kilka dziewczyn, z którymi się przywitałyśmy, po czym wtargnęłam jak burza do pomieszczenia na górze.

— Pierwszaki, które chcą iść na śniadanie, do mnie! — zawołałam, patrząc wymownie na grupkę przestraszonych, ale jednocześnie podekscytowanych pierwszoklasistów. — No to skoro wszyscy już jesteśmy, to myślę, że możemy ruszać. Ej, ty! — Wskazałam palcem na jakiegoś wyższego ode mnie blondyna. — Jeśli jakiś pierwszak się zawieruszy czy coś, to zabierz go do Wielkiej Sali, jasne? — Chłopak skinął głową z uśmiechem, więc wzięłam to za odpowiedź twierdzącą.

Zaprowadziłam grupkę dzieciaków na śniadanie, po czym usiadłam na swoim standardowym miejscu, czyli pomiędzy Mabel i Blaisem.

Stoły w Wielkiej Sali jak zawsze były pełne najprzeróżniejszego jedzenia. Wszystkie zapachy łączyły się w niesamowicie aromatyczną całość, potęgując głód.

— Zaraz zaczniesz się ślinić, Lestrange — zażartował Draco, który uparcie mi się przyglądał z tym swoim firmowym, sarkastycznym uśmieszkiem.

— Przynajmniej nie podrywam pierwszoklasistek, Malfoy — odpowiedziałam złośliwie, nakładając sobie jajecznicę na talerz.

— Za to podrywasz Oscara Pike'a — wtrąciła się Macnair po napiciu się soku pomarańczowego. — Tego przystojnego szóstoklasistę czystej krwi, co zagadałaś go dzisiaj w Pokoju Wspólnym. To raczej pewne, że mu się podobasz i to od tamtego roku. Dziwię się, że tego nie zauważyłaś...

— No proszę — odezwał się Blaise, który musiał przypomnieć nam wszystkim o swojej obecności. — Nasza zimna Ravenna powoli staje się kobietą i już ustawiają się do ciebie adoratorzy. Ale wybrałaś nawet niezłą ligę - nie ukrywam, że ja byłbym lepszy, ale nasz związek nie miałby racji bytu. Za dużo chłopaków chciałoby mi wybić zęby, a moja matka za dużo pieniędzy wydała na magi-stomatologa.

— Co jest dzisiaj z wami wszystkimi, nie tak? — mruknęłam, starając się nie zdenerwować. Durne odzywki Mabel i Blaise'a nie zniszczą mi pierwszego dnia w Hogwarcie. — Poza tym, nie podrywałam żadnego Pike'a. Nawet nie wiedziałam, że ma tak na nazwisko. Po prostu był w Pokoju Wspólnym, a ja musiałam się upewnić, że wszyscy pierwszoklasiści dotrą na śniadanie. To wszystko. Bez żadnej zbędnej analizy. Przecież to miało miejsce może z pięć minut temu i byłaś tam Mabel, więc kompletnie nie rozumiem dlaczego my w ogóle o tym rozmawiamy. — Napiłam się wody, po czym rozejrzałam się po Sali. — Możemy zmienić temat? Na przykład na Pottera. — Wskazałam głową w kierunku stolika Gryfonów. — Jestem ciekawa czy domył te Śmierdzigluty od...

— Mimbulus Mimbletonii — dopowiedział Zabini. — Wątpię. Wydaję mi się, że nawet stąd je czuję.

— Nie mogę się wprost doczekać naszego spotkania — oznajmił Draco po krótkiej chwili zastanowienia. Dokończył swoją porcję, po czym obrócił się przez ramię, aby przypatrzeć się Złotej Trójcy. — Jeszcze nie zdążyłem pogratulować Potterowi tego, że chociaż częściowo uwolnił się od tej szlamy Granger.

— Już i tak podobno wczoraj nieźle dostał od swoich gryfońskich przyjaciół — powiedziała Pansy. — Jak szłam dzisiaj na śniadanie, to przede mną akurat szedł ten cały Dean Thomas i Seamus Finnegan. Rozmawiali o tym jak to wczoraj Potter najechał któremuś z nich na matkę, bo ta wierzy w te artykuły Skeeter w Proroku Codziennym. Po stronie Pottera stanął Weasley i Longbottom.

— Zdrajcy czystej krwi — warknął Goyle w przerwie pomiędzy pochłanianiem dwóch babeczek na raz.

Crabbe tylko przytakiwał zapchany kruchymi ciasteczkami z konfiturą truskawkową. Nie byłam pewna, czy słuchał naszej dyskusji, czy po prostu zgadzał się z nami z przyzwyczajenia.

— A czego można było się po nich spodziewać? Rodzina Weasley od zawsze do nas nie pasowała. A ci cali Longbottomowie ucierpieli tylko i wyłącznie dlatego, że nie chcieli wydać żadnych informacji na temat Czarnego Pana — mruknęłam, nakładając pomidora na kanapkę z awokado. — Matka mi o tym opowiadała. Poza tym teraz coraz więcej osób będzie się oddalało od Dumbledore'a. — Wzruszyłam ramionami.

— Ojciec też mi o tym opowiadał — zgodził się Draco. — Dowiedziałem się o tym jako jeden z pierwszych. W wakacje starzec został wyrzucony z Czarosądu i z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. Jest to związane z faktem, że uwierzył temu całemu Potterowi i bronił go przed członkami Wizengamotu. Ale to w zasadzie dobrze...

— Ludzie boją się, że Sam-wiesz-kto powrócił, dlatego wolą mu nie wierzyć — przerwała mu Mabel. — A co jeśli na serio powrócił? — dokończyła, a jej głos zadrżał.

Spojrzałam na Draco, który nieznacznie pokręcił głową, po czym od razu przeniósł wzrok na swój talerz. Wiedziałam, że oddawał mi pałeczkę skoro to ja bardziej przyjaźniłam się z Macnair. Akurat za to byłam mu wdzięczna - nie musiałam martwić się, że coś wygada, co z kolei dawało mi więcej czasu do przemyślenia jak najlepiej poruszyć temat Śmierciożerców z Mabel. Miałam swoje podejrzenia, że jej rodzice nie planują jej wtajemniczyć, ale dopóki Mabel nie wypowiadała się negatywnie o Czarnym Panie przy większej grupie Ślizgonów - nie planowałam reagować.

— Mógł wrócić — zaczęłam powoli. — Ale mógł nie wrócić. Nie możemy wierzyć Potterowi. On zawsze lubił być w centrum uwagi.

Mabel wyglądała na nieco uspokojoną. Zwerbowanie jej mogło okazać się trudniejsze niż początkowo przypuszczałam. Macnairowie nie wywiązywali się zatem ze swojej powinności sług Czarnego Pana w najmniejszym stopniu.

— Jak na razie skupmy się na SUM-ach. — Blaise zmienił temat. — Już wiecie co chcecie robić w przyszłości? Musimy być pewni co chcemy zdawać na OWUTEM-ach.

— Ja, Draco i Pansy pewnie będziemy pracować w Ministerstwie. — Z chęcią odpowiedziałam na pytanie Blaise'a. Nie chciałam już dłużej kontynuować tematu Czarnego Pana, a przynajmniej, do momentu dopóki moja najlepsza przyjaciółka nie będzie po naszej stronie. — Zapewne naszym zadaniem jest przejęcie roli naszych rodziców.

Draco i Pansy skinęli głowami. Cała nasza trójka znała swoje powinności i byliśmy z tym oswojeni od najmłodszych lat. Tak po prostu musiało być.

— A ja chciałbym zostać uzdrowicielem — odezwał się wreszcie Nott, który siedział cicho od samego początku śniadania.

— To bardzo dobry zawód, Theo — pochwaliła go Mabel.

Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc jak Nott zarumienił się na słowa Mabel.

— Ktoś tu chyba cię lubi — wyszeptałam do ucha Macnair, ściskając jej kolano pod stołem.

— Och, zamknij się, Lestrange — odpyskowała, zakrywając się włosami.

Musiałam przyznać, że z Crabbem i Goylem założyłam się rok temu o dziesięć galeonów, że Mabel i Zabini zaczną spotykać się przed SUMami, a oni stawiali, że zaczną dopiero w połowie szóstego roku. Najwidoczniej wszyscy mieliśmy przegrać, bo Macnair zrobiła nam na przekór i jednak będzie kręcić z Nottem, a nie z Blaisem. Nie spodziewałam się tego, ale jeśli dwójka moich przyjaciół miałaby być ze sobą szczęśliwa, to miałam głęboko w dupie jakieś nędzne zakłady.

— Mamy dzisiaj Eliksiry, nie? — zapytał głupio Blaise. Theodore potwierdził to tylko skinieniem głowy, wgryzając się w jabłko. — Raven, sprawdzisz mi moje wypracowanie, proszę. — Blaise zwrócił się w moim kierunku, robiąc tę swoją wyćwiczoną, skruszoną minę.

— I tak bym ci to sprawdziła — odpowiedziałam po chwili ciszy, trzymającej go w niepewności. Lubiłam się czasem nad nim poznęcać.

Odetchnął z ulgą i odsunął się od talerza.

Od pierwszej klasy umówiliśmy się tak, że ja i Draco sprawdzamy reszcie ich referaty z Zaklęć, Obrony Przed Czarną Magią, Eliksirów i Transmutacji, Goyle i Crabbe, którzy byli świetni z Wróżbiarstwa, sprawdzali wypracowania z tego przedmiotu, Blaise i Mabel zajmowali się Zielarstwem, a Nott z drobną pomocą Macnair - Historią Magii. W ten sposób mieliśmy zawsze pewność, że oddajemy świetne merytorycznie eseje, więc mieliśmy najlepsze oceny z całego Slytherinu. Gdyby nie fakt, że tylko ja i Draco umieliśmy jeszcze zastosować zdobytą wiedzę, to mielibyśmy niezłą jatkę podczas klasyfikacji generalnej i ustanawiania domowego Championa roku.

— Najadłaś się już? Bo zostało nam półtorej godziny na poprawienie wszystkich moich błędów.

— Idzie ktoś z nami do biblioteki? — zapytałam grzecznie reszty moich przyjaciół.

— Ja pójdę — mruknął Draco, podnosząc się z miejsca.

— Ja też. — Nott podszedł do nas.

Macnair powiedziała, że do nas dołączy później, a Pansy była zbyt zainteresowana świeżymi plotkami od kilku Ślizgonek z naszego roku, żeby raczyć mi chociażby odpowiedzieć na zadane pytanie.

***

Nie jest źle, Blaise. Powiedziałabym, że jest to naprawdę bardzo dobra praca — pochwaliłam Blaise'a po przeczytaniu jego eseju.

Chłopak uśmiechnął się i wyprostował na moje słowa. Chyba na serio zależało mu na moim zdaniu. Poklepałam go po plecach, po czym sama zajęłam się czytaniem mojego wypracowania, które sprawdził dla mnie Draco. Powiedział mi, że nie było w nim żadnego błędu, ale dla świętego spokoju wolałam się upewnić.

Snape lubił czepiać się szczególików, a ja chciałam w tym roku znowu pokonać Draco w klasyfikacji ogólnej Slytherinu. Jak na razie w drugiej i trzeciej klasie wygrał Malfoy, a ja w pierwszej i czwartej, więc mieliśmy remis.

— Nie uwierzycie czego się właśnie dowiedziałam — powiedziała głośno Pansy, wchodząc do biblioteki.

Oderwaliśmy się od naszych książek i wszyscy jednocześnie na nią spojrzeliśmy. Parkinson przeprosiła bibliotekarkę za bycie głośno, po czym podeszła do nas cała w dziwnej euforii.

— O co chodzi? — mruknął Draco, wracając ponownie do swoich notatek.

— Potter podkochuje się w tej Krukonce Cho Chang — oznajmiła po chwili, nachylając się nad naszym stolikiem. — Astoria Greengrass mi o tym opowiedziała, kiedy sobie poszliście. Nie mogłam w to uwierzyć, więc dopytałam się tej koleżaneczki Chang - Marietty Edgecombe, czy to jest prawda. Nie chciała mi za bardzo nic powiedzieć, ale po krótkim postraszeniu jej, że mamuśka będzie miała konsekwencje jej czynów w pracy, skoro ta podlega pod moją matkę w Ministerstwie, wypaplała co wie. — Machnęła ręką wyraźnie z siebie zadowolona. — W każdym razie jest to prawda.

— Szybko poradziła sobie po stracie Cedrica — wtrącił Blaise z uśmieszkiem na twarzy. — Chyba lubi gwiazdorów i graczy quidditcha, bo patrzcie i Potter, i Diggory brali udział w Turnieju Trójmagicznym. Zaraz jeszcze zacznie się spotykać z Krumem jak ta szlama Granger.

— Jak on mógł w ogóle na nią spojrzeć? — Pansy skrzywiła się. — Ogromne zęby, gniazdo we włosach i co najważniejsze jest szlamą. S-Z-L-A-M-Ą.

Uniosłam brew do góry, ale nic nie powiedziałam. Wiedziałam, że przemawiała przez nią ogromna zazdrość. Pansy w tamtym roku była kompletnie zauroczona Krumem. Miała nawet jego plakat nad swoim łóżkiem, kiedy ten uśmiecha się, lecąc na swojej miotle. Wzdychała do niego wieczorami, kiedy myślała, że wszystkie już śpimy. Była nim na tyle zafascynowana, że przez cały okres trwania Turnieju Trójmagicznego odpuściła sobie Malfoya, co było zjawiskiem dość niecodziennym.

To był świetny rok.

Wzdychająca do Kruma Parkinson, Potter prawie został spalony przez smoka podczas Turnieju, a na sam koniec powrócił nasz Pan. Miałam nadzieję, że ten rok szkolny również będzie niezwykle udany.

Kiedy przyszła pora lunchu na dwadzieścia minut przed rozpoczęciem Run, powiedziałam przyjaciołom, że ja jeszcze chwilę posiedzę, bo i tak nie jestem jeszcze głodna. Wszyscy skinęli głowami i wyszli z biblioteki, nie zadając żadnych dodatkowych pytań. 

Rozejrzałam się dookoła, czy aby na pewno nikt z nich nie wracał, po czym schowałam moje wypracowanie i książkę do torebki, i założyłam ją na ramię. Wstałam ze swojego miejsca i skierowałam się w stronę półek z książkami związanymi z historią czarodziejów. Byłam pewna, że w jednej z nich musiałam znaleźć cokolwiek na temat Dumbledore'a. Nie ufałam mu za grosz i byłam pewna, że ukrywał przed nami wszystkimi coś bardzo ważnego, a ja chciałam za wszelką cenę dowiedzieć się, co takiego skrywał.

— Czego szukasz, Lestrange? — Usłyszałam za sobą głos blondyna.

— Ja pierdolę, Malfoy. — Przyłożyłam dłoń do serca, czując jak szybki mam w tej chwili puls. — Musiałeś mnie tak straszyć?

— Nie chciałem cię przestraszyć. — Pokręcił głową. Brzmiał nadzwyczaj szczerze.

Obróciłam się ponownie do niego plecami, a on podszedł do mnie bliżej. Jego obecność była mi nie na rękę, bo nie chciałam spowiadać mu się ze wszystkiego.

Na Merlina, przecież my nawet się nie lubiliśmy!

— No to czego szukasz, Lestrange? — Ponowił pytanie.

— Ciszej, Malfoy. — Uciszyłam go, przykładając mu rękę do ust. — Niczego ważnego.

Założył ręce na klatce piersiowej i przysiadł na ławce pomiędzy dwoma regałami, jednocześnie odchodząc poza zasięg moich ramion.

— Jasne. Właśnie dlatego skradasz się jakby coś się działo i wcale się nie przestraszyłaś — prychnął cicho. — Stoisz przy regałach z historiami czarodziejów z XX wieku. — Wskazał brodą na szafkę, przy której stałam. — Nie mieliśmy w tym roku szkolnym Historii Magii, a Binns zadał nam wypracowanie z wieku XVII, więc?

— Cóż za dedukcja — burknęłam, mierząc go spojrzeniem. Również założyłam ręce na piersiach i stanęłam idealnie naprzeciwko niego. — Dlaczego miałabym ci cokolwiek powiedzieć, Malfoy?

— Wiesz, biorąc pod uwagę... — zaczął, ściszając głos do praktycznie niesłyszalnego szeptu — to co będziemy mieli zrobić razem w przyszłym roku, to przydałoby się zbudować między nami chociaż cienką nić zaufania. Poza tym raczej wątpię, że komukolwiek zrobisz krzywdę, posługując się książką dostępną dla wszystkich.

Zazgrzytałam zębami, westchnęłam i nachyliłam się w stronę blondyna.

— Dumbledore mi śmierdzi i chcę odkryć, to co przed nami ukrywa. Zadowolony?

— I to tyle, Lestrange? — mruknął Draco, odbijając się od ławki.

Podszedł do regału naprzeciwko i przez krótką chwilę szukał jakiejś książki. Kilkadziesiąt sekund później odwrócił się w moją stronę, trzymając średniej grubości pożółkłą książkę z wydrapanym tytułem.

— W tamtym roku zostałem tutaj wysłany przez McGonagall. Za karę miałem wyczyścić zakurzone półki, a ten charłak miał mnie pilnować. Tak się złożyło, że Irytek nabroił, a starzec o mnie zapomniał, więc miałem dużo czasu żeby trochę się porozglądać po kilku pobliskich działach. — Podał mi książkę i uśmiechnął się arogancko. — Jak się czegoś ciekawego dowiesz, to tym razem po prostu mi powiedz. Może jeszcze uda nam się zaprzyjaźnić, Lestrange, bo aż taka głupia nie jesteś. A teraz zamknij buzię i chodź, bo spóźnimy się na zajęcia.

Zmierzyłam go niezbyt przychylnym spojrzeniem, schowałam książkę do torebki i posłusznie zamknęłam rozwarte usta.

— Mogłam się spodziewać, że na jednej ze swoich kar od McGonagall wylądowałeś w bibliotece — mruknęłam cicho, wyprzedzając blondyna.

— Nie było ich aż tak wiele, Lestrange. Większość z nich była spowodowana przez tego Pottera i jego fanów — burknął równie cicho Draco. — Na pewno nie jesteś głodna?

— A co martwisz się o mnie, Dracuś? — Uniosłam brew do góry, nazywając go znienawidzonym pseudonimem, który podłapałam od Narcyzy.

— Po pierwsze: nie mów tak do mnie, Lestrange, a po drugie: nie martwię się o ciebie, a o siebie. Siedzisz koło mnie na zajęciach, więc przez trzy godziny słyszałbym tylko jak burczy ci w brzuchu. Mamy jeszcze piętnaście minut, więc zdążysz coś zjeść, a ja też bym poszedł przy okazji. Kazałem nam zająć miejsca.

— Dobra, namówiłeś mnie — zgodziłam się zrezygnowana.

Kilka minut później siedziałam pomiędzy Mabel i Blaisem, którzy wyglądali na dość zirytowanych. Po drugiej stronie stołu siedziała najbardziej zdenerwowana Pansy Parkinson, która rzucała w naszą stronę gniewne spojrzenia. Nott wyglądał na nieco skołowanego, Draco też nie wiedział o co chodzi, a Crabbe i Goyle w spokoju i ciszy konsumowali resztki swojego jedzenia.

— Mogę wiedzieć co się tutaj stało przez te dziesięć minut? — zapytałam w końcu, biorąc do ręki słodką bułkę z nadzieniem budyniowym.

— O nic — warknęła Parkinson, wściekle atakując plamę ketchupu kawałkiem pizzy. Wetknęła go do buzi i wstała od stołu, rzucając po raz ostatni spojrzenie Mabel.

— Pansy jest zazdrosna — wyjaśnił w końcu Theodore, widząc, że nikt inny nie ma zamiaru mi odpowiedzieć. — O Draco — dodał po chwili, kiedy zobaczył, że nic nie zrozumiałam.

— Nie ma o co. Pomiędzy mną a Lestrange nic nie ma — odpowiedział Draco, wgryzając się w zielone jabłko.

— Nawet cienkiej nici zaufania — dodałam, ocierając ramię z soku z jego jabłka. — Czyli zauroczenie Parkinson przybrało na sile skoro stwierdziła, że Draco, który jest dla mnie jak znienawidzony kuzyn, kiedykolwiek mi się spodobał — parsknęłam śmiechem, poprawiając bransoletkę.

— To samo jej powiedziałam! — Mabel podniosła ręce do góry w zdenerwowaniu. — I nawet przez chwilę jej przeszło, po czym Blaise się wpierdolił i powiedział, że skoro wasze rodziny tak dobrze się znają, to równie dobrze możecie być już zaręczeni.

Otwarłam usta ze zdziwienia, a Draco zakrztusił się jedzonym przez siebie jabłkiem. Goyle przywalił mu kilka razy w plecy, kiedy ten niemiłosiernie kaszlał. Kilkanaście osób dookoła nas obróciło się w jego kierunku, patrząc na cała tę sytuację.

— Blaise?

— Nie udawaj takiej zszokowanej, Raven. To może być prawda. — Zabini wzruszył ramionami jakby nie przejmował się stanem przyjaciela. — Napij się wody, Draco.

— Ja i Lestrange? — wycharczał w końcu Malfoy, ściskając mocno puchar w swojej dłoni. — To, że twoja matka wychodzi za mąż średnio raz na dwa lata, nie oznacza, że już każdy musi tak robić.

— Rzadko się zgadzam z Malfoyem, ale tym razem ma rację. Przesadziłeś, Zabini. Mamy po piętnaście lat! To jeszcze nie jest moment na takie rozmowy. Poza tym Pansy dopiero co stwierdziła, że chyba nie jestem dla niej zagrożeniem.

— A Barty Crouch Junior? — wtrącił się Crabbe, strząsając okruszki z otwartego magazynu z horoskopami. — Nie był czasem twoim narzeczonym od... w zasadzie zawsze?

— Był, ale nie zmieniaj tematu... Chodzi nam w tej chwili w pełni o Pansy i jej obsesję na punkcie mnie i Malfoya, a nie o mojego martwego pseudo-narzeczonego, którego nawet oficjalnie nie poznałam...

— Oj, poboczy się chwilę i jej przejdzie. — Zabini wywrócił oczami. — Dobra, Draco, napij się jeszcze wody i zbieramy się już. I tak poza tym, to powiedz w końcu tej biedaczce, że nic z tego nie będzie. Parkinson już pewnie planuje wasze wesele i imiona dla dzieci — zwrócił się do blondyna, który wciąż popijał wodę. — Widzimy się na Eliksirach, Raven. — Pomachał mi dłonią na pożegnanie i wyszedł z Wielkiej Sali.

— Czemu on jest taki... dramatyczny? Mógłby zagrać w teatrze samego siebie i ludzie powiedzieliby, że jest to najbardziej przerysowana postać jaką widzieli — mruknął Draco, kręcąc głową.

— Powiedział Malfoy — powiedziałam zgryźliwie, zakładając torebkę na ramię. — Widzimy się na Eliksirach. — Pożegnałam się z resztą i poszłam w kierunku sali od Run.

Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego wzięłam Starożytne Runy, skoro nikt z moich znajomych nie zadał sobie tego samego trudu? Prawie cały Slytherin chodził na Wróżbiarstwo, bo stara Trelawney była oszustką, u której wszystko dało się wymyślić. Zamiast tego siedziałam w jednej sali z tą szlamą Granger i zastanawiałam się nad znaczeniem kilku kresek pod okiem wymagającej Bathshedy Babbling.

Weszłam na szóste piętro, gdzie znajdowała się klasa i oparłam się o ścianę.

Runy były bardzo trudnym przedmiotem, ale jednocześnie bardzo potrzebnym. Moja matka poleciła mi ich wybór nawet i na przyszłych OWUTEM-ach, bo Runy były wciąż używane w dzisiejszych czasach. Powiedziała mi nawet o tym, że Ministerstwo przychylniej patrzy na nowych pracowników, którzy wybrali w Hogwarcie Starożytne Runy i Numerologię od wszelakich innych dodatkowych przedmiotów.

Kilka minut później pod salą pojawiła się reszta klasy. Kilkunastu Krukonów, kilku Puchonów, dwóch Gryfonów i jedna Ślizgonka pół-krwi, której imienia wciąż nie zapamiętałam. Florence? Fiodore? W każdym razie chyba coś na F. Musiałam w końcu nauczyć się jej imienia, biorąc pod uwagę fakt, że byłam teraz Prefektem.

Skinęłam jej głową na powitanie i wyprostowałam się, kiedy drzwi od sali się otworzyły. Wyszła z nich niska, krępa kobieta po czterdziestce ubrana w długą, szarą szatę z wysokim, spiczastym kapeluszem na głowie, z którego zwisała metalowa runa: Ehwaz, oznaczająca „braterstwo". Zaprosiła nas do sali, a Granger, jak co roku, wepchała się jako pierwsza, podlizując się na starcie nauczycielce. Wywróciłam oczami, a reszta klasy stała na korytarzu, przepuszczając mnie do sali. Oni znali swoje miejsce i wiedzieli, że nie warto było ryzykować.

Usiadłam na swoim miejscu, wyjęłam ciężki słownik i podręcznik zatytułowany Runy jednak są ciężkie, który był kontynuacją podręcznika z trzeciej klasy Starożytne runy wcale nie są trudne i przygotowałam się do lekcji.

— Dzień dobry, moi drodzy! Witam was w nowym roku szkolnym! W tym roku muszę zacząć od wprowadzenia, bo, jak zapewne dobrze wiecie, za kilka miesięcy piszecie SUM-y. Na moje OWUTEM-owe zajęcia przyjmuję wszystkie osoby, które będą miały co najmniej powyżej oczekiwań — zaczęła Babbling. — Poza tym na koniec tamtego roku szkolnego zadałam wam na wakacje dwa wypracowania domowe. Czy ktoś chce nam przypomnieć czego one dotyczyły?

Rozejrzałam się znudzona po klasie. Krukoni nie lubili się sami zgłaszać, chociaż zdecydowanie wiedzieli o co chodziło Pani Profesor, Puchoni byli zbyt zajęci rozmową z tyłu sali, Ślizgonka obok mnie wydawała się nie wiedzieć o co chodzi, a Granger wystrzeliła do góry, jakby ktoś podpalił jej krzesełko.

— Panno Granger? — wskazała na nią nauczycielka.

— Mieliśmy napisać wypracowania na temat zastosowania run w Numerologii oraz różnicach pomiędzy Futharkiem starszym i młodszym — wyrecytowała Granger.

Nic mnie tak nie denerwowało od tego jej grzecznego głosiku. Zagryzłam wargę i oparłam się wygodnie o oparcie krzesełka, zakładając dłonie na klatce piersiowej.

— Bardzo dobrze, panno Granger — odparła nauczycielka, odwracając się do niej plecami.

Granger wyglądała na trochę zrezygnowaną. Pewnie myślała, że dostanie za coś takiego dziesięć punktów dla Gryffindoru. Co za durna szlama...

Po półtorej godziny run z tymi wszystkimi szlamami i mieszańcami, wyszłam z sali jako pierwsza. Oddałam moje wypracowania i wyskoczyłam z pomieszczenia jakby się paliło. Po dzisiejszej lekcji miałam już dość towarzystwa tych brudasów na cały dzień i na moje szczęście, nie musiałam się już więcej rozdzielać z moimi przyjaciółmi.

Spotkałam ich po drodze do lochów. Udało mi się nawet wejść na chwilę do mojego pokoju w dormitorium, żeby odłożyć dwie najcięższe książki z całej mojej kolekcji. Odłożyłam także książkę, którą podał mi Draco, a którą postanowiłam zacząć czytać od jutra.

Kiedy weszliśmy do klasy, usiadłam na moim miejscu i zaczęłam szeptem opowiadać Mabel o zachowaniu tej całej Granger, która uważała się chyba za nie wiadomo kogo.

— Spokój. — Snape trzasnął za sobą drzwiami, wchodząc do klasy.

Wszystkie szepty od razu ustały. Na dobrą sprawę nic nie musiał mówić, bo sama jego obecność zawsze wszystkich uciszała. Miał tę swoją atmosferę, która zdecydowanie mi się podobała. W końcu sama do niej dążyłam. Czasami nawet utożsamiałam się z nauczycielem, bo i ja rozsiewałam strach, kiedy ktoś usłyszał moje niezwykle sławne nazwisko.

— Zanim zaczniemy dzisiejszą lekcję — powiedział Snape, sunąc do swojego biurka. Jego czarna peleryna powiewała za nim, kiedy szybkim krokiem przemierzał długą klasę. — Myślę, że powinienem przypomnieć wam, że w czerwcu będziecie zdawać ważny egzamin, podczas którego zademonstrujecie, ile nauczyliście się na temat przygotowania i używania magicznych eliksirów. Mimo iż niektórzy w tej klasie są niewątpliwie idiotami, oczekuję osiągnięcia co najmniej zadawalającego na waszych SUM-ach, bo w przeciwnym razie doświadczycie... mojego niezadowolenia.

Wzrok Snape'a spoczął na Longbottomie, który głośno przełknął ślinę. Nie było to dla nikogo zaskoczeniem, bo Gryfon nie potrafił uwarzyć nawet najprostszego eliksiru. Żaden Ślizgon nie dziwił się zatem, że Longbottom był wręcz wyszydzany przez nauczyciela. Snape nie był bowiem w stanie zrozumieć jakim cudem ktoś potrafił zepsuć jakąś miksturę, kiedy wszystkie składniki i instrukcje były podane na tablicy, więc wystarczyło się ich jedynie trzymać.

— Po tym roku, oczywiście, wielu z was zakończy naukę ze mną — ciągnął dalej Snape. — Biorę tylko samych najlepszych do mojej OWUTEM-owej klasy Eliksirów, co oznacza, że z niektórymi z pewnością powiemy sobie do widzenia.

Tym razem jego wzrok spoczął na Potterze. Malfoy za mną cicho się zaśmiał, a ja zasłoniłam sobie usta dłonią. Snape natomiast uśmiechnął się szyderczo w stronę Gryfona.

To również nie było dla nikogo zdziwieniem. Potter i Snape prowadzili ze sobą otwartą wojnę od pierwszej klasy. My, Ślizgoni, wiedzieliśmy, że na samym początku chodziło głównie o rewanż na Harrym przez błędy jego ojca, ale od dłuższego czasu problem tkwił tylko w Potterze. Wyszedł na bitwę z nauczycielem, z którym nigdy nie mógł jej wygrać. Od samego początku był na przegranej pozycji, ale jako, że był Gryfonem - wydawało mu się, że jego działania są słuszne, co było prawdopodobnie jedną z największych wad wychowanków Gryffindoru.

— Ale mamy przed sobą jeszcze jeden rok, zanim nadejdzie ten szczęśliwy moment rozstania — powiedział miękko Snape. — Tak więc bez względu na to, czy zamierzacie czy nie brać się za OWUTEM-y, radzę wszystkim skoncentrować swoje wysiłki na utrzymaniu wysokiego poziomu zaliczeń, jaki zwykłem oczekiwać od moich uczniów podczas SUM-ów. Dzisiaj będziemy warzyć eliksir, który często pojawia się na Sprawdzianie Umiejętności Magicznych: Wywar Spokoju, eliksir uspokajający niepokoje i łagodzący wzburzenie. Ostrzegam was, jeśli przesadzicie ze składnikami, spowodujecie u pijącego ciężki, czasem nieodwracalny sen, więc musicie bardzo uważać, na to co robicie. Składniki i sposób przyrządzania... — Snape machnął różdżką. — Są na tablicy. Wszystko czego potrzebujecie... — Ponownie machnął różdżką. — Jest w schowku. Macie na to półtorej godziny. Czas: start.

Od razu poszłam po wszystkie składniki, a Mabel mi towarzyszyła. Na naszych ławkach było prawie wszystko z wyjątkiem jednego bardzo ważnego składnika, który trzeba było sobie przynieść.

Snape wybrał nam dość trudny eliksir jak na pierwszą lekcję w tym roku. Wszystkie składniki musiały być idealnie odważone i dodane w równie idealnym momencie, mikstura musiała być mieszana odpowiednią ilość razy w obu kierunkach, a temperatura płomieni musiała być obniżona do prawidłowego poziomu na określoną liczbę minut przed dodaniem końcowego składnika.

Bardzo uważnie śledziłam instrukcję i przeczytałam każdy podpunkt po kilkanaście razy, aby być pewną, że wszystko pójdzie mi świetnie. Bardzo lubiłam Eliksiry, więc zależało mi na dostaniu się na OWUTEM-y do Snape'a.

— Z waszych eliksirów powinna się unosić teraz srebrna mgiełka. Taka sama jak u panny Lestrange — powiedział Snape na dziesięć minut przed końcem.

Podniosłam wzrok znad kociołka, kończąc mieszanie i machnęłam różdżką, aby po raz ostatni obniżyć temperaturę mikstury na prawidłową. Eliksir Mabel też nie był zły. Jej mikstura była jasno-niebieska, a znad kociołka unosiła się białawo-niebieskawa mgiełka.

— Następnym razem, panno Macnair, proszę pilnować temperatury płomienia — mruknął Snape, przechadzając się koło naszej ławki.

Mabel skinęła głową i schowała się za włosami wyraźnie zarumieniona. Uśmiechnęłam się w jej kierunku i ścisnęłam jej dłoń, która leżała na ławce. Takie słowa z ust Snape'a były praktycznie jak pochwała.

Snape znajdował się w tej chwili koło Pottera, Granger i Weasleya. Zerknął w kociołek szlamy, ale nic nie powiedział.

— Potter, co to ma być?

Wszyscy Ślizgoni spojrzeli w ich kierunku. Ja natomiast oparłam się o ławkę i oglądałam przedstawienie z ogromnym uśmiechem. Uwielbialiśmy słuchać, jak Snape szydzi z Pottera.

— Wywar spokoju — odpowiedział Harry.

— Powiedz mi, Potter — powiedział łagodnie Snape. — Umiesz czytać?

Draco Malfoy wybuchnął głośnym śmiechem. Kilka osób z naszego domu również zachichotało.

— Coś niecoś potrafię. — Ręka Gryfona powędrowała z blatu do kieszeni. Pewnie szukał różdżki.

— Przeczytaj mi trzecią linię instrukcji, Potter.

— "Dodać sproszkowany kamień księżycowy, zamieszać trzy razy zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, podgrzewać przez siedem minut, po czym dodać dwie krople syropu z ciemiernika".

— Czy zrobiłeś wszystko z trzeciej linii, Potter?

— Nie — odpowiedział bardzo cicho Harry.

— Słucham?

— Nie — powtórzył głośniej Harry. — Zapomniałem o ciemierniku.

— Wiem, że zapomniałeś, Potter, co oznacza, że cały ten bałagan jest kompletnie bezwartościowy. Evanesce. — Z oddali nie było widać, co się stało, ale byłam pewna, że Snape właśnie usunął całą zawartość kotła Pottera.

— Ci z was, którym udało się przeczytać polecenia, proszę napełnić jeden flakon próbką swojego eliksiru, oznaczyć go wyraźnie swoim nazwiskiem i przynieść go do mojego biurka do sprawdzenia — oznajmił Snape. — Praca domowa: na czwartek dwanaście cali pergaminu na temat właściwości księżycowego kamienia i jego wykorzystania przy przyrządzaniu eliksirów.

Napełniłam mój flakon eliksirem, napisałam na nim moje nazwisko i podałam go Snape'owi. Kiedy wracałam na swoje miejsce eliksir Goyle'a wylał się trochę na jego szatę, wybuchł i go podpalił. Poza tym w całej sali dało się wyczuć smród zgniłych jajek i spalenizny Goyle'a. Założyłam torebkę na ramię i wyszłam z sali, aby odetchnąć świeżym powietrzem. Po chwili wyszła z niej reszta, żywo dyskutując o Potterze.

— Crabbe, idź z Goylem do pielęgniarki — powiedziała Mabel, kiedy zmierzaliśmy w stronę Wielkiej Sali na obiad. — Zajmie wam to kilka minut, a lepiej byłoby obejrzeć to ramię — dodała po chwili, wskazując palcem na spaloną szatę i zaczerwienioną skórę Goyle'a.

Kiedy udało się jej ich namówić, zajęliśmy nasze miejsca przy stole Slytherinu. 

NASTĘPNY ROZDZIAŁ: 15.06.22 

(5,5K SŁÓW)

* wypowiedzi Snape'a i Pottera podczas lekcji eliksirów są zaczerpnięte z oryginału. 

────── 𝖕𝖚𝖗𝖊 𝖇𝖑𝖔𝖔𝖉 ──────

Jeśli nie widzieliście mojego posta w aktualnościach: w przyszłym tygodniu w związku z dłuższą przerwą pomiędzy egzaminami i zaliczeniami na moich studiach - wstawię dodatkowy rozdział. Mam napisane 30 rozdziałów PB, więc tym razem mogę sobie pozwolić na jakieś bonusy.

Do następnego! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro