Rozdział 7 ៛ Machaj i się nie wahaj

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


✧ ✦ ✧ ✦ ✧

────── 𝖕𝖚𝖗𝖊 𝖇𝖑𝖔𝖔𝖉 ──────

Rozdział 7 ៛ Machaj i się nie wahaj

៛ ────── ៛


Budzik zadzwonił punktualnie o piątej trzydzieści. Głośny, natarczywy dźwięk wdarł się do moich uszu, niemalże przyprawiając mnie o zawał. Jęknęłam cicho, ale dzielnie wyplątałam rękę z pościeli i nieprzytomnie sięgając po różdżkę, machnęłam nią w kierunku budzika, który natychmiastowo się wyłączył. Byłam potwornie niewyspana przez całonocne gdybanie o moim konflikcie z Mabel oraz o tym pieprzonym ultimatum, do którego zostałam zmuszona.

Kiedy budzik zadzwonił po raz drugi, od razu podniosłam się z łóżka i zaczęłam moje poranne przygotowania. Po dwudziestu pięciu minutach byłam już gotowa, więc spakowałam książki na dzisiejszy dzień i zatrzasnęłam drzwi do mojego pokoju, aby żaden nieproszony gość nie mógł tutaj wtargnąć podczas mojej nieobecności.

Miałam zamiar udowodnić Malfoyowi, że jak chciałam, to umiałam się nie spóźniać, więc wszystkie moje codzienne czynności skróciłam do ostatecznego minimum. W ciągu piętnastu lat naszej znajomości mogłam policzyć na palcach jednej dłoni, dni, w które się nie spóźniłam na wizytę u Malfoyów. Narcyza nauczyła się z tego śmiać i nawet Lucjusz przestał się już o to boczyć, co mogłam uznać za ogromny sukces. Po prostu taka byłam i musieli się do tego przyzwyczaić, jako że moja rodzina była u nich częstym gościem.

Mimowolnie zaczęłam ziewać, ale nie zwracałam na to uwagi, kierując się w stronę Pokoju Wspólnego. 

Mabel, nasz poranny ptaszek, zazwyczaj wstawała koło piątej, ale ruszała się z łóżka dopiero po szóstej, budzona przez malującą się Pansy, więc wiedziałam, że nie spotkamy się w najbliższym czasie. Było mi to nawet na rękę. Nie byłam w stanie przewidzieć jak będzie zachowywała się Macnair, ponieważ była to, na dobrą sprawę, nasza pierwsza poważna kłótnia. Owszem, wielokrotnie miałyśmy drobne sprzeczki, które zazwyczaj były spowodowane z mojej winy, ale po kilku godzinach wszystko wracało do normy. Nigdy nie zdarzyło mi się nakrzyczeć na Mabel, bo nigdy nie miałam żadnego dostatecznego powodu, więc mogłam tylko domyślać się jak będzie się w stosunku do mnie zachowywała.

Nagły ból, rozchodzący się przez moje lewe przedramię i klatkę piersiową, skutecznie wyrwał mnie z rozmyślań.

— Uważaj jak chodzisz — burknęłam nieprzyjaźnie, kiedy zrozumiałam, co się stało.

Niska, rudowłosa dziewczyna zarumieniła się niczym rasowy Weasley i z przerażeniem w oczach zaczęła żarliwie szeptać jakieś przeprosiny. Machnęłam na to dłonią, poprawiłam szatę i pomogłam jej wstać z podłogi. Chociaż wciąż odczuwałam delikatne pulsowanie w miejscu wypadku, zacisnęłam zęby, wiedząc, że drobna dziewczyna koło mnie miała zdecydowanie gorzej - upadła całym ciałem na kamienną, zimną podłogę.

Normalnie, gdyby dziewczyna należała do jakiegokolwiek innego domu, zostawiłabym ją na tej podłodze i skierowała w jej stronę jakiś niezbyt przyjemny epitet. W stosunku do Ślizgonów byłam jednakże odrobinę lepsza, a przynajmniej lubiłam tak siebie postrzegać. Poza tym byłam teraz Prefektem, a to niosło ze sobą przede wszystkim obowiązki względem Slytherinu jak i całego Hogwartu. Musiałam więc dbać o komfort psychiczny moich podopiecznych, a mój dom musiał mi na tyle ufać, aby zdradzać mi swoje obawy i prośby, które mogłabym spełnić.

— Dziękuję. — Odchrząknęła po chwili i udała się w stronę dormitoriów, chcąc jak najszybciej uciec z miejsca zdarzenia.

Uniosłam brew do góry, ale postanowiłam tego nie skomentować. Miałam zamiar zaproponować jej pójście do Pomfrey, ale najwyraźniej nie było z nią aż tak źle, jak początkowo przypuszczałam. Zerknęłam więc tylko na zegarek i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Była już punkt szósta, więc Malfoy powinien być gdzieś w moim otoczeniu.

— Idziesz, Lestrange, czy zastanawiasz się czy wrócić do łóżka? — krzyknął Draco, który stał po drugiej stronie ogromnego pomieszczenia. Opierał się z założonymi rękami o olbrzymi filar i uśmiechał się w moim kierunku zadziornie.

— Byłabym wcześniej, ale wpadła na mnie jakaś dziewczyna. Kto normalny wstaje o takiej godzinie i szlaja się po Pokoju Wspólnym? — Usprawiedliwiałam się, kiedy podeszłam do blondyna.

— Wiem, widziałem to — zaśmiał się, poprawiając pasek od torby, którą nosił na ramieniu. — Wpadłaś właśnie na Elizabeth Bole – siostrę Luciana.

— On ma siostrę? — zdziwiłam się.

Luciana Bole'a znał każdy Ślizgon. Od dziewięćdziesiątego trzeciego był pałkarzem w naszej domowej reprezentacji quidditcha i znany był ze swoich wspaniałych fauli na innych domach oraz dość agresywnego stylu gry. Do teraz śmialiśmy się z Alicji Spinnet - ścigającej Gryffinforu, która nieźle oberwała dwa lata temu - Bole walnął wtedy Spinnet z całej siły pałką, a potem tłumaczył się, że pomylił ją z tłuczkiem. W tym roku, niestety, musiał odejść, ale zdążył nam powiedzieć, że swoje nadzieje na pałkarzy Slytherinu pokładał w Crabbie i Goyle'u, co nie było dla nas ogromnym zaskoczeniem, a w zasadzie nie było żadnym zaskoczeniem.

— Nie wspominał o niej za dużo — przyznał po chwili, burząc sobie włosy. Od dziecka zazdrościłam mu tego, że nie potrzebował tyle snu, co ja i już o szóstej potrafił normalnie funkcjonować i wyglądać reprezentatywnie. — Z tego, co zdążyłem się dowiedzieć, to jest w tej chwili w trzeciej klasie, więc jestem zdziwiony, że jej nie spotkałaś. Owszem, Lucian i Elizabeth nie mieli za dobrych kontaktów i udawali, że się nie znają, ale dziewczyna nie ukrywała swojego nazwiska.

— W takim razie jedną zagadkę mam rozwiązaną. Co ja bym zrobiła bez tej informacji — westchnęłam teatralnie i wyszłam z Pokoju Wspólnego na korytarz. — Poza tym doskonale wiesz, że przez te cztery lata w szkole, raczej nie zawracałam sobie głowy imionami innych uczniów. 

W zasadzie była to półprawda - o czym zresztą oboje wiedzieliśmy. Znałam doskonale imiona sporej części Gryfonów, dużej ilości popularnych Ślizgonów oraz kilku ważniejszych Puchonów i Krukonów. Nie interesowałam się jedynie tymi szarymi myszkami, które nigdy nie odważyły się na gorzej spojrzeć, czy spróbować ze mną zadrzeć, bo w zasadzie nie miałam po co, a jako, że na nazwisko miałam Lestrange... Osób, którymi faktycznie mogłabym się przejmować było niewiele.

Draco wyszedł zaraz za mną, więc obydwoje ruszyliśmy w kierunku biblioteki. Korytarze świeciły pustkami. Nigdzie nie było żywej duszy, bo normalne osoby o tej porze jeszcze spały. Szliśmy zatem w ciszy, spoglądając czasem na powiewające na wietrze, przez otwarte okna, sztandary domów, budzące się do życia obrazy i promyki słońca, które odbijały się od wyszorowanej podłogi, której nikt nie zdążył jeszcze dostatecznie pobrudzić.

Widok porannego Hogwartu był dla mnie dość niecodzienny. Zazwyczaj wstawałam na półtorej godziny przed zajęciami, aby w spokoju się przygotować do wyjścia, czasem poprawić jakiś esej, często, mieszkając jeszcze z Mabel, Pansy, Milicentą i Daphne, wsłuchiwałam się w ich głośne rozmowy, aby wyjść na śniadanie, kiedy wszystkie korytarze wypełnione były uczniami, nauczycielami i duchami, którzy podążali na śniadanie do Wielkiej Sali albo pod swoje klasy. Było więc coś urokliwego w tych zimnych ścianach ogrzewanych za pomocą ogromnych, kamiennych pochodni zamieszczonych, w zależności od korytarza - w wielkich czarach lub wbudowanych w ścianach, w tych nieśmiałych pierwszych promykach słońca i chłodniejszych podmuchach wiatru.

— A co wy robicie na kortarzach?! — Filch wyszedł zza zakrętu. Pod jego nogami kręcił się ten wyłysiały kocur - Pani Norris. Kompletnie go nie słyszałam i zgadując po nieco zaskoczonej minie Draco - on również się go nie spodziewał. Najwyraźniej przez tyle lat robienia za strażnika ciszy nocnej i zakazanych korytarzy Filch nauczył się jak najlepiej się zakradać. Zanotowałam to w pamięci, wiedząc, że może mi się to przydać w przyszłym roku.

Kiedy pierwsze zaskoczenie minęło, blondyn skrzywił się momentalnie na jego widok. Uśmiechnęłam się w duchu, wiedząc jak bardzo Draco nie przepadał za woźnym. Nie dość, że był charłakiem, o czym wiedzieli praktycznie wszyscy Ślizgoni, to jeszcze wpadł w konflikt z Malfoyem już podczas pierwszego roku. Nie była to jednakże nienawiść, a bardziej obupólna niechęć względem siebie, bo Draco nie potrafił zapomnieć o incydencie z Zakazanego Lasu i wielu innych, drobniejszych karach za najmniejsze przewinienia, a Filch nie przepadał za dosłownie każdym czarodziejem.

— Jest już po szóstej, więc mogliśmy wyjść z Pokoju Wspólnego — odezwałam się szybko, aby przeszkodzić Draconowi w sformułowaniu wypowiedzi. Jeszcze powiedziałby o jedno słowo za dużo i musielibyśmy czyścić jakieś stare trofea na co definitywnie nie miałam ochoty. — Idziemy do biblioteki — dodałam, aby wytłumaczyć się również z faktu, że nie podążaliśmy w stronę Wielkiej Sali.

Filch zmrużył oczy i dziwnie wykrzywił usta. Wiedziałam, że nie miał się do czego przyczepić, więc wyprostowałam się nieco bardziej, pozwalając sobie na pokazanie nikłej, niemalże podświadomej dominacji. Zdawałam sobie sprawę z tego kim byłam i z tego czym on był. Po kilku dłuższych chwilach, woźny charknął coś pod nosem i razem z tym swoim ukochanym kotem pokuśtykał w stronę drugiego korytarza, wciąż posyłając nam, co jakiś czas, przez ramię niezbyt przyjemne spojrzenie.

— Dzisiaj się na niego jeszcze natkniemy. Patrolujemy korytarze koło jego obszaru — powiedziałam, kiedy zarówno my jak i Filch oddaliliśmy się od siebie wystarczająco daleko. — Także gdybyś mógł, to przestań się tak krzywić, bo powoli zaczynasz mi przypominać naszego ukochanego woźnego.

Chłopak wywrócił oczami i wszedł do biblioteki. Zdjął torbę z ramienia i usiadł przy jednym z najbardziej oddalonych stolików.

Biblioteka zawsze wywierała na mnie spore wrażenie. Była ogromna, podzielona na kilka pomniejszych salek, jak chociażby strefa ciszy, strefa do zwyczajnego posiedzenia i głośniejszych rozmów, i największa z nich wszystkich - strefa Pince. Bibliotekarka, od której wzięła się ta nazwa, kręciła się jedynie w swojej strefie i czasami randomowo kontrolowała strefę ciszy, przechadzając się koło niej niby przypadkiem, posyłając uczniom niemiłe spojrzenia.

— Po prostu coś takiego w nim jest, że nie daje mi spokoju. Odczuwam wtedy takie... obrzydzenie i mam ochotę zwymiotować. Prawie tak samo jak na widok Granger. — Wzdrygnął się zauważalnie. — Ty tutaj zostań, a ja pójdę poszukać odpowiednich książek. Chyba nawet wiem, gdzie powinienem szukać tych najbardziej dla nas odpowiednich. — Szybko zmienił temat.

— Najpierw znajdź nam jakieś porządne podstawy. 

Blondyn skinął głową i zniknął gdzieś pomiędzy regałami. Czekałam dzielnie przez kilka minut, ale znużenie wygrało. Oparłam się wygodnie o ścianę i zaczęłam czytać temat naszej dzisiejszej lekcji zaklęć. Nie martwiłam się o moje wypracowanie, bo Flitwick, chociaż zdecydowanie był dobrym nauczycielem, nie sprawdzał esejów tak dokładnie, jak robił to na przykład Snape czy McGonagall. Wystarczyło przynieść mu coś poprawnie napisanego bez błędów merytorycznych, aby dostać najwyższe oceny.

Miałam do przeczytania trzydzieści trzy strony o Zaklęciach Przywołujących, z których tylko pięć poświęcone było Accio.  Sarvencio, Meaccio, Loradcio, Ealdvencio... Wszystkie różniły się od siebie jedynie nazwą i zastosowaniem. Sarvencio było delikatniejsze od Accio, Meaccio przywoływało ugotowany posiłek w idealnym stanie, nie niszcząc walorów smakowych. Loradcio pozwalało podnosić drobne stworzenia, nie robiąc im krzywdy nagłą różnicą ciśnienia, a Ealdevencio pomagało w przenoszeniu drobnego płomyka ognia, nie gasząc go w powietrzu.

Nic nie mogłam poradzić na to, że po kilkunastu stronach oczy zaczynały mi się samoistnie zamykać. Siedziałam w bibliotece i to w strefie Pince od czterdziestu minut, czekając na tego półgłówka, a mogłabym przekręcać się na drugi bok w cieplutkim łóżeczku.

Biblioteka wciąż była pusta, więc położyłam podręcznik na stoliku i osunęłam się po ścianie. Zacisnęłam mocniej oczy, a przyciemniona teraz sala i praktycznie zerowy hałas jedynie pomagały mi coraz bardziej odpływać w krainę snu. Na moją szkodę działały także uspokajające krople deszczu, które raz za razem uderzały w małe, wysoko osadzone okna, pod którymi siedziałam.

TRZASK!

— Mam wszystko czego nam potrzeba. — Malfoy rzucił książkami w stolik. Nie musiałam otwierać oczu, aby wiedzieć, że uśmiechał się złośliwie, dobrze zdając sobie sprawę z tego, że prawie dostałam zawału. — Coś się stało, Lestrange? Źle wyglądasz — zapytał niewinnie.

Przygryzłam wargę, aby się opanować i nie podnieść na niego głosu. Pamiętałam, że znajdowaliśmy się w bibliotece, a bibliotekarka – Irma Pince, czaiła się gdzieś za rogiem, gotowa, aby wyrzucić nas z pomieszczenia. Byłam pewna, że kącikiem oka udało mi się dostrzec jej neonowo pomarańczową miotełkę z piór, którą ścierała kurze z półek praktycznie przez cały czas.

Była jedną z najbardziej znienawidzonych osób z personelu przez uczniów. Znana była na całą szkołę z surowego podejścia do traktowania książek i braku pomocy przy ich szukaniu. Właśnie dlatego na drugim roku razem z Mabel, Goylem i Draco przez prawie dwie godziny zmuszeni byliśmy szukać po całej bibliotece, która, nie ukrywając, była ogromna, kilku tomików starych książek, których mogliśmy użyć do napisania wypracowania dla Snape'a na temat zmian przez ostatnie trzysta lat w używaniu łusek błotoryja, bez jej pomocy. Zajęłoby to nam maksymalnie piętnaście minut, gdyby Pince zgodziła się pomóc, ale na prośbę Macnair jedynie zmierzyła ją nieprzychylnym spojrzeniem i kazała siedzieć cicho. Od tamtego czasu naszą relację z bibliotekarką można byłoby nazwać napiętą.

— Nie, skądże — odpowiedziałam tylko, biorąc do ręki jedną z przyniesionych przez jego książek. — Podręcznik do szóstej klasy z Obrony Przed Czarną Magią... — Przeczytałam tytuł. Podniosłam spojrzenie na Malfoya, który rozsiadł się wygodnie obok mnie. — Jestem w szoku, że Ministerstwo nie kazało spalić tych złych, ale niezwykle pożytecznych książek Umbridge — wyszeptałam, nachylając się w jego stronę, aby Pince nie miała możliwości nad podsłuchać.

— Nie wygląda mi na działaniowca. Nie jestem nawet pewny, czy zna proste Incendio — zażartował, poprawiając grzywkę. Zacisnęłam mocniej usta, aby się nie roześmiać. — Była tylko jedna kopia tego podręcznika, więc będziemy musieli się podzielić. Wziąłem jeszcze Magię bezróżdżkową dla początkujących, Machaj bez żadnych tajemnic, Afrykańskie sposoby na czarodziejskie osoby, Machaj i się nie wahaj oraz Czaruj i obdaruj, ale nie jestem pewien czy ta ostatnia pozycja będzie jakoś bardziej przydatna.

— Nie wiem, czy czytanie książek na ten temat w bibliotece jest w tych czasach bezpieczne, więc ja pójdę wystraszyć Pince, a ty spakuj książki do naszych toreb. Wolę nie ryzykować — powiedziałam cicho, wstając ze swojego miejsca.

Powiedzieć, że Pince za mną nie przepadała, było sporym niedomówieniem. Po tym jak w trzeciej klasie zobaczyła mój podręcznik od Eliksirów, w którym poprawiałam po zajęciach ze Snapem wszystkie błędne informacje, wpadła w szał, krzycząc, że książka jest zbezczeszczona i sprofanowana. Na nic pomogły moje tłumaczenia, że jest to moja zakupiona książka, a nie jakaś pożyczona z biblioteki, bo to tylko ją nakręcało. Od tamtego momentu, kiedy tylko wchodziłam do biblioteki, ona wyłaniała się jakby spod podłogi i szła za mną krok w krok, nie odstępując mnie nawet na moment. Nawet dzisiaj, kiedy siedziałam samotnie przy stoliku, na wpół śpiąc, czułam dookoła siebie jej obecność.

Całe szczęście, że nie widziała moich książek z czwartej klasy, bo najprawdopodobniej wywiesiłaby moje zdjęcie na drzwiach biblioteki z napisem "ZAKAZ WSTĘPU". 

Była z niej urocza kobieta, doprawdy.

Kiedy Malfoy skinął głową i oczami pokazał mi, w którym kierunku powinnam pójść, aby najszybciej się na nią natknąć, od razu ruszyłam w odpowiednią stronę. Zdążyłam tylko przejść przez jeden dział, aby natknąć się na bibliotekarkę w całej okazałości. Udawała, że ściera kurze z półki naprzeciwko, ale co jakiś czas przeszywała mnie wzrokiem.

Dzisiaj ubrana była w czarną, długą szatę, a na głowie miała wysoki kapelusz z jakimiś koralikami i piórami. Przez jej styl ubierania się, niegdyś kruczo-czarne, które teraz były praktycznie w całości siwe, włosy i haczykowaty nos oraz sam styl życia, cały Hogwart często żartował sobie z niej, mówiąc, że może ona i Snape są krewnymi. Musiałam przyznać, że dostrzegałam podobieństwo, a wśród Ślizgonów roznosiły się plotki, że Irma Pince to tak naprawdę matka Snape'a - Eileen Prince. Ile było w tym prawdy? Trudno powiedzieć, ale zdecydowanie chciałam wkraść się jej do umysłu po moim treningu legilimencji (chociaż uznawane to było za przestępstwo) i dowiedzieć się prawdy.

Wywróciłam oczami, obserwując Pince kącikiem oka i weszłam jeszcze głębiej. Znajdowałam się teraz w dziale z książkami do Eliksirów. Uśmiechnęłam się pod nosem, wiedząc, że bibliotekarka zaraz rzuci wszystko i za mną poleci. W końcu Lestrange, ta, która tak podle zbezcześciła podręcznik do Eliksirów w trzeciej klasie, jest sama w dziale z książkami do Eliksirów? Niezwykle śmieszyło mnie to, że Pince była jedyną osobą, która nienawidziła mnie nie z powodu nazwiska rodowego, a z powodu jakiejś głupiej, pomazanej książki.

Udawałam, że przechadzam się powoli i szukam dobrego tytułu na zajęcia. W zasadzie skoro już tutaj byłam, to równie dobrze mogłam znaleźć jakieś ciekawe egzemplarze, które pomogłyby mi w napisaniu eseju z Kamienia Księżycowego. Zależało mi na jak najlepszych ocenach od samego początku, abym mogła się dostać na OWUTEMY z Eliksirów, co mogło nie być prostym zadaniem.

Po dosłownie kilkunastu sekundach od mojego wejścia, usłyszałam głośne obcasy stukające w drewnianą podłogę. Pince pędziła w moim kierunku, aby zatrzymać się przed pierwszym z regałów. Starając się zachować pozory, ponownie na nią spojrzałam i skinęłam jej głową na powitanie.

— Panno Lestrange — zaczęła swoim niskim, gburowatym głosem. Jak zwykle była zachrypnięta, bo nie używała swojego głosu za często. Zamiast tego wolała rzucać biednym, niewinnym uczniom przeszywające spojrzenia, w których zawierała całą swoją nienawiść. — Mogę w czymś pomóc?

Zacisnęłam wargi, starając się nie roześmiać. Byłam trochę zdziwiona, jako że Pince nigdy nie odpowiadała na prośby uczniów, a do mnie bez żadnego przymusu przyszła sama, aby upewnić się, że nie planuję zrobić niczego nikczemnego. W końcu mogłam zagiąć rogi albo porysować twardą okładkę, czy dokonać jakiegoś innego haniebnego czynu, który na sto procent był karany i powinnam zaraz zostać wsadzona do celi obok ojca.

— W zasadzie to tak — odpowiedziałam pewnie, zaplatając dłonie na klatce piersiowej. Skoro już sama się tutaj przytaszczyła i była tak uprzejma, aby zadać sobie trud pomocy biednej Ślizgonce, to równie dobrze mogłam ją wykorzystać. — Profesor Snape zadał nam wypracowanie na temat Kamienia Księżycowego, a ja nie za bardzo wiem, gdzie znajdę jakieś najlepsze egzemplarze, które dopomogą mi w napisaniu eseju.

Pince podniosła swoją czarną, cienką brew do góry i wyjęła różdżkę ze swojej kieszeni. Machnęła nią trzy razy, aby trzy ciężkie, stare, pożółkłe tomy zleciały prosto na ławkę, która stała pod jednym z regałów.

— Powinnaś wszelakie informacje znaleźć w tych książkach. Tylko pamiętaj, Lestrange, jeśli je zbezcześcisz, to wiem gdzie cię znaleźć. Zapamiętaj sobie o tym.

Skinęłam głową i wzięłam książki do rąk. Z trudem udało mi się je unieść, a wiedziałam, że nie zmieszczą mi się do torebki, która została razem z Malfoy'em. Bibliotekarka patrzyła bez słowa na moje poczynania i mogłam wręcz przysiąc, że na jej ustach malował się złośliwy uśmieszek. Bez pożegnania wróciłam do stolika, przy którym stał zrelaksowany blondyn. Widząc mnie wziął moją torebkę i założył ją sobie na drugie ramię.

— Czyli zanim pójdziemy na śniadanie, to idziemy do dormitorium, tak?

— Szsz. — Uciszyłam go. — Jak Pince usłyszy, że będę coś jadła w pobliżu jej ukochanych książek, to chyba użyje na mnie Avady albo jakichś starożytnych zaklęć, żebym cierpiała podczas śmierci. — Wyjaśniłam mu, widząc jego niezbyt rozumiejąca minę. — Przecież ona ma mnie za najgorszą plagę Hogwartu — jęknęłam, kiedy wyszliśmy z biblioteki.

— I słusznie. Aż mam ochotę jej pogratulować. Jako jedyna w pełni przejrzała te twoje niecne zagrywki.

— Och, przestań, bo jeszcze pomyślę, że ze mną flirtujesz i się zarumienię — burknęłam, po czym dla podkreślenia moich słów udałam, że wymiotuję. Może nie było to najbardziej dojrzałe zachowanie, ale sam fakt pomyślenia o tym, że Malfoy mógłby kiedykolwiek coś do mnie poczuć albo, co gorsze, ja do Malfoya był po prostu obrzydzający.

— Prędzej Snape zabije Dumbledore'a niż ja zacznę z tobą flirtować, Lestrange — odparował Malfoy, kiedy schodziliśmy po schodach do lochów.

— Powiedz to jeszcze głośniej.

Blondyn wywrócił oczami, ale posłusznie się zamknął. Kiedy tylko weszłam do Pokoju Wspólnego, od razu skierowałam się do mojej sypialni. Położyłam książki na biurku i poszłam do męskiego dormitorium, nie chcąc tracić czasu. Zapukałam w drzwi należące do Malfoya, ale nikt mi nie odpowiedział. Nacisnęłam więc na klamkę, próbując wejść, ale drzwi nie ustąpiły.

— Świetnie — burknęłam, krzyżując dłonie na klatce piersiowej.

Poczekałam minutę, ale Malfoy wciąż nie otworzył mi drzwi. Westchnęłam ciężko i w oczekiwaniu na blondyna, postanowiłam odwiedzić Blaise'a, Notta, Crabbe'a i Goyle'a, którzy w tym roku byli w tym samym pokoju. Zapukałam do drzwi, a po wejściu od razu zasłoniłam oczy.

— Powiedzcie mi, że jesteście ubrani — powiedziałam cicho, nie chcąc podglądać. Nie za bardzo miałam ochotę na oglądanie moich półnagich przyjaciół.

— Możesz patrzeć, Lestrange. — Usłyszałam głos Zabini'ego.

Odsłoniłam jeden palec, po czym opuściłam dłonie. Wszyscy byli w pełni ubrani, a jedynie Nott i Goyle próbowali zawiązać swoje krawaty, przeklinając pod nosem. Uśmiechnęłam się delikatnie i podeszłam najpierw do Notta, który stał bliżej.

— Zostaw — mruknęłam cicho.

Wzięłam materiał do swoich rąk, aby po chwili zawiązać go w odpowiedni sposób. Włożyłam go pod kołnierzyk i zawołałam ręką Goyle'a, który dalej dzielnie walczył.

— Dzięki — powiedzieli obydwoje w tym samym momencie.

Skinęłam głową i usiadłam na łóżku Blaise'a.

— W czym zawdzięczamy tę wizytę, Raven. — Blaise zabrał głos, narzucając na siebie czarną szatę z naszywką Slytherinu.

— Miałam pouczyć się razem z Malfoy'em, ale chyba mnie wystawił. — Wzruszyłam ramionami, udając obojętność.

W rzeczywistości byłam natomiast wściekła. Specjalnie dla niego wstałam o nieludzkich godzinach, nieznana siostra Bole'a mnie staranowała w przejściu, naraziłam się na kolejny konflikt z bibliotekarką i z Filchem, a moja torebka wciąż była nie wiadomo gdzie razem z tym durnym arystokratą. Za dwie godziny mieliśmy iść na zajęcia z Flitwickiem i miałam nadzieję, że do tego czasu uda mi się odzyskać moją własność, bo inaczej nie chciałam być w skórze Malfoya.

— Zaraz ci się zwoje przegrzeją — zaśmiał się Blaise. — Jesteś zaczerwieniona, zaciskasz mocno pięści i patrzysz na skrzynię Notta jakby zabiła ci kota.

— To nie jest śmieszne, Zabini. Mam ochotę ukatrupić tę nędzną szlamę. Spróbuję jeszcze raz. Jeśli wejdę tu za chwilę, to idziemy razem na śniadanie. Nie będę wiecznie na niego czekać, w szczególności, że zabrał mi moją torebkę.

— Po co Malfoyowi twoja torebka? — Goyle zabrał głos. Czułam, że chciał nieco zmienić temat, abym przestała się denerwować, ale w tej chwili nie byłam w stanie. Byłam a bardzo niewyspana, aby podchodzić do wszystkiego na spokojnie.

— Byliśmy razem w bibliotece żeby znaleźć książki do eseju z Kamienia Księżycowego. — Wzruszyłam ramionami. 

Wiedziałam, że byłam dobrym kłamcą, ale nie zmieniało to faktu, że właśnie musiałam skłamać moim przyjaciołom, którzy zdecydowanie na to nie zasługiwali. Mogliśmy im przecież powiedzieć, że nasze rodziny kazały nam razem trenować, bo Umbridge jest okropnym nauczycielem i brzmiało to jak normalna rzecz, którą faktycznie moja matka i ojciec Draco mogli nam powiedzieć, ale zamiast tego wolałam skłamać, aby uchronić się chociaż chwilowo przed ich pytaniami, dopóki nie uzgodniłam wspólnej wersji zdarzeń z Malfoyem. A to wszystko dla ich bezpieczeństwa.

— Byliście razem z samego rana w bibliotece bez kogokolwiek z naszej ekipy? — Zainteresował się Crabbe, na chwilę przestając wciskać magazyn do swojego plecaka. —  Jesteś pewna, że Draco jeszcze żyje? 

— Byłam bliska zamordowania go, a ja prawie padłam na zawał —  odpowiedziałam, odwracając się do nich plecami i podeszłam do drzwi. — Jakbycie spotkali Mabel, to, Blaise, usiądź pomiędzy nami w Wielkiej Sali. Chcę jej dać trochę czasu do samodzielnego zastanowienia się nad wszystkim. Poza tym, to będzie dla niej ciężki tydzień, więc bądź z nią, proszę. — Popatrzyłam na Blaise'a, który po krótkiej chwili skinął głową. — Jakby ktoś się pytał, to żadnej rozmowy o Macnair nie było, jasne? — Tym razem skierowałam swoją wypowiedź do wszystkich. Od razu skinęli głowami, kończąc swoje codzienne przygotowania. — No to widzimy się za godzinę albo już za chwilę. — Otworzyłam drzwi i wyszłam z pokoju, uśmiechając się do nich na pożegnanie.

Podeszłam pod pokój Malfoya, który znajdował się na samym końcu korytarza – tak samo jak mój w części dla dziewczyn. Zapukałam raz jeszcze i oparłam się plecami o ścianę.

Jeden... Dwa... Trzy... Cztery... Pięć... Siedemdziesiąt osiem... Sto...

— Czemu nie weszłaś? — Usłyszałam głos Draco dobiegający gdzieś z korytarza. Podniosłam głowę do góry. — A no tak... — westchnął. — Chciałem pójść po jakieś jedzenie dla nas żebyśmy nie czytali na pusty żołądek, ale zapomniałem, że nie możesz przecież wejść do pokoju, jeśli mnie nie ma w środku. Dziwne są te pokoje dla Prefektów.

— Mhm — mruknęłam tylko, odbijając się od ściany. — Niech ci świeci, Malfoy. Jestem zbyt zmęczona na robienie ci afery, więc tym razem ci odpuszczę. Już zdążyłam się na ciebie powkurzać w pokoju chłopaków.

Weszłam do pomieszczenia zaraz po blondynie. Od razu zajęłam fotel, przysuwając go do łóżka Malfoya.

— Nie nadużywasz czasem mojej gościnności, Lestrange? — Dopiero teraz odwróciłam się w stronę Draco, który oparł się o biurko i w milczeniu obserwował moje poczynania. Machnęłam tylko dłonią w odpowiedzi i obrzuciłam pomieszczenie zirytowanym spojrzeniem. Starałam się znaleźć moją torebkę, aby w razie czego móc stąd jak najszybciej wyjść. Normalnie powiedziałabym, że uciekali tylko tchórze, ale musiałam poświęcić jakieś marne resztki mojego honoru dla komfortu psychicznego. Ja i Malfoy – sami – w jednym pomieszczeniu? To nie mogło skończyć się dobrze. — Szukasz tego? — zapytał po chwili, wyciągając zza siebie moją własność.

— Tak, więc jakbyś mógł... — Przerwałam, wyciągając rękę w jednym kierunku. Z cichym westchnieniem podał mi torebkę, po czym rozsiadł się na łóżku przodem do mnie.

— Zanim zaczniemy, to pozwolisz, że coś zjemy. Te bułeczki, które włożyłem do kieszeni z kuchni są jeszcze ciepłe, a ja nie chcę ich zgnieść.

Faktycznie, chwilę potem włożył dłonie do kieszeni i podał mi dwie słodkie bułki, które wyglądały na śliwkowe. Sam zostawił dla siebie trzy takie same i zaczął je pałaszować.

— Jakbyś mogła, to w pierwszej szufladzie po prawej stronie w moim biurku są czyste szklanki i butelka wody — wymamrotał, a jego słowa zagłuszyła ściereczka, którą wyciągnął z komody obok łóżka. Wstałam ze swojego miejsca i wlałam dla nas wody. Podałam jedną ze szklanek blondynowi, który od razu wypił połowę. 

Po najedzeniu się, zaczęliśmy czytać książkę. Postanowiliśmy zacząć od podstaw, więc co trzy strony wymienialiśmy się Podręcznikiem do szóstej klasy z Obrony Przed Czarną Magią, czytając fragmenty na głos. Podręcznik mieliśmy tylko jeden, więc musieliśmy się chwilowo przyzwyczaić do tej niewygody. Po godzinie udało nam się skończyć cały rozdział, więc mogliśmy pójść na śniadanie do Wielkiej Sali. Nie byłam jakoś przerażająco głodna, dzięki jedzeniu przyniesionym przez Malfoya, ale za to suszyło mnie niemiłosiernie.

— Ale bym się napiła — mruknęłam, kiedy razem z Draco usiedliśmy na naszych miejscach w Wielkiej Sali. Jak zawsze było głośno i ciężko było cokolwiek usłyszeć.

— Ja też — powiedział dość głośno Blaise, który zgodnie z moją prośbą usiadł pomiędzy mną a Mabel, której jeszcze nie było. Normalnie o tej godzinie powinna już iść na śniadanie, ale po wczorajszej sytuacji nie byłam pewna, czy będzie chciała przebywać w moim towarzystwie. — Marzę o kremowym piwie albo ognistej whisky — dodał po chwili jakby cierpiętniczo.

Theodore zachłysnął się kawałkiem marchewki, którą wypluł dopiero po tym jak Zabini przywalił mu kilkakrotnie w plecy z całej siły.

— Ty... masz... ochotę... — wykasłał, łapiąc się za gardło. Był wyraźnie zaczerwieniony, a jego oczy wydawały się być tak wyłupiaste jakby miały zaraz wypaść. — Myślę, że Raven chodziło bardziej o fakt, że jest jej sucho w gardle — wytłumaczył, kiedy napił się wody.

— Też bym się napił, Blaise — poparł przyjaciela Goyle. — Mnie i Crabbe'owi udało się przemycić z domu dwie butelki kremowego piwa, także... Powiedz tylko słowo.

— I to jest prawdziwy przyjaciel. — Blaise podniósł swoją szklankę do góry. — Wznoszę toast za waszą wspaniałomyślność chłopaki!

Wywróciłam oczami, ale musiałam przyznać, że trochę się uśmiałam. Przestałam się uśmiechać dopiero wtedy, kiedy zobaczyłam Mabel i Pansy wchodzące razem do Wielkiej Sali i żywo dyskutujące na jakiś temat. Nie ukrywałam – zabolało mnie to. Wystarczyła tylko jedna kłótnia i to w dodatku, w której miałam rację i przyświecała mi jedynie troska o los przyjaciółki i jej rodziny, aby ta zaczęła rozmawiać z Parkinson, która za mną nie przepadała.

To nie było tak, że ja i Parkinson się nienawidziłyśmy. W zasadzie można było powiedzieć, że przez większą część czasu pozostawałyśmy w miarę dobrych relacjach, ale Pansy miała jedną olbrzymią wadę – była potwornie zazdrosna o moje sukcesy i o Malfoya. Byłam niemalże pewna, że rodzice Parkinson od dziecka wmawiali jej, że jest ode mnie gorsza, co Pansy niejednokrotnie potwierdziła swoimi czynami. Nie potrzebowałam jej słów, aby w pełni to zrozumieć.

Dlatego też przez większą część Hogwartu starała się mi dogryzać, ale robiła to na tyle nieumiejętnie, że nie miałam po co się nią przejmować. Była zerowym zagrożeniem, ale jak mi tłumaczył mój dziadek – nawet takie zerowe zagrożenie może w pewnym momencie stać się realnym zagrożeniem. Dlatego też udawałam, że ją ignoruję, ale przez większość czasu patrzyłam na nią kącikiem oka.

Zupełnie inaczej postępowała Mabel. Ona zdawała sobie sprawę z tego, że nie przepadałam za Parkinson, a ona za mną, więc w moim imieniu Macnair sama ją znienawidziła. Kiedy ja postanowiłam nie odpowiadać na zaczepki Ślizgonki, to Macnair stawiała sobie za punkt honoru zjechać ją z błotem albo chociaż rzucić jakąś śmieszną bądź uszczypliwą uwagą w jej stronę.

Właśnie z tego powodu nie mogłam niemalże uwierzyć w to, że od razu poleciała do Parkinson. Nie wiedziałam o czym rozmawiały, a nie chciałam też spekulować. Mabel musiała w końcu zrozumieć, że wczorajsza sytuacja nigdy by nie nastąpiła gdyby nie jej rodzice. To do nich powinna mieć pretensje.

Z drugiej strony, jeśli Mabel będzie trzymać się bliżej Parkinson i jednocześnie będzie trzymać język za zębami, to nie musiałam się nią zbytnio zamartwiać. Żaden z chłopaków nie odważyłby się nakablować swoim rodzicom na Macnairów, wiedząc, że musieliby zadrzeć wtedy ze mną. Jedyną osobą, której szczerze się obawiałam (tylko w tym przypadku) była Pansy. Nigdy nie wiedziałam, co mogło jej strzelić do tego czarnego łba, ale miałam nad nią jedną ogromną przewagę - byłam Lestrange i wiedziałam o jej jednej ogromnej wadzie - słabości do Malfoya. Zerknęłam na blondyna ukradkiem, kiedy odwróciłam się w stronę Notta. Akurat rozmawiał o czymś z Crabbem, uśmiechając się pod nosem. 

Jeśli to chwilowe zawieszenie broni Mabel i Pansy skończyłoby się za szybko niż chciałam, aby trwało, to właśnie ten złośliwy, arystokratyczny buc mógł być kluczem do celu. Musiałam wbrew sobie jakoś się do niego zbliżyć, chociażby podczas naszej wspólnej nauki, aby poprosić go ewentualnie o przysługę, a raczej wmanipulować go w nią. Mało osób było w stanie oprzeć się moim wdziękom lub moim umiejętnie dobranym słowom, więc w zasadzie miałam go w garści. Jeśli dobrze bym to rozegrała, to nie musiałabym się niczym martwić.

Wciąż miałam jednakże nadzieję, że do tego nie dojdzie, a to dwuosobowe kółko różańcowe nie rozpadnie się przed końcem tygodnia. Musiałam tylko przegryźć niesmak jaki pozostał mi po zobaczeniu ich razem i przełknąć moją dumę.

Po śniadaniu, które spędziłam na kontemplowaniu i obserwowaniu ukradkiem Mabel, która zachowywała się tak, jakby nigdy nie rozmawiała z Pansy, i wszystko było w porządku (oprócz oczywistego faktu, że była na mnie obrażona i się do mnie nie odzywała) przyszła kolej na trzygodzinną przerwę przed zajęciami z Flitwickiem. Przez całe to zagmatwanie, kłótnię z Mabel i wspólną naukę z Malfoyem udało mi się pomylić godziny na planie lekcji. O mojej pomyłce uświadomił mnie Nott, który uprzejmie zgodził się nigdy więcej o tym nie wspominać.

Dlatego też właśnie miałam trzy godziny nauki więcej z Draco, podczas których udało mi się przeczytać jeden rozdział książki pod tytułem Machaj bez żadnych tajemnic, a blondyn przeczytał aż półtora rozdziału Afrykańskie sposoby na czarodziejskie osoby. Podzieliśmy się również książkami, więc ja miałam po skończeniu swojej pozycji, zająć się jej kontynuacją Machaj i się nie wahaj, a on miał przeczytać Czaruj i obdaruj, które po przewertowaniu kilku stron okazało się być w pełni rymowane.

Zaklęcia także były niesamowicie nudne. Flitwick od razu po zebraniu naszych wakacyjnych referatów przez piętnaście minut opowiadał nam o ważności SUM-ów.

— Pamiętajcie o tym, że egzaminy te wpływają na waszą przyszłość! Jeśli nie zastanawialiście się jeszcze poważnie nad swoimi przyszłymi profesjami, to jest to wasza ostatnia chwila! — skrzeczał profesor, który jak zawsze stał na stosie książek, aby móc dostrzec nas znad krawędzi swojego wysokiego biurka. — W tym roku szkolnym będziemy pracować jeszcze ciężej! Muszę was zapewnić, że wybitny albo chociaż powyżej oczekiwań z zaklęć jest niezwykle ważnym wynikiem na waszych SUM-ach. W zdecydowanej większości profesji jest to wręcz wymóg!

Po jego płomiennym przemówieniu, przez które nawet najbardziej wytrwali Puchoni, którzy mieli z nami zajęcia stracili te swoje uśmiechy z twarzy, przeszliśmy do tematu lekcji. Zaczęliśmy od powtarzania wszystkiego na temat Accio, aby po chwili przejść do innych Zaklęć Przywołujących, które były jednym z najbardziej nużących tematów w całej naszej edukacji. Jego zdaniem miał to być pewniak na SUM-ach, więc tuż po trzech godzinach Zaklęć zadał nam niebotyczną pracę domową.

— To dopiero drugi dzień szkoły, a ja mam już dość tych wszystkich prac domowych — zajęczał żałośnie Blaise, kiedy wyszliśmy z sali z nietęgimi minami. — Jeszcze tylko jedna lekcja Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami i możemy się napić, panowie... i panie — dodał, patrząc prosto na mnie.

— Ja i Lestrange odpadamy — wtrącił się Draco, poprawiając szatę, która zleciała z jego ramienia, kiedy założył na nie torbę. — Chcemy się jeszcze pouczyć, a potem mamy dyżur.

— Wasza strata. — Zabini wzruszył ramionami.

Zjedliśmy szybki obiad, podczas którego udało mi się złapać jedno spojrzenie od Mabel, kiedy myślała, że przestałam się jej przyglądać.

Martwiłam się o nią i czułam się za nią odpowiedzialna. Wcześniej nigdy nie przeszkadzało mi jej zacofanie w sprawach Śmierciożerców, bo zagrożenie nigdy nie było tak realne i rzeczywiste. W tej chwili Czarny Pan rósł w siłę i tylko najwięksi głupcy, by mu się sprzeciwili. Rodzice Mabel już dawno temu powinni byli wyznać jej prawdę, a Macnair nie zasługiwała z powodu ich zaniedbania na śmierć, a to zdecydowanie czekało wszystkich przeciwników Czarnego Pana.

Musiałam za to pochwalić przyjaciela, który wziął sobie do serca moją prośbę. Zgodnie z nią Blaise przez cały obiad zagadywał brunetkę, ale nie udało się mu jej rozśmieszyć. Zresztą nawet na to liczył - doskonale zdawał sobie sprawę z tego w jakim stanie znajdowała się Mabel. Nie był głupi, a ja byłam mu za jego pomoc dozgonnie wdzięczna.

Miałam tylko nadzieję, że Macnairowie poważnie potraktują moje ultimatum, bo nie chciałam wyciągać z ich głupoty żadnych konsekwencji. Choć bardzo nie chciałam tego przyznać, to Malfoy miał wczoraj rację. Mój ród był znacznie ważniejszy od rodu Mabel, więc nie powinnam była się tak narażać. Teraz musiałam tylko czekać i trzymać kciuki za to, że nie narażałam mojego szlachetnego nazwiska w przegranej sprawie.

Następny rozdział: 17.07.22 

(5,5K SŁÓW) 

────── 𝖕𝖚𝖗𝖊 𝖇𝖑𝖔𝖔𝖉 ──────

Wiem, że jestem mocno spóźniona z rozdziałem, ale tak przyjemnie pisało mi się rozdział 31 i 32, że musiałam je skończyć zanim opublikowałam rozdział 7. Powiem tylko tyle - będzie się działo i nie mogę się doczekać aż dojdziemy w końcu do moich ulubionych rozdziałów, które znacząco odbiegają, moim zdaniem, kunsztem od tych początkowych, przez które teraz jesteśmy zmuszeni przebrnąć.

No to co? 

W tym rozdziale poznajemy nieco więcej dynamiki w naszej grupie przyjaciół, widzimy zachowanie Mabel i Raven po ich pierwszej kłótni oraz początki burzliwej współpracy między Malfoyem a Lestrange.

Jak uważacie: o czym rozmawiały Mabel i Parkinson, i czy Raven ma powody do zmartwień? Czy relacja Raven i Draco zaczyna się stabilizować, skoro nie rzucili się sobie do gardeł podczas kilku godzin intensywnej nauki? Jak rozwinie się konflikt na linii Macnair-Lestrange? Czy Draco i Raven zostaną kiedyś przyłapani przez Umbridge na wspólnej nauce z zakazanych materiałów?

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro