Rozdział 6 ៛ Ultimatum

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


✧ ✦ ✧ ✦ ✧


────── 𝖕𝖚𝖗𝖊 𝖇𝖑𝖔𝖔𝖉 ──────

Rozdział 6 ៛ Ultimatum

៛ ────── ៛


Obiad w Wielkiej Sali był niesamowicie przyjemnym doświadczeniem. Nie dość, że udało mi się w końcu dorwać moje ulubione danie, to jeszcze jakby jedzenie było niewystarczające, siedziałam cała w skowronkach, wsłuchując się w uczniowski gwar. Nawet nauczyciele, którzy zeszli na obiad szeptali pomiędzy sobą, co jakiś czas spoglądając na zadowoloną Dolores i zdecydowanie mniej zadowolonego Pottera. Ba!, sam Snape uśmiechał się złośliwie i wydawał się być w jeszcze lepszym humorze niż kilka godzin temu, kiedy samodzielnie dogadał Potterowi.

Cały Slytherin zadbał o to, aby wiadomość o niezwykłej głupocie Pottera rozeszła się jak najszybciej. Mieliśmy w końcu tylko kilka godzin przed następnym posiłkiem, a nie mogliśmy zmarnować szansy na zdenerwowanie Wybrańca. Nikt nie przejmował się jego samopoczuciem, szeptając między sobą albo podchodząc do naszego stolika, aby usłyszeć historię z pierwszej ręki. Draco z ogromną chęcią rozpowiadał na prawo i lewo wszystko, co usłyszał, a Parkinson zadowolona z bycia w centrum uwagi dodatkowo podkoloryzowała całą poprzednią lekcję.

Plotki w Hogwarcie zawsze roznosiły się jak świeże bułeczki. Kiedy miała miejsce jakaś ogromna afera czy najzwyklejszy konflikt między uczniami - wszelakie podziały między domami nagle znikały, a Puchoni, Krukoni a czasem nawet najdzielniejsi Gryfoni - podchodzili do naszego stolika tylko po to, aby dowiedzieć się czegoś więcej od samej królowej plotek - Pansy. Nigdy nam to specjalnie nie przeszkadzało, ale długi jęzor Parkinson czasami musiał zostać przycięty, kiedy niepotrzebnie rozgadywała się na pewne tematy albo koloryzowała zbytnio swoje historie.

To była dla mnie i dla Malfoya wręcz idealna sytuacja. Przekonaliśmy się, że nikt nigdy nie wierzył Potterowi, że Czarny Pan powrócił, a teraz Potter czuł się jeszcze osaczony i wyobcowany, przez co łatwiej będzie popełniał błędy.

— Potter wytrzymał dłużej niż myślałem — odezwał się Blaise, wskazując widelcem na uciekającą w podskokach z sali Złotą Trójcę. Weasley wylatując z sali uderzył swoją starą, skórzaną torbą prosto w drzwi.

— Musiał być głodny po tak wyczerpującej lekcji — prychnęłam, dolewając sobie i Mabel wody. — Niemalże wykrzyczał sobie płuca.

— Miał powód — broniła go Mabel. — Jeśli... Czysto hipotetycznie, oczywiście... Voldemort wrócił, to Ministerstwo nie powinno się tym zająć? Skoro Harry i Dumbledore potwierdzili tę wersję wydarzeń, to nie powinni, no nie wiem, tego jakoś sprawdzić? — wyszeptała, wlepiając wzrok w swój talerz. — Przecież Voldemort zniszczy to wszystko, co teraz mamy, tak jak próbował zrobić to Grindelwald.

Zacisnęłam szczękę, przestając się uśmiechać. Czułam jak paznokcie niemalże zaczęły wbijać mi się w delikatną skórę dłoni, kiedy próbowałam zmiażdżyć metalowy widelec. Nie musiałam podnosić wzroku, aby wiedzieć, że Malfoy, Parkinson, Zabini, Nott, Crabbe i Goyle czekają na mój ruch.

Mało dyskretnie rozejrzałam się dookoła, chcąc sprawdzić czy żaden inny uczeń nie usłyszał tych głupot, które powiedziała właśnie moja najlepsza przyjaciółka. Nie mogłam sobie pozwolić na przeoczenie żadnego szczegółu, bo mogłoby skończyć się to tragedią, a w tym momencie mogłabym kogoś wystarczająco mocno zastraszyć.

Kurwa. Znałam moje obowiązki, wiedziałam, co musiałam zrobić i co groziło Mabel. Powoli zerkęłam kącikiem oka na Draco, który patrzył się na mnie z rosnącym w oczach przerażeniem. On też wiedział.

Ale... miałam wybór, prawda? Edukacja Macnair albo oglądanie jej egzekucji w święta.

Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, poluzowałam krawat i poprawiłam mankiety koszuli, które wystawały spod mojej czarnej szaty.

Skoro Macnairowie nie radzili sobie z wychowaniem własnego dziecka, to najwyraźniej ja musiałam to zrobić. Wolałam, aby Mabel była na mnie obrażona przez następny tydzień niż zobaczyć ją martwą za kilka miesięcy. Tego nie mogłabym już sobie darować.

Położyłam widelec na stole. Mimochodem spojrzałam na wewnętrzną skórę dłoni, na której widniały teraz cztery czerwone półkola - musiałam wbić paznokcie mocniej niż początkowo przypuszczałam. W tej chwili jednakże, nie byłam nawet w stanie pomyśleć o tym, że małe ranki zaczynają mnie szczypać, bo prawdziwy problem siedział właśnie koło mnie i w spokoju połykał kawałek swojego jedzenia, jak gdyby nigdy nic.

Naprawdę nie zauważyła zmiany zachowania całej naszej grupy, czy tylko udawała?

— Mabel - powiedziałam w końcu, nie podnosząc wzroku znad dłoni. Starałam się brzmieć jak najbardziej spokojnie, ale kątem oka zauważyłam, że brunetka podskoczyła na swoim miejscu, jakby była zdziwiona. Pewnie nigdy nie zdarzyło mi się użyć na niej tego tonu, który zarezerwowany był głównie dla Malfoya, Blaise'a i parszywych Gryfonów. — Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie. Nigdy, ale to nigdy nie wymawiaj jego imienia. Zwracaj się o nim z zasłużonym dla niego szacunkiem. Używaj tylko formy Czarny Pan. Tylko tej formy. — Podniosłam głowę i nachyliłam się w jej kierunku. W jej oczach widziałam tylko strach. Nic więcej. — Po drugie: nigdy nie waż się po raz drugi powiedzieć czegoś takiego. W ten sposób stwarzasz zagrożenie nie tylko dla siebie, ale i dla twoich rodziców, i nawet dla nas. Jeśli Czarny Pan wrócił, to będziemy mu wiernie służyć. Takie jest nasze powołanie — wyszeptałam jej prosto do ucha. — Napisz do rodziców. Powiedz, że mają ci wszystko wyjaśnić albo ja to zrobię. Daję im ultimatum.

Odsunęłam się od niej, poprawiając włosy. Mabel siedziała obok mnie, ale wydawała się nieobecna. Wiedziałam, że muszę dać jej czas do namysłu. Właśnie po raz pierwszy dałam jej do zrozumienia, że popełniła dosłownie śmiertelny błąd. Zdawałam sobie sprawę, że mogło być to dla niej ciężkie do przetrawienia, skoro wychowała się praktycznie bez żadnej wiedzy o naszym dziedzictwie.

Po kilku minutach ciężkiej, gęstej ciszy i napięcia wstała i bez słowa szybkim krokiem wyszła z Wielkiej Sali. Na jej talerzu została połowa nietkniętego jedzenia.

— Blaise, nie patrz tak na mnie — powiedziałam, czując na sobie palące spojrzenie bruneta. — Macnairowie zawalili jedyną rzecz jaką mieli wykonać. Lepiej żeby dowiedziała się teraz niż dostała Avadą między oczy przez głupotę jej marnych rodziców.

Zarówno ja jak i Blaise wiedzieliśmy, że powiedziałam samą prawdę. Różnica polegała jedynie na tym, że Zabini miał doczynienia jedynie z kilkoma Śmierciożercami w całym swoim życiu, a ja urodziłam się w tym środowisku. Ale nawet ktoś, kto dopiero w to wkroczył, zdawał sobie sprawę z konsekwencji takich słów. Nie były one żadną tajemnicą. Czarny Pan zasługiwał i wymagał do siebie szacunku.

— Mogłaś to powiedzieć w jakiś milszy sposób. Przestraszyłaś ją...

— To jest wojna, Zabini! — Nie wytrzymałam, podnosząc głos i waląc rękami w stół. Rozumiałam, że Blaise martwił się o Mabel, ale w tej chwili przyczepił się do nic nieznaczących szczególików. — Skoro do Macnair przez tyle lat nie trafiły moje uprzejme prośby, to może była to najwyższa pora na jakieś zmiany. Tam nie będą się z nią cackać. Mabel musi to zrozumieć żeby w pełni pojąć słuszność czynów Czarnego Pana - dodałam ciszej, widząc, że kilka osób z naszego stolika obróciło się w naszym kierunku. — Na co zatem czekasz, co? Leć za nią, Blaise. Poklep ją po główce i powiedz, że śmierć dla zdrajców krwi jest szybsza niż dla szlam.

— Popierdoliło cię, Lestrange. To twoja przyjaciółka! — Blaise nie odpuszczał.

— Cieszę się, że rozumiesz źródło problemu, Zabini. Właśnie dlatego się o nią martwię i okazuję jej miłosierdzie w postaci nauki na temat prawidłowych dla wyższego sortu zachowań. Myślisz, że gdybym ja, Malfoy, Crabbe, Goyle, Nott czy Parkinson powiedzieli coś takiego do naszych rodzin, to nic by się nie stało? Nie wychowałeś się w naszych rodzinach. Twoja matka jest w tym temacie świeża, tak jak i ty. Mabel była chowana praktycznie pod kloszem... W naszych rodzinach za mniejsze przewinienia zostawało się wydziedziczonym albo zabitym. Niech się cieszy, że powiedziała coś takiego przy nas, a nie przy kimś innym — powiedziałam po chwili bezemocjonalnie. — Ja już postanowiłam. Jeśli w ciągu tygodnia nie dostanie odpowiedzi od rodziców sama jej o tym wszystkim opowiem. Nie mam zamiaru stracić jej w tak głupi sposób, Blaise. Już i tak ryzykuję przez nią własną głową.

— To nie jest twój wybór, Raven! Wybór należy do niej! — wykrzyczał Blaise. Cała wielka sala zamarła, patrząc się w naszym kierunku. Nic dziwnego, w końcu próbował przebić Pottera w ilości decybeli.

Wstałam ze swojego miejsca, górując teraz nad Zabinim. Położyłam jedną rękę na stole tuż przed nim, nachylając się nad jego twarzą. Jego grdyka niebezpiecznie zadygotała, kiedy głośno połknął ślinę. Bardzo rzadko byłam wściekła, ale w tej chwili zbliżałam się do granicy. Miałam ochotę skrzywdzić Blaise'a, ale powstrzymywałam się ostatnimi siłami. Kącikiem oka złapałam ostrzegające spojrzenie Draco, który wyglądał tak, jakby zaraz miał zareagować. Dopiero to ocucuiło mnie trochę z mojego amoku.

— Nie, Blaise, my już nie mamy wyboru. Z nazwiskiem przychodzi tradycja, a z tradycją przychodzą zobowiązania — mruknęłam cicho, patrząc mu prosto w oczy. — I nigdy więcej nie waż się tak na mnie krzyczeć, bo dowiesz się jak bardzo przypominam resztę Lestrange'ów — wyszeptałam prosto do jego ucha, odwołując się do słów Malfoya z pociągu. — Porozmawiajcie o Potterze i jego brawurowej akcji, co?! — krzyknęłam, aby uczniowie przestali się na nas patrzeć.

Wszyscy od razu, machinalnie odwrócili głowy i wrócili do swoich zajęć. Usiadłam ponownie na swoim miejscu i napiłam się wody. Spojrzałam na stół nauczycielski, aby upewnić się czy ktoś widział mój chwilowy brak pohamowania. Na całe szczęście Umbridge nic nie zauważyła, bo była zbyt zajęta mówieniem czegoś do kompletnie niezainteresowanej McGonagall, a Snape'a nie było już przy stole. Założyłam więc, że musiał wyjść, kiedy kłóciłam się z Mabel.

Blaise oparł głowę o dłoń, która leżała na stole i zaczął agresywnie dźgać kawałek ziemniaka. Crabbe i Goyle ponownie zaczęli jeść kolejną porcję jakiegoś placka, Parkinson odwróciła się ponownie w stronę Daphne Greengrass, z którą przez większość tego wydarzenia gadała o jej nowej linii kosmetyków do włosów, blady Nott wrócił do czytania książki, a Draco wpatrywał się we mnie z powagą.

— Coś się stało, Malfoy? — mruknęłam po chwili.

— Nie tutaj — powiedział tylko, kręcąc leniwie głową. Wyprostował się na swoim siedzeniu i wskazał brodą w kierunku drzwi.

Skinęłam głową i wstałam ze swojego miejsca. I tak skończyłam już jeść. Wpakowałam tylko do kieszeni dwie bułki słodkie z marmoladą i ruszyłam do wyjścia. Wiedziałam, że Malfoy podążał za mną, bo słyszałam jego stanowcze kroki i raz na jakiś czas byłam w stanie dostrzec te jego niemalże białe włosy.

— Nie potrzebuję żadnych twoich porad. Sama doskonale sobie radzę — zaczęłam, kiedy blondyn się ze mną zrównał.

— Mam inne wrażenie — odpowiedział tylko, kładąc mi rękę na plecach i popychając, abym szła szybciej.

Zacisnęłam mocniej dłoń na rączce od torebki i przyspieszyłam kroku. Kiedy byliśmy już w Pokoju Wspólnym, który wciąż był prawie pusty, bo wszyscy byli na obiedzie, Draco nie dał mi usiąść, tylko popchnął mnie w kierunku męskiego dormitorium.

— No to o co ci chodzi? — mruknęłam, kiedy znalazłam się w jego pokoju. Stanęłam koło biurka i oparłam się o nie. Nie chciałam wchodzić w głąb pokoju, bo nie zamierzałam tutaj spędzać więcej czasu niż było to konieczne. Mimochodem rozejrzałam się po pomieszczeniu, porównując mój i jego pokój. Jakby nie było obydwoje byliśmy Prefektami z tego samego roku, więc byłam ciekawa, czy są jakieś widoczne różnice, jednakże po krótkiej chwili zauważyłam, że oprócz rozmieszczenia mebli wszystko wyglądało tak samo.

— Wiesz, że powinnaś napisać do swojej matki na temat Macnairów, prawda? Złamali daną naszym rodzinom, a co za tym idzie - daną Czarnemu Panu przysięgę. — Draco usiadł na fotelu i nachylił się w moim kierunku. Wyglądał w tej chwili wyjątkowo poważnie. Porównując tego Draco, a Draco sprzed kilkunastu tygodni, który żartował sobie ze mnie na zakończeniu roku, musiałam stwierdzić, że wyglądał wręcz przerażająco i gdybym miała jakiekolwiek zahamowania, może bym się go nawet przestraszyła.

Przygryzłam wargę i zacisnęłam dłonie na materiale biurka. Doskonale wiedziałam, że miał rację, ale nie chciałam tego robić. Dlatego musiałam dać Macnairom ultimatum. Ich powinnością względem Czarnego Pana była edukacja młodszych pokoleń, aby te zostały w przyszłości Śmierciożercami. Mabel nie miała nawet najmniejszego pojęcia na temat naszych działań. Była więc podatnym i smakowitym kąskiem na manipulację ze strony Pottera i Ministerstwa.

Naszym zadaniem, jako potomków rodzin należących do ścisłego grona Śmierciożerców, było wyłapywanie takich wynaturzeń i zgłaszanie ich. Teraz, gdy Czarny Pan powrócił i zbierał swoje siły, musieliśmy być jak najbardziej lojalni. Czarny Pan zawsze mógł polegać na rodzie Lestrange i nigdy się nami nie zawiódł. Moją powinnością było działać w jego imieniu i przynosić mojemu nazwisku należytą mu chlubę. Tego oczekiwał ode mnie dziadek, tego oczekiwali rodzice i inni Śmierciożercy oraz tego oczekiwałam od siebie samej.

Był tylko jeden problem...

Macnair była dla mnie jak siostra, więc nie mogłam pozwolić, aby ją zabito. To jej rodzice stworzyli ten problem, a nie ona.

— Nie mogę...

Draco skinął tylko głową. Nie musiałam mu się tłumaczyć, bo doskonale mnie rozumiał. Wiedział, że nie byłam w stanie zdradzić mojej najlepszej przyjaciółki, bo to nie była jej wina.

Nie musiałam mu się tłumaczyć, ale chciałam. W tym momencie był moim sprzymierzeńcem, który jednakże mógł mnie w każdym momencie zdradzić, a na to nie mogłam sobie pozwolić. Musiałam więc przełknąć własną dumę i chwilowo się przed nim ukorzyć.

Dla bezpieczeństwa Mabel.

— Mabel jest dla mnie jak rodzina. Jak dla ciebie Blaise. Poza tym to nie jej wina. Dałam jej rodzicom ultimatum. Jeśli w ciągu tygodnia nie dostanie listu zwrotnego, gdzie wyjaśnią jej wszystko, to ja jej o wszystkim opowiem. Nie musi znać nie wiadomo jakich szczegółów, ale musi chociażby poznać podstawy.

— Rozumiem cię, Lestrange — powiedział po dłuższej chwili blondyn. — Zrobiłbym tak samo w twojej sytuacji, ale... niepotrzebnie się narażasz. Twój ród jest zdecydowanie ważniejszy od Macnairów, pamiętaj o tym. Przed dołączeniem do Śmierciożerców, jestem tego pewien, Czarny Pan użyje na tobie legilimencji. Wtedy dowie się, że ukryłaś ten niezwykle ważny fakt....

— Jeśli w ciągu tygodnia jej niczego nie wyjaśnią, to wtedy napiszę list do mojej matki — przerwałam mu. — Wiem, co robię, Malfoy. Nie musisz się o mnie martwić.

— Odnoszę inne wrażenie, Lestrange. — Zmierzył mnie spojrzeniem. Czułam się pod jego natężeniem jak małe dziecko, ale nie mogłam mu dać tej satysfakcji. Nie mógł wiedzieć, że w tej chwili czułam się niepewnie, dlatego też dzielnie odpowiadałam mu tym samym.

— Skoro już tutaj jestem, to możemy omówić fakt, że potrzebujemy treningów. Tak jak powiedział twój ojciec, to babsko niczego nas nie nauczy. Będzie przydatna z tym jej całym gnębieniem Pottera, ale wciąż nie będzie przydatna, biorąc pod uwagę nasz...

— Problem? — parsknął Draco. — Myślę nad tym, Lestrange, więc nie musisz zadręczać tym swojej główki.

— W takim razie myślenie kiepsko ci idzie, Malfoy. Pozwól zatem, że zacznę zadręczać moją główkę tym tematem i zaproponuję spotkania u ciebie w pokoju raz w tygodniu w piątki od trzeciej godziny lekcyjnej do końca piątej. Możemy zacząć od magii bezróżdżkowej...

— Magii bezróżdżkowej?! — Draco wstał ze swojego miejsca i zbliżył się do mnie. — Oszalałaś, Lestrange? Tylko najpotężniejsi czarodzieje byli w stanie używać magii bezróżdżkowej w zakresie...

— W zakresie transmutacji i uroków — przerwałam, kładąc mu jedną dłoń na środku jego klatki piersiowej. Odepchnęłam go od siebie, aby ponownie usiadł na fotelu. — Draco... Ja i ty należymy do piątki najlepszych uczniów Hogwartu. Umiemy już rzucać zaklęcia i uroki bez wypowiadania słów, więc jasne, że damy sobie radę z magią bezróżdżkową. Na samym początku możemy zacząć od zaklęć, a potem przejdziemy do prostych uroków. Normalnie zaczęlibyśmy przerabiać to w przyszłym roku, ale zajęłoby nam to sporo czasu, więc nauczymy się tego teraz, a w przyszłym roku doszlifujemy to do perfekcji.

— Jesteś szalona, Lestrange — burknął Draco, podnosząc brew do góry. — Ale podoba mi się twój tok rozumowania. Zaczniemy od prostej Alohomory. Jutro mamy na trzecią lekcyjną, więc wstaniemy wcześniej i pójdziemy poszukać jakichś dobrych książek na temat magii bezróżdżkowej. Nastaw sobie budzik na odpowiednią godzinę żebyś punkt szósta rano była gotowa w Pokoju Wspólnym.

Szósta rano?, jęknęłam w myślach. O szóstej rano przekręcałam się na drugi bok...

— Niech ci będzie. Idę poczytać o Dumbledorze. Jak coś znajdę, to może dam ci znać — powiedziałam przez ramię, wychodząc z pokoju blondyna.

✦ ✧ ✦

Tego dnia nie poszłam na kolację. Kiedy nadeszła odpowiednia godzina, Mabel nie przyszła do mojego pokoju, czego w pełni się spodziewałam.

Byłam pewna, że będzie na mnie obrażona za mój „wybuch", ale musiałam to zrobić dla jej dobra. Nie potrafiłam sobie wyobrazić życia bez niej u mojego boku. Była moją przyjaciółką i ważną częścią moich nastoletnich lat.

Kiedy tylko zamykałam oczy widziałam szybkie urywki obrazów związanych ze śmiercią Cedrica, powrotem Czarnego Pana i martwym, nieruszającymi się ciałem Mabel zaraz obok ciała Puchona. Wiedziałam, że ta ostatnia część nie była prawdziwa, ale wydawała się aż za realistyczna.

W tej chwili działałam na granicy prawa i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Już po obiedzie powinnam była napisać do mojej matki list związany z Macnairami, ale nie mogłam się do tego zmusić. Nie mogłam zrobić Mabel takiego świństwa. Cały czas liczyłam na to, że rodzice brunetki zrozumieją swój błąd i opowiedzą wszystko swojej córce. Już i tak byli na praktycznie przegranej pozycji. Jeśli ktoś z grona Śmierciożerców dowiedziałby się o ich zdradzie, byliby martwi. Mabel była z nimi bardzo związana, więc nie mogłam do tego dopuścić. Ona zrobiłaby dla mnie to samo.

Całe popołudnie i wieczór spędziłam na ślęczeniu nad książką z biblioteki. Była stara, pożółkła, tytuł był częściowo zdrapany czymś ostrym, a częściowo zdarty palcami czytelników. Była tak zacofana, że nawet obrazki się nie poruszały, bo nikomu nie chciało się rzucić na nią odpowiedniego zaklęcia.

Ciężko było z niej cokolwiek wyczytać. Większość odnosiła się do innych czarodziejów niż Dumbledore. Było kilka wersów na temat Gilberta Flickstone'a, który wymyślił jedno z użyć kamienia księżycowego, kilka stron na temat wspaniałego czynu Umberty Cucumberwatch, która ocaliła Londyn od plagi wilkołaków na trzydzieści lat przez narodzinami Czarnego Pana oraz cały rozdział na temat powstrzymywania Grindelwalda z czego tylko kilkanaście zdań wspomniało o czynie dyrektora.

Dumbledore cenił sobie prywatność ponad wszystko, co było wyraźnie widoczne w sposobie napisania rozdziału. Jego nazwisko pojawiło się jedynie trzy razy, a ta niby wielka bitwa została jedynie napomknięta. Nie mogłam ukrywać, że bardzo mnie to zdziwiło. W końcu według tak wielu osób i artykułów, które przeczytałam na ten temat jako dziecko, była to kluczowa bitwa całej Wojny Czarodziejów. Bez czynu dyrektora nie udałoby się zamknąć Grindelwalda w Nurmengardzie w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym roku.

Zerknęłam na zegarek, aby sprawdzić godzinę. Była dwudziesta pierwsza trzydzieści, więc za trzydzieści minut miałam astronomię. Spojrzałam na dwie słodkie bułki, które leżały na biurku. Burczało mi w brzuchu, więc musiałam w końcu coś zjeść. Po najedzeniu się i napiciu się wody, którą trzymałam zawsze koło łóżka, poprawiłam swoje szaty, spakowałam do torebki pióro, pergamin i książkę, i wyszłam z mojego pokoju.

Szybko pokonałam dormitorium dziewczyn i Pokój Wspólny, przy okazji gromiąc spojrzeniem grupkę głośno zachowujących się trzecioklasistów i skierowałam się w stronę Wieży Astronomicznej.

Była to najwyżej położona wieża po kompletnie innej stronie szkoły, więc miałam sporo do przejścia. Na sam jej szczyt prowadziły strome, kręte schody, a sama wieża miała dwa piętra. Z oczywistego powodu Sala Astronomiczna znajdowała się na drugim piętrze, z którego mogliśmy na spokojnie obserwować gwiazdy.

Nie przepadałam za tym przedmiotem. Nauczała go imienniczka mojej matki - Aurora Sinistra, która była wysoką, czarnoskórą czarownicą półkrwi. Należała do dość wymagających nauczycieli chociaż wciąż była mniej czepiająca się o szczególiki niż Snape czy McGonagall. Sama astronomia była dość drętwa. Obserwowanie gwiazd było zajęciem bardzo nużącym, a jako, że zajęcia mieliśmy łączone z Hufflepuff, to nie raz zdarzało mi się usłyszeć jak kilka Puchonów, Crabbe i Goyle przysypiali na lekcji, głośno chrapiąc. Sinistra jednakże na to nie reagowała, bo nie była typem konfliktowego nauczyciela. Wolała posyłać im surowe spojrzenie, którego i tak nie dostrzegali, bo albo spali, albo było już za ciemno żeby cokolwiek dostrzec.

Kiedy dotarłam w odpowiednie miejsce, byłam jedną z pierwszych z mojego domu. Zważywszy na to, że mieliśmy w gruncie rzeczy najdalej, mogłam śmiało stwierdzić, że wszyscy powoli czołgają się w stronę sali, a ostatnimi jak zawsze będą Crabbe i Goyle, którzy mieli niezwykle słabą kondycję.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, wytężając wzrok w słabym świetle jedynej lampy stojącej na środku pomieszczenia.

Mabel i Blaise też jeszcze nie przyszli. Widziałam natomiast Parkinson rozmawiającą z Greengrass i z Milicentą oraz blond czuprynę, która stała przy jednym z balkonów, przez które w całym pomieszczeniu było wręcz lodowato.

Wywróciłam oczami i skierowałam się w stronę Malfoya.

Mieliśmy współpracować, prawda?

— Niczego w niej nie znalazłam — powiedziałam tylko, opierając się o balustradę obok Draco.

— To trochę dołujące — zaśmiał się cicho blondyn. Odwrócił głowę w moim kierunku i zacisnął mocniej dłonie na obręczy. Rodowy pierścionek na jego serdecznym palcu zabrzęczał w kontakcie z innym metalem. — To już koniec twoich poszukiwań, czy nie zamierzasz się poddać?

— To dopiero początek, Malfoy.

— Aż tak interesuje cię życie tego starego dziada? — zaciekawił się.

Poczekałam chwilę przed odpowiedzeniem na to pytanie. Przypomniała mi się sytuacja sprzed prawie miesiąca, kiedy to też stałam na balkonie, wpatrując się w ciemność, a zimny wiatr rozwiewał mi włosy. Przymknęłam oczy i uśmiechnęłam się.

— Nie tyle jego życie, co pewne szczegóły, które mogą nam pomóc — odpowiedziałam po chwili, otwierając oczy. Też odwróciłam się w stronę Draco, który wciąż na mnie patrzył. — Może natknę się na pewne szczegóły, które będą dla nas ważne.

Musiałam w końcu zdradzić Draco tę ważniejszą część mojej chwilowej obsesji Dumbledorem. Miałam nadzieję, że znajdę jakąkolwiek wzmiankę o jakichś jego słabościach, bardziej ludzkich stronach. Na pewno jedną z nich był Potter, a drugą mugole, z którymi tak chciał się bratać, ale miałam pewne przeczucie, że Dumbledore skrywał więcej sekretów niż cała moja rodzina razem wzięta, a ród Lestrange miał ich wyjątkowo sporo.

— Czyli okłamałaś mnie w bibliotece? — W jego głosie usłyszałam nutkę niedowierzania i rozbawienia. — Mieliśmy być ze sobą szczerzy, prawda? — zażartował.

— Nie nazwałabym tego kłamstwem, bo nie kłamałam. W dalszym ciągu podtrzymuję moje zdanie. Po prostu nie powiedziałam ci wszystkiego. — Wzruszyłam ramionami.

— Dobrze, klaso! Możecie już wchodzić na lekcje. Sala jest już przygotowana — odezwała się Sinistra z góry schodów prowadzących na drugie piętro.

Następny rozdział: 02.07.22

(3,7K SŁÓW)

────── 𝖕𝖚𝖗𝖊 𝖇𝖑𝖔𝖔𝖉 ──────

No to akcja zaczyna nieco przyspieszać. Mamy pierwszy poważny konflikt na linii Mabel - Raven oraz Przysięgę Wierności Czarnemu Panu i Edukacji Młodszych Pokoleń - nazwa może i długa, ale jaka prawdziwa?

Co uważacie o zachowaniu Raven? Czy postąpiła słusznie, strasząc Mabel i dając jej rodzicom ultimatum oraz nie pisząc do swojej matki i dziadka o sytuacji Macnairów?

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro