Fifty-four

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wróciliśmy na salę zaraz po sytuacji mającej miejsce przed budynkiem, a raczej na jego tyłach, gdzie nikt nie raczył wychodzić nawet na fajki. Dzięki temu mieliśmy choć trochę prywatności, by pozbierać myśli, pomilczeć i wspólnie zadecydować o powrocie do gości, aby przynajmniej zachować resztki pozorów.

Mój drobny atak minął w ciągu kilkunastu minut, jednak wciąż czułem jak dygocze całe moje ciało. Każdy był też w stanie dotrzeć trzęsące się dłonie, dlatego trzymałem je w kieszeniach tak często i długo, jak tylko mogłem. Dodatkowo, Soobin bezustannie kręcił się wokół mnie, usługując, pytając i podłapując za ręce czy ramiona, czym wzbudzał podejrzenia tych, którzy znajdowali się w naszym otoczeniu. Był kochany, ale mimo wszystko byłem tym przytłoczony.

Dongil i Soojin również podpytywali czy wszystko było okej i czy nie utrudnili nam życia dodanym zdjęciem. Żaden z nas nie miał do nich pretensji, bo gdyby nie oni ja i Soobin nigdy byśmy się nie poznali, ani nie stalibyśmy się dla siebie kimś więcej niż kolegą czy szwagrem. Dzięki Donggu i jego żonie zrozumiałem, że nieważne co będzie się działo to oni zawsze będą po naszej stronie, wesprą nas albo dadzą kopniaka za wydziwianie. Rozmowa z Soojin wbiła mi do głowy, że czasami robimy wszystko, aby nie dopuścić do siebie pewnych rzeczy i to nie jest grzech, ale musimy być przy tym ostrożni, aby nie zranić drugiej osoby tak, jak robiłem to wobec jej brata.

Bojąc się samego siebie i swoich uczuć, raniłem jego. Oddychałem, denerwowałem i prowokowałem wiele nieprzyjemnych sytuacji, by wreszcie mnie znienawidził, żeby się odczepił, ale nie pomyślałem o tym, jak bardzo będę nas tym do siebie przyciągał. Nieświadomie doprowadziłem do tego, że jie mogliśmy bez siebie prawidłowo funkcjonować.

Kiedy spojrzenia i komentarze zaczęły być dla nas uciążliwe ulotniliśmy się. Wyszło to z inicjatywy Soobina, który podszedł do mnie, gdy Yeji ciągnęła mnie, aby zatańczyć już piąty raz z kolei.

— Odbijany — rzucił tylko w stronę zaskoczonej dziewczyny w tym samym czasie łapiąc mój nadgarstek — znikamy stąd — wymamrotał przy moim uchu, prowadząc nas do tylnego wyjścia.

Gdyby ktokolwiek powiedział mi, że zerwę się ze ślubu własnego brata to prawdopodobnie wyśmiałbym tę osobę. Nigdy nie ominąłbym okazji, by ponabijać się z Dongila, porobić mu kompromitujące zdjęcia czy też najeść się darmo. Siedziałbym do ostatniej minuty czekając cierpliwie na jakąś niesamowicie zabawną akcję z udziałem któregoś z pijanych wujków. Nigdy, ale to nigdy przenigdy nie pomyślałbym, że tak po prostu zwinę się stamtąd i to w dodatku z Soobinem, który tak samo jak ja miał dosyć natrętnych spojrzeń naszych przyjaciół i co niektórych członków rodzin.

W taki oto sposób wylądowaliśmy w domu chłopaka, a ściślej mówiąc w jego pokoju. Przebraliśmy się w zwykłe, wygodne ubrania, które wygrzebał dla nas Soo i jak przystało na normalnych dwudziestolatków włączyliśmy konsolę.

Zarówno on, jak i ja nie podnosiliśmy tematu pocałunku, kłótni ani mojego zachowania. Najwyraźniej nie była to jeszcze odpowiednia chwila na tego typu rozmowę. Woleliśmy spędzić ten czas inaczej - swobodniej i bez zmartwień, mimo że w mojej głowie i zapewne w tej Soobina również panował chaos.

Co jakiś czas posyłaliśmy sobie ukradkowe spojrzenia, wyzywaliśmy się, trącaliśmy łokciami i sabotowaliśmy sobie nawzajem rozgrywkę. Chwilami też robiło się przez to niezręcznie, dlatego zazwyczaj Soobin przeistaczał sytuację w żart.

Po dwóch skończonych rundach w jakiejś grze o boksie, której w ogóle nie rozumiałem, opadłem plecami na pościel i zacząłem wpatrywać się w sufit. W tym samym momencie Soo odłożył kontrolery na podłogę i przyjął identyczne pozycję, jak ja.

Panowała cisza. Uwierająca cisza i gęsta, ciężka atmosfera, której sprzyjały równie ociężałe westchnienia czy odgłosy mające jakkolwiek zabić czas, nudę i to cholernie irytujące przeczucie, że coś jest nie tak. Coś definitywnie nie zatrybiło lub dopiero miało zatrybić.

— Możesz przestać cmokać? — wypowiedziałem poirytowany, gdy to przeklęte cmokanie zaczynało doprowadzać mnie do szewskiej pasji — zró to jeszcse raz, a wyrwę ci język — zagroziłem palcem, unosząc rękę tak, by dotrzeć nią do twarzy Bina.

— Przestań wreszcie narzekać i wzdychać — prychnął, odwracając się do mnie plecami, co dostrzegłem kątem oka — Wiecznie ci coś nie pasuje. Zdecyduj się, Yeonjun.

— Od kiedy gadasz plecami, hm? — zironizowałem.

— Od kiedy nie mogę na ciebie patrzeć — rzucił zakrywając poduszką cała swoją głowę.

— Nic nowego — prychnąłem, jednak mimo wszystko uśmiechałem się pod nosem, ponieważ zachowanie Soobina znaczyło tylko o jednym — powalam ludzi swoją urodą — wymamrotałem z dumą, sprawdzając reakcję chłopaka.

Ten odrzucił poduszkę i odwrócił się do mnie przodem ze zdegustowaną miną. Parsknąłem cichym śmiechem, wywracając przy tym oczami w geście znudzenia, zwłaszcza, że nie robiło to na mnie wrażenia. Soobin i tak nie potrafił udawać.

— Popadasz w samouwielbienie, Yeonjun — skomentował rozbawiony — Zejdź na ziemię i kup lustro.

— Będzie się mną zachwycało tak samo, jak ty — skwitowałem krzyżując nasze spojrzenia.

Mina Bina zrzedła. Uśmiech zniknął z jego twarzy i został zastąpiony czymś na wzór przerażenia. Zauważyłem moment, gdy przełykał nerwowo ślinę, co po raz kolejny dało mi do zrozumienia, że Soobin nie był obojętny względem mnie i moich komentarzy.

Lubiłem takie chwile, a raczej zaczynałem lubić widok zagubionego Soobina. Jego błądzący wzrok i roztargnienie. Był uroczy.

— Nie wiem o czym mówisz — rzucił, przerywając długą ciszę, a następnie zaczał się odwracać. Szybko go zatrzymałem, zmuszając aby na mnie patrzył.

— Doskonale wiesz, ale boisz się przyznać — poprawiłem zagięty rękaw jego koszulki, bawiąc się przez kilka sekund materiałem — Chyba się w tym wszystkim zgubiłem.

— W czym?

— We wszystkim — przyznałem — nie wiem, kiedy straciłem kontrolę i zatarły się granice, które probowałem między nami tworzyć. Nie chciałem, żeby dochodziło do takich sytuacji, jak dziś. Nie chciałem między nami nic oprócz nienawiści, zazdrości i rywalizacji. Chciałem, żebyśmy się od siebie oddalili na równym gruncie, a nie dosięgnęli dna.

— Nie sięgnęliśmy dna, Jun — Soobin usiadł,  ciągnąc mnie za przedramię do podobnej pozycji — wiesz, że w nienawiści jest zawsze odrobina miłości? — zapytał, natomiast ja zaprzeczyłem kiwając głową — okej, teraz słuchaj, bo drugi raz nie zdobędę się na to, żeby ci to powiedzieć — wziął głębszy oddech, jakby przygotowywał się do wielkiego wystąpienia — Jest tak jak chciałeś. Rywalizuję z tobą, ale lubię to robić. Lubię patrzeć na to jak się nakręcasz albo szukasz sposobów, żeby mnie zagiąć. Nawet jeśli czasami potrafisz być podły, mnie to nie przeszkadza. Jestem zazdrosny, ale tylko wtedy, gdy ktoś inny zdobywa twoją uwagę i nienawidzę cię za to, że nie widzisz jak bardzo mi na tobie zależy i, jak z całych sił próbuję wyjść przed szereg wszystkich tych atencjuszy. Rywalizuję z twoją chorobą i nienawidzę kiedy przez nią czujesz się wybrakowany, niewystarczające albo gorszy. Nienawidzę, gdy nie wierzysz w moje słowa, gdy powtarzam ci za każdym razem, jak cudowną i piękną jesteś osobą, Yeonjun. Rywalizuję z twoją ślepotą wobec mnie i nienawidzę tego, że nie pozwalasz mi być bliżej ciebie, gdy jest źle...

— Soob-

— Nie skończyłem — wtrącił, zagryzając na moment wargę. Zaraz po tym podniósł wzrok — zazdroszczę ci tylko tego, że masz mnie na wyciągnięcie ręki, kiedy ja nie mogę nawet do ciebie dosięgnąc — wyznał, a ja czułem jak po raz pierwszy od dłuższego czasu brakuje mi języka w gębie.

Słowa Soobina wywołały kolejną falę sprzecznych emocji oraz wizji, na którymi nie byłem początkowo zapanować. Udało mi się to w momencie, w którym odważyłem się złapać w swoje dłonie te należące do ciemnowłosego chłopaka siedzącego naprzeciwko.

Chciałem tym podnieść na duchu nie tylko jego, ale i siebie. Probowałem przez to sprawdzić czy znowu rozbudzi się to przeklęte stado motyli, ucisk w piersi i to głupawe uczucie wznoszenia się w powietrze. Miałem nadzieję, że to wszystko pojawi się jak za każdym razem, gdy chociażby obok się biega przechodziliśmy. Tak naprawdę chciałem wreszcie być pewien czego chciałem i co było tym silniejszym uczuciem - pragnienie bliskości Soobina czy tego, by trzymał się ode mnie z daleka dla własnego dobra.

Nigdy nie chciałem uchodzić za potwora, bądź egoistę. Nie miałem na celu krzywdzić ludzi, a w szczególności brata Soojin.

Zrozumiałem, że stał się moim ratunkiem i schronieniem w ciężkich chwilach, dlatego starałem się trzymać nerwy na wodze. Nie zawsze się udawało, ale przynajmniej probowałem. Myślałem, że miałem nad wszystkim kontrolę, lecz myliłem się i Soobin doskonale wiedział, że gdzieś się zatrzymałem, że zrobiłem regres i stałem się kimś innym.

Raniłem go, ale on wciąż był obok i nie rezygnował ze mnie mimo tych wszystkich okropnych słów lub czynów. Nadal mi pomagał, spędzał czas i odpędzał demony nawiedzające mnie podczas ataków i snu.

Za późno zacząłem to zauważać, co dopiero doceniać. Faktycznie byłem ślepy i głupi.

Soobin okazał się najlepszym, co mnie spotkało w ciągu ostatnich sześciu lat. Był ponad wszystkim.

Skoro on mógł widzieć we mnie kogoś więcej,  to ja także byłem w stanie dostrzec w nim swojego księcia z bajki, prawda?

Mogłem jeszcze się w nim zakochać tak, jak tego chciał, co nie?

Bijąc się z myślami wpatrywałem się bezustannie w kamienny wyraz twarzy towarzysza. Szukałem odpowiednich słów, lecz żadne nie wydawały się odpowiednie. Wydawały się puste, niewystarczające i wtedy zdecydowałem się posłuchać instynktu, aniżeli niezdecydowanego rozumu.

Serce podpowiadało, żebym działał i nie czekał aż ktoś wykona za mnie ten krok. Kazało mi złapał Soobina w sidła tak, by nikt nie był w stanie go ukraść. Właśnie dlatego posłuchałem tego, co miało do powiedzenia. Pozwoliłem się poprowadzić według jego wskazówek. Czyny przecież znaczyły więcej niż jakiekolwiek słowa.

W jednej chwili przysunąłem się do Soobina i objąwszy go ramionami wtuliłem się w jego bijące ciepłem ciało. Nie chciałem, by mi się wysmyknął, dlatego też wzmocniłem uścisk zaraz po schowaniu twarzy w zagłębieniu jego obojczyka.

Ku mojemu zaskoczeniu, odwzajemnił to wszystko zamykając mnie w objęciach.

— Nie puszczaj mnie — wypowiedziałem cicho i niewyraźnie przez ogarniający mnie stres. Wciąż obawiałem się tego, co będzie później.

— Ty też mnie nie puszczaj.

— Nie chcę.

— Mówię, serio — spoważniał — jak mnie puścisz to spadnę z łóżka.

— Masz za ciężki tyłek — prychnąłem, śmiejąc się z czasem pod nosem.

— Pragnę ci przypomnieć, że leżysz na mnie jak kłoda, a wcale lekki nie jesteś sterydziarzu — skwitował.

— To przez leki.

— Powiedział Yeonjun wyjadający czekoladowe ozdoby z tortu Soojin i Dongila — zachichotał, podpierając się ręką o deskę za plecami.

— Nienawidzę cię — mruknąłem na żarty, nie wiedząc jeszcze jaka czekała na mnie odpowiedź.

— Też cię kocham, Yeonjun.

— Wiem — rzuciłem niekontrolowanie, dopiero po chwili analizując to, co powiedział Soobin i na co mu odpowiedziałem.

O kurwa...








_________
Zbliżamy się do końca, kochani...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro