Fifty-one

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Modliłem się, aby ten dzień nie okazał się katastrofą. Nie chciałem, aby mój brat źle wspominał swój ślub, w związku z czym błagałem w duszy nie wiadoko jakieś bóstwa, by nie pozwoliły zepsuć czegokolwiek. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby wszystkie przygotowania legły w gruzach.

Właśnie dlatego robiłem co mogłem  aby trzymać się z dala od Soobina i trgo, co z nim związane. Mimo iż, ostatnie kilka dni spędziliśmy razem i było w miarę spokojnie, to i tak nie ufałem ani sobie, ani jemu. Armagedon był możliwy, a chciałem uniknąć nieprzyjemnych sytuacji z nami w rolach głównych.

Od samego rana chodziłem jak na szpilkach. Denerwowałem się. To dostrzegał każdy dookoła mnie, więc żeby nie wzbudzać sensacji zamknąłem się w pokoju biorąc po drodze leki. Postanowiłem odespać noc pełną koszmarów spędzających sen z powiek i położyłem się wygodnie, chowając twarz w poduszce. Probowałem za wszelką cenę się wyciszyć, a udało się dopiero, gdy lekarstwa zaczęły działać. Poczułem się lżejszy i w pewnym sensie otumaniony, co było efektem ubicznym silnych dawek, które miałem przyjmować zgodnie z zaleceniami. Nienawidziłem stanu przejściowego, lecz byłem na to skazany, choć z perspektywy tych kilku tygodni musiałem przyznać, że szło się przyzwyczaić. Późniejsza trzeźwość umysłu i możliwość normalnego funkcjonowania wszystko wynagradzały.

Zamknąłem oczy, układając się tak, jakbym naprawdę zamierzał spać, a nie tylko drzemać przez kwadrans. Nie przemyślałem tylko tegoż, że jeśli nie wyciszę telefonu i niepowtarzalny zablokuję numeru oraz kont Soobina to ta pijawka będzie się do mnie dobijać. Tak oto wszelkie próby mojego odpoczynku zostały zniweczone przezez mojego przyszłego szwagra.

Sięgnąłem niechętnie po dzwoniącą komórkę, by z wyraźnym grymasem niezadowolenia odebrać połączenie i prychnął gniewnie na powitanie.

— Ciebie też miło słyszeć, Jun — Soobin roześmiał się, natomiast ja wywróciłem oczami wciąż jednak nie podnosząc powiek —  jak się czujesz? — zapytał z troską taką samą, jak co dzień.

— Śniłeś mi się w nocy, więc jestem zmęczony — wymamrotałem bezmyślnie, słysząc w odpowiedział chichot chłopaka. Dopiero wtedy zacząłem się zastanawiać co powiedziałem, ale kompletnie zrywał mi się film.

— Musiały to być ciekawego sny, skoro nie spałeś — rzucił z aluzją w głosie. 

— To były koszmary, Soobin — wyznałem, podnosząc się do siadu, aby zmusić się do wzięcia się w garść.

— Znowu? Nie brałeś wieczorem leków?

— Brałem, ale się stresuję, dlatego nie działają jak należy — wyjaśniam, a Soobin w tym czasie wzdycha ciężko — co robisz? — zmieniam temat.

— Myślę o tym, co powiedziałeś wczoraj o tym, że zaraz koniec wszystkiego — wypowiada smętnie. Dałbym sobie rękę uciąć, że właśnie w tej chwilę zrobił minę zbitego psa — nie wiem co chcesz zrobić, ale nie rób niczego głupiego, okej? Nie dawaj mi powodów do tego, bym odchodził od zmysłów.

— Powtarzasz się — prycham.

— Bo mi na tobie zależy, Yeonjun. Kiedy to zrozumiesz?

— Daruj sobie sztuczną troskę, Soo. Nie mam siły się licytować czy kłócić. Idę spać.

— Nikt się nie kłóci. Ja po prostu mówię, co myślę, to nie grzech, że mi na tobie zależ-

Nie dałem mu dokończyć. Nie chciałem trgo słyszeć po raz kolejny, dlatego się rozłączyłem. Nie oczekiwałem od nikogo łaski.

Wrażenie z końcem września wyprowadzę się  do akademika i zacznę studia na drugim końcu świata, jednocześnie uwalniając wszystkich od swojej popieprzonej osoby oraz problemów, które zdążyłem stworzyć. Przysporzyłem każdemu zmartwień, za które najzwyczajniej w świecie było mi wstyd.

Ucieczka była najlepszym wyjściem. Najprostszym dla mnie, by uchronić Dongila, Soojin, rodziców i resztę przed prawdopodobnym nieńczeniem mnie do końca życia. Kwestia usamodzielnienia się i walki z chorobą samemu wydawała się najrozsądniejsza, choć bardzo trudna i przerażająca zarazem.

Czytałem w internecie, że niektóre schorzenia można poddać leczeniu w grupach wsparcia. Bycie wariatem jest jednym z nich.

Tam, gdzie zamierzałem się wyprowadzić istniało mnóstwo podobnych ośrodków i organizacji. Miałem więc cichą nadzieję, że dzięki temu choć trochę zapanuję nad samym sobą, swoją głową i uczuciami.


~*~*~

Skromność. Jedno ze słów, które jako pierwsze cisnęły się wszystkim na usta podczas ceremonii.

Faktycznie, nie było przepychu, którego każdy się spodziewał. To sprawiało, że wyraźnie zaskoczeni goście dyskutowali między sobą o tym, jak zdziwieni byli faktem, że dwie dobrze sytuowane rodziny pozwoliły na tak niski poziom uroczystości.

Tak naprawdę Dongil i Soojin nie chcieli niepotrzebnego rozgłosu. Szum był im zbędny i właśnie dlatego postanowili urządzić małe,  kameralne przyjęcie dla najbliższych członków rodzin i kilkorga przyjaciół. Rzecz jasna, nie wszystkim zgromadzonym się to podobało, aczkolwiek młodzi wydawali się nie słyszeć niepochlebnych komentarzy czy narzekania, że jest zbyt nijako.

Mnie to nie przeszkadzało. Zaszyłem się w kącie ze szklanką soku i probowałem nikomu nie wchodzić w drogę. Moi znajomi doskonale bawili się przy fontannie z czekoladą, a towarzyszyli im przyjaciele Soobina.

Kai, Ryujin i Yeji nie dawali mi żyć przez ostatnie dwa tygodnie. Wypytywali o posty, które umieszczaliśmy z Soo; o naszą relację, a ja nie umiałem im wyjaśnić tego, co działo się między nami.

Soobin był dla mnie dobrą osobą. Dbał o mnie i często pytał o moje samopoczucie. Probował rozśmieszyć, spędzać czas na milczeniu podczas oglądania filmów, a przede wszystkim nie wywierał na mnie presji. Nie chciał, bym czuł się osaczony, za co w byłem mu naprawdę wdzięczny. Czasami miałem go dość, to było normalne, ale nie chciałem, żeby wychodził i zostawiał mnie samego. Kiedy był obok, miałem wrażenie, jakby wszystkie troski ulatywały gdzieś w przestrzeń. Czułem się wolny, spokojny, rozumiany i... kochany. Dawał mi poczucie przynależnosci, bezpieczeństwa, a przez byciem delikatnym w słowach i subtelnym w czynach sprawiał, że moje ciało ogrzewało się zamiast być wiecznie zimne. Soobin pobudzał moje serce do pracy, przerażając mnie tym.

Nie chciałem się w nim zakochiwać. Nie planowałem być kimś więcej aniżeli niechcianym szwagrem. Bałem się tego, co miało miejsce i tego, co działo się między mną, a nim. Obawiałem się, że pewnego dnia go skrzywdzę.

Westchnąłem cicho, pozwalając myślom krążyć po najciemniejszych zakamarkach mojej głowy. Poddałem się obezwładniającym mnie obrazom przebiegającym tuż przed oczami.

— Myślałam, że samym sokiem nie da się upić, ale przy tobie wszystko jest możliwe — usłyszałem cichy śmiech tuż obok i uchyliłem jedną powiekę — szukałam cię chyba wieczność — Soojin zajęła wolne siedzisko, opierając się o ścianę tam samo, jak ja.

Jej okrągły brzuch nie pozwalał już na siedzenie, jak z kijem w kręgosłupie, czego troszkę jej współczułem. Często narzekała na bóle pleców, ale szybko zmieniała nastawienie powtarzając, że późniejsza radość z posiadania dziecka wynagrodzi wszelkie trudności, jakich obecnie doświadczała. Nie wiedziałem nawet kiedy zacząłem ją podziwiać.

Zagryzłem wargi, wzdychając ciężko.

— Wszystko okej? — traciła moje ramię —  znowu się pokłóciliście? — zapytała troskliwie, sięgając dłonią do moich włosów. Poprawiła opadające kosmyki, natomiast ja wciąż milczałem nie mając pojęcia, co mówić — Mogę zadać ci pytanie?

— Śmiało — wzruszyłem ramionami.

— Co czujesz do mojego brata? — patrzyła na mnie uważnie, trzymając w swojej dłoni moją — nie zamierzam was oceniać, nie jestem od tego. Kocham was obu i nie chcę, abyście cierpieli.

— To skomplikowane — mruknąłem, odwracając wzrok. Było mi głupio z nią rozmawiać po tych wszystkich niemiłych sytuacjach, jakie miały miejsce. Po tylu podłych słowach.

— Nikt nie powiedział, że uczucia są proste, Jun — zauważyła — w dodatku jesteście jak ogień i woda. Niesiecie zagładę niezależnie czy jesteście razem, czy osobno. To komplikuje wszystko znacznie bardziej.

— Plus jestem psychicznie chory — wyznałem, wyśmiewając ponuro samego siebie, za co Soojin uderzyła mnie w ramię.

— Takiego ciebie kocha mój brat — wyznała pewnym głosem, a ja zszokowaby wbiłem wzrok w jej rozpromienioną twarz — taka prawda. Kocha tego nieidealnego, pełnego sprzeczności, pasji, może trochę nieokiełznanego i nieobliczalnego Yeonjuna. Całego ciebie, nieważne jaki spoczywa na tobie ciężar.

— Chcesz, żebym się poryczał, co nie? — zapytałem, naprawdę czując jak emocje znowu wymykają mi serce spod kontroli mimo leków, które powinny wciąż działać.

Pociągnąłem nosem, a wtedy Soojin wywróciła oczami.

— Czasami pożarów nie gasi się wodą, bo ta jedynie je wzmaga — wypowiedziała — wtedy potrzebne są inne środki.

— Sugerujesz, że ja i Soobin to tragedia, którą musisz ratować? — parsknąłem obserwując żonę swojego brata.

— Właśnie zdradziłam jego największy sekret chłopakowi, którego to dotyczy.

— Tragiczna z ciebie terapeutka — stwierdziłem rozbawiony, obejmując dziewczynę ramionami — Dziękuję, Soojin.

— Czyli możemy dodać z Donggu tamto zdjęcie? — wyprostowała się pełna entuzjazmu.

Skinąłem głową uznając, że czas najwyższy przyznać wszystkimi dookoła rację.

— Lepiej znajdź mojego brata zanim opublikuję zdjęcie — Soojin puściła mi oczko machając telefonem.

Wtedy wstałem z miejsca i biorąc się w garść ruszyłem na poszukiwania tego, który był dla mnie wszystkim co najlepsze i najgorsze jednocześnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro