Thirty-five

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Spojrzałem na Soobina, który odetchnął z ulgą i zjechał po oparciu krzesła. Westchnął cicho, rozpinając guzik koszuli.

Nasze rodziny wyszły do ogrodu restauracji, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, jak i zapewne omówić z właścicielem szczegóły przed- i poweselnych imprez. Zostawili nas samych, czemu w pewnym sensie przestałem się już dziwić. Zarówno ja, jak i Soo byliśmy nieobliczalni i nie trzymaliśmy języków za zębami w kwestii ślubu.

Jeszcze jakiś czas temu może udałoby nam się do niego nie doprowadzić, jednak w chwili obecnej wszelkie moje plany pozbycia się Soojin i jej rodzinki legły w gruzach. Ciąża mojej przyszłej bratowej pokrzyżowała wszystko, co do tej pory wymyśliłem, aczkolwiek nie mogłem powiedzieć, że się nie cieszyłem. Widok szczęśliwego Donggu sprawiał, że sam czułem się lepiej, choć wizja tego wnerwiającego i beczącego nonstop bąbla wprawiała mnie w stan podobny do rozpaczy. Nie byłem zbytnio przekonany do bycia niańką w przyszłości. Nie nadawałem się do dzieci.

Soobin natomiast wyglądał na dumnego z faktu, że za jakiś czas będzie wujkiem i Soojin pozwoli mu rozpieszczać swoje dziecko. Moim zdaniem byłby w tym lepszy ode mnie. Ba, on zawsze był we wszystkim tym lepszym, częściej wychwalanym.

Prychnąłem pod nosem na samą myśl o tym, jak dawna zazdrość wciąż miała prawo głosu. Nawet jeśli minęło tak dużo czasu.

Bin zwrócił na mnie swoją uwagę. Odwrócił głowę w moją stronę, lustrując moją osobę. Czułem na sobie to uważne spojrzenie, które z ciekawości lub zmartwienia wręcz wierciło we mnie dziury.

Zerknąłem na chłopaka unosząc kącik ust.

- Korci cię, żeby zrobić aferę? - zagadnął, na co szybko zaprzeczyłem w odpowiedzi - więc co się dzieje? - kontynuował, a ja wzruszyłem wtedy ramionami.

Wstyd było przyznać, że zaszłości w akompaniamencie wszystkich moich problemów znowu dawały mi się we znaki. Coraz częściej miewałem wahania nastrojów, epizody furii, manii, no i na nieszczęście znowu nie panowałem nad swoimi reakcjami.

Było mi zarazem wstyd. Chciałem zapaść się pod ziemię, gdy wreszcie mógłbym odpocząć od udawania przed najbliższymi, że wszystko przecież było okej i, że nie potrzebowałem pomocy, która jednak chyba była mi niezbędna.

- Yeonjun - poczułem jak dłoń Soobina ułożyła się na moim przedramieniu, sprowadzając mnie na ziemię - chcesz wyjść? - zapytał i właściwie nie czekał na odpowiedź dostrzegając najwyraźniej mój nieobecny wyraz twarzy.

Pociągnął mnie za rękę w stronę wyjścia z budynku, a kiedy już znaleźliśmy się poza niekomfortową strefą zabrał dłoń, ruszając przed siebie z rękoma w kieszeni.

Przez moment probowałem zrozumieć, co tak właściwie miało miejsca, lecz zrezygnowałem z rozwodzenia się nad tym, co i tak nie miało najmniejszego sensu. Poszedłem w ślady chłopaka, fukając pod nosem, aby pokazać swoje niezadowolenie z szybkiego tempa. Nie nadążałem za nim.

- Zwolnij, pacanie - naburmuszyłem się, próbując dosięgnąc do materiału jego koszuli, ale każda próba złapania go kończyła się fiaskiem - Soobin, cholera, zaczekaj!

- Trzeba było od razu iść, a nie stać jak kołek! - zawołał rozbawiony znajdując się w odległości kilku kroków ode mnie. - No dawaj, Jun. Chyba umiesz biegać! - zaśmiał się dźwięcznie, zaraz zrywając się do biegu.

Zrobił to, ponieważ to ja go do tego zmusiłem. Z chwilą, kiedy kończył swoją wypowiedź moja cierpliwość puściła lejce i pozwoliła, aby złość i frustracja przejęły władzę. Ruszyłem biegiem za uciekającym brunetem, starając się nie potrącić przechodniów. W parku, na otwartej przestrzeni nie dałem rady go dogonić nawet jeśli na zatłoczonym chodniku okazałem się zwinniejszy.

Soobin był szybszy. Był lepszy i musiałem to przyznać.

W pewnej chwili po prostu zatrzymałem się i usiadłem pod drzewem. Oddychałem nierówno, uspokając się po wyczerpującej przebieżce. Moje serce waliło jak oszalałe, a powiekszająca się gula w przełyku i ten denerwujący ucisk w płucach doprowadziły do tego, że z bezsilności i złości uderzyłem pieścią o własne udo.

Nienawidziłem tego uczucia. Byłem słabszy, a tak przecież nie mogło być. Nie mogłem pokazać tego, że po raz kolejny okazałem gorszy.

Znów kilkukrotnie zdzieliłem się w niczemu winne uda, zwracając tym uwagę Soobina, który nie znalazł się przy mnie. Nie wiedziałem kiedy do mnie podszedł i usiadł na trwaie tuż obok.

— Nie rób tego — powiedział spokojnym głosem, który doprowadził mnie do szewskiej pasji.

— Zajmij się sobą i daj mi święty spokój — wymamrotałem gniewnie, zaciskając palce tak, mocno jak byłem w stanie. Czułem ból wywoływany wbijającymi się w skórę paznokciami.

— Nie, Jun, nie dam ci spokoju i dobrze o tym wiesz.

— To twoja wina, więc łaskawie się ode mnie odpieprz — warknąłem podnosząc się gwaltownie z trawnika. — Gdyby nie ty i twoja zasrana rodzina nie musiałbym znowu przechodzić przez to piekło!

— Obwiniasz nie te osohy, które powinieneś — sprostował, a ja zaśmiałem mu się prosto w twarz. Nie robiło to na nim wrażenia, ale tak naprawdę nie miało, ja po prostu straciłem kontrolę. — Spojrz na swoich znajojych, Yeonjun. Gdyby nie to, że męczyłem im tylki, gdy zniknąłeś i zrobiłem aferę, to oni nigdy by po ciebie nie poszli! Mieli to gdzieś, Kai uznał to za twój kolejhy odklejony epizod, a dzieczyny... one były zajęte chodzeniem na randeczki. Tacy przyjaciele to nie przyjaciele, Jun.

— Nie masz ich, więc nie waż się oskarżać moich — prychnąłem, zaciskając pieści. — Zejdź mi z drogi — warknąłem, gdy chcąc przejść zderzyłem się z zastawiającym mi przestrzeń Soobinem.

— Obiecałem ci, że będę obok jeśli coś będzie nie tak — zaczął, a ja w międzyczasie wywróciłem oczami — podtrzymuję swoje słowa, Yeonjun. Chcę ci teraz pomóc, nawet jeśli nie wiem co się dzieje.

— Chcesz pomóc? — zapytałem sarkastycznie — więc Zejdź mi z drogi i zniknij z mojego życia! — wrzasnąłem mie zwracając uwagi na zainteresowanych naszą sprzeczką ludzi. Soobin uległ i pod presją spojrzeń przechodniów, odsunął się.

Bez problemu minąłem go i poszedłem w swoją stronę. Nie wiedziałem dokąd powinienem się udać, więc wybrałem namniejsze zło po przeanalizowaniu słów Bina - puste mieszkanie Dongila.

Nie zwracając uwagi na ludzi i otaczający mnie świat dotarłem do apartamentowca. Trzasnąłem za sobą drzwiami, po których zaraz się osunąłem.

Dygotałem z nerów i nie potrafiłem opanować oddechu, rozkołatanego serca oraz bijących się ze sobą myśli. W głowie odbijały się echem słowa o tym, jakie zdanie mogli mieć o mnie Yeji, Ryujin i Kai, a to wraz z tyji wszystkimi wiadomościami od nich oraz uśmiechami jedynie potęgo moją złość.

Nie mogli być aż tak fałszywi, prawda?

Mój umysł wariował. Traciłem zmysły i po raz kolejny pod wpływem nerwów zaczął mnie opuszczać zdrowy rozsadek. Chodziłem po mieszkaniu jakbym był w transie, nie pamiętałem czy byłem już w którymś z pomieszczeń po raz pierwszy czy może szósty.  Nie byłem sobą, znowu pozwoliłem emocjom przejąć panowanie nad moim ciałem.

Tak samo było w kamieniołomie. Poszedłem tam, bo tak naprawdę tam niosły mnie nogi. Chciałem być sam; zniknąć tak, by nikt mnie nie szukał, choć mimo wszystko chciałem, ahy ktoś do mnie przyszedł. Dlatego powiedziałem Yeji, ale się nie pojawiła.

Tym razem poszedłem do oczywistego miejsca. Tam, gdzie czułem się naprawdę bezpiecznie i wiedziałem, że prędzej czy później mój brat przyjdzie, popatrzy na mnie i powie, że będzie okej.

Miałem poważne problemy, które sam bagatelizowałem, uznając że słabość nie powinna być eksponowana przed ludźmi.

Ponadto, Soobin nie miał prawa oceniać moich przyjaciół, nie będąc w ich butach.




___________

chyba dopiero zaczynamy główny wątek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro