• złodziej gwiazd •

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Był świetny w skakaniu. Nic dziwnego, w końcu, gdy robi się coś regularnie od lat, po pewnym czasie dochodzi się do perfekcji. Tak też się stało w jego wypadku. Na most zaczął przychodzić, bo stał blisko jego domu. Nie stała za tym żadna głębsza historia. Żadne wydarzenia nie zmuszały go do przychodzenia właśnie tam. Po prostu był blisko, a on, czego by nie mówić, nie należał do osób wybrednych.

Czy mieszkając w jednej z najbardziej obskurnych dzielnic w mieście i, jak mu się zdawało, na całym świecie, miejscu, o którym się nie mówi, można być wymagającym? Czy będąc skrajną porażką, społecznym ogryzkiem, człowiekiem, którego temat ludzie omijają w rozmowach, bo czują się zbyt mało zobowiązani, a jednocześnie moralnie tknięci, bo przecież powinni coś zrobić, można mieć jakiekolwiek wymagania? Czy żyjąc na skraju układu słonecznego można oczekiwać światła?

Był świetny w skakaniu. Skakał z mostu codziennie, chyba że matka miała napady, a szef kazał mu załatwiać sprawunki po drugiej stronie tej zaplutej meliny, jak zwykł nazywać swoje miasto. A nawet wtedy skakał, głęboko w to wierzył.

Był święcie przekonany, że nic nie jest w stanie przerwać jego skakania. To po prostu było abstrakcyjne i niemożliwe. I wtedy pewnej nocy pojawiło się to mistyczne nic.

W zasadzie to nie była noc, a ledwo wieczór, ale gazowe lampy słabo oświetlały mostek, a raczej ambitnie nazywaną kładkę łączącą oba brzegi. Gwiazdy świeciły, a on miał wrażenie, że znajduje się na drugim końcu wszystkiego. One były początkiem. On i jego skoki były końcem.

A ten niespodziewany ktoś, intruz zdawał się w ogóle nie przejmować. Pojawił się znikąd, razem ze swoim pogryzionym ołówkiem HB i konstelacjami złych wspomnień wymalowanymi na młodej twarzy.

Przeszkadzał w skakaniu i mało go to obchodziło. Miał za nic złość stałego bywalca kładki, jego frustrację, pragnienie samotności, bliskości kosmosu, oddalenia od ludzkości. Wciąż tylko gryzł ten swój nieszczęsny ołówek i gryzmolił coś na kartkach.

Jak miało się skakać, skoro ten obcy kradł wszystkie gwiazdy z nieboskłonu, pochłaniał je smutnymi oczyma, wysysał z nich tę nieludzką moc, o której płaczą poeci?

Do wniosku, że go nienawidzi, doszedł, gdy zamiast pochmurnej twarzy i przelanej na papier drogi mlecznej, spotkał samotny portret. Swój portret. Prawie uciekł, może też chciał osiągnąć mistrzostwo w skakaniu? Złapany został w dosłownie ostatniej chwili. Nasz bohater przyjrzał się dokładnie. Naprawdę marszczył nos w taki sposób, gdy liczył ciała niebieskie i skakał?

Nie mógł puścić tego w zapomnienie, następnym razem musiał się zapytać, czemu obcy dziwny człowiek przestał kraść gwiazdy, a zaczął jego.

Następnego razu nie było. Jak się okazało, tajemniczy złodziej był lepszy w skakaniu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro