Rozdział 19 - (Nie)spodziewane spotkanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chuuya szybkim krokiem przemierzał jokohamskie, pogrążające się w mroku nocy ulice. Dziś mijał drugi dzień od kiedy przestał kontaktować się z Dazaiem i pomimo upływu czasu nadal nie potrafił zebrać swoich myśli do kupy. Rozmowa, którą podsłuchał w Płatkach śniegu jeszcze bardziej namąciła mu w głowie, dlatego postanowił udać się na długi spacer po mieście, aby na spokojnie to wszystko sobie przemyśleć.

Wciąż nie mógł do końca uwierzyć w to, że Osamu naprawdę był kiedyś członkiem narkotykowej mafii. Początkowo sądził, że to jest na sto procent niemożliwe, lecz gdy zaczął dogłębniej analizować zachowanie szatyna, nie był już wcale tego taki pewien. Ciemnooki był praktycznie zawsze opanowany, bez trudu ukrywał emocje, doskonale znał każdy zakamarek miasta, a blizny na jego przedramionach świadczyły o tym, że wiele przeszedł - pasowałoby to do wizerunku byłego mafioza.

Nakaharę jeszcze bardziej niepokoił fakt, że oboje byli stosunkowo młodzi, co oznaczało, że jego przyjaciel musiał obracać się w przestępczym półświatku, gdy był zaledwie nastolatkiem. Rudowłosy doskonale zdawał sobie sprawę, jak traumatyczne wspomnienie mogą zostawić po sobie wydarzenia z przeszłości. Wizja tego, że Dazai mógł w tamtym okresie cierpieć jeszcze bardziej niż on napawała go niemożliwym do opisania smutkiem, żeby nie powiedzieć - rozpaczą. Gdy Kyuusaku się nad nim znęcał, odrobinę pocieszała go myśl, że dzięki niemu, jakiemuś innemu człowiekowi oszczędzono tego piekła. Uświadomiwszy sobie, że osoba, na której zależało mu najbardziej na świecie, prawdopodobnie przeszła przez jeszcze większą gehennę napawała go niewyobrażalnym gniewem na niesprawiedliwość świata.

Złościł się też na samego siebie, ponieważ nie zdobył się na odwagę, aby porozmawiać z Osamu od razu po podsłuchaniu jego konwersacji z Ango. Nie mogąc się do niego dodzwonić, ani skontaktować przez jakiekolwiek media społecznościowe, chciał odwiedzić go w domu, lecz szybko odrzucił ten pomysł. Dazai przestał się z nim porozumiewać po powrocie do mieszkania tego pamiętnego dnia z indydentem w kawiarni, więc podejrzewał, że tam właśnie przekazali mu tę tajemniczą wiadomość. Wobec tego jego blok był pod ścisłą obserwacją mafiozów, a on nie chciał niepotrzebnie ryzykować, że odkryją jego więź z szatynem. Oglądał mnóstwo filmów akcji i - nawet wiedząc, iż większa część dramatycznych scen z pewnością jest przesadzona - doskonale zdawał sobie sprawę jak postępowano z bliskimi przyjaciółmi głównego bohatera. Skoro nawet wiecznie spokojny Dazai przestraszył się takiej możliwości do tego stopnia, iż postanowił urwać ich znajomość, z pewnością musiało być to coś równie okropnego - jeżeli nie gorszego - jak alternatywy przedstawione w hollywoodzkich produkcjach.

Ze złością kopnął kamień, który pojawił się na jego drodze. Na Boga, czemu Osamu po prostu nie powiedział mu, jak wygląda sytuacja? Razem na pewno by coś wymyślili - w końcu co dwie głowy to nie jedna. Zagryzł wargę, tłumiąc westchnięcie. Może nie miał smykałki do wymyślania skomplikowanych planów, ale przecież doskonale potrafił się bić! Skończył tylko kursów i szkółek walk wręcz, że głowa mała. Właśnie! Wystarczyłoby, że Dazai wymyśliłby, jak zwabić najbardziej problematycznych przeciwników w ustronne miejsce, a on obiłby im mordy i byłoby po kłopocie... prawda?

Gwałtownie zatrzymał się, uświadamiając sobie, że tak pogrążył się w myślach, iż zawędrował daleko za tereny, które znał.

- Wszystko przez tego durnego dupka - burknął cicho, obracając się na pięcie, zamierzając ruszyć w drogę powrotną.

Zrobił tylko kilka kroków, gdy do jego uszu dotarł huk wystrzału z pistoletu. Obrócił się gwałtownie, szukając wzrokiem źródła dźwięku, jednak nic niezwykłego nie dostrzegł. Zwykła opustoszała po zmroku jokohamska uliczka. Pomyślał wówczas, że może tylko sobie wyobraził ten odgłos i zamierzał iść dalej, gdy wystrzał się powtórzył. Dochodził gdzieś z niewielkiego zaułka między blokami dwieście metrów dalej. W jego umyśle powstała wizja przygwożdżonego do ściany Dazaia z pistoletem przyłożonym do skroni przez odzianego na czarno gangstera. Doskonale zdawał sobie sprawę, iż istniała nikła szansa, że to tam właśnie odbywało się tajemnicze spotkanie Osamu z mafiozami. Nikła, ale jednak coś - przeszło mu przez myśl i nie namyślając się dłużej, puścił się biegiem w kierunku zakamarka między budynkami.

- Niech cię szlag - mruknął pod nosem, nakładając kaptur na twarz. - Tylko spróbuj być martwy, a przysięgam, że cię kurwa zabije!

***

Dazai z zaskoczeniem stwierdził, że jest całkiem spokojny. Jak gdyby nigdy nic czekał na przybycie mafiozów, mimowolnie rozglądając się po dobrze znanym sobie zaułku. Wiedział, że Mori nie wybrał go przypadkowo na miejsce spotkania. To właśnie tutaj rozkazano mu zabić pierwszego człowieka - osobę oskarżoną o kolaborację ze służbami. Zerknął na wciąż leżące w tym samym miejscu pudła obok których upadły zwłoki zdrajcy. Wydawało mu się, że chodnik był ciemniejszy w miejscu, gdzie kiedyś znajdowała się jego krwawiąca głowa.

Po chwili usłyszał rytmiczne kroki. Obrócił się w stronę wejścia do uliczki i pozwolił, by na jego twarzy pojawił się szeroki, zawadiacki uśmiech.

- Hirotsu - przywitał się, widząc jak siwowłosy mężczyzna wraz z czterema uzbrojonymi w pistolety, nieznanymi mu ochroniarzami podchodzi bliżej niego. - Ze wszystkich to pana najmniej się spodziewałem.

Mafiozo obdarował go srogim spojrzeniem, zatrzymując się pod ścianą drugiego budynku, idealnie naprzeciw szatyna. Strażnicy, niczym złowróżebne cienie, ustawili się z tyłu po bokach staruszka, a Dazai wiedział, że każdy jego ruch będzie przez nich uważnie obserwowany. Bezwiednie zacisnął pięści, tkwiące w kieszeniach płaszcza, który idealnie zasłaniał kaburę z schowaną w nań bronią.

Przez chwilę obaj mierzyli się wzrokiem. Osamu ze zniecierpliwieniem czekał, aż mężczyzna dokładniej wyjaśni mu powód tego spotkania. Chciał, jak najszybciej zakończyć tę całą sprawę i po wszystkich spróbować odbudować relację z Nakaharą, bo przez tych cholernych mafiozów wszystko, kolokwialnie rzecz ujmując, zjebał totalnie.

- Myślę, że obaj oszczędzimy sobie czasu, gdy pominę etap przesłuchiwania cię w sprawie podejrzanego o kradzież towaru, Dazai - rzekł dość pogodnym tonem, a Osamu pokiwał głową, zadowolony, że jego dawny kompan bez trudu domyślił się, iż nie była to jego sprawka. - Więc przejdę od razu do sedna.

I przestępca zaczął opowiadać. Poinformował go o tym, że w przeciągu kilku ostatnich miesięcy systematycznie znikały im narkotyki z różnych obrębów prefektury. Początkowo nie łączono ze sobą tych incydentów - w końcu złodzieje byli, są i zawsze będą. Jednak, gdy kradzieży przybywało, a podejrzewani o to ludzie znikali w tajemniczych okolicznościach, a kilka dni później wyławiano ich zmasakrowane trupy z okolicznej rzeki postanowiono zacząć węszyć. Wówczas szef mafii, Mori, zrozumiał, że jest to zorganizowana, prawdopodobnie rywalizująca z nimi, grupa przestępcza, która chce się ich pozbyć.

- Czyli chcesz mi powiedzieć, że mam ich dla was znaleźć? - przerwał mu Osamu, a gdy Hirotsu potaknął, szatyn zachichotał teatralnie. - Proszę cię, nie żartuj tak sobie nawet, przecież to jest praktycznie niewykonalne! Nie jestem członkiem mafii, zatem nie wiem kto do niej teraz należy, więc jak mam znaleźć szpicli?

- Szef nie każe ci zajmować się płotkami - odparł śmiertelnie poważnie mafiozo. - Masz znaleźć głowę tego zdradzieckiego węża i przekazać nam gdzie się znajduje, aby Mori mógł osobiście się z nim rozprawić.

Szatyn zrobił zamyśloną minę i wykonał jeden krok do przodu. Potem następny. Dwóch stojących z przodu ochroniarzy wyjęło odbezpieczoną broń i wycelowało w niego, ale Hirotsu uniósł dłoń w geście sprzeciwu.

- Nie rozumiem - oznajmił ciemnooki, nie przestając powoli postępować w ich stronę. - Mori ma pod sobą tylu podwładnych, a każe to zrobić dzieciakowi, który od wielu lat nie jest związany z mafią? - widząc jak wargi mężczyzny zaciskają się w wąską kreskę prychnął cicho. - Och, czyli zabito kogoś z czołówki i staruszek boi się o swoich ludzi? Serce mu zmiękło na te sta...

Zanim dokończył zdanie jeden z ochroniarzy wystrzelił. Kula przeleciała mu tak blisko ucha, że poczuł jak włoski na szyi poruszyły się pod wpływem powiewu wywołanego przez pocisk. Serce gwałtownie przyspieszyło swoją pracę, a poziom adrenaliny w organizmie momentalnie się podniósł. Uśmiechnął się złowrogo - wbrew pozorom w tym momencie nie bał się ani trochę. Mało tego - w pewnym sensie go to bawiło. Czuł się jak zmęczony wędrówką, spragniony podróżnik, który po długim czasie znajduje jezioro wypełnione po brzegi czystą, zdatną do picia wodą. Pragnął skoczyć w tę morską otchłań i już nigdy się z niej nie wynurzyć. Tysiące wspomnień z poprzednich zadań, zabójstw, oszustw i kradzieży przelatywały przez jego głowę, doprowadzając krew niemalże do wrzenia. I nagle, pośród tych wszystkich złowieszczych obrazów, ujrzał twarz Chuuyi. Całą w mące, z rumieńcami na policzkach, przekornym uśmiechem kryjącym się w kącikach ust, dosłownie tuż na moment przed tym, jak się po raz pierwszy pocałowali.

Momentalnie oprzytomniał.

Kiedyś sądził, że tylko takie momenty mogą nadać choć trochę barw jego monotonnemu życiu, lecz teraz poczuł ukłucie w sercu na myśl, że mógłby skonać tutaj, dokładnie w tym miejscu, w którym zaczęła się jego ryzykowna przygoda z mafią, nie wyjawiwszy Nakaharze swoich prawdziwych uczuć względem niego. Westchnął cicho. To nie był jeszcze odpowiedni czas na śmierć.

- Zważaj na słowa, Dazai - zganił go ostro mafiozo. - Powinieneś to zrobić chociażby ze względu na to, że gdyby nie zakazał nam cię zabijać, już od kilku lat wąchałbyś kwiatki od spodu.

- Jasne, jasne - powiedział pogodnie Osamu. - Nie musisz tak się denerwować, bo ci jeszcze żyłka pęk...

Bum! Kolejny pocisk skierowany w jego stronę, który minął jego gardło zaledwie o kilka centymetrów. Szatyn doszedł do wniosku, że rzeczywiście powinien zejść z tonu, bo w końcu któraś kula - chociażby przypadkiem, ponieważ tak wynika z rachunku prawdopodobieństwa - w końcu go trafi.

- Następnym razem nie spudłuję - zapowiedział groźnie Hirotsu, opuszczając pistolet, chociaż obaj dobrze wiedzieli, że trafił dokładnie tam, gdzie mierzył. - Nie jesteś już hersztem - więc nie masz takiej swawoli jak kiedyś. Aktualnie w naszej hierarchii znajdujesz się poniżej amatorów.

- Skoro mam wam pomóc to potrzebujecie mnie żywego, mam rację? - zapytał, całkiem normalnie, jakby pytał o pogodę, a nie rozmawiał o swoim życiu, które aktualnie wisiało na włosku.

- To tylko jedna z wielu możliwości, jakie posiada szef - wtrącił się ochroniarz, który wcześniej do niego strzelił, najwyraźniej oburzony swawolnym zachowaniem ciemnookiego. - Inna zakłada to, że zmasakrujemy cię i zabijemy, żeby pokazać naszym wrogom jak traktujemy naszych przeciwników. Wprowadzimy tym samym w pozorne rozluźnienie zdrajców, a za prawdziwymi sprawcami wyślemy zabójców. Jak już wspomniałeś, chcielibyśmy uniknąć ryzykowania utraty naszych ludzi, ale dla większego dobra, nie zawahamy się kilku poświęcić.

- To ja wolę tę wersję, gdzie jednak pozostaje przy życiu - stwierdził prędko Osamu, doskonale zdając sobie sprawę, jak cierpią osoby torturowane przez mafię. - Ile mam czasu? - przeszedł do konkretów.

- Równo tydzień - odparł zwięźle siwowłosy. - Spotkamy się w tym miejscu, o tej samej porze. A jeżeli nie uda Ci się ich znaleźć, to Isshiki powiedział, co cię czeka.

- Jak optymistycznie - zawołał wesoło szatyn, a mafiozo ponownie wycelował broń w sam środek jego czoła. - No nie, Hirotsu, o co ci chodzi? Przecież tylko stwierdziłem fakt. Niepotrzebnie się oburzasz!

Od tego momentu czas - a zarazem i w wydarzenia - tak gwałtownie przyspieszyły, że Osamu, dotychczas przyzwyczajony do wartkiej akcji, ledwo ze wszystkim nadążał.

Na początku do jego uszu dotarł odgłos szybko stawianych kroków. Milisekundę później zobaczył odzianą na czarno, zakapturzoną postać, która kopnęła w nadgarstek Hirostu, a w konsekwencji trzymana przez niego broń ze stukotem upadła na ziemię. Przybysz uderzył siwowłosego w splot słoneczny, a powalony ciosem mafioza upadł na ziemię.

- Chuuya?! - zawołał zaskoczony Osamu, gdy kaptur opadł na mu ramiona.

Co on tu do diabła robi? - przeszło mu przez myśl. Przecież tak bardzo starał się trzymać go od tego z daleka, a ten z buciorami - i to dosłownie - wbija w sam środek afery!

Ochroniarze zareagowali błyskawicznie. Dwóch stojących z przodu mężczyzn rzuciło się na niego, a stojący za nimi kompani odbezpieczyli pistolety, gotowi strzelić jeżeli napastnik spróbuje uciec. Nakahara wyglądał teraz niczym senna zmora z najgorszych możliwych koszmarów, poruszając się tak szybko, że oczy Dazaia ledwo za nim nadążały. Kilkoma zwinnymi ruchami przewrócił jednego z eskortantów na ziemię, jednocześnie zgrabnie unikając ciosów drugiego. Rudowłosy odwrócił się prędko, blokując uderzenia przeciwnika, w tym samym czasie próbując wyprowadzić własną kontrę.

Ciemnooki widział jak oczy pozostałych strażników zwężają się wąskie szparki. Wiedzieli, że nie mają do czynienia z amatorem. Wstrzymali się z postrzeleniem go, ponieważ tak zaciekle walczył z ich towarzyszem, że gdyby spróbowali to zrobić, prawdopodobnie zraniliby swojego człowieka.

Szatyn stał w miejscu, nie wiedząc, co zrobić. Przez chwilę zastanawiał się czy nie wyciągnąć broni i spróbować postrzelić jednego z przeciwników, lecz szybko odrzucił ten pomysł. Jego kolega odwzajemniłby się pięknym za nadobne, a architekt wiedział, że jeżeli sam zginie Nakaharę czeka jeszcze gorszy los, gdyż zapewne uznają go za jednego z członków wrogiej organizacji i będą chcieli szczegółowo przesłuchać. Ponadto, nie mógł też zignorować zwijającego się na ziemi Hirotsu, bo gdy tylko ból trochę przeminie na pewno wtrąci się do walki.

I w tym momencie to zauważył. Przyspieszony czas, jakby dla kontrastu, zatrzymał się na chwilę, a Dazai czuł się, jakby oglądał tę gehennę z ekranu telewizora. Wydawało mu się, że wcale nie jest uczestnikiem wydarzeniem, a zaledwie widzem, który obserwuje w oczekiwaniu na rozwiązanie akcji.

Chuuya powalił wroga na ziemię. Wyprostowany stanął nad nieprzytomnym mężczyzną, oddychając szybko ze zmęczenia. Ta chwila bezruchu mogła się okazać jego ostatnią. Dwóch ochroniarzy mogło oddać czysty strzał, nie zważając już na bezpieczeństwo pokonanych towarzyszy. Osamu doskonale widział lufy wycelowane idealnie w sam środek czoła Nakahary. Zaledwie sekundy dzieliły ich od wystrzelenia śmiercionośnego pocisku.

To nie mogło się tak skończyć.

Gdyby ktoś spytał potem Dazaia, co dokładnie się wówczas stało, szczerze odpowiedziałby, że "nie ma kurwa żadnego pojęcia" . W jednej chwili pistolet wystrzelił, a on znalazł się pomiędzy kulą a Chuuyą, rozkładając szeroko ręce, pragnąc go ochronić.

Poczuł eksplozję bólu, dobiegającą z prawego barku. Całe przedramię zachybotała w piekących spazmach, ale nie opuścił drżącej kończyny. Pod materiałem koszuli wyczuł cieknącą mu po ciele ciepłą krew, która wkrótce zbrukała również kaburę z tkwiącą tam cały czas bronią. Zagryzł wargi, aby nie krzyknąć z bólu i spojrzał hardo w oczy człowiekowi, który o mało co nie zabił osoby, na jakiej zależało mu najbardziej na świecie.

- Kurwa przestańcie - rzekł w tym samym momencie, w którym stojący za nim chłopak z troską wypowiedział jego imię. - Dosyć.

Niczego nie pragnął teraz tak bardzo, jak odwrócić się, sprawdzić czy z Nakaharą wszystko w porządku, a potem mocno mu przywalić za to, że tak niepotrzebnie ryzykuje swoim życiem. Nie zrobił tego jednak, usilnie wpatrując się w ochroniarzy, czekając, aż opuszczą swoje spluwy. Wiedział, że nie zaryzykują ponownego zabicia rudowłosego, lecz nie nie zrobią tego dopóki on stoi im na drodze, ponieważ na razie jest jeszcze potrzebny żywy. Po przedłużającej się w nieskończoność chwili Hirotsu stanął na nogi, po czym rozkazał im obniżyć pistolety, co po krótkim zawahaniu zrobili. Osamu z ulgą opuścił ręce, wiedząc, że jeszcze moment a straciłby czucie w uszkodzonej kończynie.

- Nie wiem, w co ty pogrywasz, Dazai, ale przysięgam, że zapłacisz za każdą, nawet najdrobniejszą próbę sprzeciwienia się mafii - zapowiedział groźnym głosem siwowłosy. - Masz pięć dni i ani chwili dłużej. Nawet nie próbuj się wykręcać.

Powaleni mafiozi zaczęli podnosić się z ziemi, chwytając się za miejsca, w które oberwali uderzenie, bądź kilka, od Chuuyi. Hirotsu - czekając, aż odzyskają siły na tyle, aby móc chodzić - wpatrywał się w niego tym przenikliwym wzrokiem, niemal przyprawiając go o dreszcz niepokoju.

- Możesz próbować wyrzec się mafii, ale ona nigdy cię nie opuści - oznajmił staruszek, zanim wraz ze swoimi ludźmi opuścił zaułek. - Pamiętaj o tym.

Zanim całkowicie ucichły kroki oddalających się gangsterów, Osamu odwrócił się w stronę czerwonego na twarzy Nakahary, którego błękitne oczy zdawały się wręcz ciskać gromami.

- CO TY TU KURWA ROBISZ? - zawołali obaj, idealnie zgrani w czasie, jakby wcześniej ćwiczyli to setki, jeżeli nie tysiące razy.

Dazai zdobył się na niewielki uśmiech, chociaż bardzo chciał się teraz rozpłakać i to nie tylko z powodu bólu w prawej ręce. Chuuya stał przezd nim cały i zdrowy. Co prawda wyglądał na wściekłego, ale niezmiernie cieszyła go myśl, że jego sympatia o włos uniknęła śmierci.

- Dobra, najpierw zadzwonimy po karetkę, bo twoja ręką to najlepiej nie wygląda, brzydalu - oznajmił rudowłosy, dość spokojnym tonem, jeżeli wziąć pod uwagę fakt, że ta kula miała początkowo trafić go w głowę, a co za tym idzie - pozbawić życia, a nie tylko ranić jego przyjaciela.

- Nie możesz, Chuuya - rzekł cicho Osamu. - Wyobrażasz sobie te wszystkie pytania w szpitalu? Nie ma mowy. Sam się pozszywam.

- No chyba cię kurwa coś boli - powiedział jasnooki głosem eksperta, podchodząc bliżej niego. - Cała ręka ci drży, a poza tym jesteś praworęczny, jak ty to sobie wyobrażasz? Skoro nie chcesz iść do doktora, to ja to zrobię.

Nie czekając na odpowiedź architekta, Nakahara oderwał kawałek swojej bluzki i obwiązał wokół rany jako prowizoryczny opatrunek.

- W końcu jesteś moim prywatnym lekarzem, pamiętasz, Chuuya? - rzekł Dazai na wspomnienie momentu, w którym obaj siedzieli w jego mieszkaniu, kiedy zachorował.

Rudowłosy zacisnął usta w wąska kreskę, nie odpowiadając. Osamu poczuł bolesne ukłucie w sercu. Ale czego ja się spodziewałem? - pomyślał zaraz. - Przecież tak okropnie go potraktowałem...

- Muszę skorzystać z normalnej apteczki - oznajmił spokojnie niebieskooki. - Szczerze mówiąc to nie mam pojęcia, gdzie dokładnie się znajdujemy. Będzie bliżej do ciebie czy do mnie?

Chuuya nie wie gdzie jesteśmy? To jak mnie on kurwa znalazł? Mam doczepiony do płaszcza nadajnik GPS czy co? - przeszło mi przez myśl, ale rozsądnie nie wypowiedział tego na głos.

- Do mnie - odrzekł po chwili. - To zaledwie trzy przecznice stąd.

- Dobra, prowadź. Możesz chodzić czy mam Ci jakoś pomóc?

- Chuuya, postrzelono mnie w rękę nie w nogę, dam sobie radę - zapewnił, delikatnie unosząc kąciki ust.

Nakahara spojrzał na niego takim wzrokiem, jakby mu nie wierzył. Gdy w ciszy udali się w stronę mieszkania architekta, rudowłosy kroczył podejrzanie blisko niego, jakby obawiając się, że szatyn naprawdę zaraz się przewróci.

W milczeniu pokonali resztę drogi. Nie odzywali się do siebie nawet wtedy, kiedy będąc już w mieszkaniu, Chuuya zaczął go opatrywać. Osamu wydawało się, że jeżeli nie przerwie tej niezręcznej, przepełnionymi niewypowiedzianymi słowami ciszy będzie ona trwała aż do skończenia świata a nawet jeden dzień dłużej.

Nie wiedząc, jak może zacząć jakąś normalną rozmowę, po prostu syknął cicho, gdy Nakahara po raz ostatni wbił igłę w jego ciało.

- Trzeba było nie dać się postrzelić to by nie bolało - rzekł ostro niższy, nie przerywając wykonywanej czynności.

- Ja... przepraszam cię, Chuuya - powiedział miękko architekt, gdyż sądził, że właśnie na takie słowa czeka jego towarzysz. - Ja naprawdę cię przepraszam. Przysięgam, że zrobiłem to dlatego, żeby cię ochronić.

- Gówno mnie obchodzą twoje przeprosiny - oznajmił chłodno, gwałtownie wstając z kanapy, skończywszy już opatrywać ranę ciemnookiego. - Chciałem tylko sprawdzić czy wszystko z tobą w porządku, bo tak nagle zerwałeś kontakt, że aż nie wiedziałem jak na to zareagować, Dazai.

- Bez ciebie nic nie jest w porządku - odparł bez zastanowienia, mocno łapiąc go za nadgarstek. - Proszę cię, powiedz mi, co mam zrobić, żebyś został tutaj jeszcze chociaż odrobinę dłużej.

Chuuya obrzucił go spojrzeniem tych niesamowicie błękitnych oczu. Przypominały one w tym momencie pozornie spokojne morze, na którym lada chwila może rozpętać się prawdziwy sztorm, gotowy porwać ze sobą setki ludzkich istnień.

- Po prostu powiedz mi prawdę - powiedział Nakahara głosem niewiele głośniejszym ode szeptu. - Nigdy nie mówiłeś mi nic o swojej przeszłości, a teraz, gdy napotkałeś jakiś problem, kompletnie mnie zignorowałeś. Nie wziąłeś nawet pod uwagę możliwości, że mógłbym Ci pomóc, prawda? Chociaż to aż tak ci się nie dziwię. W końcu jak miałem Ci pomóc, kiedy praktycznie nic o tobie nie wiem?

- Chuuya...

- To jak, powiesz mi prawdę czy mam wychodzić?

Dazai przełknął ślinę, zawstydzony spuszczając wzrok. Jeszcze nikomu nie opowiedział całej swojej historii i bardzo obawiał się tego, że po usłyszeniu jej Nakahara znienawidzi go jeszcze bardziej. Westchnął cierpiętniczo. Nie mógł pozwolić od tak odejść osobie, którą kochał ponad życie. Jeżeli jednak przeznaczone jest im się rozstać, a rudowłosy ucieknie zaraz po jego wyznaniu, nie będzie mógł sobie zarzucić, że nie zrobił wszystkiego, co w jego mocy, aby spróbować go zatrzymać.

- Siadaj - poprosił smutno, nie odrywając spojrzenia od swoich skrzyżowaniach w kostkach nóg, leżących na kanapie. - Jeśli... jeśli po dowiedzeniu się tego wszystkiego, nadal będziesz chciał się ze mną zadawać to ty też opowiedz mi coś o sobie sprzed przybycia do Jokohamy, dobrze?

Chuuya mruknął coś na znak zgody, siadając naprzeciw szatyna, szczerze zaintrygowany tym, co Dazai ma do powiedzenia, chociaż starał się nie dać tego po sobie znać.

- Ech, od czego by tu zacząć? - rzekł architekt, drapiąc się po głowie. - O już wiem!

I zaczął snuć swą opowieść.


Aaa nie sądziłam, że tak szybko wyrobię się z tym rozdziałem! Podziękowania dla niebios, że koniec roku szkolnego już się zbliża, więc jest luźniej. Chciałabym podziękować wszystkim, którzy z zainteresowaniem czytają to opowiadanie. Każdy komentarz i gwiazdka sprawia mi ogromną przyjemność. Jesteście wielcy, dziękuję!

Jeżeli wena dopisze to może jeszcze w tym tygodniu pojawi się kolejny rozdział, ale niczego nie obiecuję.

Życzę miłego dnia/dobrej nocy

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro