Rozdział 27 - Cycata blondyna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Wracają wspomnienia, nie? - zapytał Dazai na chwilę przed tym, zanim opróżnił kolejną szklankę z alkoholem. - Pomyśleć, że minęły tylko dwa miesiące od twoich urodzin! Mi się wydaje, jakby to były wieki...

Chuuya uśmiechnął się lekko i mruknął coś cicho na znak zgody. Jemu też zdawało się, iż jego urodziny miały miejsce całe lata temu, w odmiennym wymiarze, w którym nie całował się z Osamu, gdy tylko nasza go taka ochota. Równoległym świecie, w jakim nie wiedział, jak smakują usta szatyna, nie potrafił rozpoznać jego zapachu spośród woni ogromu innych osób, nie znał na pamięć kształtu tych szczupłych dłoni ani żadnej z pokrywającej ich zmarszczek, nie miał pojęcia jak przyjemny jest uścisk ciepłych ramion ciemnookiego owiniętych wokół jego tułowia.

Nakahara nie potrafił żadnymi istniejącymi na tym świecie słowami wyrazić, jak bardzo wdzięczny jest losowi za to, że pozwolił mu spotkać ciemnowłosego.

Dlatego solidnie kopnął Dazaia pod stołem, gdy ten ponownie zapatrzył się na coś za oknem z tajemniczym uśmieszkiem w kącikach ust.

Od zawsze preferował działanie od jakiejkolwiek gadaniny.

- Aua! - powiedział głośno Osamu, próbując odwdzięczyć się pięknym za nadobne, lecz jego noga trzykrotnie napotkała pustkę, przez co mężczyzna westchnął zrezygnowany. - Za co to było, Chuuya?

- Za twoją kwaśną minę, głupolu - odparł rudowłosy, ostrożnie kręcąc lampką z resztką czerwonego wina na jej dnie, obserwując szkarłatny płyn przesuwa się po powierzchni naczynia. - Psujesz atmosferę tego lokalu swoją brzydką, gburowatą mordą.

Szatyn prychnął z udawanym oburzeniem i otworzył usta, gotów wygłosić ciętą ripostę, gdy uwagę obu mężczyzn zwrócił rozjuszony krzyk po drugiej stronie baru. Jak jeden mąż odwrócili się w jego stronę i obdarzyli właściela głosu czujnymi oraz badawczymi spojrzeniami. Był nim zgarbiony, nieco otyły, łysy mężczyzna w podeszłym wieku, sądząc po ogromnych rumieńcach na obwisłych policzkach - również podpity. Wykłócał się o coś z siedzącymi naprzeciw niego młodszymi (na oko dwudziestokilkuletnimi) kobietami.

- Kurwa, tym młodym to już kompletnie w tych ich pierdolonych głowach poprzewracało! - mówił donośnie, wymachując przy tym ogromnym kuflem piwa, z którego od czasu do czasu wypływało po ściankach trochę napoju. - Kto to widział, żeby baba się tak ubierała? Wstyd i hańba!

Chuuya kątem oka zobaczył jak ciemnooki mlasnął z politowaniem, sam wzdychając ze wzgardą. Wprost nie cierpiał, gdy ktoś rzucał wyzwiskami w drugą osobę tylko ze względu na jej wyróżniający się wygląd. Sądząc, po morderczym wzroku czerwonowłosej kobiety, która padła ofiarą obelg, ona również ostatkiem silnej woli powstrzymywała się, żeby nie przywalić facetowi w twarz. Pokryte licznymi tatuażami ramiona uniosły się w gniewie i zaraz opadły, powodując kilka zmarszczek na czarnej, sięgającej zaledwie do pępka koszulce na ramiączka. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i zupełnie ignorując nieznajomego, wróciła do rozmowy ze swoją jasnowłosą, ubraną w długą, kwiecistą sukienkę koleżanką.

Rozsierdzony taką odpowiedzią, a raczej jej brakiem, mężczyzna z głośnym stuknięciem odłożył szklane naczynie na stół. Wydął wargi i zmarszczył ze złością brwi, jakby zastanawiał się nad kolejną odzywką, którą mógłby, tym razem efektywnie, rozsierdzić młode damy, zupełnie jakby był to jedyny cel jego egzystencji.

- To jemu powinieneś przywalić, nie mi, Chuuya - rzekł konspiracyjnym szeptem architekt. - Zobacz tylko na jego minę! Wygląda jakby połknął wkurzoną osę, która solidnie użądliła go w policzki od wewnątrz!

Nakahara zdzielił go delikatnie kantem dłoni po głowie, w wyniku czego Osamu parsknął cicho, dotykając palcami poszkodowane kosmyki włosów.

- Jak będziesz mnie tak ciągle bił to fryzurę mi zepsujesz, matole - mruknął cicho ciemnooki, spoglądając na swoją rękę, jakby spodziewał się zobaczyć tam plamy z krwi po dotknięciu swojej, jakże poszkodowanej, łepetyny.

- Pff, lesby - rzekł po chwili donośnym tonem łysy mężczyzna, sugestywnie spoglądając na tęczówą torebkę, zawieszoną na oparciu krzesła jasnowłosej piękności. - Te, kolorowe dziewczynki, wiecie, że prawdziwa tęcza ma siedem barw, a pedalska tylko sześć?

W lokalu zapadła cisza. Oczy wszystkich klientów spoglądały to na puszącego się z tego, w jego mniemaniu, jakże wybitnego tekstu faceta to na zaczerwienioną twarz blondynki, która, zawstydzona tyloma niepożądanymi spojrzeniami, spuściła wzrok na swoje buty.

- Te, staruchu - zawołał Nakahara, gwałtownie wstając i w mgnieniu oka pokonując odległość dzielącą go od nieznajomego. - Ciekawe ile kolorów będzie miał twój siniak na ryju?

To rzekłszy, Chuuya podniósł zaciśniętą pięść i z całej siły uderzył w twarz obskurnego klienta, który pod wpływem jego mocnego ciosu spadł z pozbawionego podłokietników krzesła. Otarł zakrwawiony nos, po czym splunął na ziemię mieszaniną śliny, posoki i... szkliwa, gdyż po nieczyszczonej od dawna podłodze poturlał się żółty, zaniedbany ząb.

Niebieskooki uśmiechnął się pokrzepiająco w stronę zaskoczonych dziewczyn i teatralnym gestem otrzepał dłonie z niewidzialnego kurzu, wiedząc, że teraz to na nim skupiła się uwaga całej zaintrygowanej zajściem klienteli.

- Ty skurwisynie... - powiedział uderzony mężczyzna, chwiejnie podnosząc się z kolan. - Jak śmiałeś?!

Facet zamachnął się prawą ręką, gotów odwiędzyć się za taką jawną zniewagę. Nakahara, z kocią wręcz zwinnością, którą zawdzięczał wielu godzinom morderczych treningów, łatwo wykonał unik, sprawiając, że sierpowy nieznajomego natrafił na pustkę, a mężczyźna zachwiał się, tracąc przy tym poczucie równowagi, w czym zapewne pomogła mu też ogromna ilość wypitego alkoholu. Rudowłosy szybko wykorzystał ten moment rozkojarzenia i z dynamicznością, porównywalną do prędkości światła, kopnął przeciwnika w brzuch, odsyłając go na dobre dwa metry do tyłu.

- Następnym razem porządnie zastanów się, jak się kurwa odzywasz  do młodych dam, gnoju - oznajmił jasnooki, z pogardą spoglądając na wymiotującego na podłodze faceta. - Bo, kurwa, w przeciwnym razie nie ręczę za siebie.

Gość już podnosił się z kolan, a Nakahara po kolei pstryknął wszystkimi palcami prawej dłoni, jakby rozgrzewając się przed następnym, spektakularnym uderzeniem, gdy chuda, pozbawiona bandaży ręka chwyciła go mocno za przedramię.

Rudowłosy spojrzał na niego, nie kryjąc iskier gniewu w oczach. Na bogów, czemu Osamu przeszkadzał mu w spuszczeniu wpierdolu temu niekulturalnymu chłystkowi?

- Zmywamy się, Chuuya - oznajmił szeptem Dazai, podbródkiem wskazując ubranego w elegancką koszule mężczyznę, wychodzącego zza lady. - Wkurzony właściciel na szóstej. Spierdalamy!

Nie czekając na odpowiedź (bądź też ewentualny sprzeciw) swojego towarzysza, wyszedł z baru, wciąż trzymając go za ramię, jakby obawiając się, iż jeżeli go puści to niebieskooki rzuci się z pięściami na pijaka.

Truchtem przemierzali opustoszałe, pogrążone w mroku nocy ulice Jokohamy, lawirując w labiryncie nieznanych Nakaharze uliczek. Ciepły, letni wiatr trącił jego rude loki, a chłopak uświadomił sobie, że brakuje mu na ich jego ulubionego nakrycia głowy.

- Kapelusz... - powiedział, zatrzymując się niespodziewanie w pół kroku, przez co zmuszony był zahamować także trzymający go za rękę architekt.

Wtem, niespodziewanie w drugiej dłoni Osamu pojawiła się ukochana fedora jasnookiego, którą szatyn z rozbawionym uśmieszkiem na ustach nałożył mu na głowę.

- A jak myślisz, co cały czas trzymałem w lewej ręce, ćwoku? - zapytał Osamu, składając szybkiego całusa na jego policzku. - Wiedziałem, że zabijesz mnie, jeżeli nie wezmę twojego kapelusza, Chuuya.

Nakahara prychnął z udawaną ignorancją i poprawił dotychczas zbytnio przekrzywioną na prawo fedorę, czując jak policzek przyjemnie go piecze, jakby nadal znajdowały się tam ciepłe usta ciemnookiego.

- Chyba możemy zwolnić - stwierdził architekt, oglądając się za siebie w poszukiwaniu domniemanego pościgu.

- A zapłaciłeś chociaż?

- Oczywiście! Zostawiłem pieniądze na stole - odparł głośno szatyn, oburzony tym, jak takie pytanie w ogóle mogło przejść jego towarzyszowi przez gardło. - Zostawiłem nawet sowity napiwek dla tego biednego pracownika, który będzie musiał sprzątać rzygi tego pijaka. Wiesz, kiedy sugerowałem, że powinieneś go uderzyć, nie sądziłem, że naprawdę to zrobisz - dodał, uśmiechnąwszy się szeroko.

- Sądząc po twoim uśmiechu naprawdę ci się to podobało - rzekł rudowłosy, przekornie unosząc kąciki ust. - Może teraz mam tobie przywalić? Pewnie będziesz się jeszcze bardziej cieszył, gnido.

- O nie, wystarczy już przemocy na dziś - oznajmił Osamu, potępiająco machnąwszy palcem wskazującym, co jasnookiemu natychmiast skojarzyło się z pouczającą niesfornego ucznia nauczycielką. - Dlatego wezmę cię za rączkę i dopilnuję, żeby ta mała dłoń nie skrzywdziła już dzisiaj żadnej buźki! - dodał, splatając swoje szczupłe palce z Nakaharą.

Rudowłosy spojrzał na niego kątem oka, po czym westchnął przeciągle, widząc jego zaczerwienione od alkoholowych trunków lico.

- Chyba rzeczywiście trochę przesadziłeś dzisiaj z piciem, Dazai.

- Całkiem możliwe - odparł architekt, potakując przy tym odruchowo głową. - Nigdy bym nie pomyślał, że z naszej dwójki to ja wypiję więcej, Chuuya.

Ciemnowłosy roześmiał się w głos, gdy oberwał całkiem solidnego kuksańca w brzuch od Nakahary.

- Miałeś już nie bić ludziii - przypomniał mu szatyn po kilku wykonanych w ciszy krokach.

- A ty miałeś nie otwierać mordy, kiedy nie masz nic mądrego do powiedzenia - wytknął mu niebieskooki, pozwalając sobie na zawadiacki uśmiech.

Osamu, w jakże inteligentnej ripoście, wytknął mu język, mruknąwszy przy tym cicho. Rudowłosy odpowiedział mu tym samym i tak pokonali kilkanaście metrów, wytykając sobie  nawzajem ozory w akompaniamencie szerokich uśmiechów i prób podstawienia sobie nawzajem nogi.

- Zachowujemy się kurwa jak dzieci, Dazai - oznajmił po chwili Nakahara, na co architekt westchnął zawiedziony.

- No i zepsułeś całą zabawę, Chuuya.

Rudowłosy już chciał uformować w myślach nową, wyjątkowo dobrą docinkę, lecz odbijające się o ścianki umysłu jego imię wypowiedziane miękkim tonem szatyna skutecznie mu to uniemożliwiło. Właśnie, imię... Wcześniej nie zwrócił uwagi na to, że Dazai praktycznie od początku ich znajomości wolał do niego per Chuuya i tak przyzwyczaił się do tego, iż traktował to, jak coś najzupełniej normalnego. On natomiast cały czas, pomimo tego jak bardzo się do siebie zbliżyli, wołał do ciemnookiego niemalże oficjalnie, po nazwisku. Nie sprawiało mu to przykrości? Niebieskooki spojrzał na niego z ukosa; świecące, pogodne oczy, pokryte alkoholowym rumieńcem policzki, kąciki ust ledwodostrzegalnie uniesione, gotowe w każdej chwili rozciągnąć się w szerokim uśmiechu. Wszystko wyglądało zgoła zwyczajnie, ale przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż architekt, jeżeli się postara, potrafi grać lepiej niż najdoskonalniejszy z debiutujących aktorów.

Odruchowo mocniej zacisnął dłoń na palcach swojego towarzysza, przez co ten spojrzał na niego pytająco. Nakahara zagryzł wargę, zastanawiając się. Tak bardzo przyzwyczaił się do nazywania go Dazaiem, że na ten moment nie mógł wyobrazić sobie wołania go pod jakimkolwiek innym mianem.

Mimo tego, gdyby Osamu go o to poprosił, zgodziłby się bez chwili zawahania.

- Słuchaj, Dazai - rzekł nieco poważniejszym tonem niż początkowo zamierzał. - Nie... nie przeszkadza ci to, że mówię do ciebie po nazwisku?

- Dlaczego miałoby mi to przeszkadzać? - zapytał autentycznie zdziwiony Osamu, marszcząc przy tym brwi.

- No bo ty wołasz do mnie po imieniu, a ja do ciebie nie - sprostował rudowłosy, wolną ręką kreślać kółko w powietrzu. - Więc pomyślałem, że może jest ci przykro. Może myślisz, że nie traktuję cię poważnie, a to oczywiście nieprawda! - zapewnił od razu mężczyzna. - Po prostu wiesz... wolałem zapytać.

- Nazywaj mnie, jak chcesz - rzekł cicho architekt, uśmiechnąwszy się przy tym ledwo dostrzegalnie, a Nakahara dostrzegł w tym geście cień smutku. - Tak długo, jak w ogóle będziesz się do mnie odzywał, będę zadowolony z każdej istniejącej ksywki.

Chuuya poczuł ukłucie w sercu, gdy zobaczył smętne cienie tlące się w brązowych tęczówkach chłopaka. Może przypomniał mu o jakimś smutnym wydarzeniu? Cholera, dzisiaj były przecież jego urodziny, a on go zasmucał - rudowłosy poczuł się z tą świadomością wyjątkowo okropnie. Chciał rzucić coś pokrzepiająco, ale zaraz zrezygnował z tego pomysłu - bardzo łatwo mógłby pogorszyć sytuację, w końcu słowa nigdy nie były jego mocną stroną.

Jasnooki uśmiechnął się. Rzeczywiście nigdy nie był mistrzem w układaniu odpowiednich wypowiedzi.

Ale za to uwielbiał działać.

Nie zwlekając dłużej, pociągnął Osamu za kołnierz koszuli, zmuszając go do pochylenia się. Sam stanął na palcach i przekrzywiwszy głowę delikatnie w prawo, pocałował go początkowo nieśmiało, z czasem coraz mocniej i łapczywiej atakując jego usta. Szatyn nie pozostawał bierny. Gdy tylko przeminęła pierwsza fala zaskoczenia, jedną rękę wplótł w istną burzę rudych loków, drugą natomiast położył na jego szyi, kciukiem musnąwszy podbródek, a palec wskazujący zaczepił o czarny choker. Ciemnooki rozchylił odrobinę wargi, gotów delikatnie wsunąć język do buzi jasnookiego, gdy nagle, zupełnie niespodziewanie, Nakahara delikatnie położył kciuk na jego dolnej wardze i wyswobodził się z uścisku, na koniec zabierając palec, który potem efektownie położył na własnych ustach.

- Tak sobie pomyślałem, że lepiej nie całować się na środku ulicy - oznajmił rudowłosy, uśmiechając się zawadiackio. - Daleko stąd do twojego domu?

- Czy to jakaś niemoralna propozycja? - zapytał Osamu, sugestywnie poruszając brwiami po czym wybuchnął krótkim śmiechem. - Za jakieś dziesięć minut powinniśmy być na miejscu. Chyba, że zamierzasz zrobić jeszcze kilka takich przystanków na całowanie, co? - dodał, znowu prychając z rozbawieniem.

- Ty naprawdę trochę za dużo wypiłeś - oznajmił jasnooki, kręcąc z udawanym politowaniem głową, po czym zacisnął dłoń na przegubie ciemnowłosego, zmuszając go do ponownego rozpoczęcia marszu, który mężczyzna bez słowa sprzeciwu podjął. - Już starczy, Dazai. Nie mam już dzisiaj ochoty na spuszczanie wpierdolu natrętnym homofobom.

Architekt, nadal nie opuszczając kącików swoich ust, spojrzał z boku na pogrążoną w zadumie twarz Nakahary.

- Mówiłem poważnie - oznajmił po chwili szatyn, krzyżując wzrok z lazurowymi tęczówkami swojego towarzysza. - Naprawdę możesz mnie nazywać jakkolwiek zechcesz.

- Serio? - zapytał rudowłosy, rozglądając się po opuszczonej uliczce, dopóki nie skupił wzroku na sklepie rybnym, którego podświetlany szyld doskonale odcinał się w panującej ciemności. - To co powiesz na... Makrelę?

Ciemnowłosy już otwierał usta, gotów zapytać o powód tej ksywki, gdy sam zerknął w to miejsce, w jakie wpatrywał się jego towarzysz. Zapowietrzył się z udawaną złością, po czym wypuścił powietrze nosem z cichym świstem, a w jego oczach momentalnie pojawiły się złośliwe błyski.

- Liczyłem na jakąś większą kreatywność, ślimolu.

- A tobie skąd się to wzięło? - zapytał rudowłosy, unosząc brew, a intuicja po chwili podpowiedziała mu, że jednak lepiej byłoby nie pytać.

- No bo masz krótkie nóżki.

- Wiesz, może orłem z biologii to ja nie byłem, ale wydaje mi się, że ślimaki nie mają nóg - odparł Nakahara, kątem oka widząc, jak uśmiech architekta nagle się poszerza.

- No widzisz, nie mają, a poruszają się równie wolno jak ty na tych swoich małych stópkach!

Rudowłosy zgrzytnął zębami tak głośno, iż zdawałoby się, jakby popękał poddany nienaturalnej manipulacji grawitacją beton. Dazai zaśmiał się w głos, za co po chwili otrzymał solidnego kuksańca idealnie na wysokości swojego pępka.

- Oj nie gniewaj się, Chuu - powiedział wesoło Osamu, widząc jak jego towarzysz, udając obrażonego, wyprzeda go o kilka kroków.

- Co mnie podkusiło, żeby wyjść z takim matołem jak ty na miasto - odparł odwrócony plecami do rozmówcy mężczyzna, kręcąc głową z politowaniem.

- I tak obaj dobrze wiemy, że mnie kochasz, Chuuya - wyszeptał mu wprost do ucha szatyn, który w mgnieniu oka dogonił Nakaharę i położył mu ręce na ramionach.

- Jesteś kurwa niemożliwy - rzekł rudowłosy, czując jak jego policzki mimowolnie oblega rumieniec, gdy Osamu zbliżył się tak bardzo, iż był w stanie policzyć wszystkie jego pojedyncze rzęsy.

- Wiem - zapewnił ciemnowłosy, mrużąc lekko oczy przy tym swoim delikatnym, szczerym uśmiechu. - To wszystko przez to, że trochę sobie wypiłem. Nie martw się, jutro będę jak nowonarodzony!

- Jesteś równie irytujący, będąc trzeźwym, gnido - odparował Nakahara. - Więc niestety nie będzie żadnej różnicy.

Przekomarzając się ze sobą cały czas, szybko pokonali drogę do domu architekta. Rudowłosy nawet nie zauważył, kiedy zostawili za sobą obce mu budynki, a zaczęli kroczyć po jakże znanych mu uliczkach osiedla szatyna. Czekając na windę, mężczyzna uświadomił sobie, że w kieszeni jego spodni nadal tkwi prezent dla jubilata. Owszem w kieszeni - gdyż niebieskooki kompletnie zapomniał o zakupie prezentowej torebki. Uświadomił to siebie dopiero dzisiaj na dwie minuty przed wyjściem z domu, gdy do przyjazdu tramwaju nie pozostało mu wiele czasu. Postanowił więc darować sobie pakunek, po chwili namysłu dochodząc do wniosku, że dzięki temu przynajmniej zrobi ciemnowłosemu niespodziankę.

Jednakże nadal nie był w stanie wybrać odpowiedniego momentu na wręczenie mu podarku - od zawsze wolał działać impulsywnie niż planować ze szczegółami coś, co w końcu i tak mogło nie wyjść. Wciąż czekał więc na dogodny moment, który, jak na złość, pomimo wielu spędzonych wspólnie godzin nie nadchodził. W najgorszym wypadku da mu prezent na chwilę przed wyjściem do własnego domu - ot, niby w ramach pożegnania.

Charakterystyczne piknięcie otwierającej windy wyrwało go z zamyślenia. Podążył za Dazaiem do jego mieszkania, rozglądając się po doskonale znanym sobie korytarzu. Z zaskoczeniem stwierdził, że z parapetu zniknęły różowe piwonie, a na ich miejscu położono jakieś żółte kwiaty, których gatunku nie potrafił nazwać.

Z jeszcze większym zdziwieniem uzmysłowił sobie, że na własnej klatce schodowej zauważyłby taką zmianę zapewne dopiero po wielu tygodniach (o ile w ogóle!) a teraz od razu zwrócił na nią uwagę.

- Tak myślałem sobie, że pewnie znowu nas wyrzucą z baru - powiedział Osamu, przekręcając w zamku klucz, przy delikatnym poruszeniu się breloczka z, należącej kiedyś do Chuuyi, czerwoną wstążką. - Więc kupiłem trochę alkoholu na zapas.

- Wcale nas nie wygonili... po prostu sami postanowiliśmy spierdolić - zaoponował rudowłosy, wchodząc za kompanem do jego mieszkania. - Poza tym dziwię się, że jesteś dzisiaj taki chętny do picia. Ostatnio, z tego co mi się wydaje, a serio nie pamiętam za dużo, to chyba nie byłeś aż taki pijany, jak teraz.

- Dlatego teraz muszę to nadrobić! - odparł Dazai z błyskiem w oku, zdejmując w holu obuwie. - Poza tym zamierzam upić cię do tego samego poziomu, wtedy będzie jeszcze bardziej zabawnie!

Nakahara wywrócił oczami, odłożywszy swój ukochany kapelusz na półkę.

- Ja już sobie wypiłem - oznajmił mężczyzna, wspominając dwie lampki wina (nawet niecałe bo wyszli przecież z baru zanim zdążył opróżnić ostatnią), co, jak na jego możliwości, było całkiem niedużo, chociaż nawet taka stosunkowo niewielka ilość zdążyła już nieco namącić mu w głowie oraz rozwiązać, i tak na trzeźwo gadatliwy, język. - Idę jutro do pracy, więc nie mogę przesadzać.

- Ale dopiero na drugą zmianę... - zaprotestował architekt, udając się do kuchni.

- Skąd wiesz? - zapytał niebieskooki, unosząc brew. - Czyżbyś pytał Ango o mój grafik?

- Możliwe... to znaczy sam mi powiedziałeś, nie pamiętasz?! - prędko poprawił się Osamu, rzucając rozmówcy coś na kształt przepraszającego uśmiechu. - Więc na pewno zdążysz wytrzeźwieć!

- Nie lubię pracować na kacu - zaprotestował Nakahara, chociaż wiedział, że i tak obudzi się jutro (to znaczy dzisiaj, bo dochodziła już druga) z bólem głowy.

- Oj tam, przeżyjesz - skwitował jego słowa architekt wyciągając z lodówki schłodzone wino oraz dwie szklanki. - Poza tym mamy obejrzeć horror, pamiętasz? Ostatnio nam się nie udało, bo trochę szybko nam się zasnęło, ale dzisiaj to nadrobimy!

- Coraz bardziej przypomina mi to nockę piętnastolatków, którzy dorwali się do barku rodziców i korzystają z dobrodziejstw wolnej chaty - rzekł z udawanym ubolewaniem rudowłosy, z dezaprobatą kręcąc głową na boki jak na poważnego dorosłego przystało. - Brakuje tylko popcornu i...

- Jest w szafce na dole, po lewej stronie - objaśnił Osamu, wskazując stopą odpowiedni kierunek. - Byłbym wdzięczny, gdybyś wsadził go do mikrofali, Chuuya.

- Dzieciniada - mruknął cicho, na chwilę przed tym, zanim włożył papierową torebkę do urządzenia.

Po kilkudziesięciu minutach mężczyźni siedzieli na kanapie, zajadając się prażoną kukurydzą popijaną winem, oglądając pierwszy lepszy horror, jaki znaleźli na Netlixie, nie omieszkując komentować coraz to głupszych poczynań bohaterów, pojawiających się na ekranie.

- Ja pierdolę, uciekaj z tego domu głupia babo! - poradził niewiaście rudowłosy, odkładając pustą miskę po popcornie na stojący nieopodal stół. - Czemu oni wszyscy zachowują się tak durnie?

- Bo tak wymyślił sobie głupi reżyser - wyjaśnił Osamu, wzruszając ramionami. - W sumie to jest już taka tradycja w tych filmach, że zawsze na koniec przetrwa najgłupsza, cycata blondyna, którą wszyscy ratują!

Akurat na ekranie pojawił się wielgachny potwór, który kłapiąc ogromną paszczą pożarł cichego, trzymającego się na uboczu nerda w okularach, który w akcie herozimu odepchnął jasnowłosą dziewczynę o dużych piersiach, ratując jej w ten sposób życie.

- Ha, widziałeś? - zapytał architekt, pozwoliwszy sobie na uśmieszek satysfakcji. - Mówiłem ci!

- Te, Dazai... - zaczął Nakahara, gdyż w jego nasiąkniętym alkoholem umyśle zaświtała dziwna myśl. - Jaki w ogóle jest twój typ?

- Mój typ? - powtórzył zdziwiony Osamu, obracając się od ekranu w stronę swojego rozmówcy. - Chuuya, to pytanie jest bezsensowne, przecież i tak jesteśmy parą.

- Po prostu powiedz - nalegał dalej Nakahara, szczerze ciekaw odpowiedzi szatyna.

- Hm, pomyślmy - rzekł ciemnooki, pochylając się w stronę rudowłosego, tak bardzo, że brakowało zaledwie kilku centymetrów, aby zderzyli się nosami. - Na pewno nie jest to Gollum, bo nie zniósłbym, gdyby jeszcze kogoś innego nazywał swoim ssskarbem - zasyczał teatralnie.

Niebieskooki parsknął głośnym, niespodziewanym śmiechem wprost w twarz architekta. Szybko zakrył usta dłonią, wciąż nie przestając się śmiać, jednak było za późno. Porządna dawka jego śliny wylądowała już na policzku szatyna.

- Oplułeś mnie, Chuuya! - krzyknął z wyrzutem Osamu, chociaż jego kąciki ust znajdowały się wyjątkowo wysoko. - Kurwa, lamy też nie są w moim typie!

- Mogłeś uprzedzić szybciej - wytknął mu niebieskooki, nie przestając się śmiać z wyrazu twarzy swojego rozmówcy. - Poza tym to twoja wina, że się tak nachyliłeś! Jakbyś powiedział to normalnie, nic by się nie stało!

- Ale to ty mnie oplułeś! - odparł ciemnooki, zabierając z twarzy rudowłosego jego rękę. - Teraz musisz to zlizać!

- Pff, chyba się pogięło! - rzekł Nakahara, prychnąwszy. - Spierdalaj po chusteczki i sam się ogarnij, gnido.

- Nie ma mowy! - zaprostetował Osamu, jeszcze bardziej nachylając się w stronę jasnookiego, który coraz bardziej odchylał się do tyłu, przez co niewiele brakowało, aby jego plecy dotknęły kanapy. - To twoja wina!

- Hm, a co powiesz na to, żebym dał ci coś w ramach rekompensaty? - zapytał rudowłosy, uświadomiwszy sobie, iż jest to idealny moment na wręczenie architektowi prezentu. - Zamknij oczy!

- Mam się bać, Chuuya? - spytał szatyn, widząc iskierki podekscytowania w lazurowych tęczówkach.

- Oczywiście, że nie - odparł jasnooki, opuszczając się na łokciach, przez już kompletnie leżał na wersalce. - A teraz zamknij oczy i nie otwieraj ich, dopóki ci nie pozwolę!

Zaintrygowany architekt zwarł razem powieki. Chuuya, gdy upewnił się, że jego towarzysz nie podgląda, ostrożnie wyjął z kieszeni krawat bolo i nałożył na szyję szatyna. Puścił niebieski kamień i delikatnie poprawiając materiał koszuli obok niego, otaksował mężczyznę wnikliwym spojrzeniem, po czym zadowolony z efektu mlasnął cicho, uśmiechnąwszy się szeroko.

- Naprawdę ci pasuje - zauważył Nakahara, widząc jak pod wpływem jego głosu Osamu uchylił powieki.

- Och, Chuuya, mówiłem ci, że nie musisz mi nic kupować - powiedział Dazai, spoglądając na ozdobę. - Naprawdę...

- Ci... - przerwał mu rudowłosy, kładąc kciuk na jego ustach. - Wszystkiego najlepszego, głupolu.

To rzekłszy, Chuuya przesunął palec na jego podbródek i złączył ich usta w długim, czułym pocałunku. Przygryzł jego dolną wargę i bezszelestnie wsunął język do buzi ciemnookiego, do głębi płuc wdychając zapach subtelnych perfum zmieszany z wonią czerwonego wina. Szczupłe dłonie Osamu mocno objęły jego zaczerwienione policzki, a ich nogi splotły się że sobą, kiedy szatyn położył się na nim. Założył mu jeden z licznych zakręconych kosmyków rudych włosów za ucho, napierając swoim językiem na jego, w wyniku czego Nakahara jęknął cicho. Jasnooki przesunął dłonie na obojczyki architekta, paznokciami zahaczając o pierwszy z guzików, pod którym nagle pękła nitka, a zapięcie spadło na podłogę. Dazai delikatnie odsunął się od mężczyzny, a ich spragnione wargi zaczęły z trudem łapać tlen, którego przez ostatkich kilkadziesiąt sekund im ewidentnie brakowało.

Chuuya uśmiechnął się lekko i ponownie przyciągnął ciemnowłosego za poły jego koszuli. Nachylił się w jego stronę, pragnąc ponownie złączyć usta, gdy niespodziewanie ich nosy zetknęły się raptownie.

- Kurwa, jesteśmy już tak pijani, że nie potrafimy nawet trafić - skomentował Nakahara, parsknąwszy cicho.

- To ty za dużo wypiłeś - odparł szatyn krnąbrnie. - Ja znalazłbym twoje usta nawet w kompletnych ciemnościach.

Na potwierdzenie swoich słów Osamu zamknął powieki i chciwie naparł na usta rudowłosego, całkowicie przyszpilając go do kanapy. Niebieskooki z zaskoczeniem szerzej uchylił powieki, gdy język szatyna żywiołowo wślizgnął się niemalże do jego gardła, dotknąwszy przy tym po drodze praktycznie wszystkie zęby. Nakahara zacisnął dłonie w pięści, gniotąc materiał koszuli ciemnookiego. Próbował nadążyć za językiem Dazaia, lecz było to zadanie arcytrudne, gdyż mężczyzna przekornie co chwilę zmieniał jego ułożenie, ewidentnie się z nim bawiąc.

- AAA! Ratunku, pomocy! On mnie zaraz dopadnie!

Mężczyźni odskoczyli od siebie jak poparzeni, rozglądając się na boki, dopóki ich spojrzenia nie padły na wciąż grający telewizor, na którego ekranie biegła samotnie po lesie jasnowłosa kobieta.

- Kurwa! - rzekł ostro niebieskooki, wycierając ręką odrobinę śliny, która pociekła mu po podbródku. - Cholerna cycata blondyna!

Dazai spojrzał na niego, uśmiechnąwszy się szeroko i podał mu rękę, aby rudowłosy mógł podnieść się do siadu.

- Przestraszyłeś się damy w potrzebie, Chuuya? - zapytał Osamu, gdy Nakahara usiadł na piętach.

- Raczej ty - odparł niższy, otrzepując ubranie z niewidzialnego kurzu. - To ty odskoczyłeś ode mnie, jakby ktoś cię nagle w dupę paralizatorem pierdolnął.

Architekt prychnął cicho, wywróciwszy przy tym oczami. Nakahara mimowolnie spojrzał na jego usta, czując jak serce mu przyspiesza na sam widok zaczerwienionych, niemalże napuchniętych od jego pocałunków ust.

- Naprawdę dziękuję ci za ten prezent, Chuuya - powiedział po chwili ciemnowłosy, dotykając wisiorka na swojej szyi.

- Nie ma za co - odparł jasnooki, wzruszając ramionami, chociaż słowa towarzysza naprawdę sprawiły mu przyjemność.

- Ale wiesz co? - ciągnął dalej architekt, a na jego twarzy pojawił się przepełniony rozbawieniem uśmiech. - Czuję się trochę jak taka oznakowana krowa.

Nakahara parsknął, machinalnie spoglądając na kamień o identycznej barwie, co jego tęczówki, który zdawał się teraz wręcz świecić na jasnej skórze ciemnookiego. Mężczyzna spojrzał na miejsce, w którym jeszce chwilę wcześniej tkwił guzik, a teraz, dzięki jego nieobecności, mógł dostrzec doskonale zarysowane obojczyki szatyna. Nagle do głowy wpadł mu pomysł tak głupi, że aż śmieszny.

Rudowłosy popchnął Dazaia na poduszki, i usiadł na nim okrakiem. Ujął w palce kołnierzyk jego koszuli i ostrożnie go przesunął, świadomy uważnego, zaintrygowanego spojrzenia brązowych tęczówek.

- Chuuya? - usłyszał własne, cicho wypowiedziane imię, gdy nachylił się nad jego klatką piersiową.

Nakahara przylóżył usta tuż powyżej lewego obojczyka Osamu. Zassał lekko jego skórę, czując jak jego usta wypełnia słony posmak jego ciała. Słysząc głośne, przyspieszone bicie własnego serce dudniące mu w uszach, odsunął się po kilkunastu sekundach i spojrzał w błyszczące, orzechowe tęczówki Dazaia.

- Teraz możesz czuć się jak oznakowana krowa, cepie - powiedział rudowłosy, zabierając nogę z jednej strony architekta, chcąc usiąść po jego prawicy.

- Uważaj, tam się kończy kana... - przestrzegł go architekt, urywając raptownie, widząc, jak noga jasnookiego trafiła na pustkę, przez co ten zachwiał się niebezpiecznie i...

Trach! W akompaniamencie cichego kurwa Nakahara spadł na podłogę, idealnie trafiwszy w wyrwę między stolikiem a sofą.

- Wszystko w porządku? - spytał Osamu, wychylając się zza granicę wersalki i spoglądając na mężczyznę z góry. - Przeżyłeś?

- Nie, kurwa, gadasz z trupem - odparł sarkastycznie rudowłosy, przecierając oczy. - Wszystko mnie boli i mam iść w takim stanie do pracy... Do diaska, przecież ja się wyspać muszę!

- Chcesz spać tutaj? Na moim parkiecie?

- Masz bardzo wygodną podłogę - stwierdził niebieskooki, ziewając teatralnie. - Dobranoc.

- Hola, hola, Chuuya, chyba nie mówisz poważnie - rzekł architekt, widząc jak jego kompan zamyka oczy. - Chodź chociaż do łóżka.

- Nie mam siły - oznajmił jasnooki z uśmiechem, wyciągnąwszy wyprostowane ręce do góry. - Jak chcesz, to możesz mnie zanieść.

- Kurwa, z kim ja się zadaje... - mruknął cicho ciemnooki, wstając z kanapy i spoglądając na leżącego rudowłosego, zastanawiając się, jak najwygodniej będzie go przenieść.

- Krowy nie powinny narzekać na swoich właścicieli - odparł wciąż z zamkniętymi powiekami mężczyzna, czując, jak Osamu ostrożnie go podnosi.

Szatyn chwycił go pod pachy i od czasu do czasu zaczepiając jego stopami o podłogę postawił kilka chwiejnych kroków, gdyż krążący w jego żyłach alkohol bynajmniej nie pomagał mu w utrzymywaniu równowagi.

- Kurwa, zaraz się wyjebiemy - stwierdził głosem znawcy Nakahara, czując jak po raz kolejny jego stopa uderzyła o krawędź jakiegoś mebla.

- Wyjebane na to, czy się wyjebiemy. Sam w końcu mówiłeś, że mam wygodną podłogę.

Mężczyzna prychnął, zły, iż użyto jego odzywki przeciwko niemu, dokładnie w chwili gdy poczuł, jak jego plecy dotknęły miękkiej powierzchni kołdry. Otworzył oczy i spojrzał w wiszące kilka centymetrów nad nim rozbawioną twarz ciemnowłosego.

- Koniec przejażdżki, panie wygodnicki - oznajmił Osamu, dając mu pstryczka w nos. - A oto odebrałem swoją zapłatę.

- Dazai, czy nie przeszkadzało ci, że... - zaczął po chwili ciszy Nakahara.

- Że zrobiłeś mi malinkę? - wtrącił się mu w pół zdania architekt, uśmiechnąwszy się. - Oczywiście, że nie! Cóż, byłem jednak trochę zaskoczony... - przyznał, machinalnie dotykając zaczerwienienia nad obojczykiem. - I byłbym zadowolony, gdybyś następnym razem nie spadł mi z kanapy.

- Mam poprawić? - zapytał rudowłosy, sugestywnie poruszając brwiami.

- Innym razem, Chuuya - powiedział Dazai łagodnie. - Przypominam ci, że miałeś iść spać, żeby się wyspać przed robotą.

- A ty idziesz ze mną! - oznajmił Nakahara, ciągnąc go za rękę, dopóki mężczyzna nie położył się obok niego na materacu.

- W przeciwieństwie do ciebie ja mam jutro wolne - przypomniał Osamu, w chwili, gdy jasnooki okrył ich obu kołdrą.

- Ale masz się w końcu nauczyć chodzić regularnie spać - zarządzał jasnooki, świadom problemów ze snem, jakie dotykały jego rozmówcę.

- Nie sądzę, żeby położenie się do łóżka o trzeciej w nocy można było zaliczyć do regularnego zasypiania.

- Cóż, od czegoś trzeba zacząć - oznajmił rudowłosy, składając krótki pocałunek na czole architekta. - Dobranoc, Dazai.

Nakahara zamknął oczy, mając nadzieję, że ten gest jednoznacznie zamknie ich bezsensowną dyskusję. I miał rację, gdyż po kilku długich sekundach Osamu westchnął cicho, po czym powiedział:

- Dobranoc, Chuuya.



Przepraszam wszystkich, że musieliście tak długo czekać na rozdział! Liczę, że się spodobał, bo trochę się na nim napracowałam. Mam nadzieję, że pomimo tego, iż już jutro zaczyna się szkoła, uda mi się pisać w miarę regularnie.

Jeżeli trochę dłuży wam się czekanie to zachęcam do przeczytania moich oneshotów z BSD, grono których wzbogaciło ostatnio długie opowiadanie z AkuAtsu.

Miłego dnia/dobrej nocy

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro