Rozdział czwarty - Uczucia czasami są do dupy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Do diabła z tym wszystkim! - zakrzyknął Dazai, nie po raz pierwszy dzisiejszej nocy, rozrzucając wszędzie pobazgrane kartki papieru. - Do diabła z tą pieprzoną robotą!

Szatyn zakręcił się na swoim obrotowym krześle, wzdychając cicho. Zajrzał do jednego z pustych kubków po kawie, z nadzieją, iż znajdzie tam jeszcze kilka kropelek napoju. Nic z tego. Osamu był jednak  zbyt leniwy, aby po raz kolejny wyjść z niewielkiego biura i zrobić sobie kawę z automatu, znajdującego się po drugiej stronie ogromnego holu. Zamiast tego, uderzył głową w stół, licząc, że ta czynność choć trochę rozbudzi jego zasypiający powoli mózg. Niestety, zamiast pobudzonego umysłu otrzymał małego siniaka na samym środku czoła. W tej chwili Dazai cieszył się z faktu, iż posiada grzywkę, która bez trudu zasłoni zranienie.

Mężczyzna otworzył okno, aby wpuścić do pomieszczenia odrobinę świeżego powietrza. Odetchnął głęboko; nocny wietrzyk zawsze działał na niego orzeźwiająco.

Powyrzucał pogięte plany do kosza i wyjął kilka czystych kartek, planując zacząć pracę od nowa. Zerknął przelotnie na wiszący na ścianie zegar: wskazywał on trzecią trzynaście. Osamu miał więc kilka godzin spokoju przed przybyciem Kunikidy i zamierzał je jak najlepiej wykorzystać.

Dazai zmienił lecącą cicho muzykę z V Symfonii Beethovena na Walc Wiedeński od Straussa. Zaczął szkicować wstępny wygląd budynku, dodając adnotacje na osobnym kawałku papieru.

Pstryknął kilkukrotnie palcami, próbując przywołać jakiś dobry pomysł, ale żaden nie chciał zawitać od jego głowy. Obrócił ołówek w dłoni, po raz enty czytając wytyczne od klientki. Narysował pierwsze piętro, podkreślając linie oznaczające drzwi; na każdym poziomie muszą znajdować się w tym samym miejscu, bez względu na układ pomieszczeń. Nakaz ten, dodawał architektowi kolejnych trudności, a miał ich już serdecznie dość.

Kiedy doszedł do piętnastego piętra, uświadomił sobie, że przekroczył budżet przeznaczony na oszklenie okien (Dazai miał ograniczenie pieniędzy dosłownie na wszystko, co go nieco zdziwiło, gdyż klientka na pewno musiała być bardzo bogata). Jęknął cicho, wyrzucając kolejny koncept do kosza.

Zabrał się za zrobienie następnego planu. A potem kolejnego i kolejnego. W tym tempie nie skończy tego nawet za dwa lata. Wiedział, iż nie wystarczy, że ten projekt będzie dobry. Od musiał być doskonały.

- Szybko dziś przyszedłeś, Dazai - usłyszał głos współpracownika i drgnął. Był tak zaaferowany robotą, iż nie usłyszał dźwięku otwieranych drzwi.

- Ja wcale nie wracałem do domu - mruknął spoglądając na tarczę zegara, którego wskazówki pokazywały kwadrans przed ósmą.

Doppo już miał zaśmiać się z tego kiepskiego żartu (jeszcze nigdy nie widział Osamu siedzącego po godzinach w biurze) gdy jego wzrok padł na worki pod oczami Dazaia i puste kubki na blacie.

- Udało Ci się chociaż zrobić cokolwiek? - spytał, widząc kosz na śmieci wypełniony aż po brzegi kulkami z papieru.

- Nie - odparł szatyn, uśmiechając się szeroko, lecz nieszczerze. - Ale na pewno dam radę. Serio. Przecież mam jeszcze pięć dni. Wymyślę coś.

- Skoro tak twierdzisz - Doppo wzruszył ramionami. - Zrobić Ci jeszcze jedną kawę? I tak zamierzam zejść na dół, do archiwum.

- Kawę? My nie mamy tu kawy - Osamu wstał i wyciągnął ręce do góry, aż coś mu skrzypnęło w kościach. - To tylko lura z automatu, marna podróbka napoju bogów. Nigdy więcej nie tknę tego cholerstwa.

Mężczyzna podszedł do współpracownika i klepnął go w ramię.

- Idę do kawiarni po jakiś porządny napój. Wziąć ci coś, Kunikiduś?

- Nie, dzięki - odpowiedział, poprawiając okulary na nosie. - Tylko nie siedź tam za długo. Powinieneś się wyspać, a nie faszerować kofeiną.

- Powiedział ten, który zakrywa noce, siedząc na portalach wędkarskich - Osamu mrugnął jednym okiem, a Doppo poczerwieniał.

Skąd ten wieszak na bandaże to wie, zastanawiał się blondyn. Przecież nikomu nie wspominał o swoim nietypowym, jak dla osoby w jego wieku, hobby.

- Nie martw się, Kunikiduś - rzucił na odchodne szatyn. - Ze mną twoja tajemnica jest bezpieczna.

Doppo przygryzł wargę, przeklinając dzień, w którym kierownik umieścił go w pokoju z tym maniakalnym samobójcą. Usiadł za biurkiem, zabierając się do pracy. Liczył na to, że Dazai z powodzeniem wykona projekt, z którym męczył się już od kilku dni. W końcu, mimo swych dziwactw, był najbardziej utalentowanym architektem jakiego kiedykolwiek spotkał.

***

- Ja po prostu nie dam rady! - krzyknął Dazai, gestykulując żywo. - Nie dam rady! Nie potrafię niczego wymyślić! Niczego! Jestem w czarnej dupie! Najczarniejszej, jaką widział najczarniejszy człowiek na Ziemi. - jęknął przeciągle i uderzył głową w blat. - Kierownik mnie zabije...

Polerowałem szklanki, cudem powstrzymując parsknięcie śmiechem. Widok zwykle pewnego siebie Dazaia, skarżącego się na własną głupotę do jakiegoś bruneta w okularach był bardzo komiczny.

- Na pewno cię nie zabije - odparł spokojnie jego zielonooki towarzysz, zajadając się podanym mu przed chwilą ciastkiem. - W końcu w Japonii morderstwo jest karalne, a Fukuzawa doskonale o tym wie. Na pewno nie chce wylądować w więzieniu przez taką głupotę.

- Bardzo mnie pocieszyłeś, Ranpo - mruknął, nadal nie podnosząc głowy.

Przynajmniej dowiedziałem się jak nazywa się ten brunet. Ponownie otaksowałem go spojrzeniem. Wyglądał trochę jak detektyw amator, robiący cosplay Sherlocka Holmesa. Na marynarkę narzucone miał brązowe poncho, a pod czapką w tym samym kolorze tkwiła burza kruczoczarnych włosów. Za szkiełkami okularów widoczne były szmaragdowozielone oczy, które ze znudzeniem obserwowały otoczenie.

- Naprawdę? - zapytał ze zdumieniem, odkładając srebrny widelczyk na pusty talerz. - To mnie zaskoczyłeś. Wszyscy mi mówią, że jestem beznadziejny w pocieszaniu ludzi.

Musiałem pochylić się, aby ukryć uśmiech. Pani Akiko zawsze powtarzała, że nie możemy okazywać uczuć w obecności klientów; mamy być jak dobrze zaprogramowane roboty, znoszące wszystko bez mrugnięcia okiem. Jednakże teraz było to bardzo trudne. Ten cały Ranpo nagle wydał mi się wyjątkowo ciekawą postacią.

- Nie możesz mi jakoś pomóc? Przecież jesteś superinteligentny! - spytał Osamu, podnosząc się do normalnej pozycji siedzącej.

- A co taki informatyk jak ja może wiedzieć o architekturze? - Sherlock wzruszył ramionami, a do lokalu wszedł właśnie nowy klient. Skierowałem się do kasy, żeby go obsłużyć. - Ale chyba znam kogoś, kto może ci pomóc.

- Naprawdę?! - krzyknął jeszcze głośniej niż wcześniej Dazai, a para staruszków siedząca w kącie sali posłała mu karcące spojrzenie. - Kogo?

Odetchnąłem głęboko i uśmiechnąłem się do gościa, czytającego menu, wypisanego na tablicach za moimi plecami.

- Dzień dobry, czym mogę służyć? - zapytałem, jednocześnie, próbując dalej słuchać (broń Boże podsłuchiwać!) rozmowę bruneta i szatyna.

Niestety jest to bardzo trudna czynność, w szczególności, gdy trzeba jeszcze doradzić konsumentowi w doborze ciasta. Przez to, udało mi się usłyszeć tylko urywki ich konwersacji.

- ... jest bardzo inteligentna i pomysłowa... pracowała jako projektantka wnętrz... niesamowita kobieta...

Przysłuchiwanie się tej rozmowie, przypomniało mi te wszystkie gadki w kreskówkach o detektywach. Widz mógł usłyszeć tylko kilka kluczowych słów, a potem, z pomocą głównych bohaterów musiał rozwiązać zagadkę. Zazwyczaj zakończenie okazywało się całkiem niespodziewane, lecz jednocześnie oczywiste i wtedy zawsze zastanawiałem się, jak mogłem na to wcześniej nie wpaść.

- Naprawdę mógłbyś mnie z nią umówić? ...problem?

- ...mieszka niedaleko ...jutro w południe

- Idealnie!

Skończyłem odbierać zamówienie i wróciłem na poprzednie miejsce, ale chyba się spóźniłem. Mężczyźni skończyli gadać o tej kobiecie, natomiast Dazai zaczął gorliwie dziękować.

- Życie mi ratujesz, Ranpo! Naprawdę nie wiem jak ci się odwdzięczyć...

- Kup mi jedzenie - przerwał mu zielonooki. - Najlepiej coś słodkiego.

- Jasne! - odpowiedział szatyn, wyrzucając ręce do góry, niczym dziecko.

Sherlock Holmes zobaczył, że skończyłem obsługiwać gościa  i  pomachał ręką, jakby nie miał pewności, że go widzę, chociaż siedział jakieś półtora metra ode mnie.

- Przepraszam, homme* - zawołał z nienagannym francuskim akcentem. - Mogę prosić cztery chausson aux pommes?**

- Bien sûr!*** - odparłem, sięgając pod ladę i nakładając je na talerz. Posypałem je dodatkową porcją cukru i podałem uśmiechniętemu brunetowi.

- Skąd wiedział pan, że mówię po francusku? - spytałem.

- Masz typowe dla Francuzów rysy twarzy - odpowiedział, przekrzywiając śmiesznie głowę i świdrując mnie wzrokiem. Mimowolnie zadrżałem, ale zielonooki nie dał po sobie poznać, czy to zauważył. - Jeden z twoich rodziców pochodził z Francji? Z południowych krańców?

Potaknąłem, zaskoczony jego trafną dedukcją.

- Matka wychowywała się w małym miasteczku nad Rodanem, w pobliżu Awinionu. Gdy byłem młodszy często jeździliśmy do tego miasta na festiwal teatralny.

- Nie wiedziałem, że masz europejskie korzenie, Chuu! - wtrącił się Dazai, przyglądając mi się z zainteresowaniem. - Myślałem, że farbujesz włosy, a wygląda na to, iż to twój naturalny kolor. W życiu bym się tego nie spodziewał.

Poczułem, że się czerwienię.

- A ty? -zapytałem, mając nadzieję, że rumieniec szybko zniknie. - Też masz jakieś zagraniczne więzi rodzinne?

- Niezbyt - wzruszył ramionami. - Moja praprababka od strony ojca pochodziła z Niemiec, lecz nie wiem nic więcej. Z racji tego, iż jest to dość odległe pokolenie to już go nie liczę.

- Muszę się zmywać, zaraz zaczynam pracę - przerwał nam Ranpo, a ja chciałem zaproponować mu pudełko na ciastka, ale na talerzu znajdowały się już tylko okruszki. Kiedy on to zjadł? Jest jakąś maszyną do pochłaniania cukru, czy co? - Pamiętaj, żeby się nie spóźnić, Dazai. Ona nie lubi spóźnialskich.

- Tak jest, panie informatyku - Osamu zasalutował prześmiewczo, a ja zwróciłem uwagę na jego zabandażowaną rękę. Nosił opatrunek już ponad tydzień; co mu się stało, że nadal go nie zdejmuje? Cholera wie. - Ja też będę się już zbierał. Ile płacę, Chuu?

Obliczyłem rachunek na kalkulatorze, a szatyn dał mi odliczoną kwotę. Zanim wyszedł przeprosił mnie, że nie może dzisiaj ze mną wrócić tramwajem jak to robił przez ubiegły tydzień. Zapewniłem go, że to nic takiego, chociaż tak naprawdę poczułem nieprzyjemne pieczenie na wysokości żołądka. Próbowałem to zignorować - niestety nieskutecznie. Do końca zmiany głowę zajmowały mi kilka myśli, ale kilka z nich było najbardziej natarczywych: Kim jest ta dziewczyna, z którą został umówiony Dazai? Naprawdę jest taka utalentowana? Czy jest też ładna?

Ten okropny ucisk, nie opuścił mnie do końca dnia, a z każdą minutą w głowie miałem coraz więcej pytań. Czemu te myśli były takie natrętne? Czy nie mogły opuścić mnie choć na chwilę?

Na przerwie poszedłem do toalety i spryskałem twarz zimną wodą, jak zawsze, gdy chcę się uspokoić. Mimowolnie spojrzałem na własne odbicie w lustrze; blada skóra naciągnięta na wystające kości policzkowe, włosy wystające z nierówno związanego kitka, czarny choker zasłaniający bliznę.

Ona na pewno jest ładniejsza ode mnie.

- Przestań! - zganiłem sobowtóra w zwierciadle. - Po prostu przestań!

Uderzyłem pięścią w ścianę, tuż przy granicy z lustrem. Czemu ona tak bardzo mnie interesuje? Dlaczego? Klon w lustrze nie odpowiedział.

Życie momentami faktycznie jest do dupy.

***

Dazai ledwo co trzymał się na nogach. W zatłoczonym tramwaju nie było żadnego wolnego miejsca siedzącego i Osamu miał wrażenie, że zaraz zaśnie na stojąco. Kofeina już dawno opuściła jego organizm, który teraz wręcz krzyczał spać spać spać. To tylko kilka przystanków, powtarzał sobie, dam radę, dam radę. Jego oczy mimowolnie się zamykały. Wiedział, że musi zmusić swój mózg do jakiegokolwiek wysiłku, w przeciwnym wypadku osunie się na ziemię i nie wstanie przez dobry miesiąc.

Skup się na czymś. Czymkolwiek. Pierwiastek trzeciego stopnia z cztery tysiące dziewięćdziesiąt sześć? Szesnaście. Pole rombu? Przekątna razy przekątna, podzielone na dwa. Dazai wiedział, że na zadaniach z matematyki długo nie pociągnie, w końcu gdy jeszcze chodził do szkoły zawsze kończył testy jako pierwszy. Zamiast tego postanowił odtworzyć w głowie rozmowę z Ranpo, po części też po to, aby upewnić się, że zapamiętał wszystko, co ważne.

- Jak na starszą kobietę, moja babcia jest bardzo inteligentna i pomysłowa. W przeszłości pracowała jako projektantka wnętrz, ale przeszła już na emeryturę. To naprawdę niesamowita kobieta, nie natknęła się na przeszkodę, której by nie pokonała. - rzekł Ranpo, co jakiś czas przerywając, aby upić łyk kawy czy przełknąć ciasto.

- Naprawdę mógłbyś mnie z nią umówić? Czy poruszanie się sprawia jej jakieś trudności? Czy transport tutaj to dla niej jakiś problem? Mam się z nią spotkać gdzieś indziej?

- Nie trzeba, mieszka niedaleko i jest w pełnym zdrowiu. Musicie się spotkać jakoś rano, bo jutro w południe ma spotkanie kółka szydełkowania czy coś takiego. Pasuje ci dziesiąta? I tak zazwyczaj wpada do jakieś kawiarni o tej godzinie, więc poproszę ją, żeby przyszła tutaj.

- Idealnie!

Dopiero po kilku sekundach mężczyzna zorientował się, że zatrzymali się na jego przystanku. Wyskoczył z pojazdu dosłownie na ostatnią chwilę przed zamknięciem drzwi. Powolnym krokiem ruszył w stronę bloku.

W ogóle nie pamiętał drogi do domu. Mógł minąć się z Michaelem Jacksonem czy jakimś ważnym politykiem, a nawet by ich nie poznał. Niczym w transie otworzył mieszkanie, po czym rzucił się na łóżko, nie zdejmując nawet butów. Spał kamiennym snem przez kilka godzin, pierwszy raz od bardzo, bardzo długiego czasu.

***

Następnego dnia jak zwykle stałem na kasie, obsługując nielicznych klientów, odwiedzających kawiarnie o tej porze. Zerkałem co chwila na zegar; wskazywał od dopiero dziewiątą trzydzieści, a Dazai siedział tu już pół godziny. Z tego co udało mi się usłyszeć miał on się spotkać z tą dziewczyną dopiero o dwunastej, więc czemu już tutaj siedzi? Nie wziął nawet tej swojej grubej książki o architekturze, którą ostatnio czytał. Po prostu wpatrywał się w przestrzeń, co jakiś czas pijąc zimną już kawę. Spoglądał też na zegar, podobnie jak ja. W pewnym momencie nasze spojrzenia się spotkały; on się uśmiechnął, ja odwróciłem wzrok.

Wbiłem go w czubki własnych butów. Pomimo hektolitrów alkoholu, jakie wlałem w siebie poprzednia wieczoru, głowa nie bolała mnie nawet odrobinę, co było dość dziwne. Natomiast ucisk na klatce piersiowej nie opuścił mnie od wczoraj.

Gdy drzwi otworzyły się z charakterystycznym skrzypnięciem, oboje odwróciliśmy się w stronę wejścia. W progu stał Ranpo, ubrany identycznie jak wczoraj, a obok niego stała wysoka i szczupła kobieta, ubrana w jasnoszarą spódnicę do połowy łydek i białą bluzkę z krótkim rękawem.

Nie jestem dobry w szacowaniu ludzkiego wieku, ale towarzyszka młodego Sherlocka musiała mieć conajmniej siedemdziesiąt lat.

- No, to gdzie jest ten młody nieuk, kochaniutki? - zapytała dość głośno, po czym na jej twarzy pojawił się uśmiech, który nie pasował damie w jej wieku.

Mój mózg nie zarejestrował momentu, w którym Osamu podniósł się z krzesła. W jednej chwili siedział przy oknie, pijąc kawę, a sekundę później stał przy kobiecie, kłaniając się nisko.

- Nazywam się Dazai Osamu i jestem zdesperowanym architektem, który potrzebuje pomocy- rzekł, podnosząc się. - Mam nadzieję, że mi jej udzielisz, lady.

Dazai wskazał ręką stolik, który wcześniej zajmował, a kobieta wraz z Ranpo usiedli. Ozaki, siedząca dzisiaj ze mną przy kasie podeszła z kawą, która widocznie przedtem zamówił Osamu.

Poczułem, jak kamień zalegający w piersi gwałtownie opada. Byłem teraz dziwnie lekki i to mi się podobało. Gdy kolejny klient wszedł do lokalu, uśmiechnąłem się do niego szerzej, niż zamierzałem i szczerze - niebyt mi to przeszkadzało.

Ale dlaczego tak bardzo przejmowałem się tym spotkaniem? Dazaia znałem ledwo tydzień, a tamtej damy to w ogóle.

Jednak gdy Ranpo i jego towarzyszka wyszli, a szatyn odwrócił się do mnie i pokazał kciuk wciągnięty do góry, mimowolnie uniosłem kąciki ust do góry. Zetknąłem kciuk i palec wskazujący w międzynarodowym geście oznaczającym OK i nieco w lepszym humorze wróciłem do roboty.

Gdy skończyłem pracę, wraz z Osamu poszedłem na przystanek, rozmawiając na jakieś błahe tematy, odczułem coś na wzór zadowolenia.

Chwilę po tym, jak Dazai opuścił pojazd, oparłem się o ścianę i zacząłem się śmiać, pierwszy raz od długiego czasu. Ludzie siedzący w tramwaju rzucali mi zaniepokojone spojrzenia, ale nie przejmowałem się tym.

Życie jest dziwne, a uczucia czasem są do dupy. Jednakże, niekiedy dobrze jest posmakować trochę różnych emocji.

*mężczyzna

**wypiek przyrządzany z ciasta francuskiego, nadziewany jabłkami. Ma trójkątny kształt i posypany jest cukrem.

***oczywiście

Mam nadzieję, że opowiadanie jak na razie się podoba. Jak już pewnie zauważyliście pisane jest z dwóch perspektyw; Dazaia (3 os.) i Chuuyi (1 os.) Wcześniej rozdziały były w całości z perspektywy jednego bohatera, ale teraz będzie się to mieszać.

I tutaj szybkie pytanko; czy na początku każdej osobnej cząstki potrzebne jest oznaczenie (tzn. coś w stylu Dazai POV)?

Dziękuję za wszystkie komentarze i gwiazdki, to bardzo motywuje ;)




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro