Rozdział pierwszy, czyli jak poznałem tego debila

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kilka lat później

Otworzyłem drzwi kawiarni, a do moich nozdrzy od razu dotarła charakterystyczna woń tego lokalu. Aromat świeżo parzonej kawy, mieszanka owocowych herbat i uwielbiany przeze mnie zapach czekolady. Mimo, że pracowałem w Płatkach śniegu dopiero od czterech dni, zdążyłem już przyzwyczaić się do tego miejsca.

Przeszedłem przez niewielki korytarz i skręciłem w lewo do pomieszczenia, który służył pracownikom jako szatnia. W skład jego wyposażenia wchodziły dwie ławki, kilka wieszaków, trzy szafki i małe lustro, stojące obok okna. Na ścianach wisiały przepisy na różne wypieki. Według Ango - właściciela tego całego miejsca - miało to ułatwić nam ich zapamiętanie. Cóż, chyba działało, bo już udało mi się zapisać w pamięci przepis na brownie i dwa rodzaje babeczek.

Zdjąłem z ramienia torbę, po czym odwiesiłem ciemny płaszcz na wieszak. Nieco wilgotny kapelusz odłożyłem na ławkę. Wyjąłem firmowe ubrania i szybko je nałożyłem. Strój składał się z czarnych spodni do kostek, koszulki polo w tym samym kolorze i logiem kawiarni na prawym rękawie. Emblemat miał kształt koła, w środku którego znajdował się wieżowiec Yokohama Landmark Tower na tle spadającego śniegu. Chwyciłem gumkę do włosów w jedną rękę, szczotkę w drugą, po czym stanąłem przed lustrem. Swoje długie, rude włosy związałem w niedbałego kitka, który swobodnie opadł mi na lewe ramię. Spojrzałem na posrebrzany zegarek na nadgarstku - była szósta pięćdziesiąt osiem. Idealnie.

Nie zdążyłem nawet postawić nogi za progiem szatni, a już usłyszałem melodyjny głos Kouyou, która rozmawiała z Ango. Z tego co uchwyciłem pytała się, czego nam ubyło w czasie ostatnich kilku dni. Nie byliśmy jakąś markową sieciówką, więc nie mieliśmy zagwarantowanych świeżych dostaw co poniedziałek. Z tego co wiem to zazwyczaj kierownik chodził na zakupy, ale biorąc pod uwagę ogrom pracy jaki miał zarówno za biurkiem jak i w kuchni (jego ciasta są podobno są przepyszne) on też musiał mieć czasem dość.

- Dzień dobry, szefie - powiedziałem do Sakaguchiego i kiwnąłem głową Ozaki, na co ta zareagowała szerokim uśmiechem.

- Witaj Chuuya - odpowiedział, poprawiając okulary. - Wymień obrusy przy ósemce, dziewiątce oraz dziesiątce i uzupełnij serwetki.

Potaknąłem i natychmiast wziąłem się do pracy. Wiedziałem, że jeśli teraz tego nie zrobię to później, przy gościach nie będzie to takie proste. Pal licho kręcące się wszędzie dzieciaki, ale krzywe spojrzenia klientów nie dawały spokoju. Wprost wwiercały się w plecy, wypalając w nich dziury. Pracowałem już na stacji i w barze szybkiej obsługi, i za każdym razem miałem ochotę uderzyć takiego gapiącego się osobnika. Nie dość, że samym wzrokiem dają do zrozumienia jak gardzą osobą, która sprząta ich brudy to jeszcze komentują, nieraz wplatając w swą wypowiedź wulgaryzmy. Masakra.

Wszedłem do kuchni, próbując przypomnieć sobie, gdzie chowamy wszystkie obrusy. Pierwszego dnia Ozaki oprowadziła mnie po całym lokalu, opowiadając o codziennych obowiązkach za co byłem jej bardzo wdzięczny. Chociaż z zewnątrz kawiarnia wydawała się malutka, w rzeczywistości była istnym labiryntem, w którym można było się pogubić! Już samo pomieszczenie kuchenne przypominało jedną wielką dżunglę.

Sala była jedną wielką zbieraniną aneksów kuchennych w różnych stylach, pochodzących od rozmaitych projektantów. Jedne stylizowane na secesję, inne na nowoczesność, a kolorów było tak wiele, iż wydawało się, że wylano tutaj sto puszek farby z innymi barwami w tysiącach odcieni.

Szafek było mnóstwo, ale Kouyou powiedziała, że - o dziwo - są one poukładane według pewnego wzoru. Na półkach wiszących i ogólnie tych u góry znajdowały się filiżanki, kubki i inne tego typu rzeczy. W szufladach tuż poniżej blatów były sztućce, a na regałach pod spodem talerze i półmiski. Na samym dole powinny być rzeczy niezaliczające się do żadnej z tych kategorii.

Sprawdziłem pierwszą lepszą szafkę - detergenty. W następnej były ścierki. Tuż obok - garnki i rondle, a dalej pokrywki. Na szczęście w kolejnej znalazłem obrusy, a półkę wyżej znajdowały się serwetki. Pochwyciłem je i poszedłem wprost do sali. Jak zawsze, gdy tylko tam dotarłem zaparło mi dech w piersiach. Wciąż nie mogłem się przyzwyczaić do jej unikalnego wyglądu.

Kawiarenka swoją różnorodnością przypominała kuchnię. Nie było tutaj stolika, przy którym stałyby krzesła z jednego kompletu, ale można było stwierdzić, że dominowały tutaj meble z stylu dziewiętnastowiecznej Anglii. Ponadto znajdowało się tu mnóstwo wygodnych foteli, a na kanapach stojących przy ścianie było pełno poduszek. Na podłodze leżały perskie dywany, niekiedy z wystającymi nitkami albo miejscowo startymi wzorami. Na ścianach widniały obrazy, których w większości nie znałem, ba, nawet nie kojarzyłem. W kącie stał wielki, stojący zegar, którego tykanie mogłoby obudzić umarlaka.

Głównym oświetleniem wcale nie były klasyczne żyrandole wiszące na suficie, a wielkie okna, z których można było obserwować ulice Yokohamy. Ciągnęły się od podłogi aż do sufitu, rozdzielone pośrodku przez drzwi, którymi klienci wchodzili do kawiarni lub ją opuszczali.

Cały lokal sprawiał wręcz magiczne wrażenie. Wewnątrz czas jakby się zatrzymywał, a gdy spoglądało się za okno na zatłuczone ulice i park w oddali, wydawało się, że to, co jest na zewnątrz jest tylko odległą wizją przyszłości. Muzyka klasyczna puszczana z głośników dodatkowo wspomagała to odczucie.

Otrząsnąłem się z zamyślenia i wziąłem się do roboty. Potem poszedłem na zaplecze i włożyłem zużyte obrusy do pralki, mieszczącej się w pomieszczeniu gospodarczym. Po drodze przywitałem się z Gin i kilkoma innymi pracownikami, których imion wciąż nie mogłem zapamiętać.

Skierowałem się do głównej sali. Jako nowicjusz obsługiwałem klientów i sprzątałem po nich. Ponadto nie dopuszczano mnie do kuchni na więcej niż kilka chwili; na razie nie pozwolono mi przygotować nic trudniejszego od kawy. Gdy stanąłem za ladą, Yosano obsługiwała już pierwszych klientów.

- Cześć - powiedziała. - Przygotuj dwa cappuccino dla czwórki.

Potaknąłem. Akiko jest spokojną kobietą, która traktuje swoją pracę poważnie. Nie tolerowała obijających się darmozjadów, o czym przekonałem się już pierwszego dnia. Nadal mam siniaka na prawym ramieniu...

Woreczki z herbatą, ziarna kawy i inne tego typu przedmioty znajdowały się w głównej sali; nie opłacało się zanosić ich do kuchni, za dużo biegania w te i z powrotem, aby przygotować jeden napój. Odwróciłem się tyłem do drzwi wejściowych i zabrałem się za przygotowywanie kaw.

- Yosanooo! - usłyszałem głośny, pogodny głos, dziwiąc się. Nie należał on do żadnego z moich współpracowników, a z tego co mi było wiadomo Akiko nie interesowała się życiem towarzyskim. - Długo się nie widzieliśmy, piękna. Co tam słychać?

Czyżby to był jej chłopak?

- Cześć Dazai - odparła nieco znużonym głosem. Czyli chyba nie chłopak. W takim razie... jakim cudem on jeszcze żyje?! - To ty nie przychodziłeś tutaj przez ostatni tydzień. Nawet Ango zaczął się martwić.

- No cóż, praca architekta jest bardzo wymagająca, a przez poprzednie kilka dni miałem dość dużo zleceń do wykonania...

Syknąłem cicho, kiedy kilka kropel wrzątku upadło mi na lewy nadgarstek. Nie ma to jak oparzyć się na samym początku dnia. Brawo ja.

Niemal fizycznie odczułem jak ich spojrzenia zwracają się ku mnie. Udałem wielkie zainteresowanie słoikiem miodu, stojącego pod ręką. Chyba wypadało by go przetrzeć... Zamierzałem już się za to zabrać, gdy usłyszałem jak Dazai uderza dłonią w stół. Drgnąłem.

- Yosano, od kiedy pracuje tutaj taka śliczna dziewczyna? Czemu nic mi nie powiedziałaś? Och, a może to właśnie ona okaże się to jedyną, która popełni ze mną podwójne samobójstwo? Moja miła, czy zgodziłabyś się na to?

Zaraz, czy on mówił do mnie?! Nie było tutaj żadnego innego pracownika, nie licząc mnie i Akiko. Odwróciłem się - trochę wkurzony, muszę przyznać -  i spojrzałem na jegomościa, który nazwał mnie dziewczyną (zdaję sobie sprawę, że moja sylwetka nie jest typowa męska, ale no... ludzie, to jest już żenada).

Dazai był wysokim i szczupłym mężczyzną prawdopodobnie w moim wieku. Jego fryzura składała się z falowanych brązowych włosów, opadających nieco na czoło. Jego tęczówki były w ładnym, brązowym kolorze, przypominającym czekoladę. Cóż, słodycze osobiście uwielbiam, ale jak na razie ten człowiek nie przypadł mi do gustu.

- Hę? Nie jestem kobietą, ty skurw... - szacunek do klienta, Chuuya. Szacunek do klienta, pamiętaj. - ...proszę pana.

Szatyn zaśmiał się serdecznie. Czemu jego śmiech tak ładnie brzmiał?

- W takim razie przepraszam za pomyłkę - wciąż się uśmiechał; to było bardzo dziwne. Mnie już by dawno rozbolały policzki. - Ale propozycja nadal aktualna - mrugnął jednym okiem.

- Och, muszę was sobie przedstawić - przerwała nam Yosano, próbując wybrnąć z niezręcznej sytuacji. - Dazai, to nasz nowy pracownik, Chuuya Nakahara. Chuuya, to Dazai Osamu, przyjaciel kierownika.

Rozpoznałem ukryty przekaz: Tylko coś zmajstruj, a pożegnasz się z robotą. Westchnąłem i spróbowałem się uśmiechnąć, ale zamiast tego wyszedł mi jakiś krzywy grymas. Nie potrafię robić tego na siłę. Osamu chyba to zrozumiał, bo jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, jakby chciał mi pokazać jak to się robi.

- Ango nie mówił, że szuka nowego pracownika - mężczyzna położył rękę na blacie, po czym oparł na niej głowę. Rękaw jego beżowego płaszcza opadł, odsłaniając skórę, pokrytą bandażami od nadgarstka aż do łokcia.

- Powiedziałby, gdybyś raczył się pojawić - rzekła Akiko dokładnie w chwili, gdy do kawiarni wszedł kolejny gość. - W ogóle, to miał ci dać jakieś dokumenty. Odbiorę zamówienie i idę ich poszukać; Ango chyba zostawił je gdzieś na zapleczu. A ty zamawiaj, bo blokujesz kolejkę - dodała, gdy przez próg kawiarni przeszła pulchna staruszka.

- Z mlekiem, jak zawsze - mruknął, wywracając oczami. - Myślałem, że znasz mnie na tyle, Yosano, aby wiedzieć jaką kawę piję. Czuję się urażony!

- Chuuya, zajmij się tym - rozkazała, wywracając oczami i poszła obsłużyć nowo przybyłego klienta.

Wziąłem przygotowane wcześniej cappuccino i poszedłem zanieść je młodej parce siedzącej przy oknie. Byli tak zapatrzeni w siebie nawzajem, iż pewnie nawet nie zauważyli, że przyniosłem ich zamówienie.

Wróciłem za ladę i wziąłem się za robienie kawy, świadomy bacznego spojrzenia tęczówek w kolorze orzecha. Irytowało mnie to niemiłosiernie, ale niestety niewiele mogłem na to poradzić.

- Ile dokładnie dni już pracujesz? - zapytał Osamu, gdy podałem mu napój. Akiko nadal obsługiwała klienta, więc chwilowo nie miałem nic do roboty, na co po raz pierwszy narzekałem. Chętnie wykręciłbym się od rozmowy z tym wnerwiającym typem.

- Cztery dni... proszę pana - dodałem wa wypadek, gdyby Yosano słuchała. Nie chciałem dostać później ochrzanu za nieodpowiednie traktowanie gości.

- Jakie tam proszę pana - wykonał w powietrzu jakiś nieokreślony ruch ręką. - Wystarczy Dazai. - wziął mały łyk kawy. - Podoba ci się tutaj?

Tak, dopóki ty tu nie przyszedłeś. Na szczęście mam jeszcze dość rozumu w głowie, aby nie wypowiedzieć tego na głos.

- Tak - odpowiedziałem zatem. - Ludzie są mili i jest bardzo przytulnie. Podoba mi się muzyka.

Szatyn uniósł kąciki ust lekko do góry, a mi wydało się, że jest to uśmiech o wiele szczerszy od poprzednich. Ponadto ten o wiele bardziej mi się podobał.

- Gustujesz w muzyce klasycznej? - zapytał, upijając jeszcze trochę napoju.

Potaknąłem.

- Czyli nie jestem jedyny - mruknął i spojrzał na stary zegar umieszczony w kącie. W ciągu ułamka sekundy jego źrenice się rozszerzyły, a brwi podjechały do góry. - Cholera, zaraz się spóźnię!

Odłożył filiżankę na spodek, a drugą ręką wyciągnął portfel z kieszeni płaszcza.

- Powiedz Yosano, że po pracy przyjdę po papiery - rzekł, kładąc monety na ladzie. - Miło się gadało, ale praca wzywa. Do zobaczenia, Chuu!

- Do widzenia, proszę pan... - urwałem. - Dazai.

Mężczyzna szybkim krokiem skierował się ku wyjściu. Zatrzymał się w progu, pomachał i dopiero wtedy opuścił lokal. Wówczas uświadomiłem sobie, że zdrobnił moje imię. Był pierwszą osobą, która zrobiła to, nie mając na celu mnie obrazić. To całkiem miłe uczucie.

Wziąłem pieniądze ze stołu i szybko je przeliczyłem, chcąc schować je do kasy. Z zaskoczeniem odkryłem, że kwota jest ponad trzy razy większa niż powinna. Aż tak hojny napiwek? Czyżby zadośćuczynienie za tą głupią pomyłkę? Hm, całkiem możliwe. Odliczyłem cenę jednej kawy, a resztę monet schowałem do kieszeni. Całkiem interesujący człowiek z tego Dazaia... Kolejne godziny pracy mijały, a ja z niepokojem uświadomiłem sobie, że czekam na powrót szatyna.

I w ten sposób, bez zapowiedzi i z brudnymi buciorami, w moich życiu pojawił się Osamu Dazai, odmieniając mój los najmocniej jak tylko się dało. Z perspektywy czasu wiem, że żadne ze słów, jakie do mnie wypowiedział nie było bezwartościowe. Tylko czemu wcześniej nie zwróciłem na to uwagi? Może wtedy podczas niektórych sytuacji postąpiłbym inaczej. Niestety, bieg wydarzeń nie jest wcale tak łatwo zmienić...
























Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro