14. Lena i jej plany - jak źle może być

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


     Spojrzałam na Tinę z powątpiewaniem, a później z równym odczuciem na Lenę. Już podskórnie czułam, że ten plan jest co najmniej nierealny do wykonania. I to niby ja jestem tą niebezpieczną!

- Leno, z całym szacunkiem, ale nie ma mowy, żebym pozwoliła ci na coś takiego - odezwałam się próbując przemówić do jej rozsądku. - Po pierwsze jesteś królową, po drugie jesteś w błogosławionym stanie, a po trzecie to jest królestwo Hejlan! Oni są naprawdę dobrzy w wykrywaniu czy ktoś chce się gdzieś włamać.

- Od tego przecież mam ciebie! - zawołała radośnie.

- Zoe, będzie dobrze - przytaknęła jej Tina. - Wystarczy, że zostaniesz na balu i będziesz pilnować, aby nikt nie wszedł do tego gabinetu. Przecież doskonale wiesz jakie ważne jest sprawdzenie czy Hejlan również należy do spisku. Po za tym...

    Powinnam się już do tego przyzwyczaić, a jednak po ponad roku naszej wspólnej współpracy nadal nie mogłam wyjść z podziwu nad pakowaniem się w problemy tych dwóch. Ponownie wbiłam wzrok w Lenę, moją królową, której zostałam dwórką. (Jakkolwiek to śmiesznie brzmi!). Moja młoda królowa mogła mieć jakieś dwadzieścia pięć lat, lecz zachowaniem, intelektem i zwykłym cwaniactwem przewyższała swoje lata jak i swojego męża, który z ogromnym trudem puścił nas wszystkie na tę wyprawę. Mimo że czasami nas odwiedzał - właśnie to ostatnim razem udało mu się spłodzić potomka - przy czym nie szczędził nam pochwał nad naszymi osiągnięciami.

    Szare oczy Leny były przepełnione inteligencją i czystą przyjaźnią skierowaną w moją stronę. Jej blond włosy - czasami mogło się wydawać, że są białe - były w kompletnym nieładzie jakby od bardzo dawna nie widziały szczotki albo grzebienia, który zdołałby je ujarzmić. Lecz nie to w niej najbardziej doceniałam. Doceniałam jej siłę, która uwidoczniała się nawet wtedy kiedy kpiono z niej, wypominało jej lekką nadwagę. Nie wstydziła się swojej wagi, ale... gdy słyszałam obelgi na jej temat lub Tiny, krew mnie zalewała.

   Cóż później nikt się jakoś specjalnie nie dziwił, że takie osoby mają jakieś poparzenia czy... inne tego typu obrażenia. Nikt też nie musiał pytać kto to zrobił, bo każdy wiedział, lecz bał się mi czymkolwiek zagrozić.

- Dobra, ale żebyście obydwie wiedziały, że jak wpadniecie to daję słowo...

- Najwyżej zrobisz zapiekankę z pałacu - Tina wzruszyła beztrosko ramionami.

   Wygładziłam sukienkę nerwowym szarpnięciem. Już nie miałam siły kłócić się z nimi na temat kiecki, która moim zdaniem była zbyt wyzywająca. Sukienka była na ramiączkach, była pomarszczona na biuście, do którego ściśle przylegała (że nie wspomnę o dekolcie). Pod biustem swobodnie, falami opadała ku dołowi. Lena wraz z Tiną uznały, że idealnie będzie do mnie pasować kolor bordowy, a na sukience wykonany z cekinów został smok.

   Nie powiem, sukienka mi się podobała, a do tego stykała się z ziemią, dzięki czemu mogłam mieć na stopach adidasy, ale nie mogłam ścierpnąć tego, że powoli przyzwyczajałam się do tego typu ubrań. Wcześniej unikałam ich jak ognia, zaś teraz bez trudu i narzekania je nosiłam.

- To co idziemy? - zapytała Tina, która pośpiesznie upięła włosy Leny w misternego koka. Sama dziewczyna miała sukienkę o zielonym kolorze, która ściśle opinała jej kształty. Mimo to wyglądała tak jakby owa kiecka dodała jej pewności siebie.

    Natomiast Lena postawiła na skromną białą sukienkę z kryształkami. Postanowiła zbytnio nie wyróżniać się, no i w ten sposób łatwiej było jej szperać w cudzych gabinetach. Nie żebym to tolerowała. Tym bardziej, że naraża się za bardzo jak na mój gust. Przecież mogła pozwolić nam wyszukiwać tych wszystkich rzeczy, a nie sama się narażać!

*******

   Ustawiłam się przy drzwiach prowadzących na korytarz, który z kolei prowadził do gabinetu, który był plądrowany przez moje towarzyszki. Przyzwyczaiłam się do tego tak bardzo, że przestałam się zbytnio zamartwiać. W końcu zawsze wychodziłyśmy z tego triumfalnie.

   Jedynym problemem było to, że musiałam odganiać mężczyzn od tych konkretnych drzwi w taki sposób, żeby się nie kapnęli. Czasami używałam do tego magii, niby to się chwaląc co takiego potrafię.

- Ekhm?

- Nie - odparłam od razu. Sięgnęłam po kieliszek wina nawet nie patrząc na mężczyznę. - Nie jestem zainteresowana tańcem ani rozmową. Więc radzę ci natychmiast odejść. 

- Również sądzę, że na ciebie już czas - odparł nowy głos. Boleśnie znajomy głos, który rozpoznałabym niemal wszędzie.

   Gwałtownie podniosłam głowę, przez co loki, które zrobiła mi Tina, rozsypały mi się we wszystkie strony. Przede mną stał przystojny chłopak o czekoladowych oczach. Jego smukłą twarz okalały brązowe włosy sterczące na różne strony jakby ich właściciel został co najmniej porażony prądem. Mimo to jego twarz zdobił krzywy uśmiech, tak dobrze mi znany.

   Leo Valdigez nie był już tym samym chudym chłopakiem. Nadal był smukły, owszem, ale pod dopasowanym, najwyższej jakości garniturem rysowały się wyćwiczone mięśnie. Niemniej nie był jednym z tych mega napakowanych twardzieli.

- Zoe - wypowiedział moje imię jakby było magicznym zaklęciem.

- Leo - wyplułam jego imię jakby było największą obelgą jaka istnieje. - Cóż za niemiła niespodzianka.

- Zmieniłaś się - rzucił nadal się uśmiechając. - Jeszcze bardziej wypiękniałaś. Prawie cię nie poznałem... Do tego jesteś damą dworu królowej Leny...

- Panie Valdigez, proszę nie pożerać wzrokiem panny Tartinakuz - przy moim boku pojawił się doradca króla Hejlan. - Panna Zoe jest nie tylko przyjaciółką królowej Leny, ale również jej doradczynią więc nie chcielibyśmy, aby zmieniła zdanie tylko dlatego że narzucasz się jej damie dworu.

- Ależ ja...

- Właśnie panie Valdigez. Chyba na pana już czas - poparłam starego doradcę.

- Pana? - wykrztusił cofając się o krok. - Przecież Zoe...

    Spojrzałam na niego obojętnie, przez co wyglądał jakby dostał obuchem w brzuch. Pragnęłam, aby go zabolało tak jak bolało mnie to, że mnie zostawił. Ale Leo nie byłby Leonem jakiego znałam, gdyby się teraz wycofał.

   Mężczyzna zacisnął wargi, zacisnął dłonie w pięści i uśmiechnął się... złośliwie.

- Dama dworu powinna przetańczyć chociaż jeden taniec - zauważył. A niech go! - Tak mówią nasze prawa, prawda ministrze? Panna Wanwig dostosowała się do tego nim wymówiła się... migreną - rzucił spojrzenie na drzwi.

   Nie! On nie mógł wiedzieć, przecież właśnie wtedy zrobiłam pokaz swoich umiejętności! Każdy spoglądał w górę, nikt nie mógł... wyszły kiedy smok centralnie przeleciał koło mnie. Jedynie potężny ognisty mógł zobaczyć co działo się za zasłoną ognia. 

    On wie...

- Więc prosi mnie pan do tańca? - upewniłam się.

- Tak, proszę pannę do tańca - potwierdził wyciągając w moją stronę dłoń.

   Z mocno bijącym sercem ze strachu, chwyciłam jego dłoń i ruszyłam za nim na parkiet. Kiedy ustawiłam się przed nim, tupnęłam nogą w podłogę, aby iskierki ognia, które ustawiłam przed drzwiami ukuły mnie, gdyby ktoś owe drzwi otworzył. Dopiero wtedy ułożyłam prawą dłoń na ramieniu Leona, zaś drugą mocniej złapałam dłoń mężczyzny.

- Jesteś spięta - rzucił, kiedy przyciągnął mnie bliżej siebie. Jego lewa dłoń pewnie leżała na moich plecach. - Rozluźnij się Zoe, twoje sekrety mnie nie interesują.

   Orkiestra zaczęła grać walca.

- Ja niczego nie ukrywam.

- Och - zacmokał tuż przy moim uchu. - Ty, moja droga Zoe, zawsze coś ukrywasz. Ale nie o tym pragnąłem mówić, ciekawi mnie coś z głowa innego. Dlaczego - wbił wzrok w moje tęczówki - tak usilnie pragniesz udawać, że mnie nie ma?

- Zostawiłeś mnie, chociaż dobrze wiedziałeś, że się załamię. Przez to, że cię do siebie dopuściłam, stałam się chorobliwie słaba - odparłam. - I za to cię nienawidzę. Nienawidzę cię, bo nie mogłeś mi jak człowiek powiedzieć, dlaczego mnie zostawiasz. Nie mogłeś, ponieważ mi nie zaufałeś. Ponieważ wcale mnie nie kochałeś.

    Odbiegł wzrokiem w bok. Skrzywił się kiedy specjalnie nadepnęłam mu na stopę. I właśnie w tym momencie naszła mnie pewna myśl - dlaczego nie założyłam tych piekielnych szpilek?

    Długo tańczyliśmy w zupełnej ciszy, w której próbowałam wymazać z myśli fakt, iż dłonie Leona wzbudzają masę przyjemnych dreszczy na mojej skórze. Nie chciałam ich czuć, nie chciałam widzieć teraz tego konkretnego chłopaka. Pragnęłam ponownie znaleźć się przy drzwiach do gabinetu i trzymać w dłoni kieliszek. Może przynajmniej wino dałoby mi odpowiednie wytchnienie? A może lepsze byłoby coś mocniejszego?

- Kochałem - powiedział nagle.

- Uwielbiam czas przeszły. Przynajmniej nie trzeba do niego wracać, czyż nie?

   Długo mi się przyglądał nim uznał, że lepiej będzie powiedzieć mi to co chce powiedzieć, nim skończy się piosenka. Nim będę mieć możliwość ucieczki.

- Ja tylko cię poprawiłem - wytłumaczył. - Kochałem cię i kocham nadal, chociaż do jednego masz rację. Nie zaufałem ci na tyle, by wytłumaczyć o co chodzi. I tak jak ty pragnąłem zapomnieć o najwspanialszym roku mojego życia...

- Masz inną.

- Miałem inną - ponownie mnie poprawił. - A właściwie inne... - zesztywniałam, kiedy przysunął mnie jeszcze bliżej siebie - Dlaczego? Ponieważ wiedziałem, że prawdopodobnie już nigdy więcej cię nie zobaczę, gdyż para królewska wcale nie zamierzała mnie puścić czy pozwolić na korespondowanie z kimś na innej planecie. A uwierz mi próbowałem na różne sposoby przez pierwsze cztery miesiące.

    Mój wzrok powędrował w stronę drzwi. Zbierało się tam grono mężczyzn otaczających młodego króla, ale nie wyglądało na to, że zamierzali się udać do gabinetu. Raczej pragnęli okupować stoisko z alkoholem. Co z kolei sprawiło, iż nieco się uspokoiłam.

- Ja dzięki Tinie i Lenie, prawie całkowicie o tobie zapomniałam. Przynajmniej miałam coś dzięki czemu nie musiałam myśleć o tobie, wspominać ciebie ani przyglądać się naszym wspólnym zdjęciom. Tak na marginesie - pozbyłam się każdej rzeczy, która choć odrobinę ciebie przypomniała, Leonie, ale ty musiałeś dziś do mnie podejść. No normalnie nie mogłeś się powstrzymać!

   Ponownie przez "przypadek" nadepnęłam mu stopą na nogę... No dobra! Może obie znalazły się na jego stopach.

- Skoro już się tak sobie zwierzamy - Leo (po tym jak się skrzywił z bólu) ponownie pochylił się w moją stronę, przez co zmarszczyłam groźnie czoło. - Tam nie ma tego czego szukacie.

- Przepraszam, chyba nie rozumiem?

- Zoe - jego dłoń, ta na moich plecach, przesunęła się odrobinę wyżej. - Nie jestem głupi, ani głupi nie jest mój król. Sam kazał mi zabezpieczyć jego gabinet, który tak naprawdę jest tylko reprezentatywny.

    Moje serce przyśpieszyło rytm. To była pułapka, wiedziałam! Czemu one mnie nie posłuchały?! A przecież tyle razy kierowały się moją intuicją, tak samo jak ja ufałam instynktowi Tiny albo niektórym planom Leny. Więc dlaczego tak bardzo we mnie zwątpiły tym razem?! Dlaczego były aż tak pewne swojego?

   No tak, nie starałam się zbytnio ich przekonać, że to bardzo zły pomysł.

- Naprawdę nie wiem o czym ty mówisz - zdobyłam się na niepewny uśmiech.

- Oj, dobrze wiesz.

- Oj, coś mi się nie wydaje - siłą woli zmusiłam się do spokojnego tony.

- Zoe - schylił się tak, aby móc dosięgnąć ustami moich warg. Wobec takiego obrotu sprawy, przytknęłam pośpiesznie palec do jego ciepłych ust i się zatrzymałam.

- Koniec utworu! Jaka wielka szkoda - dodałam ironicznie. - Muszę już iść!

- Zoe - zdołał mnie jeszcze złapać - mój pokój to dwieście trzy.

- Chyba nie skorzystam - wyrwałam się, zakasałam spódnicę wyżej, po czym niemal dobiegłam do drzwi, nie przejmując się zbytnio tym ile osób zobaczy jakie nieodpowiednie mam buty. 

*******

- Mówiłam wam! - warknęłam, kiedy zwartym szeregiem szłyśmy w stronę naszego apartamentu.

- No tak, ale... - Tina wyglądała jakby coś analizowała.

- Dwieście trzy! - zawołała Lena, wskazała pokój tuż po swojej prawej stronie.

- O nie, nie ma mowy! - powiedziałam, kręcąc przecząco głową.

- Zoe on wyraźnie cię zaprosił do siebie.

- I co może mam mu od razu wskoczyć do łóżka? - uniosłam brew. - Prędzej ziemia mnie pochłonie.

- To może być jedyne wyjście - Tina nie dawała za wygraną. - Jeśli okaże się, że oni są naszymi wrogami, to jesteśmy - że to tak ujmę - z dłonią w nocniku!

- Proszę - Lena wyglądała na zdesperowaną. - Musimy mieć pewność.

   Mocno zaciskając wargi, podeszłam pod wskazane drzwi i w nie bezczelnie załomotałam. Dziewczyny czym prędzej przylgnęły do ściany, obok mnie. Nim drzwi się otworzyły, zmusiłam wargi do pełnego radości uśmiechu. Który znikł, gdy zobaczyłam Leona w samym ręczniku opasającym go w biodrach. Mimowolnie mój wzrok zjechał po jego ładnie wyrzeźbionym ciele aż do ręcznika, po czym ponownie ku górze.

    Valdigez czekał cierpliwie, nawet oparł się ramieniem o framugę. Niezbyt przejmował się dobrym wychowaniem i również spoglądał na moje ciało bez krępacji. Zarumieniłam się.

- Co chcesz za przysługę?

- Przysługę? - uniósł pytająco brew.

- Tak, chcę żebyś mi w czymś pomógł, a właściwie pomógł mi zdobyć pewne informacje - uściśliłam.

- Co chcę...? - w zadumie przejechał wzrokiem po mojej twarzy. - Chciałbym wpierw wiedzieć o jakie informacje chodzi, żebym mógł uzgodnić z tobą ich cenę.

- Zgoda - warknęłam.

    Dotknęłam dłonią jego torsu, po czym zaczęłam pchać go do środka pomieszczenia. Dopiero kiedy weszłam, kopniakiem zamknęłam drzwi. Lepiej, żeby nikt więcej nie wiedział ani o informacjach, które pragnę zdobyć ani o cenie jaką dane mi będzie za nie zapłacić. Tym bardziej, że wiedziałam, iż zrobię absolutnie wszystko, by dowiedzieć się czy naprawdę coś wielkiego zagraża mojej rodzinnej planecie.

    Ale nie miałam zamiaru zostawić go bez chociażby zadrapania. Jak już on chciał z czegoś skorzystać to przynajmniej ja będę mieć pewność, że zapamięta mnie do końca życia. Ciekawi mnie, jednak czy, aby na pewno uważał na lekcjach z samoobrony... może zdarzyć się przecież, że omyłkowo zdzielę go na przykład jakimś kijem albo czymś co będzie blisko mojej ręki.


     Następny rozdział 24.10. Coś tak czuję, że te tygodnie za szybko mijają...

   Tak na pocieszenie wstawiam dzisiaj rozdział.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro