16. A, jednak...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Doczekałam się kawałka czekolady, która skądś wytrzasnął. Kiedy jadłam poczułam, że jego dłoń ląduje na moim policzku, zaś kciuk zaczyna wędrówkę po moich wargach. Błyskawicznie otworzyłam oczy i spojrzałam na niego karcąco, ponieważ nadal jadłam czekoladę i nie wypadało w tym czasie otwierać ust. Ale on wpatrywał się w moje wargi, przez co nie był w stanie zauważyć mojego wzroku.

- Leo - zdrętwiałam na dźwięk własnego głosu. Mówiłam jakbym miała chrypę.

- Tak, Zoe? - już wiedział, dlaczego głos mnie nie słuchał. Doskonale wiedział, że nie przestałam czuć do niego...

    Z trudem przełknęłam ślinę. Z równie wielkimi problemami spróbowałam zapanować nad głośno łomoczącym sercem, które odgrywało jeden i ciągle ten sam rytm. Rytm, który czułam będąc z Leonem. Moje serce skandowało jego imię.

- Zabrałeś mi kanapkę - kontynuowałam jak gdyby nigdy nic.

   Roześmiał się i sięgnął za siebie, aby wyciągnąć z koszyka wspomniany przysmak. Dzięki temu zauważyłam, iż jego kolana stykają się z moimi. Lecz nie miałam pojęcia, w którym momencie przysunął się aż tak blisko.

   Dopiero teraz dotarło do mnie, że poprosiłam o kanapkę. Nie mogło mi do głowy wpaść coś bardziej kreatywnego?! Chociaż, co za różnica? Tak czy siak nie byłam w stanie racjonalnie myśleć przy Leonie Valdigez' ie. Mogłoby się wydawać, że w jakiś magiczny sposób zamykał u mnie zdolność do racjonalnego myślenia.

- Proszę bardzo - odwrócił się i podał mi kanapkę. - To twoja ulubiona. Z szynka, serem i sałatą. Jeszcze mam gdzieś z masłem orzechowym, ale...

- Poczekaj! Chcesz mi powiedzieć, że siedzisz między mną a kanapką z masłem orzechowym?! - wychyliłam się w bok, aby spojrzeć na koszyk z pysznościami - I ty jesteś jak najbardziej spokojny? Dawaj mi ją!

    Ponowny śmiech, który został przerwany moimi wyczynami, aby zdobyć dostęp do rarytasu. Leo zręcznie zablokował moje dłonie jedną ręką, po czym sięgnął za siebie. Wielkimi z oburzenia oczami wpatrywałam się w niego, kiedy ten zjadł wielki kawałek mojej kanapki. Mojej!

   Otworzyłam usta w dogłębnym oburzeniu i już miałam zacząć na niego krzyczeć, gdy ze złośliwym uśmiechem ugryzł jeszcze jeden kęs.

- Leo! - syknęłam.

- No co?

    Mrużąc oczy odsunęłam się i spoglądając na niego z zazdrością, zaczęłam jeść kanapkę, którą wcześniej dostałam. Mimo to nie mogłam znieść widoku znikającej w jego buzi kanapki. Moje kochane masło orzechowe!

- Oj, nie bocz się tak - mruknął zlizując z kącika wargi masło. - Robię to dla twojego dobra. A co jeśli była zatruta?

- Ty jak najbardziej żyjesz, truposzu - zauważyłam kąśliwie. - I nawet mi nie mów, że w takim razie dbałeś o moją linię!

- A o co tutaj dbać? Przecież masz wszystko na swoim miejscu, czyż nie? - zauważył, puszczając moją dłoń, która co chwila kierowała się - samoistnie! - w stronę jego kanapki.

- Wiesz co?!

- No co? - zapytał niewinnie - Może nie mam racji? Może chcesz, bym sprawdził? Myślę, że mogę się poświęcić dla wyższego dobra.

- Chyba sobie tego oszczędzę - zdecydowałam spoglądając tęsknie na przysmak w dłoniach chłopaka. Pociągnęłam smętnie nosem wyrażając w ten sposób swój żal i rozpacz.

- Ale jesteś pewna? - zapytał niespodziewanie przybliżając kanapkę bliżej mojej twarzy.

- Taa... - wyciągnęłam ręce przeświadczona, że jednak się ze mną podzieli, lecz on szybko wsadził sobie ostatni kęs do ust. - No nie!

- Czyli, jednak muszę się poświęcić - zakasał rękawy, następnie przybliżył się do mnie jeszcze bardziej.

- Jestem pewna, że nie musisz się poświęcać - zgasiłam go, po czym trzepnęłam w ręce, które znalazły się zbyt blisko moich boków. - Dobro ogółu i tak będzie ci wdzięczne za to co już zrobiłeś. Normalnie zawyżyłeś moje oczekiwania względem mężczyzn. Dlatego będą ci dozgonnie wdzięczni!

- No, ale weź przynajmniej się zastanów... Chociaż jak coś przecież wiesz gdzie jest mój pokój więc nie muszę się zbytnio zamartwiać.

- Leonie musisz wiedzieć jedno - pochyliłam twarz w stronę jego facjaty. - Po tym jak bezwstydnie zeżarłeś moją kanapkę z masłem orzechowym, w ogóle nie będę cię odwiedzać. Właśnie popełniłeś największy błąd swojego życia. Przez właśnie ten błąd masz mi dostarczać na kolacje - codziennie! - kanapki z masłem orzechowym do pokoju.

- A siebie również mam zapakować?

- Co? - zakrztusiłam się i o mało nie wyplułam zmielonej kanapki, z ust.

- Pytam czy przynosząc ci te kanapki mam zapakować również siebie, abyś i mnie...

- Błagam, nie kończ! Inaczej będę mieć niestrawność do końca dnia - przerwałam mu nim zdążył skończyć. - Fuj!

    Dla efektu, że nadal się na niego gniewam, walnęłam go pięścią w ramię, ale nie mogłam się długo na niego gniewać. W końcu to Leon Valdigez! Ten Leo, który każdym swym spojrzeniem jest w stanie zrobić istną plątaninę z moich myśli oraz rozbawić mnie, chociaż tak naprawdę powinnam się na niego cały czas gniewać.

- Każdej dziewczynie coś tak obrzydliwego mówisz? Czy tylko przy mnie jesteś w stanie coś takiego powiedzieć? - zapytałam mrużąc oczy.

- To jakieś podchwytliwe... Auć! - rozmasował z miną niewiniątka, ramię - Zapomniałem jak mocno umiesz przywalić. Oj, no dobrze! - przewrócił oczami - Tak twórczą passę mam tylko przy tobie. Raczej przy nikim innym nie zdołałbym się tak zbłaźnić!

    Jego uśmiech nagle znikł. Całkowicie jak ręką odjął. Czekoladowe oczy wpatrzyły się w pustkę gdzieś za mną, zaś jego jedno przedramię pokrył ogień, drugie - lód. Wyglądał jakby był w transie.

   Pisnęłam z przestrachu, kiedy jedna z doniczek pękła, a jej okruchy porozsypywały się wokoło. Drgnęłam kolejny raz, gdy rozbiła się następna. Wobec takiego obrotu sprawy, potrząsnęłam Leonem, lecz to nie przyniosło żadnych skutków. 

- Myśl, Zoe, myśl! Przecież czytałaś o przypadkach, gdy dziecko otrzymywało moce swoich rodziców... Musisz coś wiedzieć! Co mu może dolegać? Co może... - niespodziewanie dla mnie, olśniło mnie - No jasne!

    Rozgrzałam prawą dłoń... no dobra, cała zapłonęłam. Nim zdołałam się rozmyślić przytknęłam mocno dłoń do serca Leona. Chłopak sapnął i padł na plecy, lecz nadal pozostawał nieprzytomny. Do prawej ręki, dołączyłam lewą.

- Ty kretynie! Jak mogłeś sądzić, że możesz rozdzielać moce?! Przecież one ukazują kim jesteś, jaki jesteś! Kto w ogóle...

    Niebieski ogień odepchnął mnie aż pod ścianę. Walnęłam w nią, cały czas patrząc na wichurę przez niego rozpętaną. Sopelki lodu na szczęście roztopiły się od razu, gdy zetknęły się z moim ogniem. Co nie zmieniało faktu, iż nie sądziłam, żeby Leo miał aż tak wielką moc.

- Zoe? Co ty tam... O nie! - Leo zerwał się na równe nogi i cofał do momentu, gdy wpadł na jedną z ocalałych doniczek.

- Nic ci nie jest?! - zapytałam, po czym rzuciłam się w jego stronę. Mimowolnie siadłam mu na klatce piersiowej - Leo? Dobrze się czujesz? Odpowiedź! Może ci zrobiłam jakąś krzywdę czy coś? Albo przez przypadek... Na pewno dobrze się czujesz?

- Mogłem zrobić ci krzywdę...

- Bo jeśli zrobiłam ci przez przypadek krzywdę, wal od razu! - powiedziałam kompletnie pomijając jego słowa - Leo? Jak mogłeś sądzić, że rozdzielanie mocy jest najlepszym pomysłem?! Ale spokojnie! Już rozwiązałam twój problem... Wystarczyło jedynie przelać odrobinę mojej mocy, która rozerwała barierę, chociaż to był mój pierwszy raz więc nie jestem do końca pewna czy aby na pewno wszystko dobrze zrobiłam. No wiesz ja tylko o tym czytałam i mogło się zdarzyć, że...

    Poczułam na wargach jego miękkie usta i od razu zaprzestałam swojego słowotoku. Również bez zastanowienia oddałam mu pocałunek, czując te znajome motylki w brzuchu. Zapewne całowałabym Leona dłużej, gdyby nie to, że w końcu ta racjonalna część mnie wzięła górę. Oderwałam się od niego i cofnęłam na czworakach do tyłu.

- Zoe... Od razu mówię, że nie przeproszę - odparł nadal mając zamglone oczy. - Ale rozumiem i dziękuję za wyjaśnienie mojego problemu... z mocą. Może w takim razie przejdziemy do dalszej części naszej całodobowej ra... naszego spotkania po latach? W końcu tyle zaplanowałem!

   Nie dawał po sobie poznać, iż poczuł się zraniony, zaś ja nie dawałam po sobie poznać, że tak naprawdę to wolałabym zostać w ramionach Leona. Tyle że nadal pamiętałam jak to mnie porzucił. Jak uciekł.

*********

     Ta, Leo tyleeee zaplanował! Normalnie można byłoby go posądzić o zbyt wybujałą wyobraźnię, ale... zaimponował mi. Naprawdę mi zaimponował. Co raczej codziennie się nie zdarza.

- Jesteś stuprocentowo pewny, że...

- Stuprocentowo! - krzyknął, po czym zeskoczył z krzykiem z klifu wprost ku objęciom wody.

   Roześmiałam się, spoglądając ostrożnie w dół. Przepaść mogła mieć - tak na oko - jakieś piętnaście- dwadzieścia metrów, jednak granatowa woda daleko w dole mówiła mi, że właśnie w tym miejscu jest dość głęboko. Mimo to bałam się zeskoczyć. Przerażała mnie możliwość zrobienia sobie jakiejkolwiek krzywdy.

    Po za tym odkąd Leo wleciał z chlupotem do morza, nie wynurzył się.

- Leo?!

    Jakaś nieznana mi albo zapomniana siła, kazała rzucić się w dół. Wobec tego zrobiłam mały rozbieg i z przerażonym krzykiem zaczęłam lecieć w dół. Niczym wielki, ciężki kartofel lub kamień. Spadałam szybciej niż mogłabym się o to posądzić tam, na górze.

   Nim wleciałam do wody spróbowałam powstrzymać się przed dalszym krzykiem i zamknąć usta, lecz pomyślałam o tym o wiele za późno. Woda zamknęła się nad moją głową, a ja poleciałam jeszcze trochę w dół, nim zaczęłam machać rękami i nogami. Gdy tylko się wynurzyłam, rozkaszlałam się plując słoną wodą.

- I jak? - usłyszałam koło siebie rozemocjonowany głos Leona.

- I... - zakrztusiłam się, po czym szybko odkaszlnęłam, aby móc odpowiedzieć temu pacanowi na jego pytanie - Myślałam, że trzeba cię ratować! - krzyknęłam bijąc się z wciąż sunącą do góry bluzką. Tak nie przebrałam się z ciuchów, które miałam na sobie na śniadaniu. Gdybym wiedziała dokąd mnie weźmie ubrałabym coś innego.

- Martwiłaś się o mnie? - zapytał rozbawiony. Podpłynął bliżej. Zbyt blisko, ale duma nie pozwoliła mi się od niego oddalić.

- Nie! - odparłam odrobinę za głośno i za szybko. - Po prostu tylko ty... możesz nam pomóc więc chciałam zapewnić ci bezpieczeństwo, ale...

- Czyli, jednak martwiłaś się o mnie.

    Gniewnie zdmuchnęłam z twarzy kosmyk włosów, który przykleił mi się do policzka. Leo z uśmiechem na twarzy kontemplował moją twarz. Wydawał się wiedzieć coś czego ja jeszcze nie wiem.

- No co? - burknęłam.

- Nic - wzruszył ramionami.

   Zawzięcie machając nogami, zaczęłam pocierać ramiona, które pokryła gęsia skórka. Zrobiło mi się zimno, chociaż nie powinnam się temu dziwić. Sama woda była zimna, cholernie zimna. Po jakiego czarta do niej wskakiwałam?!

   Żeby ratować Leona - odpowiedziałam sama sobie. 

- Skaczemy jeszcze raz?

   Mimowolnie odwzajemniłam uśmiech chłopaka.

- Pewnie!

   Żebym mogła sama cię z tego klifu zepchnąć!

********

   Do swojego pokoju wróciłam z radosnym uśmiechem na ustach. Po raz pierwszy od dawna czułam, prawdziwie czułam szczęście. I chociaż naprawdę wzbraniałam się od tej jednej myśli, wiedziałam przez kogo odzyskałam tę radość z życia. Ponieważ właśnie ten ktoś szedł koło mnie.

- Chciałabym ci podziękować - odezwałam się, gdy podeszliśmy pod mój apartament. - To był... to był naprawdę cudowny dzień i chociaż wiem, że robiłeś to w jakimś konkretnym celu... mimo to dziękuję ci.

- Spotkamy się jutro? - zapytał z nadzieją.

- Jutro to ty idziesz z Tiną, pamiętasz?

- No tak, ale...

- Jak znajdę czas to sama do ciebie przyjdę i powiem, żebyś w jakiś sposób...

- Rozbawił cię? Zapewnił rozrywkę? - zgadywał pytania z radosnym uśmiechem - Mam nadzieję, że przyjdziesz...

   Nagle drzwi się otwarły i wyjrzała zza nich Tina. Wyglądała na co najmniej wkurzoną.

- Zoe! Cudownie, że jesteś! Pożegnaj się z Leonem i chodź, szybko.

    Spojrzałam zdziwiona na chłopaka, który wydawał się równie zszokowany. Musiało się stać coś bardzo złego skoro Tina zachowuje się jak... nie Tina.

- To do zobaczenia! - rzuciłam i pośpiesznie zamknęłam za sobą drzwi.

- Musisz przespać się z Leonem - od razu wypaliła Lena.

- Co?

- Albo przynajmniej udawać, że się z nim przespałaś, ponieważ dowiedziałam się o czymś o czym naprawdę nie chciałam wiedzieć! - Lena krążyła nerwowo po pokoju. - No naprawdę, co z tego króla... Kto normalny robi coś takiego?!

- Ale...

- Tina wszystko wyjaśni ci po drodze! Musisz teraz wrócić do niego i upewnić się, że to co myślę jest stuprocentową prawdą!

- Leno! Przecież Zoe nie może iść tak ubrana - Tina pośpiesznie zaciągnęła mnie do garderoby i bez zbędnych wyjaśnień kazała się rozebrać.

   Tylko, dlatego że dziewczyny wyglądały teraz jak dwa wulkany gotowe do erupcji, nie sprzeciwiałam się ich zabiegom. Zachowywałam się wręcz jak kukiełka, która poddaje się ich woli. Mimo to czułam nieprzyjemne dreszcze na samą myśl, że muszę zrobić coś, aby... No jasne, przecież mogę zaprosić Leona na kolację i właśnie w ten sposób zrobić to czego oczekują dziewczyny!


     Następny rozdział 07.11.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro