24. Plan nie do zrealizowana

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Kiedy po południu patrzyłam w niebo w pokoju Leny, przez moje ciało przechodziły fale niepokoju. Próbowałam udawać, że wszystko jest w porządku, ale czułam się tak jakby co najmniej przejechał mnie pociąg... trzy razy. Właściwe to samo widziałam w obliczach moich przyjaciółek.

- Jak się czujesz? - zapytała Lena z krzywym, niewesołym uśmiechem.

- Ty mnie pytasz? - spojrzałam w jej szare oczy. - To raczej ja powinnam pytać o to ciebie! Przecież twój mąż...

- Chciałabym przypomnieć, że wszyscy nasi mężowie się tam znajdują - rzuciła Lena, wskazując okno, gdzie na dziedzińcu znajdowała się owa trójka. - Zoe, każda z nas ma prawo do niepokoju, a już zdecydowanie o ciebie! Tym bardziej, że stres nie jest wskazany w twoim stanie.

- Moim stanie? - popatrzyłam na nią gniewie. - Nic mi nie jest. Czułabym się wręcz świetnie, gdyby nie to, że mam naprawdę bardzo złe przeczucia! - ścisnęłam dłońmi głowę - To wszystko jest nie tak jak powinno. Tak bardzo chciałabym, żeby tego wszystkiego zwyczajnie nie było!

- Każda z nas tak, by chciała - Lena ułożyła dłoń na moim ramieniu, ale zamiast na mnie, spojrzała za siebie na leżącego na plecach chłopczyka, który patrzył na sufit z żywym zainteresowaniem. - Możesz mi wierzyć.

   Westchnęłam, po czym opuściłam dłonie z wyraźnym brakiem sił. Lecz mój czujny wzrok dalej badał niebo. W razie czego zawsze mogłam rzucić ognistą kulą, aby ostrzec mężczyzn. Właściwie od samego rana miałam taką ochotę, a że nic mnie nie powstrzymywało... 

    Tyle, że naszym wrogom wcale się nie spieszyło, wręcz przeciwnie potęgowali nasz strach poprzez nie pojawianie się. I tak od trzech godzin. Nawet nie byłam w stanie nic przełknąć! Gardło mi się tak ścisnęło ze zdenerwowania, że jedyne na co mi pozwalało to picie i trochę pomidorówki.

- Ale będzie dobrze - mruknęłam. - Na pewno wiedzą w jaki sposób najlepiej pozbyć się tego ich wodza i nic nikomu się nie stanie.

- Właśnie! - potaknęła gorliwie Tina. - Wszystko skończy się tak dobrze jak to tylko możliwe, a my pogratulujemy tym młotkom. Bo w końcu ich plan w jakiś sposób wypalił, co nie? Znaczy wypali.

- Tak - zgodziła się Lena.

    Tylko nie byłam w stanie stwierdzić czy któraś z nas mówi to tylko po to, aby się pocieszyć, czy może pocieszyć inne. A może wszystkie chciałyśmy pocieszyć tylko siebie? Podejrzewałam, iż raczej chodziło o to, by pocieszyć się w potakiwaniach pozostałych tak, by utwierdzić się w przekonaniu, że nasze złe przeczucia w ogóle nie istnieją. Inna sprawa, iż naprawdę kiepsko było nam uwierzyć we własne słowa.

- Jest! - krzyknęłam, uderzając palcem w szkło. Pośpiesznie otworzyłam okno i rzuciłam kulą ognia w sam środek kręgu, w którym stali mężczyźni. Co prawda zaczęli się wydzierać, ale gdy puściłam kolejną kulę w powietrze od razu pojęli o co mi chodzi. - Teraz wszytko w rękach króla - oznajmiłam.

- Da sobie radę? - zabrzmiało bardziej jak pytanie niż stwierdzenie faktu. A w końcu to Lena zawsze była tą, która wierzyła, że jej mąż jest całkowicie do tego przygotowany więc skąd to nagłe pytanie?

- Na pewno, jeśli słuchał rad innych, to jestem całkowicie pewna, że da sobie radę - skłamałam, ponieważ nie byłam całkowicie pewna własnych słów.

     Mały, zwrotny, pomarańczowy statek całkiem szybko zbliżał się w naszą stronę.

- Eee... dziewczyny? Coś jest nie tak - powiedziała Tina.

- O co ci chodzi? - Lena wychyliła się w moją stronę tak, by spojrzeć na naszą przyjaciółkę.

- Nie widziałyście? - zapytała, po czym wskazała na mężczyzn.

- No co? - wzruszyłam ramionami - Nadal tam stoją. Tak jak powinni.

- Nie! Leo i król!

- Zmienili się miejscami, co w tym takiego dziwnego? Przecież musieli się zamienić... - zaczęła Lena.

- Nie! - przerwała Tina z wyraźnym rozdrażnieniem. Zaś ja cały czas odrzucałam możliwość, która uporczywie przychodziła mi do głowy. - Leo stworzył obraz twarzy króla na swojej twarzy, a swojej na króla! To nie król będzie walczyć z wrogami tylko Leo!

    Całkowicie zbielałam na twarzy. Nogi przestały mnie słuchać i postanowiły zacząć niekontrolowanie dygotać. Przez to, zaś nie byłam w stanie ruszyć w stronę drzwi, za to Tina od razu się tam rzuciła, jakby miała zamiar ratować mojego męża, gdyż ja mogłabym nie dotrzeć tam na czas.

    Ale drzwi okazały się być zamknięte. Definitywnie.

    Później zajmę się tym, który posłuchał któregoś z naszych mężów i postanowił zamknąć nas w pokoju.

- Odsuń się - warknęłam przytrzymując się framugi okna. Po chwili wyrzuciłam przed siebie płonącą dłoń, a drzwi wyleciały z głośnym hukiem z zawiasów. - Idziemy! Trzeba pomóc tym durniom odzyskać rozum.

    Ruszyłam tak szybko jak tylko potrafiłam, zupełnie jak Lena, zaś Tina pobiegła przed nami na dziedziniec. Jakby to miało pomóc naszym mężom. Jakby ona potrafiła ich ocalić... przed nami.

- To właśnie miał być ich plan - oznajmiła Lena. - Ewo! Popilnuj mojego syna! - krzyknęła do służki, która akurat tędy przechodziła. - Od samego początku to właśnie Leo miał się znaleźć na statku i udając mego męża, zabić ich przywódcę.

- W ten sposób każdy będzie myśleć, iż to właśnie król wygrał tę wojnę.

- Zoe, nie ma znaczenia kto będzie walczył w tym statku. Tak czy siak będą uważać, iż to mój mąż wygrał wojnę, a każdy w jakiś magiczny sposób zapomni o tym ile ofiar było w tej wojnie, gdyż zaczną bawić się na cześć swojego niezwykle mądrego króla - Lena pokręciła z dezaprobatą głową. - Głupcy!

- Telefon... No jasne! Dlatego Leo znikał w czasie ślubu - powiedziałam unosząc wyżej spódnice, aby zejść po schodach i się nie wywalić. - Musiał rozmawiać z najlepszymi z mocą ognia i lodu, aby wiedzieć w jaki sposób najlepiej lub najszybciej pozbyć się tego problemu!

- Zapewne tak - zgodziła się Lena, łapiąc mnie za ramię i pomagając zejść po schodach. Nigdzie, jednak nie widziałyśmy Tiny.

- Dziewczyny! - Tina wleciała niczym huragan przez drzwi pałacu. - Nigdzie nie ma Leona! Król mówi, że już wyleciał!

- Gdzie statek?! - krzyknęłam w panice łapiąc się barierki schodów, ponieważ nogi tak zaczęły mi dygotać, iż nie mogłam złapać równowagi.

- Nad laskiem, to wygląda na to, że on tam tak jakby "stoi" - powiedziała i wyciągnęła ręce, by mi pomóc, ale odepchnęłam obydwie dziewczyny. Ponieważ, gdy miałam je na dystans potrafiłam idealnie udawać, iż wcale nie umieram od środka ze strachu.

    Ciężko oddychając, powoli ruszyłam do drzwi, cały czas powtarzając sobie, że Leo jest potężnym magiem ognia i lodu. I, że sobie bez trudu poradzi, ale to w żaden sposób mi nie pomagało.

**********

    Ze ściśniętym żołądkiem ponownie wpatrywałam się w niebo nad laskiem, który został stworzony jedynie na potrzeby ozdobienia terenów wokół pałacu. Tak, by wyglądał na twierdzę, a nie dostępny dla wszystkich pałacyk.

   Pomarańczowy statek rzeczywiście wisiał nad laskiem, wyglądając przy tym jak jakiś wielki owad próbujący się wtopić w tło. Nie, żebym specjalnie się tam na takich owadach znała, ale ten wyglądał naprawdę przerażająco. Inna sprawa, że w środku tego potwora był mój mąż.

    Niespodziewanie nastąpiła eksplozja, która pchnęła mnie do tyłu wprost ku dziewczynom, które na szczęście zdążyły mnie złapać. Usłyszałam, że ktoś krzyczy z przerażenia i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to ja się wydzieram. Wydarłam się jeszcze głośniej, widząc jedną spadającą postać, która swobodnie opadła w dół.

    Nie byłam w stanie nic zrobić.

    Mogłam jedynie patrzeć jak osoba, którą kocham nad życie spada na nieuchronne spotkanie z ziemią.

********

    Otarłam łzy, które spadały nieprzerwanym strumieniem za każdym razem, gdy poprawiłam kwiaty. Cały czas miałam wrażenie, że coś jest nie na swoim miejscu, a jedyne na co było mnie stać to właśnie to uporczywe poprawianie. Wszystkiego.

- Zoe?

   Odwróciłam się i spojrzałam na Lenę, która stała w drzwiach pokoju szpitalnego. Była ubrana w czarną sukienkę z rękawkami trzy- czwarte, zaś w dłoniach trzymała bukiet białych kwiatów. Byłam jej niezwykle wdzięczna, iż codziennie do mnie przychodziła i codziennie przynosiła nowe kwiaty.

   Mnie nie pozwalano wyjść nawet do najbliższej kwiaciarni. Cóż za niesprawiedliwość!

- Cześć - otarłam pośpiesznie policzki dłońmi.

- Nadal się nie obudził? - zapytała królowa.

- Nie.

   Mój i jej wzrok padł na wymizerowaną, bladą twarz Leona, który teraz wyglądał jak duch podpięty do wszelkiej możliwej aparatury. Kompletnie nie przypominał tego samego człowieka, którego poślubiłam.

- Jak dobrze, że Tina zdołała złapać go w te pnącza - rzuciłam byleby zagłuszyć ciszę.

- Tak - zgodziła się ze mną. - A jak ty się czujesz? Po porodzie.

- Dobrze... Lekarz mówi, że jest duże prawdopodobieństwo, że Leo wiele rzeczy nie będzie pamiętał - ponownie zmieniłam temat.

- Zoe, idź odpocząć - przerwała mi, wiedząc co jest teraz dla mnie najważniejsze. - Potrzebujesz odpoczynku. Tym bardziej, że masz...

- Ale, Leo! - krzyknęłam wskazując zakrytego aż do szyi mężczyznę, którego brązowe włosy były rozrzucone po poduszce.

- Zoe Valdigez, kiedy się obudzi to zostanie postawiony cały szpital na nogi! - zawołała z impetem wrzucając kwiaty do wazonu. - A ty jako pierwsza się o tym dowiesz więc teraz pójdziesz do swojego pokoju i do...

- Co... tak... się... kłócicie...? - zapytał znajomy głos.

    Obydwie spojrzeliśmy w stronę łóżka, a gdy zobaczyłam ten krzywy uśmiech... Z radosnym płaczem rzuciłam się w stronę męża i nim cokolwiek był w stanie zrobić - na przykład powstrzymać mój entuzjazm - pocałowałam go. Ale on nie odpowiedział tym samym więc odsunęłam się, marszcząc brwi.

     Poczułam się tak jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Zaś w oczach najbliższej mi osoby zobaczyłam jedynie ciekawość, zainteresowanie, a nie miłość, oddanie - tak jak zawsze je widziałam.

    Coś ścisnęło mnie za gardło, lecz mimo to zdołałam się odezwać. Musiałam wiedzieć ile pamięta... i czy cokolwiek pamięta.

- Leo? Nie wiesz kim jestem, prawda? - zapytałam z rezygnacją.

- Wiem, że jesteś piękną nieznajomą, która właśnie mnie pocałowała... Czyli nie pamiętam czegoś co powinienem pamiętać. Przykro mi, że nie wiem kim jesteś... A kim jesteś?

- Jestem... - zawahałam się. Nie wiedziałam czy w ogóle chcę mu powiedzieć kim jestem. Dodatkowo smutek i strach już zdążyły zagościć w moim sercu. W końcu, gdyby kochał prawdziwie to raczej, by pamiętał, czyż nie?

- Jest twoją żoną - odparła za mnie Lena.

- Ciebie pamiętam! - krzyknął radośnie Leo, spoglądając na swoją królową. - Zrobiłem coś, ponieważ ktoś z tobą związany prosił mnie o to i... chyba po coś jeszcze...?

- Ponieważ chciałeś nas chronić - odparłam zazdrosna o to, że ją pamięta, a mnie nie.

- Nas?

- Nas - przytaknęłam i westchnęłam. - Mnie i nasze dzieci. Tydzień temu, kiedy miałeś wypadek i trafiłeś tutaj zaczęłam rodzić. Urodziłam trojaczki, rozumiesz? - po chwili zastanowienia dodałam - A ty, gdy byłam w ciąży lubiłeś mówić do mnie...

- Pączusiu albo sardelko - wyszeptał, a ja znów się popłakałam. Ponownie zagościła w moim sercu nadzieja.

- Tak, właśnie tak. W każdym razie mamy dwóch synów i córkę. Wiem, to nie jest spotykane, ale lekarz mówi, że początkowo miałam mieć bliźniaki, ale my ponownie się kochaliśmy, gdy już zaszłam w ciążę i wtedy pojawiła się jeszcze córka.

- Och...

    Przyjrzał mi się tymi swoimi czekoladowymi oczami i lekko uśmiechnął.

- Jeśli masz ochotę możesz znów mnie pocałować - roześmiałam się. - Naprawdę! Nie mam nic przeciwko, by piękna, młoda kobieta mnie całowała... Tym bardziej moja żona. To jak?

- Taa, zdecydowanie to ten sam facet - rzuciła zniesmaczona Lena. - Wiecie co, ja już sobie pójdę, a wy powyjaśniajcie sobie to co trzeba. Ale! - pogroziła Leonowi palcem - Skoro jej nie pamiętasz to nie waż się jej skrzywdzić, bo wtedy spotkasz się nie tylko ze mną, lecz także z Tiną, moim mężem i jej mężem.

- A czemu miałbym skrzywdzić swoją żonę? - zapytał nadal się we mnie wpatrując - Wiecie? Chyba się zakochałem...

    Parsknęłam - ponownie - śmiechem. Tak, to był ten chłopak, którego poślubiłam... Tyle, że ten od samego początku patrzył na mnie jakbym była najlepszą osobą na jaką kiedykolwiek wpadł.

********

- Więc... - Leo spojrzał przez szybę na trójkę niemowląt, które jako jedyne leżały w małym pokoiku. - Nie dałaś im żadnych imion? Czyli... znaczy wiem, że spodziewaliśmy się tylko jednego, ale żadnego imienia nie wybraliśmy? Ani jednego?

- Ani jednego - przytaknęłam.

- Zawsze możemy nazwać je tak: Leonidas, Leonia i Leo Drugi. Co ty na to? - zabawnie poruszył brwiami, spoglądając na mnie z rozbawieniem.

- Nigdy ich tak nie nazwiemy - rzuciłam całkiem poważnie.

- No to jak? - zapytał opierając się prawym ramieniem o szybę, tak aby mnie widzieć.

- Kiedyś... kiedy byłam nastolatką i myślałam o tym jak, bym nazwała swoją córkę - tak liczyłam na to, że będę mieć dzieci - imieniem mojej zmarłej matki.

- Która miała na imię...? Jakoś nie wierzę, by było lepsze od Leonii - posłał mi zawadiacki uśmiech.

- Genowefa - roześmiałam się widząc jego minę. - Spokojnie tylko żartowałam! Tak naprawdę miała na imię Marta.

- Ładnie - oznajmił. - Co prawda ładniejsza było Leonia, ale... - zaczął się śmiać, kiedy uderzyłam go w ramię.

- No, to zostali nam chłopcy - oznajmiłam trochę dziwnie czując się z tym jak próbowałam nasze relacje przywrócić na dawne tory.

- Co powiesz na Dawida?

- Jest na pewno lepsze od Leonidasa - odparłam.

- I Edward - rzucił ponownie spoglądając na nasze dzieci.

- Widzisz szybko poszło - powiedziałam, gdy ponownie na mnie spojrzał.

- Tak, ale teraz pójdziesz do swojego pokoju i odpoczniesz - mówiąc to wskazał mi korytarz.

- Wiesz, że w tamtą stronę jest twój pokój, prawda?

- No pewnie!

   Śmiejąc się i kręcąc z politowaniem głową, ruszyłam w swoją stronę, a Leo za mną. Może, jednak wszystko wróci na dawne tory?


   Następny rozdział 02.01.2018. (najprawdopodobniej ostatni!) Czujecie, że to już niedługo będzie nowy rok? Do mnie to jeszcze nie dotarło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro