5. Legenda o Złotym Wojowniku

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Hej, Zoe znasz może legendę o Złotym Wojowniku? - Leo złapał mnie na przerwie lunch' owej, akurat wtedy kiedy miałam ochotę zostać sama.

- Taaak - skrzywiłam się - ale nie opowiem ci jej - zdecydowałam, po czym coś mnie tchnęło. - Właściwie to dlaczego o to pytasz?

- Ponieważ profesorek powiedział, że dziś pod nadzorem żołnierzy zostanie przyprowadzony do szkoły. Podobno to były seryjny morderca...

- To jest seryjny morderca... wcześniej był najlepszym żołnierzem, ale mu odbiło - powiedziałam wpatrując się w dal.

- Wiedziałaś, że ma dokładnie takie samo nazwisko jak ty?

- Tak wiem, skoro znam legendę o nim, to chyba całkowicie jasne, że o tym wiem - wzruszyłam ramionami, chociaż wewnątrz mnie aż się gotowało od wściekłości. - Zwykła zbieżność.

     Leo wzruszył ramionami jakby go to w ogóle nie interesowało. Na nieszczęście nadal szedł ramię w ramię w stronę, w którą ja się wlokłam. Szczerze powiedziawszy było mi wszystko jedno. Tina i tak mnie nie dorwie, bo tak jak ja jest zbyt zmęczona, żeby chociażby pomyśleć o tym, aby za mną pobiec.

    W pewnym momencie potknęłam się - oczywiście wtedy, kiedy ziewałam z zamkniętymi oczami - o własne stopy i poleciałam prosto w Leona. Ten niczego się nie spodziewając uderzył boleśnie ramieniem o ścianę, ja zaś zdołałam utrzymać równowagę (ku swojej wielkiej dumie!) i jakby nigdy nic, poszłam dalej z torbą uderzającą rytmicznie o moje udo.

- Zoe! - Leo dogonił mnie, następnie przykucnął, by nasze twarze były na tym samym poziomie i z uwagą zaczął mi się przyglądać.

- No co? Mam coś na twarzy? - zapytałam i już zamierzałam go wyminąć, gdy nagle mocno złapał mnie za ramiona, nie pozwalając odejść nawet o krok.

- Piłaś? - zapytał z wahaniem.

- Nie, ja proszę ciebie, piję jedynie w domu kiedy jest na to okazja - odparłam butnie. - Po prostu się nie wyspałam. Wczoraj w nocy razem z Tiną odrobiłyśmy wszystkie lekcje na każdej możliwej przerwie, a później z popcornem - muszę przyznać, że zjadłyśmy kilka paczuszek - czekałyśmy aż feniks - jak mu tam było? - ponownie się odrodzi. Bo wiesz ten na początku był jajeczkiem. Tina uważa, że to musi być jakaś inna odmiana czy coś, ale nie w tym rzecz! Wczoraj rano zauważyłyśmy pęknięcia więc wywnioskowałyśmy, iż niedługo się odrodzi. I miałyśmy rację. Gdzieś tak po trzeciej paczce popcornu i po północy zaczął się wykluwać, cały czas płonąc. To wyglądało nieziemsko! Żałuj, że tego nie widziałeś.

    Leo patrzył na mnie tak jakby mi rozum odjęło. W pewnym momencie ukazała się w jego oczach również pretensja. Wyglądał dokładnie jak ktoś kto zastanawiał się czy płakać czy się śmiać, chociaż jego wargi nieustannie drgały. Zaś to wprawiło mnie w lekką konsternację. Czego on znowu chce?

- I nie przyszłaś po mnie?

- Słucham? - wydawało mi się, że się przesłyszałam.

- Miałaś popcorn! I zeżarłaś go razem ze swoją psiapsiółką, zamiast pamiętać o swoim niezwykle czarującym chłopaku, który specjalnie wczoraj w nocy zarywał, aby dziś móc się wykazać przed dziewczyną.

- Po pierwsze nie jestem twoją dziewczyną, a po drugie... musiałam obiecać, że żadnego chłopaka nie wprowadzę do pokoju, ponieważ, nie bacząc na nas, sam zjadłby coś co sama skombinowałam. Wiesz ile mnie kosztował ten popcorn?! - potrząsnęłam głową, aż blond włosy zatańczyły wokół mojej twarzy - To prawdziwe zdzierstwo - spróbowałam się nie roześmiać - dawać za całoroczny popcorn moją ulubioną figurkę tańczącej tancerki.

- Miałaś taką? - zdziwił się.

- I niezbyt ją lubiłam - przyznałam. - A więc czysty zysk, co nie? Jak dobrze, że ciocia w ostatniej chwili wpakowała mi ją do walizki!

    Leo się roześmiał. Zabrał ręce, a chociaż jego śmiech oraz ta wściekle czerwona koszulka z krótkim rękawkiem (przez co mogłam podziwiać te jego tatuaże) przyciągały spojrzenia, nie krępowałam się. Nawet zmęczenie gdzieś odeszło. Z wielkim trudem musiałam przyznać, że jakimś cudem polubiłam tego chłopaka. Tylko polubiłam! Nadal mu, jednak nie ufam. Było w nim coś co nie dawało mi spokoju. Aczkolwiek nie wiedziałam co.

    Niestety, aby odkryć cokolwiek musiałabym go lepiej poznać. I właśnie tutaj był pies pogrzebany. W jaki sposób poznać kogoś i nadal mu nie ufać?

- Zoe Tartinakuz jesteś niemożliwa - pokręcił głową.

    Dopiero teraz zauważyłam, że jego uwaga była cały czas pochłonięta mną. Cóż za zaszczyt!

- Właściwie miałam się jeszcze czegoś od ciebie dowiedzieć... Dlaczego nalegałeś na te wspólne obiady i kolacje?

     Niespodziewanie spoważniał. Uniósł rękę i wplatając ją w kasztanowe włosy, przeczesał je palcami, następnie potarł kark. Na jego twarzy widniało zastanowienie jakby musiał dokładnie przeanalizować to co miał zamiar powiedzieć. Albo toczył wewnętrzną walkę nad tym co pragnął utajnić a tym co wolałby wykrztusić z siebie.

- Ponieważ - ostrożnie dobierał słowa, nagle patrząc na mnie tak jakbym stała po przeciwnej stronie barykady - chcę ci podziękować za to co dla mnie robisz. Wiem, że zmusiłem cię do tego i naprawdę mi jest z tego powodu przykro, ale wiesz... nie miałem wyjścia. Inaczej byś mi odmówiła, a twoja pomoc jest - wziął głęboki wdech, widocznie musiał się zmusić do wypowiedzenia kolejnych słów - bezcenna. Już po pierwszej naszej lekcji wiedziałem, że nie popełniłem błędu wybierając ciebie na korepetytorkę.

- Więc to ma być podziękowanie, tak? - błyskawicznie pokiwał głową, kiedy ja mrużyłam oczy z podejrzliwości - I twoja rodzina zamierza za wszystko zapłacić? - znów skinął - A wiesz, że moja ciocia jest okropną flirciarą, zaś mężczyźni padają jej dosłownie do nóg? Jesteś gotów na to, żeby zarywała do twojego ojca albo... do kogoś innego?

- Cóż... - przegryzł dolną wargę - to jakieś podchwytliwe pytanie? To będziecie z nami czy nie?

- Raczej tak - wzruszyłam ramionami. - Jeśli miałabym słuchać dalszego mizdrzenia się dyrektora do mojej cioci to prawdopodobnie tym razem bym się porzygała. Po za tym jest to strasznie nudne więc już wolę ponudzić się w waszym gronie niż w - zamachałam ręką w prawo - ich gronie.

- Świetnie! - autentycznie się ucieszył. - Chodź inaczej się spóźnimy na to spotkanie.

    Skrzywiłam się i szłam najwolniej jak się dało. Z boku musiało to śmiesznie wyglądać, gdy Leo ciągnął mnie za rękę, ja zaś utrudniałam mu te próby pośpieszania mnie jak się dało. Najchętniej nie szłabym tam w ogóle. Po raz pierwszy w życiu wolałam uciec z lekcji czy spóźnić się na nią jak tylko by się dało, byleby uniknąć spotkania z szaleńcem, którego nadal nazywano Złotym Wojownikiem, chociaż już na tą ksywkę nie zasługuje. Wolałam nie patrzeć na kogoś kto ma ten sam problem z mocą co ja. Dodatkowo ten się stoczył, to z kolei nie wyrokowało za dobrze dla mnie. Dlaczego? Ponieważ jeśli on się stoczył, to czy mnie ten sam los nie czeka?

    Jednakże spóźniliśmy się jedynie o dwie minuty, a i tak okazało się, że Złoty Wojownik nawet nie zaczął odpowiadać na pytania uczniów. Wyglądało to tak jakby specjalnie czekał. Kiedy wpadliśmy, odwrócił twarz w moją i Leona stronę. Jego bursztynowe oczy rozbłysły, gdy na nas spoglądał.

- Czy to już wszyscy? - zapytał z uśmiechem szaleńca.

- Tak to już wszyscy. Pani Tartinakuz, panie Valdigez cieszę się, że postanowiliście uczestniczyć na naszych lekcjach. Cóż za zaszczyt!

- Przepraszam, to moja wina... - zaczęłam patrząc wszędzie tylko nie na skazańca siedzącego w żółtym stroju, skuty, na krześle profesora.

- Ależ pani Tartinakuz to nie jest istotne.

    Następnie Leo pociągnął mnie w stronę jedynej wolnej, dwuosobowej ławki, która stała przed biurkiem nauczyciela. Z nieszczęśliwą miną siadam przy oknie. Przy czym starałam się hałasować jak najmniej, aby nie zwracać na siebie zbytniej uwagi.

- Wreszcie możemy zacząć - przestępca nie czekając na pozwolenie zaczął mówić. - Więc dzieciaczki jesteście zapewne mnie ciekawi. Dawajcie! - pochylił się do przodu - Zadajcie pytania, które na pewno was nurtują!

    Mój wzrok nieustannie lądował na czarnowłosym mordercy. Jego kanciasta twarz wyrażała najwyższe zadowolenie z siebie. Miał piękny, melodyjny głos zupełnie jak... Nieważne!

- Nie ma żadnych? Tchórzycie? Hmm... - jego wzrok wylądował na mnie - Pani Tartinakuz, zgadza się? Jest pani taka jak ja. Czuję to.

- Nie, nie jestem...

- Ależ tak! Jesteś ogniem, nie tak jak oni, tylko tak jak ja! Powiedz co widzisz kiedy używasz mocy? Czy nie wielkie pole stojące w ogniu? Płonące drzewa, krzewy, trawa? Wszystko trawione przez potężną siłę. Powiedz mi... czujesz pokusę? By wszystko w pobliżu upodobnić do tej polany? Czy czujesz... Au! Panie sierżancie, za co to?

- Za demoralizacje uczennicy - wzrok żołnierza niespokojnie na mnie spoczął.

    Złoty Wojownik się roześmiał. Widocznie bawiła go cała ta sytuacja.

- Ja wiem. Wiem jakie to upajające uczucie...

- Jednak mam pytanie - warknęłam. - Jak to jest być tchórzem? Jak to jest zostawić rodzinę samej sobie? Porzucić ich? Tych, którzy cię kochali? Bo wiesz, z tego co wiem miałeś rodzinę.

   Mina mężczyzny zmieniła się na zdegustowaną, rozczarowaną. Zapewne czekał na zgoła coś zupełnie innego.

- Właśnie miałem.

- Z tego co wiem porzuciłeś córkę, kiedy twoja żona zmarła. Zachowałeś się jak tchórz, a powinieneś być dla niej wzorem. Powinieneś przy niej być, ale ty wolałeś... nie, ty kochałeś jedynie tę moc...

- Zoe - rzucił ostrzegawczo Leo, łapiąc mnie nagle za rękę, którą trzymałam na biurku.

- ...jakie to uczucie dowiedzieć się o tym...

- Zamknij się! - krzyknął siłując się z kajdankami.

    Nie czułam strachu siedząc w wyluzowanej pozie. Czułam złośliwa satysfakcję. Z uśmiechem kontynuowałam i nie zwracałam uwagi na mocny uścisk ręki Leona.

- ...od kogoś komu kiedyś obiecałeś, że nic takiego się nie stanie? - pochyliłam się do przodu. - Komu obiecałeś, że nic wielkiego się nie zmieni nawet jeśli matka zginie. Chyba że chodziło ci o to, że nic się, by nie zmieniło, gdybyś ty nie maczał palców w jej śmierci. Mam rację... ojcze? Czy już mam cię tak nie nazywać?

    Dopiero po nie wcześnie zrozumiałam, że powiedziałam to przy wszystkich. Zacisnęłam zęby. No cóż stało się i tak kiedyś każdy dowiedziałby się, iż Złoty Wojownik jest moim ojcem, który miał dokładnie taki sam problem jak ja.

- Jesteś bezczelna jak zawsze - mruknął. - I nie różnisz się tak bardzo ode mnie jak sądzisz. W końcu ulegniesz tak jak każdy przed tobą. Wtedy pokażesz jak wygląda płonące pole, każdemu.

- Ja. Nie. Jestem. Tobą! - z trudem zgasiłam płomienie, które lizały z lubością moje włosy.

    Teraz nie mogłam przestać nad sobą panować, to jedynie utwierdziłoby i ojca, i wszystkich obecnych w klasie, iż ten skazaniec ma rację. Aktualnie kusiło mnie, aby stąd uciec jak najdalej. Najlepiej schować się do pokoju, walnąć się na łóżko i ukryć przed światem tak długo jak się da. Lecz to nie było możliwe. Musiałam wytrzymać tę ciszę, te spojrzenia.

- Byłeś znakomitym żołnierzem - powiedziałam wpatrując się w moją złączoną z Leonem, dłoń. Nie cofnął jej co było naprawdę dziwne. - A ja byłam z mamą taka dumna, że właśnie ten człowiek należy do mojej rodziny. Walczyłeś dla dobra ogółu, walczyłeś za trzech, walczyłeś, by pomóc innym, a teraz? Teraz jest mi wstyd, że mam ojca, który... który dał się pokonać mocy, który siedzi w więzieniu, ponieważ zamiast pomagać i ratować życia, on je niszczy, odbiera. Najbardziej w pamięć wryło mi się jedno - podniosłam wzrok - jak pijany mocą śmiałeś się i gadałeś coś o płonącym polu. Mama od razu schowała mnie w pokoju, przy czym próbowała ci przemówić do rozsądku. Tej nocy zostałam bez dachu nad głową, płacząc nad martwą matką i bez ojca. Ojca, który zabił tej nocy dwadzieścioro- sześcioro ludzi, ale oczywiście zdołał się wybronić. Pamiętam również inne noce i dnie kiedy wychodziłeś zostawiając mnie samą, aby ponieść się emocją. Aż wreszcie cię przymknęli. Dlatego też pytam: jakie to uczucie zawieść absolutnie wszystkich? Jakie to uczucie być tchórzem?

- Nieziemskie - rzucił z morderczym wzrokiem skierowanym w moją stronę. - Wiesz jakim cudem przeżyłaś? Dzięki mnie. Gdybyś nie była taka jak ja, już dawno leżałabyś martwa w grobie razem z matką.

    Następne co zobaczyłam - po tym jak po jego słowach mnie zmroczyło - był Leo stojący przed moim ojcem. Zamachnął się i z całej siły podbił oko więźniowi. Głowa wojownika poleciała do tyłu, zaś chłopak zarzucił sobie torbę na ramię, kierując się w stronę drzwi.

- Nie musi pan mówić, gdzie jest gabinet dyrektora. Sam do niego trafię - skinął głową strażnikowi. - Uszanowanko!

    Z trudem łapiąc powietrze (przez słowa ojca), siedziałam skamieniała w swojej ławce. Mój otumaniony wzrok skierował się w stronę profesora, który wpatrywał się z kolei w żołnierza, który bez ruchu stał w tym samym miejscu. Jedyne co zmieniło się w jego postawie to uśmiech. Ów uśmiech wykwitł po tym jak Leo zdzielił Złotego Wojownika.

    Coś w tym obrazie dodało mi otuchy.

- Nie żyję dzięki tobie - zdałam sobie sprawę. - Żyję, ponieważ matka kazała mi skulić się przy łóżku i przez cały czas płonąć. Żyję dzięki niej. I wiesz co? Powiem jutro dziadkowi, że widziałam ciebie. Powiem, że wcale się nie zmieniłeś, że jesteś takim samym potworem jakim byłeś. A teraz wyjdę stąd i już nigdy więcej nie zamienię z tobą ani jednego słowa. Ja już nie mam ojca. Dla mnie nie istniejesz.

- Oj, żebyś się nie zdziwiła, kwiatuszku.

    Zignorowałam go ruszając w stronę drzwi. Czułam się dziwnie lekko, gdyż pierwszy raz w życiu powiedziałam wszystko co leżało mi na sercu. Wreszcie mogłam odseparować się od swoich wspomnień, które dręczyły mnie dzień po dniu.

    Czułam się wolna do momentu, kiedy poczułam znajome palce zaciskające się na moim nadgarstku.

- Mogę ci obiecać, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie.

    Strażnik coś mi pokazał. Zapaliłam lewą rękę, a ojciec z krzykiem cofnął swoje dłonie. Teraz był całkowicie podatny na zranienia. Dobrze wiedzieć.

    Niczym motyl wyleciałam z klasy. Czas się walnąć do łóżka. Może poduszka z przyjemnością wysłucha moich wyżaleń? W końcu z niej taki dobry słuchacz!


    Mam nadzieję, że się Wam podobało. Następny rozdział 05.09.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro