Uniwersalny początek.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Usiadłam na podłodze, chcąc zmienić nieco pozycję i odpocząć od niebieskiego światła monitora. Poczułam chłód nieogrzewanych paneli i chwilę zastanowiłam się nad tym, czy nie powinnam zainwestować w jakiś wygodny fotel. Rozejrzałam się po pokoju. Oprócz biurka i najzwyklejszego krzesła nie stało w nim nic. Oprócz sporego Apple'owskiego monitora i białej tablicy magnetycznej, która wypełniała jedną ze ścian, nic innego nie było mi potrzebne. Nie mam prawdziwych pragnień, nie mam prawdziwych potrzeb. Jestem tylko Uniwersalnym językiem. Czymś, co przecież nigdy nie zostało oficjalnie sklasyfikowane.
Czasami zastanawiałam się co by było, gdyby mnie nie było. Oczywiście, że rozpisałam wszystkie te opcje na magnetycznej tablicy. Wszystko musi mieć tabelkę. Wszystko musi być uporządkowane.
Pisk markera spotykającego się z białą powierzchnią... i ten intensywny zapach. Kolumna. Wiersz. Komórka. Równanie X. Równanie Y. Punkty na wykresie. Każda opcja swoim kolorem. Wszystko po to, aby za końcowy wynik uznać zero. Nic.
Wniosek: Gdyby mnie nie było nic by się nie zmieniło.
Westchnęłam zadając sobie w duchu pytanie, czy kiedyś nadejdzie mój koniec.

Kiedyś sądzono, że nowoczesne Języki nie mogą umrzeć. Oczywiście, o takich Językach, jak Starogrecki, Satroangielski czy Staropolski czyta się jedynie w podręcznikach. Krążą też legendy, że czytając je możesz się z nimi porozumieć, ale moim zdaniem to bajki wymyślane przez młodsze Języki, które nie są jeszcze na tyle samodzielne, aby stać się w pełni odpowiedzialną Językową Jednostką.
„Kiedyś sądzono", bo od czasów Esperanto wszystko się zmieniło.
Był to rok 1887. Na przekór obrastającemu w popularność Angielskiemu, chciano ponownie wepchnąć do showbiznesu Łacinę - dogorywającą starowinkę, która swoją przeklętą długowieczność zawdzięcza środowisku medycznemu. Oczywistym było, że pomysł spali na panewce. Jak przekonać młodych do porzucenia nauki prostych, logicznych konstrukcji na rzecz końcówek -us, -um, wydłużanych tematów, koniugacji i deklinacji? Jest to niemożliwe, a w dodatku niemoralne. I wtedy powstał On.
Jego kontrowersyjność do tej pory pobił jedynie Klingoński, ale do Niego nie podchodziło się z takim dystansem. Nie był Językiem zamkniętej społeczności, wręcz przeciwnie - otwartej grupy międzynarodowej elity. Mówiono na Niego „Doktoro Esperanto". Niósł ze sobą nadzieję na sprawiedliwość, na zrozumienie, i co za tym idzie, równy podział Lingwistycznego Świata.
Szalały za nim tłumy. Uczeni i filozofowie go ubóstwiali. Jeszcze nikt, w tak krótkim okresie czasu nie zdobył takiej popularności. Pisano o nim po grecku, cyrylicą, a nawet i po arabsku.
„Esperanto - Nasz Językowy Mesjasz." Pisały gazety.
„Zapisz swoje dziecko już dziś. Kurs Esperanto za pół ceny!" Reklamowały się szkoły.
„American Dream? BZDURA! Bądź Esperanto i podbij cały świat!" Krzyczały banery.
W całej tej nagłej chwale i sławie bardzo szybko stał się nieznośny. Popełniał błędy, mieszał słowa i dla zwolenników Angielskiego stał się po prostu zbyt trudny, zbyt bez sensu. Ale i tak zawsze mu zazdrościłam.
Wiedział skąd pochodzi, wiedział jaka jest jego misja. Dla niektórych był adoptowanym kuzynem, podczas gdy ja wciąż błąkam się po świecie bez rodziny.
I po prostu pewnego dnia tak nagle zniknął pozostawiając mnie z pytaniem, czy na mnie też kiedyś przyjedzie czas? Nikt mnie nie zna, nikt mnie nie używa i nic o mnie nigdy nie napisano. Nie mam zasad i nigdy oficjalnie nie powstałam. Nie mam swojej społeczności, nawet wrogów, a co dopiero fanów.
(Ale się nad sobą użalam.)
Esperanto zniknął równie szybko, jak się pojawił. I tak, jak pojawił się z hukiem, tak zaginął bez śladu.
Oczywiście powstają na jego temat przeróżne teorie. Podobno, przyszedł z misją nie tylko zastąpienia Angielskiego, ale i zabicia Łaciny, lecz go przyłapano i stało się mu coś niedobrego. Podobno miał zabić nas wszystkich - miał być tajną bronią szerokiego zasięgu, mającą nas zastąpić. Podobno mówił „Zabić" pod przykrywką „Zjednoczyć" - ktoś tak nawet kiedyś słyszał. A ktoś inny, że sława go zmęczyła i wysłali go na Marsa. Ktoś ośmielił się nawet powiedzieć, że jest Językową wersją Elvisa, że dalej żyje, bo na lotnisku w Memphis, ktoś go słyszał i nawet rozpoznał.
Cokolwiek stało się z Esperanto, już go nie było.

Kładę policzek na zimnej podłodze, kiedy ramiona intruzyjnych myśli ściskają mi umysł.
– Kim jesteś? Skąd przyszłaś? Po co nam jesteś? Jesteś Łaciną? A może to córka Esperanto? Taak, podobno miał romans z Katalońskim. – szepczą jadowicie. – Jaka jest twoja misja? Kiedy się usuniesz?
Kaszlę. Nie wiem czy po to, aby pozbawić się uczucia wzbierającego płaczu, czy dlatego, że kurz z podłogi podrażnił moje nozdrza.
(Muszę tu posprzątać.)
I wtedy dzwoni telefon.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro