No. 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

>Melissa POV<

Stanęłam przed drzwiami do domu i zaczęłam szukać w torebce kluczy. Po chwili usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi od środka. Przestraszyłam się. Wiedziałam co mnie zaraz czeka. Wysoki barczysty mężczyzna pociągnął mnie mocno za nadgarstek i wciągnął do środka. Straciłam równowagę i upadłam na podłogę uderzając się ręką o szafkę w korytarzu.

-Pieniądze.-mężczyzna wystawił rękę. Nie wstając z podłogi wyjęłam kilka banknotów z torebki i podałam.- Co tak mało?! Gdzie jest reszta?

-To jest wszystko. Więcej nie mam.-odparłam chłodno.

-Nie kłam suko! Dawaj pieniądze!-krzyknęła kobieta, która wyszła z kuchni pijana.

-Nie mam więcej. To jest wszystko co zarobiłam. Zawsze oddaję wam wszystkie pieniądze.-odpowiedziałam z płaczem.

-Wypieprzaj do pokoju. Przestaniesz kłamać.-mężczyzna uderzył mnie w twarz. Złapałam się za bolący policzek i szybko pobiegłam do pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i rzuciłam się z płaczem na łóżko.

Nienawidzę ich. Nienawidzę swojego życia. Dlaczego do nich trafiłam?

Nazywam się Melissa Valentina Murrey. Mam 21 lat i mieszkam w najuboższej dzielnicy Miami. Straciłam rodziców kiedy miałam 12 lat i trafiłam do domu dziecka. Po trzech latach zostałam adoptowana przez Audrey i Roberta Scottów. Byłam szczęśliwa, że w końcu będę miała nową rodzinę. W domu dziecka opiekunowie mnie nie lubili. Kiedy chciałam się bawić, śpiewać, tańczyć, karali mnie. To nie było normalne. Inne dzieci to widziały i nie chciały się do mnie odzywać. Na początku wszystko było cudownie. Po dwóch latach wszystko zaczęło się sypać. Robert stracił pracę i popadł w długi. Audrey nigdy nie pracowała. Zaczęli chodzić codziennie pijani. Skąd mieli pieniądze na alkohol? Nie wiem. Zmienili się w okropnych ludzi. Wspomnienia z domu dziecka zaczęły powracać. Wyzywali mnie, bili. Szkoła była dla mnie odskocznią. Mimo tego wszystkiego uczyłam się naprawdę dobrze. Żeby nie wyróżniać się wśród znajomych, zaczęłam chodzić do pracy. Potrzebowałam pieniędzy na ubrania czy zwykłe kosmetyki. Coraz częściej także na jedzenie. Kiedy "rodzice" się dowiedzieli, zaczęli zabierać mi pieniądze. Starałam się ukrywać drobne sumy przed nimi. Musiałam za coś przeżyć bo oni nic mi nie dawali. Tego wieczoru także schowałam kilkanaście dolarów. Okłamałam ich. Nie pierwszy raz. Nienawidzę ich. Nie rozumiem dlaczego mnie tak traktują. Mogli by umrzeć a ja poczułabym tylko ulgę. Zniszczyli mi życie. Nie mam znajomych, przyjaciół. Nigdy nie miałam chłopaka, bo żaden nie chciał zainteresować się takim śmieciem jak ja.

Płakałam przez długi czas. Wycieńczona poszłam do łazienki szybko się umyć. Spojrzałam w lustro.

Kolejne siniaki, które będę musiała ukryć.

Ręka nadal bardzo bolała. Przez ból nie mogłam w nocy spać. Tego dnia do pracy poszłam dużo wcześniej. Nie chciałam ich spotkać. Ubrałam białą koszulę i ciemne jeansy. Wyszłam z domu i pobiegłam na przystanek. W ostatniej chwili złapałam autobus. Zajęłam miejsce obok starszej kobiety, która skrzywiła się na mój widok. O 6:15 AM byłam w kawiarni. Odłożyłam torebkę do szafki i zawiązałam na biodrach czarny fartuch. Wyszłam na salę przetrzeć stoliki. Uzupełniłam składniki i przyjęłam dostawę. O 7 AM otworzyłam kawiarnię.

- Cześć Melissa. Przepraszam, że mnie nie było. Carol mnie zatrzymała. Była cała gorąca i mokra. Podałam jej leki i zadzwoniłam do mojej mamy. Na szczęście mogła się nią zająć.

-Hey Diana. W porządku. Jeśli chcesz to możesz dziś wyjść wcześniej. Nic nie powiem szefowi.-uśmiechnęłam się do dziewczyny. Diana jest samotną młodą matką. Ma czteroletnią córkę Carolinę. Ojciec dziecka zostawił ją kiedy tylko dowiedział się o ciąży. Została z małą sama. Czasem pomaga jej matka. Nie miała w życiu łatwo. Podobnie jak ja.

-Nie chcę robić problemów.

-Nie robisz. Spokojnie. Możesz wyjść wcześniej. Wiem, że córeczka cię potrzebuje.

-Dziękuję. Co ja bym bez ciebie zrobiła.-przytuliłyśmy się.

-Leć się przebrać bo już otworzyłam. Dziś mamy wiele zniżek więc pewnie pojawi się wielu klientów.-trzepnęłam ją ścierką w tyłek.

Tego dnia było naprawdę wielu klientów. Miałyśmy dużo pracy i ledwo dawałyśmy radę wszystko ogarnąć.

-Melissa. Przyjmiesz zamówienie od tamtych dwóch klientów?- wskazała palcem na elegancko ubranych dwóch mężczyzn. Kiwnęłam głową i zaczęłam się kierować w ich stronę. Szybko poprawiłam włosy i przetarłam ręką fartuch.

-Dzień dobry. Co podać?-zapytałam z uśmiechem. Starałam się być miła dla każdego klienta. Jeden z mężczyzn spojrzał na mnie z niezadowoloną miną.

-Długo trzeba na was czekać? Siedzimy już tutaj ponad 15 minut i czekamy aż ktoś do nas podejdzie.

-Przepraszam pana najmocniej. Mamy dziś wielu klientów i razem z koleżanką..

-Nie interesuje mnie czy macie wielu klientów. Powinnyście być na to przygotowane.-przerwał mi. Spojrzałam w jego brązowe oczy. Był wściekły.

-Bardzo panów przepraszam za zaistniałą sytuację. Więcej się to nie powtórzy. Zapewniam.-odparłam powstrzymując się od płaczu. Nie lubiłam takich klientów. Nie szanują nas w ogóle. Nie rozumieją sytuacji. Myślą, że śpiąc na pieniądzach, mogą pomiatać innymi.

-Ma pani rację. Nie powtórzy bo osobiście dopilnuję żeby panią zwolniono.-spojrzałam na niego przestraszona.

-Chris. Uspokój się. Ona nic złego nie zrobiła.-odezwał się w końcu drugi mężczyzna.

-Uspokój? Erick. Czekamy tu ponad kwadrans. Niedługo mamy spotkanie.

-Zamknij się.-przerwał mu mężczyzna i zwrócił się w moją stronę.-Przepraszam cię...-spojrzał na moją plakietkę i się uśmiechnął.-Melissa. Mój przyjaciel ma dziś gorszy dzień i wcale nie miał nic złego na myśli.-na jego słowa Chris prychnął.-Poprosimy dwa razy espresso i dwa największe kawałki brownie.-zapisałam wszystko i wróciłam do kasy.

-Mel wszystko w porządku?-zapytała zaniepokojona Diana. Pokręciłam głową i wytarłam szybko policzek mokry od łez. -Co ci się stało w policzek?-dziewczyna złapała mnie za rękę. Zapomniałam, że wczoraj został mi ślad po uderzeniu przez Roberta. Wycierając łzy najwidoczniej starłam makijaż i ślad zrobił się widoczny. Odpowiedziałam tylko, że nic się nie stało i poszłam do łazienki poprawić makijaż.

>Chris POV<

-Stary. Nie musiałeś na nią tak krzyczeć. Widzisz jaki mają zapieprz.

-Nie obchodzi mnie to. Mamy za pół godziny spotkanie z Vázquezem. Nie możemy się spóźnić bo wszystko trafi szlag. Zachciało ci się spoufalać z jakąś kelnereczką.-odparłem wściekły.

-Nie z jakąś kelnereczką, tylko z blond pięknością Melissą. Chciałem być dla niej miły po tym jak na nią wjechałeś bez powodu. Dziewczyna nic ci nie zrobiła a traktujesz ją jak gorszą od siebie.

Nie odpowiedziałem nic na słowa Ericka. Spojrzałem w stronę kasy. Dziewczyna chyba płakała bo wytarła nagle policzek, a kiedy jej koleżanka do niej podeszła, szybko pobiegła do toalety.

Aż tak się przejęła? Z resztą. Co mnie obchodzi jakaś kelnerka. Mam ważniejsze sprawy na głowie. Musimy dobrze zaplanować przerzut towaru. Nie mogą nas złapać. Zbyt dużo ryzykujemy.

Po około 10 minutach Melissa przyszła z naszym zamówieniem. Nie patrzyła na mnie. Położyła kawę, ciasto na stoliku i jeszcze raz przeprosiła, po czym odeszła.

-Dobra. Zbieramy się.-odezwałem się po jakimś czasie.

-Espera. Déjame comer un poco más. (Zaczekaj. Daj mi zjeść jeszcze trochę)

-Nie mamy czasu.-wstałem i poszedłem zapłacić. Przy kasie była druga dziewczyna. Melissa obsługiwała klienta. Chowając portfel spojrzałem na nią. Pech chciał, że dziewczyna mnie zaważyła i nasze spojrzenia się spotkały.

Erick ma rację. Jest śliczna.

Po chwili Erick do mnie podszedł i skierowaliśmy się w stronę wyjścia. 30 min później zatrzymałem się pod starym magazynem. Wysiedliśmy z auta i weszliśmy do środka. Reszta chłopaków już na nas czekała.

Kogo mam na myśli mówiąc reszta chłopaków? Moich przyjaciół. Nazywam się Christopher Vélez. Od 8 lat przyjaźnię się z Joelem Pimentel, Richardem Camacho i Zabdielem De Jesús. Jesteśmy nierozłączną paczką od czasów szkoły. Wspólne przypały, wspólne hobby, wspólne marzenia i cele. Erick Brian Colón dołączył do naszej paczki 2 lata temu. Szybko się dogadaliśmy. Z chłopakami prowadzimy największą firmę transportową w tej części Stanów. Nikt nie wierzył, że coś osiągniemy w życiu. Wspieraliśmy się wzajemnie. Mieliśmy momenty, w których chcieliśmy się poddać ale wspólnie stawialiśmy czoła przeciwnościom. Oprócz firmy prowadzimy także mniej godny chwalenia się biznes. Handlujemy ludźmi, a konkretnie kobietami. Mamy swoje wtyki. Są z tego niezłe pieniądze. Nikt z rodziny nie wie o naszych lewych interesach. Na co dzień jesteśmy przykładnymi przedsiębiorcami, jednak kiedy zapada noc robimy rzeczy, za które mogli by nas zamknąć do końca życia w pierdlu.

-Jesteście w końcu. Vázquez będzie tu lada moment.-odezwał się Zabdiel.

-Chris postanowił się pokłócić z kelnerką.

-Spieprzaj. To ty do niej zarywałeś.-odparłem zapalając papierosa.

-Ale mówię wam chłopaki. Dziewczyna jest prześliczna. Długie blond włosy. Hipnotyzujące niebieskie oczy i figura anioła.

-Widziałeś ją tylko przez chwilę a już przedstawiasz jej szczegółowy rysopis?-wyśmiałem go. Reszta też zaczęła się śmiać. Akurat kiedy skończyłem palić papierosa, przyjechał Vázquez. Kolumbijczyk. Współpracowaliśmy z nim. Ufał nam, mieliśmy dobry kontakt ale jeżeli któryś z nas by go zdradził lub oszukał, kulka w głowę gwarantowana. Z nim nie ma żartów.

-Dzień dobry panowie.-przywitał się mężczyzna. Po kolei podeszliśmy żeby się przywitać.-Dziś o północy przyjedzie kolejna dostawa.

-Mam nadzieję, że trzymałeś się wytycznych. Zero mężatek, matek i dziewczyn młodszych niż 14 lat.-dopytał Richard.

-Panowie. Za kogo wy mnie macie. Współpracujemy już tak długo. Czy kiedykolwiek zrobiłem coś nie tak?-zaśmiał się i odpalił cygaro.- Na miejsce przyjedzie kilku klientów. Chcieli osobiście odebrać swój towar. Oczywiście za dodatkową opłatą.

-Ile ich będzie?-zapytałem. Lubię mieć dokładne informacje.

-Trzydzieści. Klienci, którzy przyjeżdżają, zabierają dziesięć. Wy zabieracie ze sobą dwadzieścia, z czego piętnaście nie ma właścicieli.

-Nie ma z tym problemu. Po to tu jesteśmy.-zaśmiał się Erick.

Po kwadransie spotkanie się skończyło i Vázquez zostawił nas samych.

-Moglibyśmy wziąć jedną. Pomogłaby Alice.-stwierdził Joel.-Mamy trochę duży dom. Alice powoli nie wyrabia.

-I jeszcze jedną do firmy. Wkurwia mnie ta nowa sekretarka.

-Nie wiem czy zatrudnianie dziewczyn w firmie to dobry pomysł Zab. Jeszcze coś sypnie i będzie po nas.-stwierdziłem bardzo poważnie.

-Zostanie z nami przez jakiś czas. Wyczujemy ją.-stwierdził. Wzruszyłem ramionami.

-Spadajmy do domu. Jestem głoodny. Alice pewnie zrobiła coś pysznego.

-Joel wiecznie głodny.-uderzył go w ramię Richard. Chłopak złapał się za bolące miejsce. Zaczęliśmy się śmiać i skierowaliśmy się w stronę aut.

Pod domem przywitała nas najsłodsza istota jaką moje oczy widziały.

-Tata!!-krzyknęła.

-Moje słoneczko.-Richard wziął dziewczynkę w ramiona i przytulił.-Co dziś robiła moja księżniczka?

-Aaliyah. Tata za chwilę przyjdzie. Wracaj do stołu.-Richard podszedł do Yocelyn i się przywitał.

-Czy wy musicie się przy nas lizać? Ojcze przenajświętszy za jakie grzechy?!-wyciągnął ręce ku niebu Erick.

-Jak ty znajdziesz kobietę swojego życia to też będziesz się z nią LIZAŁ.-zaakcentował ostatnie słowo Richard. Weszliśmy do domu i od razu skierowaliśmy się do jadalni. Aaliyah przez cały posiłek opowiadała o swoich lekcjach baletu.

-Alice. Nie czekaj na nas dziś z kolacją.-zwróciłem się do niej. Dziewczyna kiwnęła głową. Wiedziała co to oznacza. Spojrzałem na Yocelyn. Posmutniała. Nie jest zadowolona z tego co robimy. A konkretnie z tego co robi Richard. Zawsze się boi, że coś mu się stanie. To ryzykowna robota. Ale teraz nie możemy się wycofać.

Dwie godziny przed akcją poszedłem do naszego Azylu. Z chłopakami tak nazywamy jeden z pokoi w domu. Bar, biblioteka, studio, kino. Tam jest wszystko. Możemy tam odpoczywać, a w każdy sobotni wieczór spotykamy się tam i śpiewamy. Może się to wydawać dziwne, że pięciu kolesi, którzy zarządzają wielką firmą i handlują ludźmi, jednego wieczoru zasiada i robi sobie mały występ, ale to nas odrywa od wszystkich problemów. Wszyscy mają wtedy kategoryczny zakaz przeszkadzania. Kiedy wszedłem do pomieszczenia, zobaczyłem Zabdiela grającego na gitarze.

Zabdiel? Co on tu robi przed akcją? Zazwyczaj śpi do ostatniej chwili.

-Co tam brzdąkasz?

-Wpadła mi do głowy jakaś melodia i stwierdziłem, że może coś nowego wymyślę. Całkiem fajna nutka by z tego była.-odparł chłopak i zagrał mi kawałek.

-Faktycznie niezła. Możemy coś napisać do tego.

Y qué va a ser de mí? Si tú te vas
Y qué va a ser de mí? Si no te dejo más

-Y qué va a ser de mí? Si tú te vas
Y qué va a ser de mí? No aguanto un día más.-dokończyłem tym razem na głos. Chłopak spojrzał na mnie i zaczął kiwać głową. Zbiliśmy żółwika. Zaśpiewałem jeszcze raz i Zabdiel zapisał tekst.

-Możemy dać to na refren.-powiedział. Któregoś dnia musimy serio nad tym usiąść. Czuję, że wyjdzie z tego coś zajebistego Chris.

Na razie musimy skupić się na akcji. Wykonałem jeszcze telefon żeby się upewnić, że pokoje dla dziewczyn są przygotowane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro