No. 64

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

>Erick POV<

W Hawanie nie byłem od długiego czasu. Bardzo się cieszyłem, że miałem okazję spędzić trochę czasu z rodziną. Zwłaszcza z babcią, która w ostatnim czasie nie czuła się najlepiej.

(Poświęćmy chwilkę i wspomnijmy babcię Ericka. Na pewno była cudowną kobietą. Amen🕯✝)

Przez te kilka dni ani razu nie rozmawiałem z Lili. Wcześniej pisaliśmy prawie każdego dnia. Próbowałem się z nią skontaktować ale zrzucała każde połączenie i nie odpisywała na wiadomości. Zastanawiałem się co złego mogłem zrobić. Przez głowę przeszła mi nawet myśl, że dowiedziała się prawdy o mnie. Cały dzień chodziłem z kwaśną miną. Po obiedzie poszliśmy całą rodziną na spacer. Zaszliśmy nawet na gofry do cukierni, do której chodziłem kiedy jeszcze ledwo odrastałem od ziemi. Szedłem przed resztą zamyślony i zmartwiony. Nagle poczułem dłoń na ramieniu. Przestraszyłem się i spojrzałem na siostrę, która teraz szła obok mnie.

-Nie strasz mnie!-odparłem łapiąc się za serce.

-Jakbyś nie miał nic do ukrycia to byś się nie przestraszył.-zaśmiała się.-Coś cię gryzie. Od początku przyjazdu chodzisz jakiś struty. Co się dzieje Erick?-zapytała troskliwie.

-Nic takiego. Nieważne.-wymusiłem słaby uśmiech.

-No nie wydaje mi się. Przecież wiesz, że możesz powiedzieć mi o wszystkim.

-Wiem siostra. Niedługo mi minie.

W tej samej chwili mój telefon zaczął wibrować. Wyciągnąłem go z kieszeni i przeczytałem nazwę kontaktu.

Lili...

Przeprosiłem siostrę i odszedłem na bok. Dopiero wtedy odebrałem.

-Erick?-usłyszałem przestraszony głos.

-Liliana? Co się stało?

-Możemy się spotkać? Proszę.

-Nie ma mnie teraz w Miami. Najwcześniej będę za 2 godziny. Gdzie jesteś?-zapytałem kiedy usłyszałem ruch uliczny.

-Wyszłam z domu. Potrzebuję z kimś porozmawiać ale rozumiem, że nie masz jak się spotkać.

-Mogę tylko musisz poczekać. Wróć do domu i czekaj na mnie.-bardzo się przejąłem.

-Nie wrócę teraz do domu. Connorowi znowu coś odwaliło.

-Zrobił ci krzywdę?

-Nie ale jest agresywny. Z resztą nieważne. Nie będę zawracać tobie głowy. Przepraszam, że przeszkadzam. Po prostu pamiętałam jak mówiłeś, że w każdej chwili mogę dzwonić.

-Jedź do Sweet Cup i tam na mnie czekaj. Będę jak najszybciej.-nie czekając na odpowiedź rozłączyłem się i pobiegłem do rodziny poinformować, że wracam do Miami. Zadawali wiele pytań ale nic im nie powiedziałem. 

Pożegnałem się czule z babcią i w drodze do domu kupiłem bilet lotniczy. Pół godziny później czekałem z walizką przed domem na zamówioną taksówkę. Byłem zmartwiony telefonem dziewczyny. Mimo, że brat nic jej nie zrobił, to i tak bardzo się o nią bałem. Życie z narkomanem nie jest ani proste ani bezpieczne. W każdej chwili mogła stać się jej krzywda. W trakcie lotu, który w moim odczuciu trwał wieczność, zadzwoniłem do Lópeza żeby podstawił mi auto na lotnisko. Ponad godzinę później wylądowałem. Od razu pobiegłem na parking i odebrałem auto od pracownika. Kawiarnia jak na złość znajdowała się po drugiej stronie miasta.

-Czemu akurat teraz muszą być korki?! Cholera!-walnąłem w kierownicę i dalej poruszałem się żółwim tempem po ulicy. Po prawie półtorej godziny zaparkowałem pod lokalem. Wszedłem do środka i zlokalizowałem szatynkę. Siedziała w rogu sali i bawiła się nerwowo serwetką. Usiadłem obok niej i chwyciłem jej dłonie. Podskoczyła na krześle. Była tak zamyślona, że nie zauważyła, że się dołączyłem.

-Przepraszam za spóźnienie ale dopadły mnie korki na mieście.-powiedziałem z lekkim uśmiechem na twarzy. Mimo wszystko bardzo się cieszyłem, że mogłem ją spotkać po kilku dniach braku kontaktu.

-Nic się nie stało. Przeszkodziłam zapewne w czymś bardzo ważnym.-odparła ze smutkiem.

-Spędzałem czas z rodziną ale to nic takiego. Polecę do nich innym razem.

-Byłeś na Kubie?-kiwnąłem głową.-Mogłeś powiedzieć. Nigdy bym cię stamtąd nie ściągała.-westchnęła zrezygnowana i oparła twarz na dłoniach.

-To nieistotne. Chciałem przylecieć i to zrobiłem. O czym chciałaś porozmawiać?-zapytałem z troską.

-Na początku to chciałabym przeprosić, że się nie odzywałam. Pokłóciłam się z Connorem i w nerwach powiedziałam mu o naszej przejażdżce. Wściekł się, zabrał mi telefon i zabronił się z tobą spotykać.

-Martwiłem się, że zrobiłem coś nie tak.

-Nie. Nic z tych rzeczy. Próbowałam odebrać swoją własność, ale nie miałam praktycznie okazji żeby przeszukać jego pokój. Kiedy wracałam z pracy on chodził agresywny i nawet nie próbowałam. Ciężko było go zdobyć.

-A dzisiaj?

-Zachowywał się jak wczoraj, przedwczoraj, trzy dni temu. Tylko, że dodatkowo bardzo się pokłóciliśmy. Przyczepił się o głupi obiad, a później było już tylko gorzej. Zaczął mnie obwiniać, że...-łzy wypełniły jej oczy, a głos się załamał.-Przeze mnie nasza rodzina się rozpadła.-wbiła we mnie wzrok błagający żebym jej uwierzył.-Ja nic nie zrobiłam. To nie jest moja wina. Kochałam rodziców i robiłam wszystko żebyśmy byli z nimi. Niewiele mogłam ale...-łzy spływały jej po policzkach.

-Lili nie płacz. Ja tobie wierzę. Rozumiesz? Wiem, że nigdy nie byłabyś do tego zdolna.-wytarłem jej mokrą twarz.

-Wiem, że nie byłam aniołkiem ale... Cholera! Jak on mógł coś takiego powiedzieć?! Jestem jego pieprzoną siostrą. Ma tylko mnie.

-Był naćpany. Nie wiedział co mówi.

-Sprawiał problemy ale nigdy nie brał narkotyków. Nie rozumiem co strzeliło mu do głowy. Chciałabym mu pomóc ale nie wiem jak. Nie mam już siły. Kiedy o tym wspominam to złości się jeszcze bardziej.

-On sam musi zrozumieć, że źle robi. Nikt za niego decyzji nie podejmie.

-Erick nie chcę wracać do domu. Nie dziś. Pomóż mi. Proszę cię.-odparła szybko po długiej chwili ciszy. Tysiące myśli przebiegło mi przez głowę. Jej smutne oczy i przerażony wyraz twarzy nie pozwoliły mi zostawić jej z tym samej. Nie ją. Nie moją Lili. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Bałem się, że wszystko się spieprzy ale nie mogłem ryzykować, że stanie się jej krzywda.

-Chodź.-wstałem z krzesła i wyciągnąłem do niej dłoń. Niepewnie ją chwyciła i razem wyszliśmy z lokalu.-Wsiadaj.-otworzyłem jej drzwi pasażera.

-Gdzie jedziemy?-zapytała nieufnie.

-Zobaczysz. Wsiadaj.

Kiedy byliśmy w drodze, zadzwoniłem do Alice.

-Alice. Preparar la cena. Vendré con una amiga. Ahora lo más importante. No soy su jefe. Trátenme como un empleado. Obtendrán el doble de beneficios por eso. Te lo suplico. Ella no sabe nada.(Przygotuj kolację. Przyjadę ze znajomą. Teraz najważniejsze. Nie jestem waszym szefem. Traktujcie mnie jako pracownika. Dostaniecie za to podwójną wypłatę. Błagam cię. Ona o niczym nie wie.)

-Como desées. Le voy decir a otros empleados.(Jak sobie życzysz. Powiem  innym pracownikom.)

-Gracias.-spojrzałem na Lilianę. Siedziała spięta.- Spokojnie. Przecież cię nie zabiję.-zażartowałem.

-Nie wiem gdzie mnie wieziesz.-odpowiedziała z powagą.

-Nie ufasz mi?-wbiła we mnie wzrok.

-Sama nie wiem.-posmutniałem i skupiłem się na jeździe.

Kiedy zatrzymałem się przed bramą dziewczyna zaczęła kręcić się na fotelu i panikować.

-Czy my właśnie...

-Tak.

-Erick zawracaj. Ja nie mogę tutaj zostać.

-Dlaczego?-zaśmiałem się.

-Jestem nauczycielką Aaliyah. To nieetyczne Erick!

-Spokojnie. Nikogo nie ma w domu. Wyjechali na dłużej.-zaparkowałem auto pod domem.

-Nieważne. Za żadne skarby nie wejdę do tego domu!

Przewróciłem oczami i wysiadłem z samochodu żeby otworzyć dziewczynie drzwi. Skrzyżowała ręce na piersi i uparcie nie chciała wyjść.

-Chcesz zostać tutaj sama?-zacząłem się śmiać z jej obrażonej twarzyczki.-Liliana nie zachowuj się jak dziecko. Chodź bo wyciągnę cię siłą.

Po dłuższej chwili wyszła i niechętnie ruszyła ze mną w stronę wejścia. Wziąłem głęboki oddech i z zaciśniętym żołądkiem wpuściłem ją do środka.

-Jasna cholera...-powiedziała i z szeroko otwartymi ustami oraz oczami rozejrzała się dookoła.-Wiedziałam, że jest nadziany ale aż tak?

-Aż tak nie jest.-zacząłem się śmiać.-Mieszka tutaj więcej osób. Jego przyjaciele.

-Przystojni? Wolni?-złapała mnie za koszulkę.

Co...

-Zmieniłaś opinię?-zapytałem lekko zawiedziony.

-Nie. To był żart.-kiwnąłem głową niezbyt przekonany.-Ej to naprawdę był żart.

-No dobrze dobrze.-próbowałem udawać radość ale w rzeczywistości humor mi się popsuł.-Głodna?

-Tak ale nie będę jadła.-odparła zakłopotana. Nagle głośno zaburczało jej w brzuchu.

-Będziesz będziesz. Alice ugotowała zapewne coś pysznego.

Pociągnąłem ją za rękę i poszliśmy razem do kuchni. Usiedliśmy przy wyspie i Alice podała dwa talerze z posiłkiem.

-Smacznego.-powiedziałem z uśmiechem.

-Smacznego.

-Oye Alice, mamy sos czosnkowy?

-Powinien być. Wiem, że Constanza go jadła na śniadanie przed wyjazdem.

-To zapewne już go nie ma.-zaczęliśmy się śmiać.

-Poszukam.-odrzekła Alice.

-Nie trzeba. Sam znajdę.-poraziłem ją spojrzeniem i zacząłem szperać w szafkach. Znalazłem butelkę z kropelką sosu.-Nie wytrzymam. Mówiłem żeby mi nie zjadali!-zdenerwowałem się.

-Jest w ciąży. Czego się spodziewałeś?-zaśmiała się.

-To nie wytłumaczenie.-odparłem zrezygnowany i usiadłem obok skrzywionej Liliany.-Melissie zjadała Nutellę, a mi sos czosnkowy. Pff.

-Jesteś dość blisko z resztą właścicieli. Z tego co słyszę.-zamarłem na słowa szatynki. Zapomniałem trzymać języka za zębami. 

-To tylko tak między sobą.-znalazłem wymówkę i zacząłem jeść. 

Po skończonym posiłku zabrałem dziewczynę na górę do pokoju Melissy. Nie wiedziałem, w którym pokoju ją przenocować, a przyjaciółka zapewne nie miałaby mi tego za złe. Wyciągnąłem z szafy losową koszulkę i krótkie spodenki i dałem dziewczynie.

-Twoja piżama. W zasadzie możesz brać z szafy co zechcesz. Nie krępuj się.

-No chyba sobie żartujesz. To nie są moje rzeczy. Nie mogę nosić cudzych ubrań.

-Możesz. Zaufaj mi.

-Widzę, że robicie co chcecie kiedy nie ma właścicieli w domu.

-Imprezy tutaj nie zrobię. Spokojnie.-kucnąłem przed dziewczyną, która siedziała na łóżku.-Czym chciałabyś się zająć? Jest dopiero 6 PM więc możemy jeszcze dużo rzeczy zrobić. Obejrzeć jakiś film, możemy pójść na basen, posiedzieć w ogrodzie. Może jesteś jeszcze głodna i masz ochotę coś przekąsić.

-Erick. Zrozum, że jest mi okropnie głupio tutaj przebywać. Gdyby to był twój dom to jeszcze okey ale to dom twojego pracodawcy! I ojca mojej uczennicy! To jest bardzo niezręczne.

-Wyluzuj trochę. Chodź. Sprawimy żebyś poczuła się jak w domu.-złapałem ją za rękę i zaprowadziłem do kuchni. Znalazłem w szafce kukurydzę i wsypałem do maszyny robiącej popcorn, którą Richard kupił Aaliyah.-Myśl jakie filmy chcesz obejrzeć. Zrobimy sobie maraton filmowy.-przesypałem popcorn do miski i wyciągnąłem napoje razem ze szklankami.

-Mogę przebrać się w piżamę w takim razie?-zapytała nieśmiało.

-Jasne. Sam zaraz pójdę.

Kwadrans później siedzieliśmy na kanapie w salonie zajadając się popcornem i oglądając komedię. Przez długi czas powstrzymywała się od śmiechu, więc postanowiłem wydusić z niej pozytywne emocje. Zacząłem ją łaskotać. Po dłuższej chwili bezlitosnych łaskotek w brzuch i stopy, dziewczyna wstała i uciekła za kanapę. Przeskoczyłem przez oparcie i zacząłem ją gonić. Biegaliśmy po całym parterze śmiejąc się i krzycząc. Złapałem ją kiedy próbowała wybiec z jadalni i objąłem od tyłu.

-Mam cię! 

-Nie łaskocz. Proszę.-śmiała się.

-No nie wiem, nie wiem.

-Proszę cię.-obróciła się twarzą do mnie.

Jej twarz była teraz bardzo blisko mojej. Wbiłem wzrok w jej uśmiechnięte usta. Z szerokim uśmiechem na twarzy wyglądała o wiele piękniej. Miałem ogromną ochotę ją teraz pocałować i z wielkim trudem się powstrzymywałem. 

-Powinnaś częściej się uśmiechać.-wyznałem patrząc się jej prosto w oczy. Zarumieniła się na moje słowa i odwróciła wzrok w drugą stronę.-Wiem, że ciężko jest zasłużyć na twój uśmiech ale zrobię wszystko żeby widzieć go na twojej twarzy jak najczęściej.-wypuściłem ją z objęć i poszedłem po lody do kuchni. Rozłożyłem do dwóch miseczek i wróciłem na kanapę, na której siedziała już dziewczyna. Przez resztę filmu tylko lekko się uśmiechała. Cieszyłem się, że chociaż tyle mogłem zobaczyć. Kiedy zobaczyłem napisy końcowe pobiegłem na górę po gitarę. W drodze do salonu szybko ją nastroiłem. Jej mina była bezcenna. Szok i niedowierzanie. Wyłączyłem telewizor i usiadłem na stoliku przed dziewczyną.

-Co ty robisz?

-Też się właśnie zastanawiam...-spojrzałem prosto w jej oczy i zacząłem grać melodię w wolniejszej wersji.

-Próbujesz mnie tym przekupić?-uśmiechnęła się ale za kilka sekund przybrała ponownie zszokowany wyraz twarzy. 

-Nos ponemos locos como te gusta a ti. Con una bomba de humo nos fugamos de aquí. Y así agarramos vuelo, que a todos le den celos. Honey, de tu lista yo soy el primero. Honey boo, nadie tiene más sex appeal que tú y por donde pasas eres el boom. Yo te quiero de primero, pa mí primero. Honey boo, nadie tiene más sex appeal que tú y por donde pasas eres el boom. Yo te quiero de primero, pa mí primero.

Po zakończonej piosence wstałem i odłożyłem gitarę na bok. Zebrałem naczynia i jak gdyby nigdy nic wyszedłem do kuchni. Po chwili dotarł do mnie krzyk dziewczyny.

-NIE PIERNICZ! TO JEST. JAKIŚ. ŻART! ERICK!

-To co byś chciała teraz porobić?-usiadłem obok na kanapie.

-Zaśpiewaj.

-Chcesz dla mnie zatańczyć? Naprawdę?-zacząłem się z nią droczyć.

-Nie. Ty masz zaśpiewać.

-Nie? Ale przecież znowu powiedziałaś, że chcesz dla mnie zatańczyć.-niespodziewanie zbliżyła się do mnie i chwyciła dłońmi moją twarz zbliżając do swojej bardzo, ale to bardzo blisko. Czułem jest ciepły oddech na ustach i zapach kwiatowych perfum. Myślałem, że zaraz zwariuję.

-Erick. Nie wkurzaj mnie. Masz dla mnie zaśpiewać.

-Ale ja lubię cię denerwować.-złapałem ją w talii jedną ręką, a drugą chwyciłem za podbródek. Tym razem nie potrafiłem się powstrzymać i pocałowałem jej delikatne usta. 

Oszołomiony wyczekiwaną chwilą oddałem kilka subtelnych pocałunków. Odchyliłem twarz i musnąłem palcem wargi dziewczyny. W dalszym ciągu miała zamknięte oczy. Uśmiechnąłem się i ponownie zasmakowałem ust szatynki. Byłem w niebie. Były cudowniejsze niż sobie wyobrażałem. 

Tylko je chcę całować do końca życia. Zdecydowanie tylko te.

-Możesz mi wytłumaczyć dlaczego nie potrafię przestać o tobie myśleć całymi dniami?-zapytałem szeptem w jej usta. Zamiast z odpowiedzią, spotkałem się z milczeniem. Dziewczyna zdjęła obie moje dłonie ze swojego ciała i wstała z kanapy. Przez cały czas śledziłem ją wzrokiem. Widziałem jej zakłopotanie. Nie wiedziała jak się zachować. Nie patrzyła na mnie nawet przez chwilę. Brzuch zaczął mnie boleć. Wolałem doświadczyć innej reakcji. Wstałem z sofy i cofałem się w stronę schodów.

-Erick...-przerwałem jej jak tylko zaczęła mówić.

-Nie. Wiesz co? Zapomnij o tym co powiedziałem. Zapomnij, że cię pocałowałem. Nie powinienem. Umm. Przepraszam. Śpij dobrze. Dobranoc.-posłałem wymuszony uśmiech i szybkim krokiem poszedłem do swojego pokoju. 

Rzuciłem się na łóżko i przykryłem twarz poduszką. Wściekłem się.

-Co sobie myślałeś idioto? Że rzuci ci się na szyje i kurwa wyzna, że też coś do ciebie czuje? Ten jeden jedyny raz kiedy poczułeś kurwa coś więcej i od razu na starcie musiałeś spierdolić. Gratulacje. Większego debila jak ty, nie ma na świecie.-mówiłem do siebie.

Długo próbowałem zasnąć. Ostatecznie o 1:40 AM wstałem z łóżka i postanowiłem się przewietrzyć. Nałożyłem długie dresy, bluzę z kapturem i wyszedłem z pokoju. Kiedy byłem już na ostatnim schodku zauważyłem Lilianę siedzącą skuloną na kanapie w salonie. Myślałem, że poszła spać. Było już dość późno. Podszedłem do niej bliżej i usiadłem na podłokietniku kanapy.

-Dlaczego nie śpisz?-zapytałem troskliwie.

-Nie jestem zmęczona. Powinnam wrócić do domu.-podniosła na mnie wzrok.

-Wolałbym żebyś została tutaj. Twój brat pewnie nadal jest w złym stanie. Być może nawet w gorszym.

-Muszę przy nim być. Jestem jego siostrą i powinnam go wspierać.

-Nawet jeżeli jest ryzyko, że zrobi tobie krzywdę?-kiwnęła głową.-Ale ja na to nie pozwolę. Nie narażę cię na niebezpieczeństwo przez głupotę Connora. Odwiozę cię do domu jak trochę się uspokoi. Napisz mu jakąś wiadomość i idź spać.-ruszyłem w stronę drzwi.

-Dokąd idziesz?-zatrzymałem się przed wejściem.

-Przejść się.

-Idę z tobą. Nie chcę zostać tutaj sama.-stanęła przede mną.

Nie rozumiałem jej zachowania. Odkąd ją pocałowałem nagle zrobiła się cicha i spokojna. Nie widziałem w niej tej zadziornej dziewczyny, która wtedy na mnie krzyczała i szalała za jazdą na motocyklu.

-Ubierz się. Nie możesz tak wyjść. Weź sobie spodnie i jakąś bluzę z garderoby. Poczekam tutaj.-powiedziałem patrząc w sufit.

Po 5 min Liliana wróciła ubrana w czarne leginsy i dużą czerwoną bluzę z kapturem. Wyszliśmy z domu i przekroczyliśmy bramę posiadłości. Włożyłem dłonie w kieszenie i szliśmy w milczeniu przez kilkanaście minut.

-Dwa lata temu zaczęłam się spotykać z pewnym chłopakiem.-przerwała ciszę nieśmiało. Zacząłem jej uważnie słuchać.-Byłam zapatrzona w niego jak w obrazek. Słodkie słówka, prezenciki, jeździliśmy w różne miejsca. Poświęciłam tej relacji mnóstwo czasu. Numer jeden w mojej głowie. Bajka skończyła się kiedy poszliśmy do łóżka i przestał się odzywać następnego dnia. Kiedy spotkaliśmy się przez przypadek na mieście, wyznał, że chodziło mu tylko o to żeby mnie przelecieć. Nie wyobrażasz sobie nawet ile łez przez niego wylałam. Ciężko jest mi zaufać komukolwiek. Kiedy powiedziałeś w salonie...co powiedziałeś... Ja nie wiem czy jestem w stanie zaufać tobie tym bardziej w tej kwestii.-zatrzymaliśmy się na środku leśnej ścieżki.-A chciałabym.

-Liliana, ja cały czas starałem się robić i zawsze będę robił wszystko żebyś mi zaufała. Widzę jak wiele tracę kiedy jesteś zamknięta w sobie i okropnie mi się to nie podoba. Kiedy się dzisiaj śmiałaś, myślałem, że zwariuję ze szczęścia. Zrobiłbym wszystko żeby uśmiech nie schodził z twojej twarzy. Naprawdę wszystko. Mogę zrobić z siebie idiotę przed wszystkimi, mogę rzucić wszystko i wyjechać z tobą gdzie tylko zechcesz. Chciałbym tylko żebyś była szczęśliwa i uwierzyła, że nie chcę cię skrzywdzić.-podszedłem do niej i wziąłem jej zmartwioną twarz w dłonie.

-Spraw żebym już się nie bała. Naucz mnie ufać na nowo Erick.-odpowiedziała cicho z wbitym we mnie wzrokiem.-To będzie trudne, ale jeżeli zależy ci na tym tak bardzo jak mówisz, to myślę, że powinieneś dać radę.

-Zrobię wszystko co w mojej mocy Lili.-uśmiechnąłem się i odsunąłem od dziewczyny mimo, że miałem wielką ochotę zatopić się w jej ustach.-Chcesz się jeszcze przejść czy wracamy do domu?

-Możemy jeszcze się przejść. Dawno nie miałam okazji wyrwać się z miasta na zwykły spacer.

Kilkanaście minut później przechodząc przez niewielki park napotkaliśmy dwóch mężczyzn. Stali spory kawałek od nas ale mimo wszystko zwrócili na nas uwagę. Spojrzałem na dziewczynę. Była przestraszona. Przeciągnąłem dziewczynę na swoją prawą stronę i złapałem ją za rękę. Czułem jak ciało szatynki drży.

-Spokojnie. Ze mną nic ci nie grozi.-wyszeptałem jej do ucha i pocałowałem ją w skroń. Niespełna 2 min później usłyszeliśmy za plecami zaczepki ludzi. Puściłem dziewczynę przed sobą i próbowałem zignorować nieprzychylne komentarze. 

-Daj nam swoją laleczkę. Niezła z niej dupa. Ciekawe czy w innym miejscu też jest taka gorąca. No daj nam ją wypróbować. Chodź do nas malutka. Zabawimy się.-z każdym ich słowem ciśnienie rosło mi coraz bardziej. W końcu nie wytrzymałem i odwróciłem się do nich twarzą. Chwyciłem wyższego z nich i przyciskając go do drzewa, zadałem kilka ciosów w twarz. W tym samym momencie jego znajomy próbował mnie zaatakować ale kopnąłem go w brzuch wyciągając szybko nogę w tył. Przez chwilę miałem go z głowy. Pierwszemu z nich przywaliłem jeszcze kilka razy kolanem w brzuch i łokciem porządnie w twarz. Kiedy osunął się na ziemię odwróciłem się do drugiego. 

-Erick on ma nóż!-usłyszałem krzyk dziewczyny i w tym samym momencie zobaczyłem biegnącego na mnie mężczyznę.

Zrobiłem kilka uników i w odpowiednim momencie kopnąłem go w dłoń, w której trzymał ostry przedmiot. Niestety straciłem przez to równowagę, co wykorzystał przeciwnik i tym razem to ja przyjmowałem bolesne uderzenia. Po chwili usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła i zobaczyłem opadającego na bok mężczyznę. Skierowałem swój wzrok na przestraszoną Lilianę, która trzymała resztki szkła w dłoni. Z niewielkimi trudnościami wstałem z ziemi i podszedłem do niej. 

-Nic ci nie jest?-zapytałem słabym głosem. Założyłem jej włosy za ucho i przyłożyłem do policzka obolałą dłoń.

-Za-za-zabiłam go. Erick ja go zab-b-biłam.-wskazała na mężczyznę leżącego na ziemi. Powoli podszedłem do niego i sprawdziłem puls. Człowiek na szczęście żył. Rozejrzałem się dookoła. Drugiego nigdzie nie było. Powstrzymując się od jęczenia z bólu, wróciłem do dziewczyny i wyjąłem z jej dłoni resztkę butelki.

-Żyje. Mocno oberwał ale nic mu nie jest. Skaleczyłaś się. Musimy opatrzyć dłoń.- nie dałem rady dłużej stać na nogach więc usiadłem na ławce, która znajdowała się obok nas. Nie minęło kilka sekund i dziewczyna usiadła obok mnie.

-Jesteś okropnie poobijany.-zaczęła przeglądać moje dłonie i twarz.-Dasz radę dojść do domu?

-Nic mi nie jest.-uśmiechnąłem się lekko żeby nie martwić dziewczyny.-Ważne, że tobie nie zrobili krzywdy.

-Nie gadaj głupot. Musimy szybko zająć się twoimi ranami. Wstań. Pomogę ci.-chwyciła mnie za dłoń.

-Sam dam radę. Spokojnie.

-Czy ty siebie słyszysz? Zobacz w jakim jesteś stanie. Nie zrobisz nawet kilku kroków samodzielnie.-zaczęła na mnie krzyczeć. 

Oparłem ramię na jej szyi i powolnym krokiem ruszyliśmy do domu. Zajęło nam to dużo więcej czasu niż poprzednio. W trakcie zatrzymywaliśmy się wiele razy żeby trochę odsapnąć. Kilka minut przed 4 AM przyszliśmy do domu. O własnych już siłach ale nadal obserwowany przez Lilianę poszedłem do kuchni i przeszukałem szafkę z lekami. Wziąłem odpowiednie rzeczy i położyłem je na blacie.

-Pokaż dłoń.-odezwałem się do dziewczyny.

-Nie ma mowy. Najpierw trzeba opatrzyć twoją twarz.-zaczęła przeglądać wyciągnięte przeze mnie medykamenty.

-Liliana powiedziałem pokaż tą rękę.-delikatnie podniosłem głos i obróciłem twarzą do siebie.

-Nie to jest teraz najważniejsze. Nie rozumiesz?

Resztkami sił podniosłem dziewczynę i posadziłem ją na blacie, przy którym staliśmy. Szybko pożałowałem tej decyzji. Skuliłem się i oparłem głowę na jej kolanie łapiąc się za o wiele bardziej bolący brzuch. Szybko poczułem jej dłonie na mojej głowie i karku.

-Erick? Wszystko w porządku? Co ja mówię. Wiadomo, że nic nie jest w porządku. Ale jestem głupia. Bardzo cię boli?-zaczęła mówić szybko i niewyraźnie. Kiedy ból trochę osłabł, podniosłem głowę i odezwałem się do szatynki.

-Nie jesteś głupia. Jasne? I proszę cię, pozwól mi najpierw zająć się twoją ręką.-odparłem chłodno. Zdenerwowałem się, że nie potrafiłem obronić dziewczyny i przeze mnie się skaleczyła. Chwilę wcześniej mówiłem, że nic jej przy mnie nie grozi, a później musiała mi pomagać z napastnikiem.

Teraz pewnie myśli, że jesteś beznadziejnym kretynem, który nie dość, że nie potrafi obronić samego siebie, to jeszcze potrzebuje pomocy kobiety. Zabłysnąłeś cioto.

-Będzie szczypało ale muszę odkazić ranki. Drobinki szkła z pewnością się tam dostały.-odparłem nie patrząc na dziewczynę. Kiedy polałem ranę, lekko syknęła i zagryzła wskazujący palec. Drugą dawkę przyjęła dużo lepiej. Owinąłem dłoń bandażem dwa razy i zawiązałem kokardkę.-Już. Możesz iść spać.-pokręciła głową.

-Jeszcze ty potrzebujesz pomocy. Wyglądasz jak jedno wielkie nieszczęście. Rozcięta brew, usta, rozbity nos i duży siniak na oku.-chwyciła mój podbródek i przyjrzała się mojej twarzy.

-Poradzę sobie. Ty idź już do łóżka. Jest bardzo późno.

-Co z tego? To moja wina więc jestem zobowiązana się tobą zająć. Poza tym nie chcę cię tak zostawiać.-nasączyła wacik preparatem i czekała aż do niej podejdę. Zatrzymałem się między jej nogami i oparłem dłonie o blat po obu stronach jej ciała. Dzięki temu nasze twarzy były na tej samej wysokości, co ułatwiało dziewczynie wykonywane czynności. Przez cały czas przyglądałem się jak ze skupieniem i starannością przemywa moje rany. Robiła to z ogromną delikatnością. Zwróciłem uwagę, że przez cały czas miała lekko wystawiony język z prawej strony, co wydało mi się bardzo urocze.

-Nie jesteś niczemu winna.-skomentowałem w końcu jej wypowiedź.-To ja ciebie nie obroniłem. Zawaliłem po całości. Przepraszam.-westchnąłem i spuściłem wzrok na dół.

-Nie mów tak. Spisałeś się idealnie. Miałeś po prostu pecha. Zrobiłeś wszystko co mogłeś.

-Powiedz wprost, że jestem żałosny, a nie owijasz w bawełnę, ok?-powiedziałem z pretensją w głosie.

-Ale ja tak nie uważam.-uniosłem brew.-Ja naprawdę tak nie uważam. Jestem tobie wdzięczna, że stanąłeś w mojej obronie. Dziękuję.-uśmiechnęła się.

-Dlaczego się uśmiechasz?-zapytałem nie wierząc w szczerość jej uśmiechu.

-A nie tego właśnie chciałeś?-skrzywiła się.

-Chciałem ale...szczerego, a nie wymuszonego żebym poczuł się lepiej.

-Dlaczego uważasz, że nie był szczery?-wstała z blatu i posprzątała środki do szafki. Ja wyrzuciłem zużyte waciki i papierki.

-Bo kiedy szczerze się uśmiechasz, błysk pojawia się w twoich oczach, a policzki unoszą się szaleńczo do góry.-zawstydziła się.-Czyli całkowicie inaczej niż tym razem.-nastała między nami chwila ciszy.-Chodź. Odprowadzę cię do pokoju.

Przepuściłem dziewczynę pierwszą i po ponad minucie staliśmy przed pokojem Melissy.

-Jak wstanę to poproszę Alice żeby przyniosła ci potrzebne kosmetyki. Teraz już nie będę jej budził. Jakby się coś działo to dzwoń do mnie lub po prostu wyjdź na korytarz i krzycz. Tak będzie szybciej. Zanim byś mnie znalazła to zapomniałabyś o sprawie.-lekko się uśmiechnąłem.-Dobranoc. Śpij dobrze.

-Dobranoc.

Obróciłem się na pięcie i powoli ruszyłem w stronę swojego pokoju.

-Erick!-usłyszałem nagle krzyk dziewczyny. Odwróciłem się i spojrzałem pytającym wzrokiem. Podeszła do mnie nieśmiało.-O co chodzi?

Niespodziewanie Liliana stanęła na palcach, położyła dłonie na moich policzkach i złączyła nasze usta w czułym pocałunku. Objąłem ją w talii i przyciągnąłem do siebie. Dreszcz, a później fala gorąca przeszły przez moje ciało. Czułem się bosko z dotykiem jej ust. Nawet ranka na wardze nie dawała o sobie znaku. Całe moje ciało poddało się słodyczy, którą teraz mi przekazywała. Po zakończonym pocałunku, nasze spojrzenia spotkały się. Dostrzegłem w jej oczach wspomniany wcześniej błysk i radość.

-Dziękuję za wszystko. Śpij dobrze.-rozluźniła się z mojego uścisku i poszła do "swojego" pokoju. Jeszcze przez długą chwilę stałem w bezruchu na korytarzu i analizowałem zaistniałą sytuację. Podrapałem się po karku i z szerokim uśmiechem na twarzy poszedłem do swojej sypialni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro