04.| W Nowym Orleanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

        Wszyscy spojrzeli na siebie, kiedy zebrali się przed rezydencją Salvatorów. Mieli przygotowane bagaże, które zapakowali do dwóch samochodów. 

        — Wszyscy wyglądają, jakby mieli się spotkać zaraz z wojną — Kol przemówił, zakładając ramiona razem, spoglądając na wszystkich, którzy nie wyglądali na zadowolonych z wycieczki — ach tak, to moja rodzina sprawia, że myśl o nich, powoduje niechęć.

        Bonnie przewróciła oczami, gdy wsadzała do bagażnika torbę z księgami do magii swojej babci. Czasem potrafił być, tak jak Kol, nieznośny i mówiący wszystko co myślał. Mówił różne komentarze, które nie były potrzebne. Rzucał głupimi żartami, ale właśnie taki był od zawsze Kol. Lubił to, kim był i nawet nie myślał, żeby się zmienić, bo zakochał się w czarownicy, ale Bennett nie chciała, żeby stał się inny. Dostrzegła w nim coś, czego inni nie widzieli. Poznała go lepiej, zaprzyjaźniła się z nim, a potem zakochała.

        — Jedziemy na lotnisko, gdzie mamy lot do Nowego Orleanu. To wydaje się łatwe — stwierdziła Elena, patrząc na swoich przyjaciół. — Co może pójść nie tak?

        — To Mikaelsonowie są nie tak — wymruczał Damon, opierając o swoje auto. — Nie zapominajmy, że to przez nich jest wiele problemów. Tam gdzie oni, tam zawsze jakieś kłopoty. Już tak oni działają, a teraz wciągnęli to Caroline, ale nie sądzę, żeby jej się nie podobało. Musiał nadejść ten czas, gdy się przyzna przed wielkim wilczkiem K.

        — Nie znam Mikaelsonów, ale chętnie ich poznam, szczególnie pewną blond bombę. — Damon zmarszczył brwi, słysząc nowy głos, wśród grupy.

        — Kiedy wspomniałem o Rebece? I co tutaj robisz, Enzo? — zapytał starszy Salvatore, kiedy obserwował nowego gościa ze swoim bagażem.

        Enzo uśmiechnął się, widząc zdezorientowane spojrzenia, szczególnie był zadowolony, gdy widział ponury wzrok Stefana. Nie cierpiał go, co było odwzajemnione. Blondyn i brunet nie przypadli sobie do gustu od samego początku, gdy tylko Damon o nim wspomniał, kiedy oboje siedzieli w więzieniu Augustianów. 

        — Gdy pijesz, dużo mówisz — poinformował swojego starego kumpla, a drugi wampir kiwnął głową, przyznając się, że to prawda. — Nie zaproszono mnie do zabawy. Czuję się okropnie, że zapomnieliście o mnie. — Przyłożył rękę do klatki piersiowej, udając, że właśnie złamano mu serce.

        — Mikaelsonowie i zabawa, to odległa definicja. Tam gdzie oni, nie ma zabawy — wyznała Elena, stając obok Bonnie.

        — Czuję się obrażony. Jestem najzabawniejszym Mikaelsonem — odezwał się Kol. — Bonnie, kochanie, możesz uświadomić swoją przyjaciółkę, Elenę, że jestem najzabawniejszy? Byłbym wdzięczny. — Ale Bonnie go zignorowała. — Ranisz moje martwe serce.

        — Powinniśmy już wsiadać, bo spóźnimy się na samolot — stwierdził Stefan, przypominając wszystkim, że już nadszedł ich czas.

        — Bracie, samolot może na nas poczekać. — Zadowolony Damon objął ramieniem swojego młodszego braciszka. Stefan zmarszczył brwi, kiedy na niego spoglądał.

        — Co zrobiłeś?

        — Ja? Dlaczego sądzisz, że coś zrobiłem?

        — Bo jesteś Damon, twoje imię mówi, że musiałeś coś zrobić.

        — Damon? — Elena założyła ramiona razem, spoglądając z uniesioną brwią na wampira. — Powiedz, co zrobiłeś.

        — Skoro musimy lecieć do Nowego Orleanu przez pierwotnych, to pomyślałem, że to na ich koszt powinno wszystko pójść. Zmusiłem parę ludzi, żeby dostarczyli nam samolot Mikaelsonów. — Damon uśmiechnął się chytrze. — Zanim coś powiesz, przemyślałem to i doszedłem do wniosku, że Blondi złagodzi dla nas pewnego wilczka, który z pewnością nie lubi, gdy dotyka się jego zabawek.

        — Nie będę obstawiał za ciebie karku, jeśli Klaus zechce cię zabić — stwierdził Stefan, wsiadając do swojego czerwonego samochodu, a Bonnie usiadła obok niego. Elena i Enzo wybrali pojazd Damona.

        — Co tutaj robi heretyczka? — spytał Salvotore, gdy ujrzał brązowe włosy ex Stefana, która podążała właśnie do posiadłości. Blondyn wzruszył ramionami, ale mimowolnie się uśmiechnął, spoglądając w lusterku wstecznym na dziewczynę.

        — Nie jestem tutaj z twojego powodu, jestem tutaj dla Stefana — oznajmiła Valerie, patrząc uważnie na Damona, a w jednej ręce trzymając swoją torbę z ubraniami. — Mogę być potrzebna.

        Ciemnowłosy przemyślał jej słowa, a po chwili kiwnął głową, zgadzając się na kolejnego uczestnika podróży. Wskazał na samochód swojego brata, a potem dodał:

        — Jedziesz ze Stefanem. Nie mam ochoty spędzać czasu z tobą.

        — I vice versa.

***

        Caroline siedziała w kuchni na blacie, wymachując nogami, gdy piła z woreczka. Była spragniona, a do tego cieszyła się, że znalazła w lodówce swoją ulubioną grupę krwi. Domyślała się, że to była sprawka Klausa. Gdy się obudziła, zobaczyła w szafie nowe ubrania, zapełnił jej garderobę odzieżą, które jeszcze posiadały nieoderwane metki. Nie wiedziała, kiedy je kupił, ale nie myślała o tym za dużo, była zadowolona, że ma w co się ubrać. Dostrzegła też inne rzeczy, które byłyby jej przydatne, jak ładowarka do telefonu, a potem dostrzegła ulubiony smak krwi.

        Wciąż miała w głowie jego słowa z wczorajszego wieczora. Nie mogła pojąć, że miał tak wiele powodów, żeby ją zauważyć. Zawsze była numerem drugim, nawet dla przyjaciół, ale u Klausa była na pierwszym miejscu. Przyjechał kilka kilometrów, żeby tylko zapewnić, że blondynka jest bezpieczna. Zrobiłby dla niej wszystko, nawet porzuciłby ją, gdyby tylko tego chciała.

        — Dzień dobry, panno Forbes.

        Z jej myśli wyciągnął ją głos pewnego Mikaelsona. Podniosła głowę i dostrzegła Elijah'ę, który grzecznie kiwnął jej głową na powitanie.

        — Dzień dobry, Elijah — powiedziała. — Proszę, mów do mnie tylko Caroline. Panna Forbes wydaje się zbyt poważnie.

        — W porządku, Caroline. — Uśmiechnęła się delikatnie do niego, gdy postanowił jej się posłuchać. — Dobrze spałaś?

        — Tak, macie wygodne łóżka. To coś innego, niż materace w Collegu. Nawet spałam spokojnie, mimo że mam na głowie szaloną byłą twojego brata. Może to przez barierę, którą Freya wniosła. — Caroline wzruszyła ramionami.

        — Moja siostra jest bardzo potężną czarownicą, nikt nie dostanie się do domu, więc możesz być spokojna, a do tego, Niklaus zrobi wszystko, żeby nic ci się nie stało.

        — Mówił to już wczoraj. Jestem pewna, że to zrobi, ale nie potrzebuję, żeby mnie ratował za każdym razem. Potrafię sobie poradzić, gdy chodzi o niebezpieczeństwo.

        — Jestem pewny, że tak, ale Aurora ma prawie tyle samo lat, co moja rodzina. Jest potężna, a do tego niebezpieczna i szalona. W pojedynkę nie dałabyś rady z nią.

        — Nie planuję iść na samobójcą misję, do tego jest potrzebny plan, którego nie mamy. I kto powiedział, że jestem sama? Mam przyjaciół.

        — To dobrze, że myślisz pozytywnie. — Elijah uśmiechnął się miło do Caroline, a następnie opuścił pomieszczenie, pozwalając wejść Niklausowi, z którym wcześniej się przywitał.

        — Witaj, kochanie — powiedział Klaus, a jego kąciki ust uniosły się w górę, gdy tylko ją zobaczył.

        — Dzień dobry, Klaus. — Caroline założyła pasmo jasnych włosów za ucho, z nieśmiałością przyglądając się, gdy wampir wyciągał z lodówki krew. 

        W pomieszczeniu panowała dziwna atmosfera ze strony blondynki. Nie wiedziała, co powinna zrobić, po wczorajszej rozmowie, która była uczuciowa. Jednak pochlebiało jej, że tak właśnie działa na mieszańca, mimo że nie chciała, żeby między nimi zapanowały uczucia, które nie powinny być wokół nich, ale od zawsze mogła poczuć między nimi napięcie seksualne, mimowolnie, że wcześniej była z Tylerem. Nie mogła się powstrzymać, żeby nie myśleć o pierwotnym, nawet gdy miała chłopaka. Pragnęła go, ale to było coś innego niż miłość. Nie musiało się pogłębiać miłości od pożądania, bo to były dwa inne słowa, ale Caroline dobrze wiedziała, że to nie tylko chęć spania z Klausem, a zostanie z nim na wieczność. Czuła dreszcz, gdy tylko pomyślała o świecie, który mógłby pokazać jej Niklaus i to powodowało, że miała chwilę słabości, żeby spakować się i odwiedzić go w Nowym Orleanie. Wiedziała, że mogłaby z kimś innym wyruszyć w podróż, ale wiedziała, że to nie byłoby to samo, co z Mikaelsonem. Mogłaby pojechać na przykład do Rzymu z Enzo. Byłby świetnym przyjacielem do takiej wycieczki. Odwiedzaliby muzea, ale Caroline ciągle myślałaby, co powiedziałaby pewna hybryda o danym przedmiocie, który znajdowałby się za gablotką. Pewnie miałby tysiąc opowieści, które zafascynowałyby Forbes, ale Klaus był zły, zabił ciotkę Eleny, matkę Tylera. Nie może kochać potwora, który wyrządził tyle okropnego w jej miasteczku.

        — Powiadomiono mnie, że właśnie wystartował samolot, który należy do mojej rodziny. Wszyscy członkowie są w Orleanie. Podejrzewam, że to twoi przyjaciele, kochanie. — Wampirzyca była zaskoczona z nowymi informacjami, ale po chwili pokręciła oczami, myśląc, kto wpadł na pomysł, żeby przejąć samolot pierwotnych.

        — Jestem pewna, że to sprawka Damona — oznajmiła.

        — Za godzinę samolot wyląduje na lotnisku. Wysłałem już kogoś, żeby ich odebrał.

        — Nie zabije ich, prawda? — spytała Caroline, unosząc brew.

        — Nie, przydadzą się żywi. Muszę zabić Aurorę i jej brata, a twoi przyjaciele mogą być przydatni.

        — Obiecujesz, że nikogo nie zabijesz, nawet Damona?

        — Za kogo mnie masz, kochanie? — Jasnowłosa uniosła do góry brew, czekając na prawidłową odpowiedź. — Możesz być pewna, że nikogo nie zabiję z twoich przyjaciół, nawet Damona. Jednak nie mogę obiecać, że nic im się nie stanie, gdy będą przebywać w Nowym Orleanie. Nie będę ich chronił, chronię tylko ciebie.

        — Jesteś takim jaskiniowcem! Chronię tylko ciebie. Może w twojej wiosce chroniło się kobiety, ale w dwudziestym pierwszym wieku, kobiety same potrafią o siebie zadbać. Widzisz, jak się rozwinęły prawa dla kobiet, jaskiniowcu? — Na ostatnie słowo lekko zachichotała, nie mogąc się powstrzymać, widząc oburzoną twarz pierwotnego.

        — Nie jestem jaskiniowcem.

        — Jesteś i do tego masz prastary tyłek! — Uniósł z ciekawością brew, słysząc jej odpowiedź.

        — Prastary tyłek? W lesie ci on nie przeszkadzał — powiedział, uśmiechając się z ognikami w oczach. Był rozbawiony, widząc jej zażenowanie.

***

        — Witamy w Nowym Orleanie, gdzie nasza Blondi ma popyt na pewnego złego wilczka. Pierwotna hybryda może czasem być niebezpieczna, ale jeśli trzymasz się z Blondi, nic ci nie może się stać. — Damon przemówił, gdy tylko otworzyli drzwi od samolotu i wyszedł. — Może to nie dotyczy Valerii, bo Blondi nie przepada za nią za werbalne zaklęcie.

        — Potrafię się o siebie zadbać — przemówiła Valerii, spoglądając krytycznie na Damona. — Nie potrzebuję pomocy Caroline, żeby poradzić sobie.

        — Nie wiem, czy słyszałaś o pierwotnej hybrydzie. Zanim zamknęli ciebie, moją matkę i jej chorą rodzinkę w więziennym świecie, Klaus Mikaelson nie był wtedy hybrydą. Może to imię coś ci mówi? Klaus? Nie? Nie?! — Ciemnowłosy pokręcił głową, widząc zdezorientowaną minę byłej jego brata. — Będziesz stracona. Żeby nie słyszeć o pierwotnej rodzinie?

        — Sam nie wiedziałeś o Mikaelsonach, zanim Klaus nie przybył do Mystic Falls, żeby złamać klątwę — oznajmił Stefan, poklepując starszego brata po ramieniu.

        — To chyba do was — powiedział Enzo, kiedy zauważył ciemnoskórego mężczyznę, który trzymał kartkę z napisem: "Grupa Scooby-Doo z Mystic Falls".

        — Klaus nigdy nas nie lubił — odparł Damon, krzywiąc się, gdy tylko przeczytał kartkę. — Nawet nie może wymyślić kreatywnej nazwy! Damon i reszta! To jest interesująca nazwa!

        — Zamknij się, Damon! — powiedziała Bonnie, niepewnie wpatrując się w wampira, który opierał się o samochód. — Czy ktoś go zna? Czy to od Klausa?

        — Nazywa się Marcellus. Dwieście lat temu, Nik znalazł go i uwolnił z niewolnictwa. Wychował go jak syna, a potem przemienił w wampira. Wszyscy wtedy mieszkaliśmy w Nowym Orleanie, ale nasz ojciec wygonił nas z tego miejsca, spalając miasto. Wszyscy sądziliśmy, że Marcellus zginął, ale jak widzę, trzyma się dobrze — przemówił Kol, był niezadowolony, że znowu widział wychowanka swojego brata. Nigdy go nie lubił. — Jaka szkoda, że przetrwał — oznajmił do siebie, gdy reszta grupy kierowała się w stronę wampira.

        — Jesteście znajomymi Klausa? — zapytał Marcel.

        — Znajomymi? Raczej jesteśmy wrogami z białą flagą — odparł Damon.

        Enzo wyciągnął długopis, który nosił cały czas, gdy przebywał z Caroline. Wampirzyca zawsze miała chęć, żeby spisać wszystko na kartce, a Lorenzo miał wszystko, co potrzebowałaby. Spojrzał na kartkę, którą miał Marcel i dopisał parę własnych zdań, przez co napis wychodził: "Grupa Scooby-Doo z Mystic Falls i Enzo z Anglii".

        — Nie lubię być porównywany z nimi. Ja tylko się przyjaźnię z złotowłosą, na którą Klaus ma obsesję — wyjaśnił Lorenzo, uśmiechając się.

        — Camille? — Marcel zadał pytanie, zaskakując wszystkich z Mystic Falls.

        — Camille? Nie. Caroline, taka blondynka, którą porwał twój przyjaciel. Damon mówi, że to kiedyś musiało się stać — rzekł Enzo.

        — Klaus znalazł sobie zastępstwo? — Zaśmiał się Damon. — Chcę poznać Camille. Kim ona jest? Wampir? Czarownica? Wilk?

        — Cami jest człowiekiem.

        — Klaus ma popyt na człowieka? Co się dzieje z tym wszechświatem?

        — Może powinniśmy już jechać? — Stefan wtrącił się. — Mamy pewną sprawę do załatwienia z Klausem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro