Rozdział III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłem się wcześnie rano. Nawet Mały jeszcze spał. W mojej głowie było tylko pytanie kto to Antonio Fiumar i jaki on ma związek z porwaniem. Za jakąś godzinę pojadę do ojca. Może on coś wie. Jednak przez ten czas muszę coś ze sobą zrobić. Wstałem z łóżka i udałem się prosto do kuchni. Od dwóch dni nie jadłem nic bardziej sycącego. Otworzyłem lodówkę i wyjąłem z niej jajka. Jajecznica zawsze to coś lepszego niż jakieś jogurty, którymi uzupełniałem przez te dwa dni kalorie. Gdy już miałem gotową jajecznicę, zabrałem się jeszcze szybko za tosty. W tym czasie do kuchni przybiegł Mały.

-Co wyczułeś zapachy i od razu przybiegłeś? - lekko się uśmiechnąłem - Niestety dla ciebie mam tylko karmę.

Wziąłem słoik i wsypałem mu ją do miski. Sam też zabrałem się za swoje śniadanie. Po dziesięciu minutach mój talerz był już pusty. Muszę przyznać, że potrzebowałem jakiegoś większego posiłku. Włożyłem naczynia do zmywarki i udałem się do łazienki wziąć szybki prysznic.

Założyłem na siebie czarne jeansy oraz tego samego koloru bluzę, dodatkowo jeszcze kurtka i razem z Małym wyszedłem na chwilę, na dwór. Na pewno on też musi załatwić swoje potrzeby i grzecznie czekał aż wyjdziemy, żeby nie robić tego w domu.

Po chwili spaceru, tak jak myślałem - zrobił wszystko co musiał. Mogliśmy już wracać do domu. Gdy tylko przekroczyliśmy próg mojego mieszkania, odpiąłem jego smycz, którą następnie odwiesiłem na wieszak. Poszedłem za nim w głąb mieszkania i zawołałem go do mnie.

-Proszę Cię Mały. Teraz musisz być grzeczny. - schyliłem się do psiaka - Muszę jechać do mojego taty. Mam pewne informacje, które mogą pomóc w znalezieniu twojej mamy. - pogłaskałem go za uchem, a ten spojrzał na mnie jakby wszystko zrozumiał - Nie wiem jak mi długo to zajmie, więc tam masz mate. Tak więc bądź grzeczny.

Pogłaskałem go ostatni raz. Wziąłem klucze z szafki i udałem się do mojego garażu. Gdy już w nim byłem, zatrzymałem się koło mojego czarnego cuda. A może jednak by nim pojechać? Długo się nad tym nie zastanawiałem. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer Dylana. Kilka sygnałów i usłyszałem jego głos po drugiej stronie.

-Co się dzieje bracie? - zapytał lekko zaniepokojony.

-Jadę właśnie do ojca. Bądźcie tam najszybciej jak to możliwe. Mam informacje, które mogą się nam przydać.

-Dobra to za moment ruszamy. - oznajmił - Uważaj na siebie. Do zobaczenia.

-No do później. - rzuciłem szybko, po czym się rozłączyłem.

Schowałem telefon do kieszeni kurtki, przy okazji wyjmując kluczki do ścigacza. Sięgnąłem po kask, który wczoraj odstawiłem na szafkę. Usiadłem na maszynę i po chwili wyjechałem z garaży. Na szczęście pogoda mi sprzyjała. Dodałem gazu i znowu poczułem tą adrenaline. Może jednak bym do tego wrócił? Przyspieszyłem jeszcze bardziej, płynnie wyprzedzając wszystkie pojazdy przede mną. Zostało mi jeszcze trochę drogi, żeby być na miejscu.

*****

Dotarłem pod dom ojca. Zdjąłem kask i udałem się do środka. W progu przywitała mnie ochrona. Przed gabinetem stało dwóch goryli taty. Gdy tylko mnie zobaczyli - otworzyli drzwi i wpuścili do środka.

-Cześć tato.

-Witaj synu. Dowiedziałeś się czego więcej?

-Tak. Znaczy się możliwe. Poczekajmy tylko, aż chłopacy przyjadą. Powinni być za jakieś dziesięć minut.

-Dobrze. Chcesz to idź się z mamą przywitać. Bardzo się o ciebie martwi.

Zgodziłem się na ten pomysł i udałem prosto do kuchni, z której słyszałem głos mamy. Gdy tylko przekroczyłem jej próg zobaczyłem w środku również panią Evans. Ten widok mnie lekko zadziwił, tym bardziej, że nigdzie nie widziałem Pana George'a. W końcu wzrok mamy padł na mojej osobie.

-Synu! - od razu do mnie podbiegła i przytuliła.

-Cześć mamo. Dzień dobry pani Evans.

-Mówiłam Ci coś synu. - podeszła i równieżnie mnie przytuliła - Jak się trzymasz?

-Trochę lepiej, ale dopiero poczuje się dobrze, gdy będę miał ją znowu obok. - przyznałem posyłając im słaby uśmiech.

-W to nie wątpię. A macie coś nowego? - zapytała moja mama.

-Czegoś się dowiedziałem, ale czekam na chłopaków. Wtedy wszystko powiem. - rozejrzałem się po salonie - A gdzie pan Evans?

-Miał pewną sprawę do załatwienia. Wczoraj wieczorem, razem z Patricem musieli wyjechać, ale za niedługo powinni wrócić.

Kiwnąłem potwierdzająco głową na jej słowa. Ciekawe czy ma to związek z Lily, czy może jednak jakieś interesy.

-Będę wracał już do ojca. Chłopacy powinni już być.

Obie kobiety mnie przytuliły po czym pozwoliły mi wrócić do gabinetu. Tak jak myślałem - chłopacy już tam byli. Gdy tylko spojrzałem na ich miny, coś mi nie pasowało. Byli naprawdę wkurzeni i to chyba na mnie. Zwłaszcza Dylan.

-Czy mogę wiedzieć, dlaczego mordujecie mnie wzrokiem? - przerywałem ciszę, która zapadła, gdy tylko wszedłem do środka.

-Josh, czy możesz mi łaskawie wytłumaczyć co tu robi twoja Czarna Ninja?! - Dylan wręcz krzyknął.

-Przyjechałem na niej. - oznajmiłem.

-Ale chyba nie chcesz nam powiedzieć, że masz zamiar do tego znowu wrócić? - zapytał Leo spokojnym głosem.

-Nie no gdzie. - nie powiem im, że się nad tym zastanawiałem. Preczej by mnie zabili niż mi na to pozwolili.

-Masz szczęście. Nie chcę znowu oglądać mojego syna w szpitalu.

-Wiem tato.

Wypadek w ostatnim wyścigu też był powodem mojej rezygnacji. Trzy lata temu, brałem udział w wyścigu, który był ustawiony. Nie było ważne czy będę miał pierwsze miejsce. Za sam udział była konkretna suma pieniędzy. Pod koniec trasy ktoś podjechał mi pod motor, tym samym ja straciłem równowagę. Prędkość była na tyle szybka, że przez upadek miałem złamaną nogę i lekki wstrząs mózgu. Spędziłem kilka dni w szpitalu. Od tego czasu nie wsiadałem na mojego ścigacza. I też nadal nie wiem kto zlecił sabotowanie mnie. Mimo wszystko chciałem swojej kasy. Poszedłem po nią do Flina, ale ten oczywiście mnie oszukał. Wziął całą kasę dla siebie.

-I niech zgadnę. - zaczął Dylan - Ta informacja ma coś wspólnego z Ninja, a raczej z Flinem.

-I tu mnie masz. - Dylan głośno wypuścił powietrze, a ja kontynuowałem - Nie wiem skąd on wiedział, że Lily została porwana. Jeden wygrany wyścig i miał mi powiedzieć wszystko co wie na ten temat. Musiałem się zgodzić. Mimo tych trzech lat nie zapomniałem jak się jeździ. Wygrałem wyścig, więc musiał dotrzymać umowy. Może trochę pod przymusem. - dodałem trochę ciszej.

-Jakim znowu przymusem? - zapytał Eliot.

-Nie ważne. - zakryłem swoją prawą dłoń, na której moje kosteczki były w definitywnie gorszym stanie - Ważne jest to co mi powiedział. Antoni Fiumar. Mówi wam to coś może?

-Antonio Fiumar. - powtórzył cicho mój ojciec - Przypomnijcie mi co było napisane na tamtej wizytówce.

-F.C. - oznajmił Tom.

W tym momencie zacząłem kojarzyć fakty. Czy to jest możliwe? I czy naprawdę musiałem usłyszeć te dwie rzeczy z ust kogoś innego, żeby to zrozumieć?

-Fiumar Company. Tato... - spojrzałem na niego - Czy jest taka firma?

-Nie jestem pewien, ale jest to możliwe.

Tata zaczął szukać coś w swoim laptopie. Wszyscy staliśmy w miejscu nie wiedząc, czy to naprawdę może być to. Nagle ciszę przewał huk drzwi do gabinetu ojca.

-Antonio Fiumar! - krzyknął Patric, gdy tylko znalazł się w środku - On...

Próbował dokończyć swoje zdanie, lecz był za bardzo zdyszany. Chwilę po nim do gabinetu wszedł pan Evans.

-Fiumar Company. F.C. to skrót firmy Antonio.

-Czy Pan chce nam powiedzieć, że zna tego człowieka? - zapytałem niepewnie.

-Niestety tak. Oni spowodowali tamten wypadek. Gdy zginęli moi rodzice, wygnałem ich. Mieli tu więcej nie wracać. Musieli dowiedzieć się, że Lily ma przejąć w spadku wszystko po dziadku. Znowu zapragnęli odebrać nam władze. - skończył trochę ciszej niż zaczął.

-Czyli porwali moją siostrę, bo chcą żeby oddała im władze?

-Na to wygląda. Oni są nieobliczalni. Mój ojciec nie chciał im jej oddać i zepchneli go w przepaść. Są zasady, nie mogą zabić kobiety. - przełknął głośno ślinę - Ale nie wiem czy będą tego przestrzegać.

-Dobra, ale już wiemy przynajmniej kto to zrobił. - oznajmił Leo - Teraz wystarczy ich znaleźć.

-A to w tym wszystkim będzie najtrudniejsze. - odezwał się Patric - Są jednymi z bardziej pilnowanych osób. Nie da się ich od tak znaleźć, namierzyć, a co dopiero zbliżyć żeby zaatakować.

-Leo może zobacz kamery. - zaproponował mój tata - A ty Patric pogadaj ze swoimi ludźmi. Im szybciej ją znajdziemy, tym lepiej. Musi być bezpieczna, nie wiemy ile ona jeszcze może wytrzymać.

Na samą myśl zaciska mi się gardło. Boję się w jakim jest stanie. Co jeśli ma coś połamane? Prawda, że są zasady i nie możemy zabijać kobiet, ani dzieci. Niestety to nie wyklucza różnego rodzaju okaleczania. Znowu poczułem ucisk w gardle. Promyczku proszę bądź silna.

Leo razem z Tomem wyszli z gabinetu ojca i udali się do pokoju obok. Patric poszedł w ich ślady. Musi pogadać ze swoimi ludźmi. Może ktoś coś widział lub wie coś więcej, w końcu większe samochody bardziej rzucają się w oczy.

*****

Minęła już godzina a nikt nie miał nic nowego. W całych tych nerwach nie potrafię nawet usiedzieć w miejscu. Od dobrych trzydziestu minut krążę w tę i z powrotem po gabinecie ojca. On tak samo jak Pan Evans radzą sobie trochę lepiej, ale i tak widzę, że się boją. Kurwa obiecuje - zrobię wszystko by ją odzyskać. Nawet wrócę do Flina. Na pewno wiedział więcej, ale oczywiście nie powiedział. Musi dostać coś za każdą informacje, a ja jak debil kiedyś z nim współpracowałem. Nawet kurwa nie potrafi się łaskawie odwdzięczyć.

Minęła kolejna godzina, a do gabinetu wszedł Patric. Może mi się wydawało, ale był nadwyraz z siebie dumny. Coś wiedział, a bynajmniej mam taką nadzieję.

-Dowiedziałeś się czego? - zapytał Pan Evans.

-Leo coś znalazł? - zaprzeczyłem ruchem głowy - To mam coś co może mu pomóc. Bynajmniej mam taką nadzieję.

-To chodźmy do nich. - zaproponował mój ojciec.

Wszyscy wyszliśmy z gabinetu i udaliśmy się do Leo i Toma. Byli tak bardzo skupieni na zadaniu, że nawet nas nie zauważyli. Podszedłem do nich i za nimi stanąłem. Aktualnie sprawdzają kamerę, która pokazuje główną ulice. Po chwili wzrok chłopaków się podniósł i wylądował na Patricu.

-Znalazłeś coś? - zapytał Leo.

-Tak i bardzo możliwe, że Ci pomoże. - podszedł do niego z jakąś kartką - Kilka osób widziało czarnego Mercedesa Benz GLE z przyciemnianymi szybami.

-Ale wiesz, że nie każdy samochód z przyciemianymi szybami będzie należał do jakiejś mafii? - zapytał Eliot.

-Wiem, ale rejestracja już może coś mówić. - Patric spojrzał w moją stronę - Pamiętacie jak mówiłem, że tamta musi być fałszywa bo nigdzie nie jest zarejestrowana?

-No tak. I co to ma wspólnego z tym samochodem? - zapytał Tom.

-Tamta rejestracja to AV783N9. W przypadku Mercedesa zmieniły się trzy środkowe cyfry. Ten samochód ma AV541N9. Nie wiem jak dla was, ale dla mnie to coś znaczy.

-To może być to. Inny samochód, równie duży, a rejestracja zadziwiająco podobna. - skomentował Dylan.

-Wiesz może na jakiej ulicy widzieli ten samochód? - zapytał Leo.

-Podobno jechali główną ulicą i wjechali do Andony. Więcej nie wiem.

-To już coś Patric. Mamy jakieś punkty, na których możemy się skupić. - przeniosłem swój wzrok na tatę.

-Leo, Tom. Sprawdźcie kamery na tych ulicach. - rozkazał ojciec - A my chodźmy do mnie. Poczekamy tam na więcej informacji od chłopaków.

Niechętnie opuściłem pokój. Chciałbym siedzieć z nimi i szukać, ale moja obecność tam by mogła ich tylko rozpraszać. Lepiej żeby się skupili i jak najszybciej znaleźli ten jebany samochód.

Weszliśmy do gabinetu. Wszyscy oprócz mnie postanowili usiąść. Ja oczywiście chodziłem w nerwach po pokoju. Pomaga mi się to trochę uspokoić i zyskać więcej cierpliwości.

-Josh możesz łaskawie usiąść? - zapytał lekko poirytwany Dylan - Już mi się w głowie kręci od samego patrzenia na ciebie.

-Każdy inaczej sobie radzi ze stresem. Więc jeśli nie chcesz, żebym za chwilę w coś przypierdolił to skup się na czymś innym niż ja. - zrobiłem głęboki wdech i wydech, trochę przesadziłem z reakcją - Po prostu pomaga mi się to uspokoić. - oznajmiłem spokojniej.

-Chłopacy za chwilę znajdą ten samochód. Jestem tego pewien. Jeszcze tylko chwila i odzyskamy ją. - powiedział spokojnie Dylan.

"Odzyskamy ją" powtarzam te dwa słowa jak mantrę. Za dużo wiemy, musimy ja znaleźć.

Po jakiejś godzinie do pokoju wbiegł Tom. Widziałem w jego oczach nagłą iskrę. Czy oni właśnie coś znaleźli?

-Chodźcie do Leo. Ma coś.

Nie czekałem na resztę i wybiegłem gabinetu. Przekroczyłem próg pokoju, podchodząc od razu do Leo. Zaraz po mnie do obserwatorium weszła reszta. Spojrzeliśmy po sobie, następnie przenosząc wzrok na Leo.

-Trzydzieści kilometrów od Andony jest posesja. Najprawdopodobniej należy do rodziny Fiumar. Jedną kamerą złapałem moment jak wjeżdżają w uliczkę prowadzącą do tamtego budynku.

-W końcu jakieś konkrety. Bierzemy broń i jedziemy. - oznajmiłem i chciałem już wyjść, lecz poczułem czyjaś dłoń na moim ramieniu. Dylan, jak zawsze on.

-Josh nie możesz działaś bez żadnego planu. Ludzie od Antonio będą jej pilnować. Na pewno nie wszyscy, ale i tak są bardzo dobrze wyszkoleni. Nie możesz wparować jak na pożarcie lwom.

-Czyli co mam niby teraz robić?

-Wymyślimy plan. Musimy zobaczyć jak jest zbudowany ten budynek. Musimy zaplanować jak bardzo możemy się zbliżyć do niego.

-I przede wszystkim potrzebujecie więcej ludzi. Wasza piątka nie wystarczy, a ja i George się za bardzo nie przydamy w akcji. - oznajmił tata.

-Ja mogę ogarnąć ludzi. - zaproponował Patric - Sam też z chęcią pomogę.

-Dobra to musimy jeszcze opracować plan. - podsumował Eliot.

-Daj nam znać kiedy będziesz miał ludzi i ilu ich będzie. Im więcej tym lepiej. - Dylan zwrócił się do Patrica.

-Im szybciej to zrobimy, tym lepiej. W końcu będzie bezpieczna.

-Dobra Patric ty idź zwołać swoich ludzi, a my chodźmy omówić ten plan. - odezwał się Pan Evans.

*****

-Dobra Leo wyświetl tamtą posesję.

Rozkazał mój ojciec, a chłopak od razu zaczął szukać programu, aby wyświetlić nam wszystko co widzi na ekranie komputera. Już po chwili na ścianie była widoczna mapa. Ukazywała sporą posesję, która była lekko w dole. Przód budynku był idealnie zasłaniany przez górkę i drzewa na niej. Po bokach jak i z tyłu również był widoczny las.

-Te drzewa w sumie mogą nam pomóc. - stwierdził Eliot.

-Ta, chyba że mają na sobie jakiś czujnik ruchu. - spojrzałem się na niego - Patric sam mówił, że kogoś za nimi wysłał i słuch po nim zaginął.

-Właśnie. Ochrona musiała go zobaczyć zanim on ich. W takim gęstym lesie nie jest to możliwe, więc pewnie mają kamery. - Dylan przeniósł wzrok na mnie - Albo tak jak mówi Josh czujniki.

W pomieszczeniu zapadła cisza
Każdy z nas próbował wymyślić coś sensownego, lecz gdy już chciał powiedzieć co wymyślił - to rezygnował z tego. Zacząłem czuć na sobie czyjś wzrok. Rozejrzałem się po pokoju. Należał on do mojego taty. Wygląda jakby nad czymś intensywnie myślał. Tak jak myślałem, w końcu przerwał ciszę.

-Josh. Czy my przypadkiem nie mamy urządzenia, które powinno zakłócić odbiór. Gdy się je uruchomi to te czujniki czy kamery stracą sygnał na jakiś czas.

-Wtedy będziemy mogli obeznać się w terenie i zbliżyć do budynku. - dokończyłem słowa taty - Pójdę sprawdzić czy go mamy.

Tata się oczywiście zgodził. Wyszedłem z pokoju i udałem się do naszego magazynu z bronią. Po wpisaniu odpowiedniego kodu, wszedłem do środka. Wiedziałem, że tego typu rzeczy będzie miał jedynie w sejfie. Wdusiłem sześć cyfr, po których powinien się otworzyć. Ku mojemu zdziwienoi usłyszałem dźwięk odmowy dostępu.

-Kurwa co jest?

Zapytałem sam siebie, po czym spróbowałem jeszcze raz. Te same sześć cyfr i tym razem się udało. Sejf się otworzył. Na pierwszy rzut oka zobaczyłem gotówkę. Tata ma ją tak ustawioną, głównie dlatego, żeby zakryć wszystko co ważniejsze. Typu dokumenty, jakąś mocniejszą broń i różne urządzenia. Odsunąłem gotówkę na bok. Jakieś papiery. Kilka sztuk broni. W końcu mój wzrok padł na jakimś pudełku. Sięgnąłem po nie, po czym wyjąłem je na stolik. Otworzyłem pudełko i zobaczyłem to po co tu przyszedłem.

-Jeszcze chwila Lil i już będziesz przy mnie.

Wyszeptałem do siebie. Wróciłem do sejfu aby go zamknąć. Z pudełkiem w ręku wyszedłem z magazynu, upewniając się, że jest dobrze zamknięty. Wróciłem do obserwatorium i gdy tylko przekroczyłem próg wzrok wszystkich padł na mnie. Podszedłem do stolika, odstawiając na nim urządzenie.

-Czy to jest to o czym myślę? - zapytał Leo.

-Dokładnie tak. - potwierdziłem.

-To zostało nam czekać na to ile ludzi dostaniemy od Patrica. Z nim jest nas sześciu, oby załatwił więcej. - dodał Dylan.

W tym przypadku każda para rąk się przyda, znaczy się taka która potrafi celować i strzelać. Będziemy musieli upewnić się, że to potrafią. Nie możemy dać broni komuś niedoświadczonemu. Mamy ratować Lily, a nie niańczyć jakichś nieudaczników.

-Dzwonił już może do ciebie? - zapytał mój ojciec Pana Georgea.

-Niestety nie, ale pójdę do niego zadzwonić. Musimy wiedzieć na czym stoimy.

Pan Evans wyszedł z pokoju, a między nami znowu zapadła cisza. Każdy patrzył po sobie. Nie no muszę to przerwać. Nie chcę siedzieć w ciszy, za dużo wtedy myślę. Teraz to mi nie przyniesie nic dobrego.

-Ile mamy dostępnej broni tato?

-Powinno starczyć nawet na 50 ludzi, ale raczej tyle nie będziecie potrzebować.

-Racja jak będzie nas za dużo to też źle. Zrobimy za duże zamieszanie i więcej osób będzie narażone.

-Dokładnie, a na to nie możemy pozwolić. - potwierdził mój ojciec.

-Leo wiesz może ile zajmie nam droga do tej posesji?

-Patrząc na to, że jesteśmy tutaj zajmie nam około dwie godziny.

-To czyli najlepiej by było jechać po kilka osób w jednym samochodzie. - stwierdził Dylan - Tylko Ty Josh jedz sam. Jak już odzyskamy Lily, na pewno będzie się lepiej czuła, gdy będziecie we dwoje, w twoim samochodzie.

-Od samego początku miałem taki zamiar. Nie chcę jej dodatkowo stresować obecnością jakiś obcych osób na tylnich siedzeniach.

-Dziękuję, że zawsze o niej myślisz.

-Jest dla mnie najważniejszą osobą. Jak bym mógł tego nie robić?

Po tych słowach Dylan objął mnie ramieniem, tym samym przyciągając do siebie. Przez ten gest można było poczuć, że naprawdę jest mi wdzięczny. Wiem ile Lily dla niego znaczy, dla mnie też. Może nawet i więcej, ale ja darzę ją innym uczuciem - tych dwóch nie można porównać. Dla niego jest siostrą, dla mnie światem. Jedno jest pewne oboje nie pozwolimy jej skrzywdzić. Moje przemyślenia przerwał jednak pan Evans, który właśnie wszedł do pokoju.

-Patric ogarnął sześć osób.

-Ilealnie będzie nas dwunastu. - stwierdził Dylan gdy się ode mnie odsunął.

-Za ile mogą być? Chce jak najszybciej ich wszystkich zaopatrzyć.

-I musimy też ustalić kto z kim jedzie, nie zapomnij o tym Josh. - przypomniał mi Tom.

-Właśnie jeszcze to. Musimy przedstawić im cały plan działania.

-Patric mówił, że za niecałą godzinę powinni tu być.

-To może poczekamy w salonie? - zaproponował tata - Nie będziemy tu sterczeć przez godzinę.

-Dobry pomysł Michael. Chodzmy tam usiąść. - tym razem pan Evans spojrzał się na nas.

Wszyscy wyszliśmy z pokoju i udaliśmy się do salonu. Mama razem z panią Evans od razu zaproponowały, że zrobią coś do picia. Ja jednak odmówiłem. Nie miałem na to ochoty - nawet w najmniejszym stopniu.

*****

Minęła godzina i wszyscy siedzieliśmy już w gabinecie ojca. Tamci ludzie wyglądają jakby znali się na swoim fachu, więc będę mógł być spokojnym gdy dam im broń. Zresztą Patric mnie o tym zapewnił.

-Tak więc na sam początek musimy ustawić to urządzenie w miejscu gdzie zaczyna się las. - Eliot zaczął tłumaczyć - Gdy tylko je uruchomimy wszystkie urządzenia w odległości siedemset metrów zostaną zakłócone. Nawet nasze komórki.

-Jak wszystkie czujniki, czy kamery które znajdują się w tym lesie stracą sygnał... - kontynuował Leo - Będziemy wtedy mieli szansę znaleźć się jak najbliżej budynku, w którym jest Lily.

-Nie musicie się powstrzymywać jeśli chodzi o atak. Wszystko jest dozwolone, jeśli chodzi o obronie waszego życia. - oznajmiłem - Tylko jeśli będzie to możliwe, nie używajcie broni.

-Dokładnie, ten huk zdoła zawiadomić resztę ludzi Fiumara. Niech broń będzie ostatecznością. - podsumował Tom.

-Gdy już upewnimy się, że na zewnątrz jest czysto, nasza szóstka... - Dylan wskazał na Patricia - Wchodzi do środka. Tam się rozdzielimy. Szybciej znajdziemy ją w pojedynkę. Sami widzieliście jaki ten budynek jest duży.

-W środku też na pewno będą ich ludzie. Każdy z nas będzie musiał zachować ostrożność w środku, jak i na zewnątrz.

-Dobra to wszystko jasne? - zapytałem wszystkich w pomieszczeniu, potwierdzili - To zapraszam za mną po broń i można ruszać.

Oznajmiłem i udałem się w kierunku drzwi. Moi przyjaciele od razu poszli za mną, natomiast ludzie od Patrica stali i się na mnie patrzyli wielce zdziwieni.

-Na co wy czekacie? - spojrzałem się w ich stronę.

-Ale, że Ty masz zamiar teraz tam jechać? - zapytał jeden z nich.

-Nie lepiej zaczekać do jutra i zrobić to w dzień? - odezwał się inny.

Odwróciłem się w ich stronę. Z całych sił próbowałem zachować spokój, mimo buzującej we mnie irytacji. Stanąłem przed chłopakiem, który zaproponował, żeby zaczekać do jutra. Byłem zmuszony spojrzeć trochę w dół, ponieważ był ode mnie niższy. Uśmiechnąłem się pobłażliwie, jednak w moim spojrzeniu było widać całe wkurwienie.

-Nie obchodzi mnie czy jest kurwa dzień, czy pierdolona noc. - wysyczałem przez zaciśnięte zęby - Lily ma być już przy mnie, bezpieczna.

-Więc łaskawie zamknij tą swoją mordę i wykonaj polecenie. - usłyszałem za plecami głos Patrica.

Wszyscy od razu wyszli, a ja zaraz za nimi. Zwolnili kroku, a ja dostrzegłem na przodzie Patrica. Machnął do mnie ręka, żebym podszedł. Tak też zrobiłem.

-Jak już ich wszystkich i siebie ogarnąłeś, to prowadź.

Uśmiechnąłem się delikatnie i wyprzedziłem wszystkich. Do magazynu wszedłem jako pierwszy. Zacząłem rozdawać wszystkim broń. Każdy ochoczo brał ją do ręki - to mi się podoba. Promyczku idę po ciebie.

*****

Perspektywa Lily

Siedziałam sama w pokoju. Cały czas związana i już czułam jak bolą mnie ręce w miejscu gdzie znajdował się sznur. Jestem tu od trzech dni. Nie wiem czy ktoś mnie szuka. Od momentu śmierci tamtego chłopaka, nie słyszałam żadnych strzałów. Zaczęłam też zastanawiać się, czy nie zrezygnowali i już mnie nie szukają. Może nie chcą ryzykować z utratą kolejnych ludzi. Ale z drugiej strony, ta myśl jest naprawdę głupia. Doskonale wiem, że by tak łatwo nie odpuścili. W końcu nadejdzie ta chwila i będę znowu z nimi.

Czuje się naprawdę wyczerpana, zważywszy na to, że od trzech dni nie miałam w ustach nic sytego. Ostatnio jadłam wczoraj kanapkę. Dwie na cały dzień to zdecydowanie za mało. Nie mam siły nawet myśleć. Teraz naprawdę zostało mi tylko czekać na chłopaków. Oby się pospieszyli.

W pomieszczeniu co jakiś czas było słychać odgłos chodzenia. Ludzie Antonio ciągle są przed drzwiami i co jakiś czas robią obchód. Wiem nawet kto chodzi. Znaczy się nie znam ich imion, ale poznaję po krokach, że dany człowiek był już prędzej na straży.

Nasłuchiwałam kroków i dotarł do mnie głos jakiego nie znałam. Czyżby ktoś nowy? Drzwi się otworzyły i do środka wszedł jeden chłopak z bronią. Zaraz za nim zobaczyłam Logana. Czy przypadkiem oni nie mili już do mnie przychodzić? Zobaczyłam, że w dłoni trzymał siatkę z jakimś jedzeniem. Ciekawe czy dla mnie, czy może jednak będzie kazał mi podziwiać jak sam to je.

-Witaj piękna. Wyspana? - zapytał z ironicznym uśmiecham.

Nic mu nie odpowiedziałam. Patrzyłam na niego bez żadnego wyrazu. Jego mina zrobiła się poważna, może nawet lekko wkurzona. W końcu usiadł na ławce pod ścianą, cały czas się na mnie patrząc.

-Wyjdź. - powiedział krótko.

-Ale mam ją pilnować. - zaczął tłumaczyć tamten chłopak.

-Chyba wyraziłem się jasno. - przeniósł na niego swój wzrok - Masz kurwa wyjść.

-Tak jest.

Tym razem posłuchał i szybko wyszedł w pokoju. Teraz zostaliśmy sami. Nie miałam zamiaru się odzywać. Nie mam mu nic do powiedzenia.

Przez chyba pięć minut siedział i uważnie się mi przyglądał. Zaczęłam czuć się z tym naprawdę niekomfortowo. Na szczęście, albo i nie w końcu postanowił się odezwać.

-Oj ktoś chyba źle spał skoro nawet nie potrafi odpowiedzieć. - cały czas milczałam - Przywiozłem Ci coś do jedzenia. Pewnie jesteś głodna.

Podszedł do mnie z pudełkiem. Wyciągnął z niego frytki? Co on teraz? Prędzej bym się spodziewała jakiejś kanapki i wody, tak jak zawsze. Spojrzałam na niego zdziwiona.

-Już się tak na mnie nie patrz. Pomyślałem, że znudziły ci się kanapki. - cały czas nic nie mówiłam - Dobra jedz to.

Przystawił mi frytkę do ust, ale nie miałam zamiaru jeść. Dziwne jest jego zachowanie. Coś mi nie pasuje w tym wszystkim.

-Dlaczego myślisz, że będę to jadła?

-Chciałem być miły. - wzruszył ramionami.

-Co myślisz może, że bycie miłym w czymś ci pomoże? - zaśmiałam się - Powiedz, czego tak naprawdę ode mnie oczekujesz?

-Bycie miłym jest już zabronione?

-W twoim przypadku cholernie dziwne.

-Chciałem cię przekonać żebyś podpisała papiery.

-Serio?! - krzyknęłam - Chcesz być miły jak to powiedziałeś tak? Kurwa coś wam to nie wychodzi. W szczególności patrząc na to, że mnie porwaliście i kurwa jestem związana.

-Taka ładna buźka nie powinna tyle przeklinać.

-Nie wkurwiaj mnie nawet. Jeśli myślisz, że twoim byciem miłym coś osiągniesz to się kurwa zastanów dwa razy. Nie mam zamiaru nic podpisywać!

Zauważyłam jak wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił. Było widać, że jest wkurwiony, bo wkurzony to już za mało. Nie spuszczał ze mnie wzroku, ja z niego też nie. Nagle jego spojrzenie zaczęło się zmieniać. Widziałem w nim kogoś innego, przerażającego bardziej niż to możliwe.

-Dobrze. Sama wybrałaś. - podszedł do mnie i złapał mnie za brodę, nachylając się w moją stronę - W takim razie skoro moja propozycja ci się nie podoba, to zobaczymy inaczej.

Wyprostował się i chwilę na mnie patrzył. Wziął głęboki wdech i krzyknął.

-Fox!

-Al..e..

Zaczęłam się jąkać. Ten człowiek jest psychopatą. Raz już mnie pobił i nadal mam tego ślady. Nie wiem co teraz będzie miał zamiar zrobić. Logan spojrzał się na mnie i uśmiechnął. To nie zwiastuje nic dobrego. Po chwili do pokoju wszedł chłopak. Na oko dwadzieścia siedem lat.

-Fox mój drogi. Zostawiam ci Lily. - Logan cały czas na mnie patrzył, a ja byłam jeszcze bardziej przerażona - Moja propozycja się jej nie spodobała, więc zostawiam ją tobie. Możesz zrobić z nią co tylko chcesz. Pozwalam Ci na wszystko i życzę miłej zabawy. Tobie Piękna również.

-Z wielką przyjemnością. - odezwał się Fox patrząc na mnie.

Logan po jego słowach wyszedł. Zostałam sama z tym psycholem. Proszę, ja nie chce.

-No to co pobawimy się trochę? - podszedł do mnie z uśmiechem psychopaty - Widzę, że ślady po moim ostatnim razie są. Podobało Ci się na ostro co? - złapał mój podbródek.

-Zostaw mnie. - powiedziałam cicho - Nie możesz mi nic zrobić.

-Mówisz? - stał przez chwilę cicho - Słyszałaś to? Logan właśnie odjechał, więc teraz nikt nie będzie dla ciebie pobłażliwy. - znowu się do mnie nachylił - A ja teraz mam ochotę się pobawić.

-Nie proszę....

*****

~~~~~~~~~~~~~~~~~

Tak jak część z was się domyślała... Mały prezent świąteczny.

Tak też wesołych świąt wszystkim. Masy prezentów i miło spędzonego czasu z rodzinami. Pamiętajcie żeby odpocząć i naładować baterie na sylwestra.

Kocham was moje Promyczki!!!! ♥♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro