x ludwig x

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

nie jestem z tego do końca zadowolona, ale próbuję w regularność, więc oto jest

Podróż z Berlina do Rzymu zwyczajnym samolotem zajmuje około dwóch godzin, nie licząc startu i lądowania. Poza tym, oznacza obecność zwykłych ludzi. Gilbert uważał, że taki lot byłby uwłaczaniem cudowności niemieckiej mafii, więc zapakował brata w prywatny odrzutowiec. Poklepał po plecach i życzył powodzenia w naprawianiu czegoś, co sam zepsuł. Ludwig przeklął pod nosem na głupiego albinosa i skupił się na powtarzaniu w głowie planu. Z lotniska odbierze go biały mercedes. Pojedzie do hotelu. Zostawi bagaże. Spotka się z informatorem, żeby mieć pojęcie o sytuacji. Wróci do hotelu. Ubierze najdroższy garnitur. Pójdzie na kolację ze sponsorem. Znów wróci do hotelu. Prześpi się. Ma cały dzień dla siebie. Wieczorem spotkanie z przemytnikami alkoholu. Zaraz po tym odlot do Niemiec. Wszystko załatwić w taki sposób, żeby nie wpaść na włoską mafię. Prościzna, uniknąć ludzi w ich własnym mieście. 

Myśli uciekły mu w stronę tego, jak świetnym sojusznikiem mogłaby być włoska mafia, gdyby Gilbert nie spieprzył wszystkiego swoim nieudanym romansem. Włosi byli silni i szanowani, dzięki zasługom Aulusa. Teraz, kiedy jego wnuk przejął pałeczkę wcale nie byli gorsi, tylko niespecjalnie wychodzili poza swoje terytorium. Nie chciałby ich mieć za otwartych wrogów. To pochłonęłoby wiele ofiar, zbyt wiele. Kochał brata, ale nie potrafił nie mieć mu za złe tej sytuacji. Ciągle na cienkiej linii, licząc, że nic się nie wydarzy, że poprzednie wydarzenia pójdą w zapomnienie. 

— Proszę pana, jesteśmy na miejscu. — Z zamyślenia wyrwał go głos pilota. Nie zdawał sobie sprawy z upływu czasu. Spojrzał na zegarek. 12:17. Dotarli w półtorej godziny.

— Dziękuję — odpowiedział grzecznie i wyszedł z samolotu. 

Od razu uderzyło w niego duszne powietrze i żar lejący się z nieba, tak różne od przyjemnego chłodu, który odczuwał podczas lotu. Zmusił pilota, który oferował ich poniesienie, do podania mu bagaży. Przymrużył oczy, starając się dostrzec obiecany transport. Po chwili udało mu się wypatrzyć samochód, ruszył więc w jego kierunku. W połowie drogi przywitał go  ciemnowłosy mężczyzna w garniturze, który przedstawił się jako jego pomocnik. Nie potrzebował takiego towarzysza, jednak nie powiedział tego na głos. Przeklęty Gilbert, który ciągle traktuje go jak dziecko.

Pozwolił zabrać sobie torbę i walizkę, podprowadzić się do pojazdu, nawet otworzyć sobie drzwi. Odetchnął z ulgą, gdy ruszyli - dzięki klimatyzacji opuściło go przerażające ciepło. Nawet nie denerwował się na krótki korek, w którym stanęli. To i tak było lepsze, niż przebywanie w pełnym słońcu. Jego towarzysz nie odezwał się ani słowem, wpatrywał się tylko niezręcznie w swoje ręce. Ludwig nie zamierzał przerywać ciszy, nie-biznesowe rozmowy nie były jego mocną stroną, a tu nie było nic do omawiania. 

Skrzywił się, gdy zaparkowali przed hotelem i został zmuszony do ponownej konfrontacji z zabójczą pogodą. Mimo protestów pomocnik wyciągnął jego rzeczy z bagażnika i ruszył z nimi do budynku. Ludwig zmarszczył brwi. Nie lubił, kiedy się go wyręczało, ale jako brat głowy mafii musiał to znosić. Gdyby to on został szefem, zdecydowanie zabroniłby wykonywania zadań za niego.

Hotel okazał się przyjemnym miejscem. Głownie dlatego, że posiadał zbawienną klimatyzację, ale blondyn starał się też docenić wygląd tego miejsca. Na ścianach wisiało kilka obrazów, reprodukcji dzieł znanych włoskich malarzy. Rozpoznał Mona Lisę i Narodziny Wenus, niektóre znał z widzenia, ale ze zdecydowaną większością spotkał się po raz pierwszy. Nie interesował się sztuką, całą swoją wiedzę zawdzięczał chłopakowi, o którym wspomnienie ciągle się rozmazywało, którego cała egzystencja wydawała się jedynie sennym marzeniem. Zdarzało mu się zapominać jego imię, innym razem było całkiem wyraźne, jakby wyryte pod powiekami, Felicjano. Ale jego już od dawna nie było, zniknął, i tylko fakt, że posiadał jego zdjęcie, ciągle trzymane na biurku potwierdzał realność tego człowieka. 

Pokój, w którym się zatrzymywał był duży, z białymi ścianami, dwuosobowym łóżkiem przykrytym granatową narzutą i balkonem wychodzącym na ulicę. Na prawo od wejścia znajdowały się drzwi do łazienki, a na lewo czarna szafa, do której wypakował ubrania. Wziął szybki prysznic i zmusił się do ponownego założenia czarnego garnituru. Wiedział, że w tym stroju będzie się wprost gotować, ale musiał wyglądać elegancko i poważnie w każdej sytuacji. Nawet w temperaturze trzydziestu kilku stopni w cieniu. Wyszedł z pokoju i zszedł do holu, gdzie dołączył do niego pomocnik. Ramię w ramię podeszli do czerwonego audi. Za każdym razem inny samochód, żeby ktoś przypadkiem nie zorientował się, kto w nim jedzie. Ruszyli.

***

— Szczerze, wydarzyła się tylko jedna ciekawa rzecz. — Rudowłosa mlasnęła, żując miętową gumę. Specjalnie przeciągała rozmowę, próbując wyprowadzić Niemca z równowagi. Nie miała nic innego do roboty. 

Ludwig spojrzał na nią z wyczekiwaniem. Nie odezwał się, ale widziała lekkie poirytowanie w tym, jak lekko marszczył brwi i zaciskał usta. Na pewno chciał to jak najszybciej zakończyć i wrócić do klimatyzowanych miejsc. Zamiast tego siedział w dusznym pokoiku, na mało wygodnej skrzyni. 

— Młodszy Vargas zmartwychwstał. Zajęło mu to nieco dłużej niż trzy dni, ale jednak.

Mężczyzna nieco zbladł, na jego twarzy malowało się niedowierzanie. Felicjano. Felicjano, Felicjano, Felicjano. To imię zaczęło mu dudnić w głowie. Przed oczami zobaczył brązowowłosego Włocha, ze swoim zwyczajowym szerokim uśmiechem i przymkniętymi powiekami. Prędko odgonił tą wizję i zanim zdążył zapytać, czy jest pewna ona dodała:

— To sprawdzona informacja, sama widziałam go w barze i dostałam potwierdzenie od kogoś, kto go zna.

Mimo gorąca przeszedł go dreszcz. Ludzie nie powinni od tak sobie wracać, zwłaszcza ci, którzy mieli zostać pięknym, ale odległym wspomnieniem. Bał się, że teraz zostanie zmuszony do konfrontacji ze swoimi uczuciami. Nie potrzebował tego. Musiał skupić się na rozwijaniu mafii. Nie miał czasu na zaprzątanie sobie głowy zbędnymi emocjami. A jednak, jakaś jego część liczyła na spotkanie z Włochem, na ponowne usłyszenie jego śmiechu i odczucie tego ciepła w klatce piersiowej, które zawsze mu towarzyszyło w jego obecności. Zacisnął wargi w wąską linię, odrzucając te myśli.

— To wszystko? — upewnił się. Dziewczyna lubiła nagle wyskakiwać z informacjami.

Ja — odpowiedziała, naśladując jego akcent — tym razem tak.

Westchnął, zdenerwowany jej postawą. Nie lubił, że zawsze była taka zrelaksowana, jakby zupełnie jej nie obchodziło, że w każdym momencie, gdy tylko przestanie być potrzebna lub zachowa się zbyt nieodpowiednio, może zostać zamordowana.

— Dzięki. 

Wyszedł, ciesząc się na powrót do hotelu.

***

Po raz kolejny tego dnia przebrał się w garnitur. Tym razem ten na specjalne okazje, szyty na miarę, na który wydano więcej pieniędzy niż powinno się na kawałek materiału. Ale przynajmniej był wygodny, idealnie dopasowany do jego ciała. 

Do restauracji pojechał czarną limuzyną. Siedzenia były skórzane, a okna przyciemnione, jak w każdym samochodzie, którym jeździł. Kierowca był ubrany w smoking i otworzył przed nim drzwi gdy wysiadał. Wszystko po to, żeby zrobić wrażenie na obrzydliwie bogatym sponsorze, z którym Gilbert ostatnio się pokłócił. Na Roderichu nie robił wrażenia sam samochód czy garnitur, ale wyszukane maniery i schludność. To była rzecz, którą Ludwig posiadał, a której brakowało jego starszemu bratu. Gilbert nie potrafił się powstrzymać od ciągłych przekomarzanek, chociaż dbania o porządek nie można mu było odmówić. Dlatego właśnie wysłał młodszego Beilschmidta jako reprezentanta, który miał udobruchać Rodericha. 

Wszedł do restauracji, gdzie dostrzegł zajmujących stolik przy oknie w kącie sali Edelsteina i siedzącą u jego boku nieodłączną Węgierkę. Zdecydowanie nie spodziewał się ujrzeć dziewczyny w prostej, zielonej sukience sięgającej lekko za kolano i włosach spiętych w swobodny kok, tak bardzo różniących się od jej zwyczajowych bojówek i rozpuszczonych włosów. 

Przywitał się grzecznie, całując Elizabetę w rękę i wymieniając uścisk dłoni z Roderichem. Zasiadł do stołu i po zamówieniu dań rozpoczął rozmowę.

— W imieniu mojego brata przepraszam za obrazę, którą z jego strony doświadczyliście. — Miał nadzieję, że wystawny język przekona arystokratę do puszczenia sprawy w niepamięć. Daliby sobie radę bez jego pieniędzy, ale po co?

— Jak zwykle zasłania się innymi, zamiast załatwić sprawę sam, co? — oburzyła się Węgierka, ale złagodniała pod wpływem spojrzenia Rodericha.

— Miło jest słyszeć słowa przeprosin — odpowiedział swoim wyniosłym tonem. — I jestem skłonny wybaczyć Gilbertowi jego zachowanie. — Po tych słowach Elizabeta spojrzała na niego z naganą. W jej oczach było wypisane Nie powinieneś dać się znieważać. Nie odezwała się jednak. — O ile przeprosi osobiście.

Ludwig przeklął w myślach. Jego brat, przepraszający kogokolwiek? To wydawało mu się niemożliwe.

— Przekażę mu.

***

Odczuwał zmęczenie tym całym załatwianiem spraw, więc był zadowolony z faktu, że wreszcie będzie mógł odpocząć. Wszedł do pokoju i zapalił światło, myślami będąc już przy chłodnym prysznicu, który zamierzał wziąć.

— Ciao, Ludwig — głos brzmiał znajomo, ale nie było w nim dawnego ciepła.

Z ciężko bijącym sercem odwrócił się w stronę dźwięku. Na łóżku leżał Włoch, z rękami splecionymi za głową. Felicjano.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro