Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

K R O K W P R Z Ó D

𒊹︎

__________

Perspektywa Amber

__________

Otworzyłam ciężkie powieki.

Drażniło mnie słońce przedostające się przez zasłony.

Która była godzina? Nie wiem. Mało mnie to obchodziło.

Czułam się dziwnie. Zupełnie inaczej, niż przez ostatnie ponad siedem lat.

Czułam się szczęśliwa. Spełniona. Lekka. Co w ostatnim czasie zdawało mi się być wręcz nieosiągalne do odczucia.

A jednak. Tak wyglądała rzeczywistość.

I to wszystko dzięki James'owi.

Kąciki moich ust uniosły się mimowolnie, a ja przygryzłam wargę na wspomnienia z dzisiejszej nocy.

W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że nie znajduję się naga pod kołdrą. Znów miałam na sobie piżamę, jednak nie pamiętam, żebym przebudzała się w trakcie snu, a co dopiero nakładała na siebie ciuchy.

Zrzuciłam z siebie pościel i usiadłam na łóżku.

Chciałam teraz chwycić go za dłoń. Jednak nie było go tu ze mną.

Słyszałam coś w kuchni, być może się po niej krzątał.

Nagle usłyszałam, jak drzwi do sypialni otwierają się. Zwróciłam głowę ku nikomu innemu, jak James'owi, który pojawił się tu zarówno z uśmiechem na ustach, jak i z tacką ze śniadaniem w dłoniach.

- Oh, słoneczko wstało. - powiedział. A ja myślałam, że się po prostu roztopię.

- Hej. - mruknęłam zadowolona.

Położył śniadanie na łóżku, a sam podszedł do mnie i przykucnął przede mną, kładąc swoje dłonie na moich udach i uważnie mnie obserwując.

- Dobrze spałaś? - zapytał z troską.

Za to go uwielbiałam. Nie pytał, bo tak wypadało. On się naprawdę martwił, troszczył. Był ciekawy jak się czuję, zależało mu na tym, chciał wiedzieć, bo potrzebował tego.

Czasem się zastanawiam, czym zasłużyłam sobie, by był obok mnie.

- Tak. - odparłam - Przy tobie nie da się spać inaczej.

Uśmiechnął się do mnie czule, po czym delikatnie zacisnął palce na moich udach i począł gładzić tam skórę. Jego dłonie sprawiały, że czułam przyjemne mrowienie w dotykanych przez niego miejscach. Robił to z taką czułością i subtelnością, jakiej od nikogo innego nigdy nie doświadczyłam.

- Jak się czujesz? - kontynuował - Psychicznie i fizycznie.

To było naprawdę urocze.

- Psychicznie... - westchnęłam, zastanawiając się jak naprawdę się czuję, gdyż nie skupiłam się na tym wcześniej - Całkiem dobrze, o dziwo. Fizycznie, wyśmienicie. - uśmiechnęłam się.

Brunet odwzajemnił mój uśmiech. Lekko przygryzł wargę. Zapewne oboje pomyśleliśmy o tym samym.

- A nie czujesz żadnego bólu? Nie zrobiłem ci krzywdy? - spytał po chwili.

- Bucky... - zaczęłam, kładąc dłoń na jego policzku. Nasz kontakt wzrokowy był nieprzerwanie intensywny - Kto jak kto, ale ty nie zrobisz mi nigdy krzywdy. - pogładziłam jego skórę.

- Zrobiłem ją. - zaprzeczył spokojnie, ale ze słyszalnym bólem w głosie - Nie dając o sobie znać przez ostatnie siedem lat.

- James, nie obwiniaj się o to, kochanie. - odparłam i dopiero po chwili dotarło do mnie, jak go nazwałam.

Brunet uśmiechnął się rozczulony.

- Nie miałeś na to wpływu. - kontynuowałam szybko, chcąc powiedzieć mu to, co miałam do powiedzenia - To było koszmarne, że nasze ścieżki zostały tak drastycznie rozdzielone, ale najważniejsze jest to, że teraz znów są połączone. - uśmiechnęłam się kojąco - Nie winię cię za nic, musisz o tym wiedzieć. - na moje słowa pokiwał delikatnie głową - Żyłam nadzieją, że w końcu cię zobaczę. Modliłam się, prosząc niebo, abym cię w końcu ujrzała. - westchnęłam czując, jak zbiera mi się na łzy - I właśnie teraz siedzę tu, widząc i słysząc cię tak wyraźnie. Czując cię tak dokładnie. - po moim policzku spłynęła łza. Byłam tak szczęśliwa.

Bucky uniósł dłoń i otarł ją, po czym podniósł się nieco, przez co nasze twarze znajdowały się centralnie przed sobą.

- Kocham cię, Amber. - powiedział.

Moje serce zabiło dużo mocniej. Przysięgam, że poczułam nawet ciarki na karku i plecach.

- Jesteś tą jedyną. - dodał nieco ciszej - Nie chciałbym żyć przy nikim innym. Wolałbym przedwcześnie umrzeć. Wiem, że to dziwnie brzmi, zważając ile mam lat. - przymknął powieki, a ja parsknęłam śmiechem. Po chwili, z uniesionymi kącikami, spojrzał na mnie wzrokiem pełnym miłości - Kocham cię jak nikogo innego, Amber.

Patrzyłam na niego, nie mogąc uwierzyć w to, jakiego szczęścia w tej chwili doświadczałam.

- Ja ciebie też kocham, James. - odparłam - Zawsze cię kochałam. Nikt inny nie zdołał i nie zdoła zająć twojego miejsca. - powiedziałam.

Brunet popatrzył mi głęboko w oczy, a następnie wstał, by po chwili unieść mój podbródek i złożyć na moich ustach czuły pocałunek. Nie był on pełen pożądania. Bardziej przepełniony wdzięcznością, radością, szczęściem.

W moim brzuchu momentalnie pojawiły się motylki, które przyjemnie dały o sobie znać.

Niestety ktoś nagle zadzwonił do drzwi, przez co musieliśmy niechętnie przerwać pocałunek.

Bucky spojrzał na mnie lekko zirytowanym wzrokiem, na co ja zaśmiałam się cicho.

__________

Perspektywa Bucky'ego

__________

- To dla ciebie, Amber. - skinąłem głową na śniadanie na tacy, a następnie wyprostowałem się - Tylko nie zjedz całego beze mnie. - zastrzegłem, kierując się do wyjścia z sypialni.

- Jeśli się pospieszysz, to może coś zostanie. - odparła prowokująco, wywołując tym samym uśmiech na moich ustach.

Nie wiem, kogo tu przywiało. Strzelam, że jednego z policjantów, bo kto inny znalazł by się tutaj, w hotelu?

Otwarłem drzwi i zostawiłem je w pół uchylone.

Dostrzegłem listonosza.

Tak po prostu.

Listonosza.

- Dzień dobry, list dla pana. - wręczył mi papier.

Przyjąłem go dopiero po chwili.

Z jakiej racji listonosz tutaj w wynajmowanym przez nas pokoju?

Powtarzam: wynajmowanym.

- To musi być pomyłka. - odparłem po chwili refleksji i wystawiłem dłoń, chcąc oddać mu z powrotem ten list.

- Nie, to nie pomyłka. List jest dla pana. Miłego dnia. - odrzekł, a następnie ruszył drogą powrotną do wyjścia z budynku.

Nie pytałem od kogo ten list, gdyż skąd taki pracownik może to wiedzieć? Bardziej zastanawia mnie dlaczego trafił tutaj?

Nie zamknąłem całkiem drzwi, ponieważ nagle uświadomiłem sobie, zrozumiałem, z kim kojarzył mi się ten gość... wyglądał, co prawda, inaczej. Nie wiem, nie pamiętam go zbytnio, ale odbiegając nawet od wyglądu - ten głos...

Moje oczy rozszerzyły się pod wpływem nagłego natłoku myśli i połączenia tych - nadal niepewnych, ale jednak - faktów.

Adrenalina w żyłach poczęła płynąć z zawrotną prędkością. Mój umysł zaczął pracować na najwyższych obrotach, na jakie chyba było go stać.

Rzuciłem list na stół kuchenny i wybiegając z mieszkania, krzyknąłem donośnie do Amber:

- Zamknij drzwi i nie wychodź na zewnątrz!

Nie brałem windy, zbiegłem - a nawet, można by rzec, zeskakiwałem - po schodach, chcąc jak najszybciej być na dole budynku.

Usłyszałem, że listonosz także począł biec.

Skurwiel uciekał. Nie bez powodu.

Wyparowałem z hotelu, zbliżając się do pasów. Prawie przez nie przeprułem, jednakże w ostatniej chwili wraz z moimi pierwszymi susami po ulicy, jakiś samochód gwałtownie zahamował z piskiem opon, a ja ledwo zdołałem odskoczyć w tył, w bok, do góry - Bóg jeden wie jak. Moje dłonie znajdowały się teraz na masce tego samochodu, który o mało mnie nie rozjechał. Wyprostowałem się, ale nie zwracałem uwagi na kierowcę stukającego do mnie palcem w głowę. Nieustannie rozglądałem się za tym rzekomym listonoszem.

Nawet nie wiem, kiedy ruch uliczny powrócił do normy. Zdawało się, jakbym był w ogóle w jakiejś innej rzeczywistości.

Dźwięki, obraz... to wszystko docierało do mnie jakby zza jakiejś otoczki.

W pewnym momencie poczułem delikatnie oplatającą się wokół mojego nadgarstka dłoń. Zanim jednak spojrzałem na właściciela tej ręki, minęło trochę czasu. Byłem jak w amoku.

Czułem, jak w moim wnętrzu zaczyna się powoli i niebezpiecznie gotować.

Nagle do moich uszu dotarł głos. Ukochany głos. W końcu zwróciłem się w stronę trzymającej mnie za nadgarstek Amber, która patrzyła na mnie wyczekująco.

Nie wiem ile razy wypowiedziała już moje imię czy może jakieś inne słowa, ale dopiero w tym momencie zacząłem odzyskiwać kontakt z otaczającą mnie rzeczywistością.

Nie oznacza to jednak, że narastająca we mnie złość ulotniła się wraz z listonoszem.

- Bucky, powiedz coś... - jej głos brzmiał, jakby lada moment miała się rozpłakać.

To sprawiło, że otrząsnąłem się.

Podszedłem do Amber i objąłem ją, mocno przytulając.

- Dlaczego nie zostałaś w domu? - zapytałem. Mój głos natomiast nie był pretensjonalny. Nie chciałem, żeby wychodziła, ale gdyby role się odwróciły, ja zapewne postąpiłbym tak samo.

- A dlaczego miałam zostać? - zapytała.

- Dla bezpieczeństwa.

- A ty byś został? - odsunęła się ode mnie, by spojrzeć mi w oczy. Jej ton był oczywisty, brzmiała jakby doskonale znała odpowiedź.

Bo ją znała.

Właśnie o tym mówiłem.

- Chodźmy na górę. Tam porozmawiamy. - rozejrzałem się kontrolnie wokół, po czym ruszyliśmy z powrotem do wynajmowanego mieszkania.

__________

Perspektywa Amber

__________

- Co to jest? - zapytałam, siedząc po turecku na krześle przy stole. Tak, wiem, jestem specyficzna.

- List. - odparł po chwili, zaciskając usta.

Już miałam sarkastycznie mówić, że gdyby nie on, nigdy bym do tego nie doszła, ale dopiero po chwili całkowicie na poważnie dotarło do mnie wypowiedziane przez James'a słowo.

List.

Kolejny do kolekcji?

Przełknęłam ślinę, po czym wzięłam głęboki wdech.

- Czemu jest tutaj? - zapytałam - W wynajmowanym mieszkaniu. - zaakcentowałam moją wypowiedź.

- Początkowo pomyślałem o tym samym. - odrzekł - Ale szanowny Mattew musi znać moją lokalizację. - odbiegł wzrokiem w bok, wyglądając teraz przez okno.

- Czy... - czułam jak moje gardło się zaciska - Czy to był on? Czy on tu był?

Bucky na powrót na mnie spojrzał. Zaprzeczył szybkim ruchem głowy. Muszę przyznać, że mi ulżyło.

- Nie, to nie był on. Musi mieć kogoś na wysyłki. Wysłał jakiegoś złamasa. - mruknął, zaciskając szczękę, gdyż jego żuchwa wyraźnie się uwidoczniła.

- Czy mogę przeczytać ten list? - zapytałam po chwili.

Patrząc wyczekująco na bruneta, po chwili uzyskałam zgodę kiwnięciem jego głowy.

Zanim jednak zabrałam się za odpieczętowanie listu, dostrzegłam imię i nazwisko odbiorcy, co mocno wybiło mnie z rytmu, gdyż to ja zawsze byłam odbiorcą.

- James Barnes? - zapytałam mimowolnie.

- Tak... - mruknął, zapatrzony w stół. Wydawał się być zawieszony, zamyślony.

Wyjęłam zawartość z koperty i rozłożyłam ją. Ukazał mi się tekst. Ten nie był taki krótki. Początkowo było dla mnie dziwne czemu tym razem zaadresowany trafił akurat do Bucky'ego.

Po przeczytaniu zrozumiałam.

Do ciebie james kieruję teraz moje ostrzeżenie W innym wypadku będziemy rozpoczynać kolejeczkę I wcale nie żartuję Ewidentnie za bardzo już ze mną pogrywasz Ulubienica amber odhaczona Licz się z tym że kolejna osoba będzie bliską ci osobą I niestety szanowny sam umknął z rąk śmierci
Cudem
Ewidentnie wszyscy lubią krzyżować moje plany Do czasu Ale nastanie w końcu dzień kiedy wszystko pójdzie zgodnie z moim planem Lepiej się przygotuj bo zapewniam że takiej rany jak ta która nadchodzi jeszcze nigdy nie doświadczyłeś Egzystencja stanie się dla ciebie ciężarem i jedyne czego będziesz pragnął to śmierć którą ci oczywiście zapewnię Jednak najpierw doświadczysz straty wszystkich których kochasz i to w najbardziej perfidny sposób

Jemu naprawdę nie chodziło o mnie.

Ale po co mu była Sue...

I dlaczego w ogóle Bucky?...

Zacisnęłam usta czując, jak łzy podchodzą mi do oczu.

Odejście małej, postępowanie Mattew... czasem naprawdę napada mnie strach gdy o tym myślę. Z kim ja żyłam pod jednym dachem przez ostatni czas?

Nie. Nie mogę się nad tym rozwodzić. Nie teraz. Muszę zachować zimną krew.

- Ten jego złamas, jak to ująłeś, chyba przedwcześnie zaczął wagarować. - zmieniłam temat.

- W jakim sensie? - zapytał James.

- Interpunkcja u niego leży. Nie wspominając już o szacunku do innych osób. Mam na myśli imiona z małych liter. - prychnęłam, podając brunetowi kartkę.

Bucky otaksował szybko tekst wzrokiem, zrobił to kilkakrotnie. Po chwili pokiwał głową w zamyśleniu.

Uniósł na mnie wzrok. Nie zaśmiał się natomiast, nawet nie uśmiechnął. Wydawał się być naprawdę skupiony na całej tej sytuacji. Był nią okropnie przejęty.

Nie spodziewając się żadnej odpowiedzi z jego ust, dodałam:

- Naprawdę, mówiąc bardzo obiektywnie, Mattew jest w miarę ogarniętym człowiekiem. Nie wiem po jakiego ciula wziął sobie takiego niedołęgę.

- Czyli to nie jest charakter pisma Mattew? - odezwał się w końcu Bucky.

- Oczywiście, że to jego pismo. - odparłam sarkastycznie - Tak jak w poprzednich listach. Przecież od początku wiedziałam, że to on do mnie wypisuje. Gdyby nie to, nie wpadłabym na to i nie czekałabym, aż ty sam do tego dojdziesz.

Kąciki ust bruneta uniosły się prawie niewidocznie.

Nigdy nie zarzucił mi wredoty moich odpowiedzi, co zdarzało mi się słyszeć od nie jednej już osoby. Bucky doskonale wyczuwał sarkazm i ironię. Doceniam, że podchodził do tego profesjonalnie, że tak to ujmę.

- To nie jego pismo. - kontynuowałam już poważnie - Nic nie wskazywało na niego. Od początku listy musiał pisać ktoś inny. Kto wie, może to ten listonosz, może to jeszcze ktoś inny... - wzruszyłam bezradnie ramionami - Może ma jakąś zgraję debili spod kamienia.

Bucky pokiwał głową, jakby zgadzając się ze mną.

- Pamiętaj, żeby nigdy nie lekceważyć wroga. - odezwał się nagle, co lekko wybiło mnie z rytmu. Nie wiem o co mu teraz chodziło - Powinno się go doceniać. Niektórzy tylko z pozoru wydają się głupi. W rzeczywistości... prawda może być zupełnie inna.

Powiedział to jakby nigdy nic.

Jak przyjaciel, dający szybką, dobrą radę innemu kumplowi.

Zapewne było w tym sporo racji. Aczkolwiek i tak uważam, że cała ta zgraja, a na ich czele ten kutas, Mattew, to po prostu kretyni.

Zapatrzyłam się w stół, analizując wszystko co zdążyło się już do tej pory wydarzyć.

Nie byłam superbohaterem czy innym pieronem. Jestem zwykłym człowiekiem i spodziewałam się zwykłego życia.

A co się okazało?

Że nie tylko miłość nie wybiera.

Patrząc jak zahipnotyzowana w stół, w międzyczasie dostrzegłam jak James wyjął komórkę z kieszeni. Jednak byłam na tyle zamroczona, by nie załapać tego, co początkowo do mnie mówił.

Stąd też usłyszałam moje imię z jego ust.

- Amber?

- Em... tak, jestem. - przymknęłam oczy, próbując skupić się na tym co tu i teraz. A nie na wspomnieniach i odrazie, która towarzyszyła mi za każdym razem, kiedy tylko pomyślałam o tym pieprzonym dupku, który...

Nie. Nie myślę o tym.

Wcale o tym nie myślę.

- O co chodzi? - zapytałam.

- Sam się przebudził, właśnie dostałem cynk. - wyjaśnił.

Uniosłam wysoko brwi, czując jednocześnie jak mój oddech lekko przyspieszył. To była dobra wiadomość. Patrząc na ostatnie wydarzenia - wręcz wyśmienita. Mimo, iż nie znałam zbytnio Sam'a, odczułam tak niewyobrażalne szczęście i ulgę, jakiej nie czułam już dawno.

Bo wiedziałam, że był dla Bucky'ego kimś ważnym.

Automatycznie więc mi także na nim zależało.

- Jedziemy do niego. - zarządziłam i nie czekając na odpowiedź Bucky'ego, wstałam i ruszyłam do sypialni, by wziąć ciuchy i przebrać się.

- Tak, ale... - usłyszałam z kuchni, będąc już w sąsiednim pomieszczeniu.

Powróciłam do James'a, trzymając moje ubranie. Stanęłam niedaleko niego, patrząc mu wyczekująco w oczy.

- O co chodzi? - zapytałam.

Brunet podszedł do mnie. Westchnął ciężko i utkwił spojrzenie w moich tęczówkach.

Rany... był tak przystojny... może to kiepski moment, ale James naprawdę powalał na kolana swoją urodą. Poza tym, w dodatku do wyglądu zewnętrznego, jego charakter także szedł w parze.

Był cudowny.

I przybity... Widać było potwornie, jak bardzo mu to wszystko ciąży.

- James? - zapytałam.

- Przepraszam cię. - szepnął po chwili, spuszczając wzrok.

O nie... Nie może się o to wszystko obwiniać.

- Skarbie... - podeszłam bliżej, po czym rzuciłam ubrania na bok, które padły gdzie padły, a następnie ujęłam jego twarz w dłonie - To nie jest twoja wina. - pokręciłam głową - To wcale nie jest twoja wina. Ten psychol Mattew...

- Nie działa sam. - przerwał mi z bólem w głosie - Co nie ułatwia sprawy.

- James. - powiedziałam poważnie czekając, aż brunet spojrzy mi prosto w oczy. Gdy już to zrobił, kontynuowałam - Spotkaliśmy się po siedmiu latach. Odnaleźliśmy się po drastycznym rozstaniu w tak okropnych okolicznościach, na jakie zwyczajnie żyjący, spokojny obywatel by nawet nie wpadł. Więc jeśli to przeżyliśmy i ponownie się spotkaliśmy, to damy radę i z tym.

- Amber... - powiedział boleśnie - Wolałbym załatwić to sam... Nie chcę cię narażać, ja...

- O, nie, mój drogi. - przerwałam mu stanowczo - To ja naraziłam ciebie. Siedzimy w tym razem. - powiedziałam tak dobitnie, że wręcz poczułam, jak przekonał się do moich słów.

Po chwili skinął głową, a następnie nie zwlekając już dłużej, uznaliśmy, że najwyższa pora ruszyć do Sam'a.

𒊹︎

- A mówili może jak się czuje? - dopytywałam. Jechaliśmy autem. Byliśmy już prawie na miejscu.

- Nie. Jedynie, że się wybudził i jest dobrze, stabilnie. - odpowiedział po chwili.

James po kilku minutach dotarł do celu i zaparkował samochód pod szpitalem.

Wyszliśmy na zewnątrz, po czym zaczęliśmy zmierzać do wnętrza budynku.

- Amber? - usłyszałam nagle za sobą. Zdziwiłam się, że brunet nie szedł już ze mną ramię w ramię, toteż odwróciłam się, by na niego spojrzeć.

- Tak? - zapytałam.

- Muszę coś załatwić. - uniósł telefon w górę, po czym nim potrząsnął - Poczekasz na mnie w sali u Sam'a? Leży tam gdzie ostatnio.

- Jasne, nie ma problemu. - odrzekłam z uśmiechem - Chyba, że wolisz, abym tu z tobą została.

- Nie, nie, idź do wewnątrz, naprawdę. - pokręcił głową - Dziękuję ci, ale muszę to ogarnąć i... - westchnął - To nie zajmie jakoś długo. Mam przynajmniej nadzieję.

- Okej. - pokiwałam głową, jednak nie ruszyłam się z miejsca.

Coś mnie pociągnęło w stronę przeciwną do tej docelowej.

Podeszłam do bruneta, po czym stanęłam na palcach i pocałowałam go.

James wydawał się być lekko zdziwiony, jednak nie musiałam długo czekać, aż poczułam jego dłonie na mojej talii i oddanie pocałunku.

Nie był namiętny. Był czuły. Bardzo czuły. Wręcz pełen tęsknoty, można by rzec.

Towarzyszyły temu niezwykłe emocje, trochę dla mnie niezrozumiałe. Ale nie zamierzałam pytać.

W końcu oderwaliśmy się od siebie, patrząc sobie głęboko w oczy.

- Kocham cię. Wiem, że o tym wiesz. Ale ja po prostu muszę to powiedzieć. Kocham cię, James. - przerwałam ciszę.

- A ja kocham ciebie, Amber. - odparł z lekko szklącymi oczami. Albo mi się po prostu wydawało.

W każdym razie był bardzo oddany tej chwili. Jego autentyczność po prostu sprawiła, że moje serce zaczęło się topić.

Nie chciałam jednak przedłużać. Pogładziłam dłonią jego policzek, a następnie skierowałam się do szpitala.

- Wracaj szybko. - rzuciłam przez ramię.

- Do ciebie zawsze. - usłyszałam po chwili.

Założę się, że moje serce było w tej chwili bardziej płynne, niż krew w moim organizmie.

Weszłam do budynku i zaczęłam kierować się do sali, w której znajdował się Sam. Żałuję, że nic dla niego nie miałam, aczkolwiek, mówiąc szczerze, nawet nie pomyślałam, aby kupić mu coś na jego przebudzenie.

Będąc pod drzwiami, zapukałam w nie. Nie usłyszałam natomiast żadnego odzewu, toteż bardzo powoli otwarłam drzwi.

Zmarszczyłam brwi, gdyż zastałam Sam'a śpiącego. Myślałam, że uda mi się go dorwać, gdy nie będzie odpoczywał. Aczkolwiek uznałam, że nie będę mu przeszkadzać.

Wyszłam na korytarz. Poczęłam spacerować, czekając jednocześnie na Bucky'ego.

W pewnym momencie podeszła do mnie pielęgniarka. Chyba widziała, jak zaglądałam do sali Sam'a.

- Dzień dobry, a pani to?... - odezwała się przyjaznym głosem.

- Mam na imię Amber, przyszłam odwiedzić... krewnego. - odrzekłam, wskazując palcem na drzwi sali, przez które zamierzałam niedawno przejść do wewnątrz pomieszczenia - Ale śpi. Więc nie będę mu przeszkadzać. - zaśmiałam się.

- Tak, tak, śpi. - odparła jakby lekko niezręcznie, co wybiło mnie z rytmu - I aktualnie nie zanosi się na to, by się wybudził.

Zmarszczyłam brwi, a po karku przeszedł mi dziwny i nieprzyjemny dreszcz.

- Słucham? - powtórzyłam, potrząsając głową.

- Nasz pacjent, pan Wilson, jest nieustannie w śpiączce farmakologicznej. Narazie nie zapowiada się, żebyśmy go wybudzali. Jest jeszcze za wcześnie.

Nie odpowiedziałam jej żadnym słowem. Stałam tam jak wryta, przypatrując się pielęgniarce conajmniej tak, jakbym zobaczyła widmo.

Co tu się działo?

Czemu Bucky otrzymał wiadomość o wybudzeniu się Sam'a?

Czy on... czy któryś z tych złamasów go wrabiał? Rany... muszę go jak najszybciej ostrzec.

- Przepraszam. - powiedziałam bardzo chaotycznie, nie patrząc nawet na kobietę. Pędem ruszyłam do wyjścia.

Biegłam w stronę miejsca, w którym zaparkował Bucky, ale nikogo tam nie było.

Ani auta.

Ani samego James'a.

- Nie... - szepnęłam ze ściśniętym gardłem, czując jak zbiera mi się na potężny potok łez.

Dorwali go...

Po prostu go dorwali.

I co teraz? Gdzie mam szukać? Co mam robić?

Rozpłakałam się.

Ukryłam twarz w dłoniach.

- Nie, to nie może się dziać. - powiedziałam płaczliwym głosem - Przecież to nie jego mieli się teraz pozbyć... - dodałam, po czym momentalnie uspokoiłam się, jeśli można tak to nazwać. Po prostu przestałam płakać.

Bo właśnie. Autor listu groził, że James będzie ostatni. W międzyczasie, jestem tego bardziej, niż pewna, musiałam być ja. Chcieli się mnie pozbyć. I to zdecydowanie przed Bucky'm. By on cierpiał. W końcu temu komuś chodzi o niego.

Tylko o co tutaj biega w tym momencie?

Próbowałam wymyślić coś sensownego. Jednak nic nie przychodziło mi do głowy.

Westchnęłam ciężko, przymykając oczy. Starałam się wedrzeć w najgłębsze zakamarki mojego umysłu, aby być może odkopać coś przydatnego w tej kwestii.

Nic zbytnio nie pomagało.

Rozejrzałam się wokół, by upewnić się, że nikogo tu nie ma, a następnie wyjęłam dzisiejszy list, który uprzednio spakowałam do kieszeni mojego płaszcza.

Rozłożyłam go i przeczytałam raz jeszcze.

Do ciebie james kieruję teraz moje ostrzeżenie W innym wypadku będziemy rozpoczynać kolejeczkę I wcale nie żartuję Ewidentnie za bardzo już ze mną pogrywasz Ulubienica amber odhaczona Licz się z tym że kolejna osoba będzie bliską ci osobą I niestety szanowny sam umknął z rąk śmierci
Cudem
Ewidentnie wszyscy lubią krzyżować moje plany Do czasu Ale nastanie w końcu dzień kiedy wszystko pójdzie zgodnie z moim planem Lepiej się przygotuj bo zapewniam że takiej rany jak ta która nadchodzi jeszcze nigdy nie doświadczyłeś Egzystencja stanie się dla ciebie ciężarem i jedyne czego będziesz pragnął to śmierć którą ci oczywiście zapewnię Jednak najpierw doświadczysz straty wszystkich których kochasz i to w najbardziej perfidny sposób

Zaczęłam się mocno nad tym wszystkim zastanawiać. Jednak nie mówię o sensie czy znaczeniu tego tekstu. A o jego budowie.

James wspominał, abym nigdy nie lekceważyła wroga. Abym go doceniała.

Gdyż jego debilizm może być zaledwie pozorem.

Doznałam olśnienia.

Nagłego oświecenia.

Spojrzałam tym razem na list, jednak nie w celu ponownego przeczytania go całego, a tylko wielkich liter*, robiących rzekomo za początek zdań bez poprzedzającej ich kropki.

Przez moje ciało przeszły zimne, nieprzyjemne dreszcze.

Bo to nie James został wrobiony przez któregoś z tych kutasów.

To ja zostałam wrobiona przez James'a.

Jego rozmyślanie w hotelu. Jego cenna rada. On już wtedy wiedział o przekazie. Jego przeprosiny, a tutaj utęskniony, czuły pocałunek. Bardziej jak... pożegnanie...

Bucky doskonale wiedział, że Sam się nie wybudził. Wymyślił to.

Przywiózł mnie tu specjalnie, by wziąć sprawy w swoje ręce.

Utkwiłam wzrok w liście.

Nie byłam w stanie określić jak się czułam.

Czy byłam zła? Zdruzgotana? Przerażona? Cokolwiek innego? Lub wszystko naraz? Nie wiem. Naprawdę nie wiem.

Wiedziałam natomiast, że byliśmy o spory krok na przód.

A jedyne co teraz wybrzmiewało w mojej głowie to wielkie litery z listu dające zupełnie nowy przekaz:

DWIE ULICE DALEJ.

𒊹︎

*inspirowane „Szatanem z siódmej klasy" Kornela Makuszyńskiego.
Pamiętam, że prawie dziesięć lat temu, kiedy przeczytałam tę lekturę będąc jeszcze w podstawówce, ogromnie spodobał mi się pewien pomysł zawarty przez autora w książce (nie będę spoilerować szczegółów, w razie jeśli ktoś nie czytał), tak więc cała ta idea nie jest moja - zostałam jedynie zainspirowana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro