Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z B L I Ż E N I E

𒊹︎

Perspektywa Amber
__________

- Idź do mojego pokoju - wyjaśniałam szeptem - i połóż się pod łóżkiem, za żadne skarby, choćby nie wiem co, nie ruszaj się stamtąd, ja to załatwię. - dodałam - I cichosza. - przystawiłam wskazującego palca do moich ust, na co brunet pokiwał głową.

Bucky przeszedł bez żadnego szelestu do sypialni. Byłam pod wrażeniem tego, jak dyskretny mógł być. Na myśl przyszła mi Hydra. Wyszkoliła go tak dobrze, że było to wręcz przerażajace.

Podeszłam do drzwi i wyjrzałam przez judasza. Dostrzegłam tam tego, kogo się właśnie u siebie teraz spodziewałam. Otworzyłam drzwi.

- Cześć. - powiedziałam beznamiętnie.

William patrzył na mnie. Nie przywitał się. Przecisnął się obok mnie do wnętrza mojego domu.

Aha.

Zamknęłam drzwi odrobinkę mocniej i pomaszerowałam za nim do salonu.

- Tak, ciebie też miło widzieć. - prychnęłam.

- Miałaś zadzwonić. - ton William'a był oschły.

- Matko, William... - przeczesałam ręką włosy - Naprawdę? Po to przyszedłeś, żeby mi to wypomnieć? Zapomniałam sobie. Ze zmęczenia, to wszystko. - wzruszyłam ramionami.

- To żeby pamiętać, nie wyjeżdża się do Nowego Jorku gdzie ktoś może cię zatłuc i normalnie dzwoni się do mnie. - mówił z pretensjami.

- Zdajesz sobie sprawę, że nie jesteś moim opiekunem? - zapytałam go marszcząc brwi - Wiesz co, William? Nie bardzo cię rozumiem - zaczęłam do niego podchodzić - I to nie tylko teraz, ale od jakichś 3 miesięcy, kiedy...

- Pijesz? - przerwał mi zdziwiony wpatrując się w szklankę whisky na stoliczku.

Całe szczęście, że odniosłam tą swoją do zlewu, a tu stała jedna - Bucky'ego.

- Tak, co w tym dziwnego? - zapytałam rozkładając ręce i będąc coraz bardziej zirytowana.

- Nigdy nie piłaś. - upierał się.

- Poprawka: nigdy nie piłam przy tobie. - prychnęłam - Bo przy tobie nic się nie da robić od czasu, kiedy...

- Jak możesz ukrywać przede mną tyle rzeczy? - obruszył się, tym razem to on rozłożył ręce.

A we mnie. Aż się. Zagotowało.

- Możesz mi nie przerywać, tylko dać mi dokończyć? - zapytałam niższym głosem, nieco ciszej i w pozornie opanowany sposób.

- Ale...

- Możesz?! - wrzasnęłam tracąc już kontrolę.

William wpatrywał się we mnie jak w jakiegoś upiora. Był wyraźnie zdziwiony moim zachowaniem. Mam nadzieję, że to mu zamknie mordę chociaż na dwie minuty.

- Odkąd pomogłeś mi z pracą - ponowiłam już łagodniej - za którą wiedz, że jestem ci wdzięczna, stałeś się nie do wytrzymania. Cały czas mnie kontrolujesz i chcesz wszystko wiedzieć. To nie tak, że mam przed tobą coś do ukrycia - ajjj, trochę się zagalopowałam - ale każdy człowiek ma swoje granice i potrzebuje prywatności. I może to dziwne, ale ja także. - ponownie zaczęły mi puszczać nerwy, uniosłam nieco ton - Irytuje mnie to. Nie, zamknij się - wystawiłam mu palca w geście uciszenia, gdyż widziałam jak otwiera usta, by się wtrącić - Druga rzecz jest taka, że myślisz, że nie widzę w jaki sposób mnie traktujesz? Myślisz, że dzięki temu, że znalazłeś mi pracę, możesz robić sobie ze mną co ci się żywnie podoba? - zmrużyłam oczy - Wybacz, że cię zawiodę, ale nie ze mną te numery. Nigdy więcej. I nie myśl sobie, że całe 3 miesiące mojej pracy to twoja zasługa, bo gdybym się nie nadawała, dawno by mnie wylali. Więc to nie z twojej łaski jeszcze tam siedzę. - skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.

Widziałam w jego oczach, że dobrze wiedział, o czym mówię. William to pieprzony manipulator, który myślał, że go nie przejrzałam. Prawda była inna już od dawna. Dopiero teraz zebrałam się na odwagę, aby wygarnąć mu to, co myślę. Cały czas stał nieruchomo przecinając mnie wzrokiem. Wiedziałam, że go wkurzyłam. No bo w końcu wywlokłam jego prawdziwą twarz na światło dzienne, nie?

- Z nami koniec. - powiedziałam po chwili stanowczo również mierząc go wzrokiem.

William podszedł do mnie, po kilku sekundach stał tuż przede mną.

- Nie wiesz, ile tracisz. - powiedział mi oschłym głosem.

Ale ja... Nie mogłam się powstrzymać...

Zaczęłam się tak przeraźliwie śmiać, że zastanawiałam się czy nie wystraszę przypadkiem Bucky'ego w pokoju obok. Zgięłam się w pół, bo nie mogłam ustać niewzruszona.

Alkohol mi na pewno pomógł w śmianiu się. Na trzeźwo bym raczej tak nie zareagowała, co najwyżej parsknęła. Oj, nie mam zbyt mocnej głowy, skoro nie cała połowa szklanki z whisky podziałała na mnie już w taki sposób.

Co się stanie jak wypiję drugą szklankę na oczach William'a?

Trochę się uspokoiłam i byłam już w stanie wyprostować się i spojrzeć temu debilowi w oczy. Tak jak myślałam - tym razem to on się zagotował ze złości.

Ledwo co powstrzymałam się od następnej serii śmiechu. Podejrzewam, że na trzeźwo bym się mogła lekko wystraszyć, ale jakoś mało mnie to teraz obchodziło.

Droga whisky, jesteś najlepszą przyjaciółką.

- Nie rozśmieszaj mnie, William. - zdołałam powiedzieć tłumiąc śmiech - Nic nie tracę, wręcz przeciwnie. Zyskuję spokój.

- Ty głupia suko. - wysyczał.

- Mów co chcesz. Jebie mnie to co o mnie myślisz. Przypomnę ci, z nami koniec. Teraz możesz wypierdalać w podskokach z mojego domu - wskazałam palcem w stronę drzwi - Ty skończony dupk...

Nie dokończyłam. Uderzył mnie w tej chwili w twarz z taką siłą, że musiałam zrobić krok, aby nie upaść na podłogę.

Modliłam się w duchu, aby Bucky za żadne skarby tu nie przychodził. Wtedy będzie mogiła.

A co do William'a, posłuchał się mojej rady i kilkoma susami pełnymi furii wyparował z mojego domu trzaskając przy tym drzwiami.

__________

Perspektywa Bucky'ego

__________

Leżałem pod łóżkiem i słuchałem o czym rozmawiali. Nie chciałem ich celowo podsłuchiwać, lecz wszystkie drzwi były otwarte i siłą rzeczy wiedziałem, co sobie przekazują.

Ale w pewnym momencie usłyszałem uderzenie. Albo ona go uderzyła... Ale nie. Przecież to ona w tej chwili mówiła i urwała. Ten skurwiel ją uderzył.

Wahałem się czy nie zacząć tam iść, mimo wyraźnego zakazu Amber. Ale uznałem, że nie mogę tak tego zostawić. Zamierzałem tam wparować i ustawić tego kretyna do pionu. Wychodząc spod łóżka usłyszałem trzask drzwi. William właśnie spieprzył. Na ogół wyszedłem za późno i mnie nie widział, więc niby to ja mam szczęście, że nie wpadłem. Ale chyba wszyscy tak naprawdę dobrze wiemy, że to ten pieprzony William miał farta, że zdążył uciec zanim się u nich zjawiłem. Aż mnie zaświerzbiła ta metalowa ręka.

Wybiegłem z sypialni i już miałem wparować do salonu, kiedy moją uwagę przyciągnęły drzwi.

Rozsądnie będzie je zamknąć już teraz, w razie gdyby temu kretynowi umyślało się wrócić.

Przekręciłem zamek i szybko wszedłem do pokoju. Dostrzegłem Amber. Siedziała na kanapie trzymając twarz dłonią. Zobaczyłem, że upiła trochę whisky z mojej szklanki.

Podszedłem do niej powoli i usiadłem obok całkowicie się do niej odwracając. Amber siedziała niewzruszona, wpatrywała się w szklankę z alkoholem. Przez jej dłoń praktycznie nie widziałem jej profilu.

Delikatnie sięgnąłem ręką do jej nadgarstka i odsunąłem go od twarzy dziewczyny. Moim oczom ukazały się łzy na jej policzku i rozcięta dolna warga.

Skurwysyn uderzył ją pięścią.

Amber nie wzbraniała się, dała sobie odciągnąć rękę od twarzy. Wstałem szybko i poszedłem do łazienki. Wziąłem stamtąd mała ściereczkę, którą zwilżyłem wodą. Do tego chusteczki higieniczne. Wróciłem siadając ponownie tuż obok niej.

Nie pytałem o pozwolenie czy mogę jej pomóc. Źle zrobiłem, bo może powinienem ją spytać. Ale łamało mi serce to, jak ją potraktował. Nie miał prawa.

Chusteczki położyłem na stoliczku, a jedną dłonią - metalową - chwyciłem jak najdelikatniej potrafiłem jej podbródek, podczas gdy prawą ze zwilżonym materiałem przykładałem do rany na ustach.

Amber zmarszczyła lekko brwi. Odstawiłem chwilowo ściereczkę nie chcąc, by czuła nieustanny ból. Robiłem to powoli. Ostatecznie, mieliśmy na to chociażby całą noc.

Skupiłem się na jej ranie tak bardzo, że dopiero po chwili zauważyłem, jak po policzku dziewczyny spływa kolejna łza. Odstawiłem zwilżony, zabrudzony od krwi materiał, po czym dłonią wytarłem jej łzy. Sięgnąłem po chusteczki i włożyłem je w jej dłonie. Chwyciła je, ale nie korzystała z nich, tylko je trzymała.

Wytarłem kolejną łzę spływającą po jej twarzy. Poczułem, że policzki Amber są wręcz rozpalone. Nie wiedziałem czy ze złości, czy na wskutek uderzenia. Czy w ogóle i jedno, i drugie.

Przyłożyłem tym razem metalową dłoń do jej policzka kciukiem przykrywając i ochładzając rozciętą wargę. Przynajmniej w ten sposób mogła przydać się do czegoś dobrego.

Dostrzegłem, że Amber zamknęła oczy i wzięła głębszy wdech. Ucieszyłem się odrobinę, że mogłem jej nieco ulżyć.

Po dłuższej chwili otworzyła oczy i spojrzała na mnie. Nie dostrzegłem w nich bólu ani żalu. Przyglądała mi się jakby z lekkim zaciekawieniem. Jej wzrok był przenikliwy. Tęczówki wyraziste. Oczy szkliły się od łez.

- Nic nie powiesz? - zapytała nagle wyswobadzając się z mojej ręki, nieustannie obdarzając mnie swoim spojrzeniem.

Ja także nie odrywałem od niej wzroku. Nie mogłem. To była jak pułapka. Ale w pozytywnym znaczeniu.

- Chciałem ci po prostu towarzyszyć, bo nie bardzo wiem, co powiedzieć. - odrzekłem po chwili - A wyrażenie nie przejmuj się chyba nie ma tu za bardzo sensu. - uniosłem lekko kąciki ust, Amber zaśmiała się pod nosem na moje słowa.

- Masz rację. - przyznała łagodnym głosem - Pewnie wszystko słyszałeś. - bardziej stwierdziła, niż zapytała.

- Tak... - westchnąłem - Przepraszam, nie powinienem podsłuchiwać.

- Przestań. - zamknęła chwilo oczy - Dobrze, że wszystko słyszałeś. Nie muszę ci przynajmniej tego wszystkiego powtarzać jednocześnie przerabiając tę pieprzoną sytuację jeszcze raz.

- Jeśli tak uważasz, to w porządku. - zgodziłem się z nią.

- Dzięki, że siedziałeś tam cicho. - powiedziała - Dzięki temu naprawdę nie mamy poważnego problemu na głowie.

- Właściwie to... - zacząłem, a ona zmarszczyła lekko brwi - Jak usłyszałem, że cię uderzył, zacząłem się podnosić... - tym razem uniosła brwi w zdziwieniu - Ale nie zdążyłem przyjść, bo jego już nie było.

- Całe szczęście, Bucky. - zaśmiała się, w jej oczach pojawił się błysk.

- Jego szczęście. - poprawiłem ją, na co wybuchnęła szczerym śmiechem.

Skrzywiła się po chwili łapiąc za wargę, ale nie straciła dobrego humoru. Zamknęła oczy.

Ponownie delikatnie odciągnąłem jej rękę od rany, po czym przystawiłem do niej czyste miejsce ściereczki.

Amber spojrzała na mnie z wdzięcznością i serdecznością.

- Dlaczego to robisz? - zapytała po chwili przenikając mnie wzrokiem.

- A dlaczego ty mnie do siebie przyjęłaś? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

- Bo potrzebowałeś pomocy. - odparła.

- No więc masz odpowiedź. - dodałem uśmiechając się.

Trzymałem jeszcze chwilę materiał przy jej ustach, po czym odłożyłem go na stoliczek. Wyprostowałem się i ponownie zwróciłem w stronę Amber.

Nieustannie się we mnie wpatrywała. Cały czas.

Mi też ciężko było oderwać od niej wzrok. Tym bardziej, kiedy widziałem, że jej samopoczucie znacznie się poprawiło. Miała w oczach ten błysk, który towarzyszył jej wcześniej, zanim przyszedł tamten kretyn i wszystko zrujnował.

Patrzyłem na nią, ale po chwili planowałem wstać, by pójść do łazienki wyprać tę ściereczkę, zanim krew zaschnie na niej na dobre.

Jednak uprzedziła mnie w tym Amber przeczesując swoją dłonią moje włosy. Nie ukrywam, że mocno mnie to zdziwiło, jednak nie protestowałem.

Byłem ciekaw, o czym teraz myśli.

Po chwili ułożyła swą dłoń na moim karku. Jej spojrzenie było jednocześnie poważne, jak i pełne ciepła.

Amber zbliżała się powoli, dopóki nie zetknęła swych ust z moimi.

Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, a w podbrzuszu poczułem dziwne napięcie.

W głowie miałem tylko to, aby być delikatnym. Wiedziałem, że jej rana pewnie teraz mocno daje o sobie znać. Dlatego też nie przejmowałem inicjatywy, a pozwoliłem jej mieć pełną kontrolę nad pocałunkiem, którego niezwłocznie oddałem.

Nie był on porywczy ani pełen pożądania. Był niezwykle subtelny. Był niesamowicie przyjemny i kojący.

Nie przypuszczałem, że po tym wszystkim, po Hydrze, będzie mi dane - i to w tak krótkim czasie - doświadczyć bliskości. W dodatku z cudowną osobą, jaką była Amber.

W trakcie tego delikatnego pocałunku, który wciąż trwał, uświadomiłem sobie, że przecież coraz częściej zacząłem patrzeć na dziewczynę w inny sposób. Jakby... Jakieś zauroczenie? Ciężko mi było stwierdzić, co to dokładnie jest, ale wiedziałem jedno - coś było na rzeczy. I chyba oboje czerpaliśmy z tego przyjemność.

Położyłem swą dłoń na skroni Amber, wplatając po chwili palce w jej włosy. Były takie miękkie w dotyku.

Ta chwila była... Aż ciężko mi ją określić. Była nieziemska, wręcz niebiańska. Co prawda to określenie gryzło się nieco ze słonością łez dziewczyny, które spoczęły na jej ustach, a także z odrobiną słodkiej krwi jej rany, jednak świadomość, że całowane właśnie usta należały do Amber, sprawiła, jakbym znajdował się w totalnie innej rzeczywistości.

Miałem okazję skosztować dziewczynę w ten minimalny, delikatny sposób, a mimo to już zdążyłem zadłużyć się w jej smaku...

Nasz pocałunek, który wydawał się, jakby trwał wieczność, został przerwany przez dźwięk komórki Amber.

Dziewczyna niechętnie odsunęła się zerkając chwilowo w moje oczy, po czym opuściła nieco wzrok wstając z kanapy i sięgając po komórkę.

- To moja mama. - odezwała się beznamiętnie - William zdążył się już jej wyspowiadać. - prychnęła.

- Odbierzesz? - zapytałem uważnie przyglądając się dziewczynie.

- Nie. - strąciła połączenie. - Napiszę jej, że zadzwonię jutro, nie mam ochoty z nią rozmawiać.

Jak powiedziała, tak zrobiła. Wysłała swojej mamie wiadomość tekstową, po czym wzięła pilota i usiadła na kanapie tuż obok mnie. Włączyła jakiś kanał, na którym leciał film. Nie wiedziałem, co to za film. Jakoś mnie to bardzo nie obchodziło. Jedyne na czym byłem skupiony, to obecność Amber dosłownie obok mnie.

- Przepraszam. - odezwała się niespodziewanie.

Spojrzałem na nią zdziwiony. Nie wiedziałem, o czym teraz mówiła.

- Za to, że sobie na tyle pozwoliłam... - przeczesała dłonią włosy.

Pamiętałem ich miękkość. Wziąłem głębszy wdech na tę myśl.

- No wiesz... Najpierw się trochę podpiłam - prychnęła - A później zerwałam z facetem. Domyślam się, że to wyglądało jakbym chciała go zastąpić tobą i sobie ulżyć. - wyjaśniła wpatrując się w ekran telewizora.

- Wcale tak nie wyglądało. - powiedziałem jej szczerze, nieustannie na nią patrząc - Nawet o tym nie pomyślałem.

Dziewczyna spojrzała na mnie i uniosła lekko kąciki ust.

Zapadła trochę dłuższa cisza między nami. Uznałem, że przerwę ją nurtującymi mnie pytaniami. Kiedyś w końcu musiały paść.

- Więc te spodnie, bokserki, które mi dałaś pierwszego dnia... - zacząłem - Należały do William'a?

- Tak, niestety tak. - przetarła twarz dłońmi - Wyrzucę je, a kupię ci coś lepszego.

- Nie, nie. Nie kosztuj się. Nie przeszkadzają mi. - zapewniłem ją.

- Ale mi tak. - zaśmiała się - Mogę dopić twoją whisky? - spytała spoglądając na mnie.

Skinąłem jej głową, po czym chwyciła za szklankę i jednym pociągnięciem opróżniła całe naczynie.

- Dzięki. - odrzekła stawiając szklankę z powrotem na stoliczek.

- Słuchaj... - przetarłem czoło dłonią - Nie musisz odpowiadać, ale gryzie mnie pewna rzecz.

- No słucham.

- Czy William... - nie wiedziałem, jak to powiedzieć - Czy on... - przyciągnąłem jej uwagę i teraz patrzyła już całkowicie na mnie - Czy wy... Czy zmuszał cię kiedykolwiek do... No wiesz.

Amber chyba dostrzegła moje zakłopotanie i domyśliła się, o co mi chodzi.

- Nigdy z nim nie spałam. - powiedziała wprost, ciągle na mnie patrząc - Ale był pewien raz, kiedy chciał to zrobić. - dodała, na co ja się spiąłem.

Zaczynało się we mnie gotować.

- Ja wtedy nie chciałam. Co prawda nocował u mnie kilka dni, ale nie spał ze mną w jednym łóżku i nie robiliśmy... Tego. - zacisnęła usta - Chociaż on bardzo chciał. Ja się nie zgodziłam. A on, żeby nie było, że przerodziłoby się to w molestowanie, odpuścił i trzasnął drzwiami - prychnęła - Nie odzywał się do mnie kilka dni. Dlatego też nie upominałam się, że zostawił tu spodnie. Ale czekaj... Bokserki. - zreflektowała się.

Miałem wrażenie, że lekko się zaczerwieniła.

- Ogólnie to ja ich używam. - zakryła oczy dłonią - Są po prostu wygodne, kupuję je dla siebie. - dodała odstawiając dłoń od twarzy, przez co mogłem dostrzec, że zaczerwieniła się jeszcze bardziej.

- Rozumiem. - odrzekłem z uśmiechem.

Nie widziało mi się naśmiewanie z tego. Ubiór, to ubiór.

- A dlaczego mnie pytałeś czy z nim spałam? - zwróciła się do mnie poważniejąc.

- Bo gdyby ci to zrobił... Gdyby zrobił ci krzywdę, mój szacunek do niego spadłby z zera do poziomu mocno minusowego. Gość naprawdę miał szczęście, że ulotnił się zanim wygramoliłem się spod łóżka.

Na te słowa Amber zaśmiała się.

- Racja. Całkowicie popieram. - odparła z uśmiechem na ustach, po czym oparła głowę o moje ramię i zaczęła oglądać dalej film.

Minęło chyba pół godziny. Usłyszałem w filmie kwestię, której nie do końca rozumiałem.

- Amber, o co z tym chodzi? Nie bardzo ogarniam. - powiedziałem, ale odpowiedziała mi cisza.

Spojrzałem na dziewczynę i dostrzegłem, jak spała spokojnie oparta o mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro