Epeisodion XII: Prorok martwych światów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie zdołała zauważyć momentu, w którym iskrząca pustka rozmyła się i ukształtowała kolejny raz w coś znajomego na tyle, by dało się to ubrać w słowa. Po prostu w jednym momencie znajdowała się pośród tęczowego, lśniącego szaleństwa, od którego z łatwością można było nabawić się zawrotów głowy, by w następnym znaleźć się w długim, ciemnym korytarzu.

Rozejrzała się, zafascynowana, odruchowo puszczając silną, ciepłą dłoń wyverna, którą do tej pory kurczowo ściskała.

Tak, to faktycznie był korytarz, w dodatku przypominający w pewien sposób taki, który mógłby znajdować się w Nocnym Dworze. Był tak długi, że w panującym wokół półmroku nie zdołała dostrzec jego końca, choć odniosła wrażenie, że gdzieś daleko po prawej stronie majaczył kształt mogący okazać się ciągiem wąskich schodów. Staromodna tapeta w maleńkie różyczki zaczynała odklejać się na łączeniach, lecz uzupełniająca ją do nieco ponad metra wysokości boazeria z ciemnego drewna zachowała pełnię swojej chwały, ciesząc oko misternymi rzeźbieniami. Gdy dobrze się przyjrzała, zorientowała się, że ozdoby uzupełnione są szlachetnymi kamieniami, a w większości przedstawiają szczerzące kły wyverny i kwiaty o kształtach, jakich nie widziała nigdy wcześniej. Lecz nie to było wcale najdziwniejsze...

Po obu stronach korytarza znajdowały się drzwi. Małe i duże, nowoczesne i staromodne, drewniane i stalowe, nieraz całkowicie szklane lub kryształowe, lśniące oszałamiająco w blasku dobywającym się gdzieś zza ich pleców, z miejsca, z którego przybyli. Każde z nich miały inny kolor, niektóre pyszniły się barwami tak jaskrawymi i surrealistycznymi, że ciężko było oderwać od nich wzrok. Szerokie i wąskie, wysokie na kilka metrów i tak niskie, że przejść nimi można było z pewnością jedynie na czworakach, proste i zdobione z przepychem, od którego zapierało dech w piersi...

– Dokąd one prowadzą? – szepnęła, postępując kilka kroków naprzód. Poprzerastany kurzem chodnik o wzorze tak startym, że ciężko było go do czegokolwiek przypisać, okazał się równie miękki jak mech w lesie otaczającym Nocny Dwór.

– Uważaj! – syknął Mark, zatrzymała się więc natychmiast, praktycznie w ostatnim momencie, nim dotknęła klamki z giętego metalu u drzwi z malowanego na pomarańczowo drewna. Dopiero gdy znalazła się tak blisko nich, zwróciła uwagę na to, że wydzielały jakieś niemożliwe do określenia światło, ciepłe i przyjemne. Z trudem oderwała od nich wzrok i obejrzała się na wyverna.

Mark obserwował ją z uwagą, w lewej dłoni wciąż ściskając rękojeść opuszczonego luźno miecza. Jasnowłosa wilczyca wyglądała na... szczęśliwą? Doskonale widział błyskające w jej oczach ogniki ekscytacji, a rozpierającej jej energii nie dało się ot tak zignorować, gdyż miała jej w sobie tyle, że z pewnością wystarczyłoby, by obdarować jeszcze kilka osób. Widział to i...

No cóż, dalej nie mógł uwierzyć.

Nie dało się ot tak wejść do świata Pomiędzy. To było po prostu niemożliwe, i tyle. Obojętnie, jak by się postarał, ile zaklęć nałożył na delikwenta, jak się nagimnastykował i namęczył przy malowaniu jego skóry runami, po prostu nie zdołałby zwyczajnej osoby tutaj wprowadzić. To był świat czystego vurda, świat, który nie rządził się znanymi śmiertelnikom prawami, i nawet on nie był w stanie się temu sprzeciwić. Tylko on miał prawo poruszać się w Pomiędzy i podróżować między światami. Tylko on mógł tego dokonać...

On i Prorok z Wielkiej Przepowiedni, oczywiście. Właśnie do tego wszystko się sprowadzało, czyż nie? Ta mała, irytująca dziewczyna naprawdę nim była. Jeśli potrzebował potwierdzenia bardziej wymownego niż cytowanie Przepowiedni z głowy i korzystanie z run, których nie znała, to właśnie je otrzymał.

To było tak cholernie niewiarygodne. No bo kim była ta dziewczyna? Zafascynowaną lokomotywami blondyneczką o aparycji piętnastolatki, i to jeśli się mocno pomalowała? Mającym nieco ponad półtora metra chucherkiem o kończynach wyglądających jak patyki?

No dobra, może nie do końca. Był facetem, potrafił docenić to, że posiadała krągłości dokładnie tam, gdzie powinna, ale na Boga! Jedyną mocą Lei było przemienianie się w wilka! Zanim opanuje runy i nauczy cię robić cokolwiek użytecznego z vurdem czerpanym ze skupisk upośledzonej magii, mogą minąć długie lata. A tyle czasu z pewnością nie mieli. Fakt, że zainteresował się nią Thomas, sprawiał, że jej życie stanęło pod wielkim znakiem zapytania.

Podobnie jak to, kim Thomas tak właściwie był. I czym mogła okazać się otaczająca go aura mocy.

Szlag... Zmęczonym gestem potarł skronie. Tak, atak migreny murowany.

– Mark?

Ocknął się z zamyślenia i ponownie skupił na dziewczynie. Patrzyła tymi cholernie wielkimi brązowymi oczyskami, najpewniej nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak to na niego działało.

– To jest twoje naturalne środowisko, wilczyco – powiedział wreszcie, odganiając niepokojące myśli. Należało teraz skupić się na najbardziej palącym problemie. – To jest twoje dziedzictwo. Ale nie dotykaj niczego, dopóki nie wyrażę na to zgody. Dopóki nie dowiesz się, co możesz robić, a czego nie. Jasne?

Skinęła powoli głową, ostrożnie wycofując się z powrotem na środek korytarza. Jej spojrzenie na powrót stało się odrobinę błędne, gdy skupiła je na tym, co znajdowało się za jego plecami.

Ach, więc zauważyła? Wspaniale. Nareszcie...

To był koniec korytarza. Jego załom, kończący się ścianą z drzwiami... ale najpiękniejszymi, najpotężniejszymi, jakie można było tutaj zobaczyć. Ogromne, łukowato sklepione wrota z drogocennego drewna pokryto misternymi wzorami, wykładanymi wszystkimi możliwymi gatunkami metalu. Magiczne stworzenia i fantastyczne rośliny splatały się w jedno, tworząc oszałamiającą kompozycję, w którą można by wpatrywać się latami, a i tak nie zdołałoby się jej w pełni poznać.

– To są drzwi do naszego świata – wyjaśnił na tyle obojętnym tonem, na ile było to możliwe.

– Jak... – Głos jej zadrżał, urwała więc wpół słowa i dokończyła o wiele ciszej: – Co to za miejsce?

– To? – Uśmiechnął się szeroko, błyskając ostrymi kłami. Obrócił miecz w palcach, zanim schował do z powrotem do pochwy. Tak naprawdę wcale go tutaj nie potrzebował. – To jest Pomiędzy. A przynajmniej ja właśnie tak to nazywam.

– Czyli? – Pogoniła go niecierpliwym gestem, tylko cudem powstrzymawszy się od sugestywnego wywrócenia oczami.

– Jak inaczej mam ci to powiedzieć? To przedsionek wszystkich światów. Miejsce, dzięki któremu możemy poruszać się po nich bez większych przeszkód. Sam je stworzyłem, więc doceń, proszę, kunszt.

Na chwilę zaniemówiła i z pobladłą twarzą obejrzała się na drzwi, za które przed momentem próbowała zajrzeć.

– Czyli za tymi drzwiami są...? – wydukała i zakrztusiła się z wrażenia. – Przecież to jest...

– Niemożliwe? – parsknął. – Widzisz to? Możesz dotknąć? Oczywiście, że to jest prawdziwe. Ale tylko my możemy się tutaj znaleźć, żelazna wilczyco.

– Przestań mnie tak nazywać! – Przez jej twarz w jednej sekundzie przewinęło się tysiąc trudnych do określenia emocji, lecz opanowała się zaskakująco szybko. – To mówiłeś, że ile jest tych światów?

– Sam tego nie wiem. – Wzruszył ramionami i od niechcenia musnął palcami klamkę pomarańczowych drzwi. – Możliwe, że nieskończenie wiele, choć ciężko mi samemu w to uwierzyć. Bardziej skłaniam się ku teorii, że wciąż powstają nowe, dlatego nie jestem w stanie ich zliczyć.

– I ty możesz do nich...?

– Mogę do nich wchodzić. Ale nie do wszystkich. Nie wiem, od czego to zależy. Prawdopodobnie część z tych światów jest na razie w fazie pomysłów Stwórcy. Nie powstała jeszcze na tyle, by dało się w nich funkcjonować, dlatego prowadzące do nich drzwi są zamknięte. Ale do innych mogę przenikać kiedy tylko zechcę. Nasz świat jest najstarszy. – Kciukiem wskazał na ozdobne drzwi za plecami. – Najważniejszy i najlepiej dopracowany, ale też najszybciej wymknął się spod kontroli Stwórcy. Prawdopodobnie to dlatego nas w nim umieścił. Inne światy są znacznie prostsze. I nie dzielą się na dwa wymiary.

– Na dwa...? – Pokręciła głową z zagubioną miną. – Teraz to już nic nie rozumiem.

– Chyba wiesz, że w naszym świecie istnieją dwa wymiary? – zniecierpliwił się. – Dwie równoległe rzeczywistości, które przenikają się nawzajem. Po których można wędrować bez żadnych przeszkód, o ile wie się, jak to zrobić. Dla uproszczenia tysiące lat temu nazwano je Pierwszym i Drugim Światem. Drugi Świat jest wbrew pozorom znacznie starszy od Pierwszego, większy i bardziej świadomy mechanizmu, według którego działa, bo tak naprawdę ludzie nigdy nim nie władali. W Świecie Pierwszym sama się urodziłaś, wilczyco.

– To akurat wiem – zdenerwowała się. – Ale chcesz powiedzieć, że tylko u nas to występuje?

– Tak – przyznał bez wahania. – Tylko nasz świat jest na tyle doskonały, by spełniać pierwotny zamysł Stwórcy. Jedynie w tym świecie można spotkać tyle rozumnych ras. W innych zdarza się, że nie ma ich wcale. Co całkiem zabawne, bo przecież tak wiele oddał swoim Ogarom... – Zaśmiał się, krzyżując ramiona na piersi.

Leah tym razem postanowiła jawnie okazać zniecierpliwienie.

– Mógłbyś przestać mówić zagadkami? – warknęła, zapewne zupełnie odruchowo składając palce na kształt szponów. – Ja naprawdę nic nie wiem. Czym są Ogary?

– Ogary Stworzyciela to prawdziwe wyverny – wyjaśnił. – Stwórca uformował je z pierwotnego, czystego vurda, dzięki czemu opanowały korzystanie z niego do perfekcji. To one były jego pierwszym Dziełem, a w wielu przypadkach również wykonawcami jedynie podrzuconych pomysłów. Vurda traktują jako... powiedzmy, że plastelinę. Nie istnieje dla nich niemożliwe, potrafią uformować go we wszystko. Tylko w przypadku naszego świata Stwórca dał im jednak na pewnym etapie całkowicie wolną wolę. Stało się to prawdopodobnie wtedy, gdy uszkodzony vurd zaczął się rozszczepiać i powstała z niego magia. Wyverny za pomocą vurda ukształtowały z magii smoki. I to skończyło się dla nich tragicznie. W innych światach nadal można je spotkać, lecz tu zostali tylko tacy jak ja.

– Myślałam, że wyginęły całkowicie.

Nie odpowiedział. Zapalił papierosa, czekając na dalsze pytania, które prędzej czy później musiały się pojawić. Znał Leę wystarczająco dobrze, by mieć pewność, że na tych szczątkowych informacjach nie poprzestanie, wyjątkowo jakoś jednak go to nie denerwowało. Musiał przyznać, że mimo wszystko była raczej wdzięcznym słuchaczem. Owszem, widział, że każda z tych wiadomości ją szokowała, nic zresztą dziwnego, że tak się działo – w końcu całe fundamenty znanego jej świata właśnie zadrżały w posadach, ale nie zaprzeczała. Nie wypierała wiadomości, nie zamykała się w sobie, nie zasłaniała uszu rękami, wypominając, że było tego dla niej za dużo. Zbyt często pytała, ale przy okazji chłonęła wiedzę jak gąbka. A on z jakiegoś dziwnego powodu lubił się nią dzielić, zwłaszcza gdy widział, że trafia na podatny grunt.

Poza tym to był jego Prorok. Ona musiała wiedzieć, żeby światy mogły poprawnie funkcjonować, czyż nie?

Ta, jasne. Przecież nie przyznasz się, że może być w tym coś więcej.

– Wyverny zniknęły tylko z naszego świata – powiedział ze sporym opóźnieniem, widząc, że Leah nadal na to czeka. Zaciągnął się słodkawym nikotynowym dymem i przytrzymał go dłuższą chwilę w płucach, rozkoszując się irracjonalnym poczuciem spokoju, jakie na niego spływało za każdym razem, gdy tak robił. – Tego akurat dobrze nie pamiętam. Z jakiegoś powodu ta część, która mieszkała tam na stałe, po prostu umarła. A żaden więcej nie kwapił się, by zasiedlić świat, o którym zaczęły krążyć plotki, jakoby był przeklęty. To w pewien sposób skazało tę rzeczywistość na śmierć, bo to wyverny są strażnikami, o ile wiesz, o co mi chodzi. To dzięki nim wszystko może działać tak, jak zostało zaplanowane. Gdy ich zabrakło... coś zaczęło się psuć. W każdym razie objęcie władzy przez ludzi nie było nigdy brane pod uwagę, a tak właśnie się stało. Prawdopodobnie dlatego też wspominasz, że ten świat jest martwy. Ale co ty możesz o tym powiedzieć, Proroku?

– Tak, mówiłam, że jest... martwy. – Zacisnęła mocno powieki i zaczerpnęła drżącego tchu, próbując się uspokoić. – Nie umiem tego wytłumaczyć. To takie... przeczucie. Po prostu dokładnie to słowo przychodzi mi na myśl, gdy o nim myślę, ale nie umiem tego wytłumaczyć. Pewnie kiedyś się nauczę, prawda?

– Pewnie tak. Od tego w końcu jesteś. – Uśmiechnął się krzepiąco. Zaskakujące. Skąd w nim takie pokłady cierpliwości? Skąd ta sympatia? Dlaczego wciąż czuł, że ten drobny czarny wilczek zasłużył jedynie na to, co najlepsze?

Szlag, właśnie dlatego powinien trzymać się od niej z daleka.

– Może jak porównam te uczucia z tymi, jakie mam, gdy jestem w innych światach... – zaczęła, lecz urwała w połowie zdania. – Bo zobaczę inne światy, prawda?

– Właśnie po to tu jesteśmy. Jestem do twojej dyspozycji. Oglądaj, podziwiaj, poznawaj. Ale trzymaj się blisko mnie. – Podał jej dłoń, na co momentalnie zesztywniała, lecz po chwili dłuższego wahania zdecydowała się ją ująć. Nie zdołała zamaskować prądu, jaki przeszedł przez całe jej ciało, gdy dotknęła jego ciepłej skóry.

– Powinnam się bać? – szepnęła.

– Nie. Światy są dobre, bo Stworzyciel jest dobry. Stworzyciel to światło i dobro w najczystszym wydaniu. Ale każdy ze światów może być groźny, jeśli postępować z nim w nieodpowiedni sposób. Tutaj, w Pomiędzy, jesteś zupełnie bezpieczna, bo to miejsce wykreowane przeze mnie. Ale dalej... Po prostu trzymaj się mnie. Pytaj, jeśli chcesz, ale nie dotykaj niczego, jeśli na to nie pozwolę, rozumiemy się?

– Głupia nie jestem – burknęła, lecz choć pozowała na obrażoną księżniczkę, doskonale wyczuwał, co się pod tym kryło. Nieposkromiona ciekawość rozpierała ją tak mocno, że jedynie kwestią czasu wydawało się, aż zacznie podrygiwać z niecierpliwości, jak małe dziecko, któremu obiecano nową zabawkę.

– Nie puszczaj mnie – rozkazał jeszcze. – I mów o wszystkim, co czujesz. Obojętnie co by to nie było. Myślę, że to będzie istotne.

Skinęła bez słowa głową, a jej oczy zaczęły lśnić niezdrową ekscytacją. Nie ociągając się więcej, sięgnął więc do pierwszych drzwi – pomarańczowych, które zaintrygowały ją na początku.

Leah gwałtownie zaczerpnęła powietrza, gdy tylko przekroczyła próg, i zaczęła rozglądać się z fascynacją, jakiej nie czuła jeszcze nigdy w swoim życiu. Bo to miejsce...

Świat jednocześnie był podobny do tego, który znała, i zupełnie inny, wyglądający jak coś wyciągniętego z sennego marzenia człowieka obdarzonego ponadprzeciętną wyobraźnią. Niebo okazało się niebieskie, doskonale znajome, podobnie jak widoczna na nim tarcza słońca... choć to okazało się jedynie złudnym wrażeniem, bo gdy obejrzała się za siebie dostrzegła kolejne dwie gwiazdy, nieco mniejsze od tych ziemskich, lecz równie jasne i piękne. Rozciągającą się jak okiem sięgnąć lekko pofałdowaną równinę pokrywała intensywnie pomarańczowa trawa, falująca na delikatnym wietrze jak łany zboża. Gdzieś niedaleko po prawej stronie dostrzegła skupisko skał, uformowanych na kształt nienaturalnie wysokich stożków, a na samej linii horyzontu majaczył czarny pas, który mógł być granicą gęstego lasu.

Postąpiła niepewny krok naprzód, nie puszczając dłoni wyverna. Obejrzała się na niego krótko, szukając w jasnych, hipnotycznych oczach przyzwolenia, lecz dostrzegłszy na jego ustach coś na kształt zachęcającego uśmiechu, nabrała więcej odwagi. Wolała nie zastanawiać się, czym spowodowana była nagła dobroć, jaką ją otaczał. Pech chciał, że fantastyczny obcy świat okazał się o wiele bardziej fascynujący, niż uczucia wysokiego Niemca, choć tak bardzo chciała je poznać.

Praktycznie podbiegła do krawędzi najbliższego łagodnego wzniesienia i z jego szczytu rozejrzała się jeszcze raz. Pod sobą miała sporą nieckę, być może powstałą na skutek jakiegoś kataklizmu – ziemia opadała dość stromo, a dno ogromnego krateru zapełniały kolejne konstelacje stożkowatych, zerodowanych głazów, lśniących bajecznymi odcieniami fioletu i granatu, co dobrze było widać w cieniu. Lecz nie to było najpiękniejsze... Leah aż zamarła, gdy dostrzegła niewielki zagajnik składający się z niewiarygodnej wielkości grzybów o wszelkich możliwych kształtach i rozmiarach.

– Muszę zobaczyć to z bliska! – jęknęła, zupełnie już nie przejmując się tym, że mogłaby zachowywać się jak małe dziecko. – Mogę?

– Chodźmy. – Mark z trudem zamaskował parsknięcie śmiechem i dał się pociągnąć w dół zbocza.

Leah puściła jego dłoń już w pobliżu niewielkiego zagajnika, lecz pozwolił jej na to. Ten świat miał to do siebie, że nie mógł stanowić zagrożenia dla ponad stupięćdziesięciokilogramowego wilka.

Leah z zachwytem zagłębiła się pomiędzy wyższe od niej grzyby. Każdy z nich fosforyzował niesamowitym światłem, które chłonęła całą sobą, czując się tak, jakby właśnie jakimś sposobem znalazła swoje miejsce we wszechświecie. Obłędnie kolorowe kapelusze tak wielkie, że spokojnie mogłaby się na nich położyć z rozpostartymi szeroko ramionami, tworzyły przyjemny dzień, a niższe, przypominające nieco błękitne mózgi grzybki pulsowały, jak w rytm uderzeń ogromnego serca. Kojarzące się z wyrastającymi z jednej nóżki muchomorami krzewinki bujały się delikatnie na wietrze, siejąc wokół różowymi iskrami.

– Jakie to musi być piękne w nocy – szepnęła, gładząc dłonią plamisty, szaro-fioletowy niby-pień.

– Jest. – Mark wciąż lekko się uśmiechał. – Wieczorem będziesz mogła napatrzeć się do woli.

O tym, że wilczycę ciężko będzie dopilnować, przekonał się stosunkowo szybko. Nie zdążył zareagować w porę, gdy dostrzegłszy coś ciekawego przemieniła się w wilka i kilkoma susami pokonała odległość, jaka dzieliła ją od przeciwległej ściany krateru. Być może również wyczuła, że tutaj nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo? Nie mógł być tego pewien. Nie zamierzał przenikać w jej myśli, skanując jedynie to, co sama pragnęła mu przekazać. Niespiesznym krokiem udał się do miejsca, gdzie zamarła z czujnie postawionymi uszami.

Okazało się, że zafascynowało ją wejście do jaskini. A może nie tyle jaskini, co sporej wyrwy w ziemi, przypominającej do złudzenia celowe działanie jakiejś ogromnej maszyny. Darń rozszczepiała się na najbardziej stromej ścianie krateru, tworząc jamę, w której oszałamiającym blaskiem lśniło więcej stożkowatych skał i fantastycznych roślin, jakich nie zdołałaby nawet nazwać. Niemal każdy z kamieni oplatała zielonkawa liana najeżona czerwonawymi kolcami, a wyrastające na pierwszy rzut oka bezpośrednio z pęknięć w skale kwiaty o gigantycznych różowych płatkach ukazywały lśniące żółtawo wnętrza, w których pyszniły się odbitym światłem słonecznych promieni perły wielkości ludzkich pięści. Złote słoneczniki pochylały się na cienkich łodygach, z każdym powiewem wiatru wydzielając chmury lśniącego jak brokat pyłu.

Proszę, powiedz, że ten świat może należeć do mnie – pomyślała ogromna czarna wilczyca, merdając ogonem jak małe szczenię.

Roześmiał się.

– Może i tak być – przyznał, gdy zdołał się opanować. – Pod warunkiem, że powiesz mi o nim coś więcej. Co tutaj czujesz?

Nie zauważył momentu, w którym ponownie przemieniła się w człowieka, poważniejąc gwałtownie. Wsłuchała się w otaczającą ją aurę niesamowitości, posmakowała powietrza z nieobecnym wyrazem twarzy, myślami błądząc gdzieś daleko. W tamtej chwili, z włosami rozwianymi przez wiatr i powagą w brązowych, okolonych mocnym makijażem ciemnych oczach, faktycznie mogłaby uchodzić za potężnego Proroka. Za kogoś, kto wie i czuje o wiele więcej, niż powinien...

– Ten świat jest młody – powiedziała wreszcie głosem tak cichym, że nawet ze swoim nadnaturalnym słuchem wyverna miał problem ze zrozumieniem poszczególnych słów. – Młody... i jeszcze nieskażony. Bezgrzeszny. Jest... na swój sposób niewinny. Nie wiem, jak miałabym to lepiej wytłumaczyć. Jest... To nie jego pora, jeśli o to ci chodzi. Nie, on będzie jeszcze żył.

Umilkła na moment, przymykając oczy.

– Jest młody i pełen pozytywnej energii. – Jej pozornie dziecięce rysy rozjaśnił ciepły uśmiech.

– A więc będzie trwał – odpowiedział w zamyśleniu. Nie wiedział, na jakiej zasadzie działał jej dar, a każda niewiedza wprawiała go we wściekłość... lecz tym razem było inaczej.

Chciał się tego dowiedzieć. Chciał ją poznać, chciał...

Odpuść sobie, Antykreatorze, szepnął natrętny Głos, choć przecież już dawno nie powinno go tam być.

Odpuszczę. Oczywiście, że odpuszczę. Bo tak nie może być. Bo jestem pieprzonym Pożeraczem Światów. Zadowolony?

– Chodźmy dalej – zaproponował, ponownie wyciągając w jej stronę dłoń. Wypalonego papierosa schował z powrotem do paczki, nie zamierzając bezcześcić dziewiczej ziemi.

Powoli skinęła głową, choć gołym okiem było widać, że nie chciała rozstawać się z tym światem. Rzuciła ostatnie spojrzenie kępie ogromnych grzybów i pozwoliła poprowadzić się w stronę pomarańczowych drzwi, które znikąd pojawiły się i zawisły kilka centymetrów nad ognistą trawą.

Odetchnęła głęboko zatęchłym, przepełnionym kurzem powietrzem Pomiędzy. Na pytanie o to, czy jest gotowa na więcej, odpowiedziała jedynie zirytowanym kiwnięciem głową i spojrzeniem pełnym chłodnej determinacji. Sama podeszła do następnych drzwi – czarnych, sprawiających wrażenie wykonanych z fasetowego kryształu, niespotykanego gdziekolwiek indziej.

Tym razem zatrzymała się na dłużej na progu, mrużąc oczy przed ostrym, nieprzyjemnie silnym wiatrem. Choć powietrze nie było chłodne, a wręcz przeciwnie – niemal parzyło, nie zdołała powstrzymać się od potarcia przedramion, jakby w ten sposób mogła zamaskować obsypującą je gęsią skórkę. Niebo było zaciągnięte grubym kobiercem grafitowych chmur, a wszędzie jak okiem sięgnąć rozciągały się pola ostrych kamiennych odłamków. Za sobą mieli ułożony w kształt litery L skalny klif, wykonany z tego samego kryształu co drzwi, a u jego podstawy majaczyło czarne wejście do jaskini. Z tej odległości nie sposób było określić, jak głęboka mogłaby być.

– Martwy – szepnęła, ciaśniej obejmując się rękami. – Ten świat jest martwy już od dawna.

– Co powinienem z nim zrobić? – Uniósł jedną brew. Gdzieś w okolicy serca poczuł niewytłumaczalny elektryczny impuls, a lewa dłoń sama powędrowała do rękojeści prastarego miecza.

– Na razie nic. – W ostatniej chwili powstrzymała go, łapiąc za nadgarstek. Choć długie, jej palce nie zdołały go objąć. – Nic się nie stanie, jeśli jeszcze trochę poczekamy, a ja... – Zawahała się na krótką chwilę. – Chciałabym dowiedzieć się, co tu się stało. Ja... To i tak miały być tylko ćwiczenia.

Ponownie urwała, nie mogąc już powstrzymać opanowujących ciało dreszczy. Mark nie miał pojęcia, czym mogą być spowodowane. Lękiem przed tym, co miała zaraz powiedzieć? Przed własnymi uczuciami i niezrozumiałą mocą, którą okazała się dysponować?

– Spokojnie – powiedział najłagodniej, jak tylko potrafił. Zdecydowanie nie pragnął, by dostała ataku paniki w takim miejscu. – To nie są wyścigi. Nie muszę obracać tego wszystkiego w pył akurat w tym momencie.

Leah odwróciła się od niego na chwilę, mocno wbijając paznokcie we wrażliwą skórę przedramienia. Zacisnęła powieki i skupiła się na oddechu, bojąc się narastającego w piersi uczucia... Uczucia, które z niewiadomych przyczyn nakazywało jej unieść głowę do nieba i zawyć, zawierając w tym wszystkie rozrywające jej ciało na kawałki emocje.

Bała się. Bała się tych nowych uczuć i tajemniczej zdolności, która dosłownie znikąd się w niej objawiła. To wszystko było tak bardzo fascynujące, ale jednocześnie takie...

Na Boga, Leah zawsze wierzyła, że tak naprawdę jest coś więcej. Nigdy nie zamierzała zaakceptować, że to, co dostrzega jest wszystkim, co kiedykolwiek powstało, choć nie przyznałaby się do tego nikomu, bojąc się, że wezmą ją za jeszcze większą wariatkę, niż była w rzeczywistości. W jakiś sposób wolała pielęgnować to uczucie głęboko w sobie jak największy sekret, nie pozwalając, by ktokolwiek miał do niego dostęp. To było tylko jej. To było intymne... i nikt nie miał szans tego zrozumieć, więc po co drążyć temat? Lepiej zatracić się w tym w samotności, podobnie jak w uczuciach, jakie żywiła do wyverna z pradawnym mieczem. Tak było bezpieczniej. A teraz...? Okazywało się, że to nie tocząca ją choroba psychiczna, lecz jej dziedzictwo. Coś, co było wielkie, wspaniałe i wyjątkowe. Jej dziedzictwo. Nie kalectwo umysłu, którego należało się wstydzić i pilnować, by pozostało sekretem, lecz coś wspaniałego, napawającego dumą.

A przynajmniej tak powinno być, prawda?

Na razie nie czuła dumy, lecz zagubienie. Owszem, to wszystko było wspaniałe. Było kolorowe, niesamowite, było spełnieniem jej marzeń, tylko... nie mogła do tego przywyknąć ot tak. Jak się z tym oswoić? Jak zmienić całkowicie swoje postrzeganie świata? Wychowała się w kulturze, która nie akceptowała podobnych odchyleń. W kulturze katolickiej, choć sama niechętnie się z nią utożsamiała. Wśród ludzi nieraz zabobonnych i wręcz fanatycznych takie uczucia potępiano. Nie przyjmowano, że świat mógłby wyglądać zupełnie inaczej, niż przedstawiono to w Biblii, że miłosierny Bóg mógłby być tak naprawdę wszechpotężnym Stworzycielem, istotą z manią tworzenia, nie potrafiącą ograniczyć się do tylko jednej rzeczywistości. Żeby zaakceptować własną moc – moc widzenia innych światów i odczytywania ich wieku i kondycji – musiałaby najpierw zaakceptować, że cały jej światopogląd był błędny. Zrobiłaby to chętnie, owszem, w końcu obecny porządek nie odpowiadał jej w najmniejszym stopniu i jak niczego pragnęła się od niego odciąć, ale...

No właśnie. To działo się za szybko. Przyjęłaby to z radością, ale nieco wolniej. Tylko co mogła poradzić? Obawiała się, że wcale nie mają tego czasu, o który z chęcią by poprosiła. Thomas nie zaczeka, aż opanuje swoje zdolności. Thomas nie będzie oglądał się na to, czy czuje się zagubiona, czy podekscytowana, czy zmęczona nadmiarem bodźców i informacji. Thomasa interesowało tylko to, czy może być użyteczna. Bała się pomyśleć, co by się z nią stało, gdyby okazało się, że w jakiś sposób nie spełnia jego oczekiwań, ale bez głębszego zastanowienia podejrzewała, że nie byłoby to nic dobrego.

Odwróciła się powoli, ponownie nawiązując kontakt wzrokowy z Markiem. Z Ylnetherem... Sama nie wiedziała, jak powinna go nazywać. Dlaczego w ogóle był dla niej taki miły? Co się zmieniło, że zrezygnował na cały ten czas ze swojej maski znudzonego cynika, który nienawidził wszystkiego, co się rusza, a nie spytało go w tej kwestii o zgodę? Dlaczego...?

– Możemy iść dalej, żelazna wilczyco? – spytał obojętnym tonem.

No właśnie. I dlaczego nazywał ją tak samo, jak we śnie? To było w ogóle możliwe, żeby ten sen wcale snem nie był? Szlag. A ona tak się wtedy odsłaniała...

Jeśli to faktycznie nie był sen, a zesłana przez niego wizja, musiał wiedzieć o wszystkich jej uczuciach. I może właśnie dlatego był teraz tak słodki? Bo zrobiło mu się jej szkoda? Nie brzmiało to dobrze.

Nie, pewnie tylko wyczytał to określenie gdzieś wśród jej niewyraźnych wspomnień, gdy zapędził się w skanowaniu myśli wszystkich wokół za daleko. To też nie brzmiało szczególnie optymistycznie, ale już znacznie lepiej, prawda?

– Możemy iść – odpowiedziała ze sporym opóźnieniem, pozwalając, by znowu ujął ją za dłoń. No i dlaczego tak nie mogło już być zawsze? Miała wrażenie, że pasowali do siebie idealnie.

Następny świat mieścił się za prostymi drzwiami z soczyście fioletowego, świecącego lekko drewna. Na swój sposób był bardzo podobny do tego, w którym się wychowała, lecz również miał w sobie aurę tajemniczości, której nie umiała zignorować. To ją kusiło, zachęcało, by odkryła i dowiedziała się jak najwięcej, bo wiedza czeka tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Nie trzeba było wcale wiele, by po nią sięgnąć...

Wysokie drzewa, w równym stopniu przypominające sosny, jak i świerki, pięły się wysoko ku gwiaździstemu niebu. Znaleźli się na biegnącej nieco pod górę, wąskiej ścieżce na samej krawędzi lasu, wytyczanej przez zawieszone w powietrzu lampiony w kształcie odwróconego ostrosłupa. Przyjemne, złociste światło rozpraszało mrok na tyle, by dało się wokół rozejrzeć, lecz nie raziło w oczy. Drobny żwir, jakim wysypano drogę, wyglądał jak odłamki złota i srebra.

– Ten jest... Na pewno to jeszcze nie jego pora – wyjaśniła jak najkrócej, nie zamierzając zagłębiać się w szczegóły. Po początkowym entuzjazmie nie zostało wiele więcej ponad ogarniające całe jej ciało zmęczenie.

Następny świat znajdował się za drzwiami z gładkiego czarnego materiału, przypominającego odrobinę lekki metal. Praktycznie od razu, gdy tylko się w nim znalazła, opanowało ją uczucie...

Czego? Tego nie dało się tak po prostu nazwać, ale z pewnością nie było przyjemne.

To znowu był las, tym razem sosnowy. Wyglądał z pozoru jak zwyczajna plantacja, jakie sadzono w kraju jej dzieciństwa na potęgę, lecz znajdująca się na nieco górzystym terenie, prawdopodobnie nawet na zboczu łagodnego, lecz dość wysokiego wzniesienia.

To była noc, ale noc dziwnie jasna. Wszędzie wokół, również na szerokiej nieutwardzonej drodze, na której się znaleźli, było zaskakująco wręcz widno. Pomarańczowe, kojarzące się z sodową latarnią światło nie miało konkretnego źródła, lecz było go wystarczająco dużo, by można by spokojnie czytać. Nie sięgało do koron drzew i wydawało się... chore. Nienaturalne, nie na miejscu... Nie powinno go tam być.

Nagły strach sprawił, że mocniej ścisnęła dłoń Marka i cofnęła się odruchowo kilka kroków w stronę nadal szeroko otwartych drzwi. Nawet nie zauważyła momentu, w którym z jej gardła wydobył się głęboki wilczy warkot, co więc dopiero mówić o jakichkolwiek próbach powstrzymania go.

– Zły – syknęła. Było to pierwsze słowo, które przyszło jej na myśl.

– Co się dzieje? – Mark nie czuł niczego dziwnego. Owszem, wyczuwał pewną atmosferę grozy, lecz... jemu wydawała się ona fascynująca. Z pewnością nie odpychała go i nie zmuszała do ucieczki, raczej przyciągała i zachęcała, by sprawdzić, co mogło nią do tego stopnia emanować. Jedynie reakcja Lei powstrzymywała go od zagłębienia się między drzewa. Choć odwiedzał ten świat wielokrotnie, nie pamiętał, by kiedykolwiek działo się w nim coś podobnego.

– Nie wiem, po prostu... – Dziewczyna gorączkowo szukała właściwych słów, drżąc na całym ciele, lecz tym razem wcale nie z chłodu. – On jest zły. To coś... Coś tu się stało. Coś, co nie powinno. Ten świat jest w jakiś sposób... zepsuty.

– Zepsuty? – podchwycił w nadziei, że powie coś więcej.

– Tak. Jak... Kuźwa, przekładnia z wyłamanym zębem? – palnęła i sama roześmiała się z własnego porównania. Zdecydowanie za dużo uwagi poświęcała swojej pracy w warsztacie. – Jak maszyna z fabryczną wadą, która nagle dała o sobie znać. Jest popsuty. Uszkodzony. I tyle, po co drążyć? Nie ma dla niego nadziei. Tego się nie naprawi. Możemy stąd iść? Jego akurat powinieneś zniszczyć.

– Nie teraz – odpowiedział. Fascynacja jedynie wzrosła. Musiał się tutaj rozejrzeć, nie było innej rady.

Ponownie wyszli do korytarza Pomiędzy. Leah oparła się o pomarańczowe drzwi i powoli osunęła się po nich na podłogę, oddychając ciężko. Na chwilę ukryła twarz w dłoniach, zaciskając mocno zęby, by nie jęknąć na głos.

Zanim Mark zdążył spytać, co takiego się stało, wyszeptała:

– Na razie koniec.

– Dlaczego?

Uniosła zły wzrok na wyverna, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że właśnie sprawiła mu zawód.

– Bo jestem zmęczona? – zasugerowała niezbyt przyjaznym tonem. – Tamten świat... Nigdy nie czułam czegoś takiego. Ja po prostu mam dosyć. Chyba już wiemy, że mój dar działa bez zarzutu, więc... – Wzruszyła bezradnie ramionami. – Możemy wieczorem to powtórzyć, ale teraz potrzebuję przerwy.

Nie skomentował tego w żaden sposób. Po prostu sięgnął do drzwi prowadzących do właściwego świata. Do świata z Thomasem i całą resztą upierdliwych problemów, które powinien zwyczajnie olać, zamiast się w nie angażować. Naprawdę czasem brakowało mu zacięcia pozwalającego na sprzedanie ciekawości soczystego kopniaka w tyłek i odwrócenia się do niej plecami.

– Mówiłeś, że nasz świat jest pierwszy, tak? – spytała Leah przez zaciśnięte gardło, próbując niezbyt skutecznie wziąć się w garść.

– Można tak powiedzieć – warknął.

Stanęła jak wryta.

– A co to ma niby...? – Aż się zapowietrzyła. – Przecież dopiero co powiedziałeś, że jest pierwszy!

– To bardziej skomplikowane. – Ostatni raz zdobył się na cierpliwość. – W tej chwili jest najstarszym światem, choć tak naprawdę... to siódmy świat Stworzyciela. Wcześniejsze jednak były tak kalekie, że musiałem unicestwić je na dobre praktycznie natychmiast po tym, jak powstałem. – Roześmiał się nagle. – Powstałem siódmego dnia siódmego świata. Czy to nie zabawne? Siedem to podobno szczęśliwa liczba.

– Jak dla kogo – burknęła, wraz z nim przekraczając próg pięknie rzeźbionych wrót.

***

Mojra zawahała się na samym progu ogromnej jadalni Nocnego Dworu, nie potrafiąc znaleźć w sobie tyle samozaparcia, by zrobić następny krok naprzód. Wilk w jej wnętrzu, to drugie Ja, z którym nie zdołała się jeszcze pomimo usilnych starań oswoić, zaprotestował przed tak bezczelnym nasunięciem się na oczy potężnemu drapieżnikowi i...

Zaraz, kim tak właściwie był Allan? Słyszała, że wspominano wcześniej o zmiennoskórym, ale... czy ktoś przypadkiem przy okazji nie zaznaczył, że zmiennoskórzy nie są nieśmiertelni?

A, chrzanić to. Zawsze mogła przecież zapytać wprost. Wciąż miała wrażenie, że jednooki mężczyzna jest nią w pewien sposób zainteresowany. Może i nie tak, jakby widział w niej atrakcyjną kobietę, bardziej przypominało to uwagę, jaką można poświęcić interesującemu zwierzątku domowemu, ale to zawsze coś, prawda?

Ta, chciałoby się.

Niepewnie zapukała w rozeschniętą ze starości framugę, choć pewna była, że Loki musiał doskonale ją słyszeć, obojętnie w jakiej części domu się nie znajdowała. Niski, rudowłosy mężczyzna budził w niej niewyjaśniony lęk i mimowolny sprzeciw... Być może to było kolejne objawienie wilczego instynktu, protestującego przeciwko tak jawnemu naruszeniu prywatności?

Tylko co on miał w takim razie zrobić? Chodzić z zatyczkami w uszach? Nie miała prawa złościć się na niego o coś, na co nie miał wpływu. Chociaż kto wie, czy nie podsłuchiwał jej celowo, żeby...

– Rany boskie, dziewczyno, masz taki burdel w głowie, że aż mi się rzygać zachciało – jęknął główny zainteresowany, odkładając na rzeźbiony stół powycieraną ze starości talię kart. – Normalnie jak na karuzeli.

– Ty słyszysz moje myśli? – zdenerwowała się, prostując gwałtownie. Zaraz poczuła w przełyku gorzki smak narastającej złości, a całe jej ciało przeszyły ogniste dreszcze. Jeszcze tylko tego brakowało, by straciła nad sobą kontrolę i przemieniła się w wilkopodobną bestię... znowu.

– Staram się ich nie słuchać, bo to lekko nieuprzejme, ale to jak z podsłuchiwaniem rozmowy, którą ktoś toczy tuż obok ciebie – wyjaśnił. – Choćbyś bardzo chciał ją ignorować, i tak coś wychwycisz. Musi mi panienka wybaczyć, ale...

– Dobra, nieważne – westchnęła ciężko. – Nie było tematu.

– Coś się stało? – spytał od razu Allan. Jego jedyne oko błysnęło, lecz jak zwykle nie była w stanie stwierdzić, w jakim był nastroju.

– Nie, ja po prostu... – Ze złością wplotła palce we włosy, mając nadzieję w tym geście odnaleźć choć odrobinę spokoju. Jak zwykle – nie pomogło. – Nie mogę znaleźć sobie miejsca, i tyle.

– W takim razie serdecznie zapraszamy na partyjkę. – Loki puścił jej oczko, uśmiechając się półgębkiem, i poklepał miękkie obicie odsuniętego krzesła w zapraszającym geście.

– Jedyne, w co umiem grać, to wojna – parsknęła.

– Może być i wojna, byleby coś się wreszcie zaczęło dziać. – Wyvern wyprostował się na rzeźbionym oparciu, przeciągnął, aż coś strzyknęło mu w kręgosłupie, i ziewnął głośno. – Pomyśleć, że byłem pewien, iż ta sprawa z Thomasem przyniesie ze sobą jakąś... Ja wiem, rozrywkę?

– Ja tam się cieszę. – Allan jednym łykiem wypił połowę zawartości szklanki. Sądząc po zapachu, była to kiepska rozpuszczalna kawa, jakiej Mojra nie skosztowałaby nawet pod groźbą noża. O ile w ogóle coś takiego można było nazywać kawą, nie popełniając przy okazji poważnego grzechu.

– Ja chciałam tylko powiedzieć, że ktoś miał się mną zajmować – przypomniała na tyle uprzejmie, na ile było ją stać. – Miałam mieć nauczyciela. Miałam uczyć się panowania nad swoimi mocami, czy co to tam jest, i... No, sama nie wiem. Po prostu mówiliście, że samej sobie mnie nie zostawicie.

– A wujcio Mark chyba wspominał, że najpierw masz zacząć panować nad własną złością, czyż nie? – Loki odpowiedział identycznym tonem, tym razem nawet nie patrząc w jej stronę. – Dopóki nie staniesz się stabilniejsza, żadne ćwiczenia nie mają sensu. A bestiariusz chwilowo przywłaszczyła sobie Leah, więc... pretensje nie do nas. Jeśli chcesz go poczytać, musisz ją poprosić o zgodę.

Zgrzytnęła zębami i zawarczała odruchowo z frustracji, dając świetny pokaz tego, jak faktycznie nad sobą nie panowała. Ale co miała zrobić? Przez tych kilka dni próbowała już pewnie wszystkiego: słuchała spokojnej muzyki, liczyła wspak... cholera, doszło nawet do tego, że zaczęła medytować, co samo w sobie o mało nie sprawiło, że wyszła z siebie! Jak na razie efektów nie przynosiło to żadnych. Wciąż czuła w sobie narastającą wilczą złość. Wciąż była nadwrażliwa na wszystkie bodźce i...

Cholera, tak naprawdę to się tego wszystkiego bała. Ale kto by się nie bał na jej miejscu, gdyby się okazało, że jest jakimś cholernym wilczym żołnierzem z zamierzchłej przeszłości? Wilkiem Fenrira, efektem zaklęcia rzuconego przed wiekami przez walniętego półdemona, którego jak na razie nikomu się nie udało (lub się nie chciało) cofnąć? To nie brzmiało ani trochę optymistycznie.

Zawsze była osobą, która lubiła działać. Nienawidziła biernego siedzenia w miejscu, a tu wszystko wskazywało na to, że właśnie tego od niej wymagano. Nie umiała przestawić się na tryb życia tej irytującej, kurduplowatej blondi. Nie potrafiła snuć się po zapuszczonych korytarzach jak zombie, oglądać obrazków, czytać książeczek i spać po dwanaście godzin na dobę, resztę wolnego czasu urozmaicając jedzeniem. Szlag, nawet jeść przecież zbytnio nie lubiła. Od urodzenia jadła jedynie dlatego, że musiała, nigdy nie czerpiąc z tego większej przyjemności. Potrafiła docenić smak dobrej potrawy, ale żeby od razu robić z tego swoje hobby?

Mojra była człowiekiem czynu... O ile w ogóle mogła nadal tytułować się człowiekiem, w co szczerze wątpiła.

– Dziewczyno, uspokój się – ofuknął ją Loki, podnosząc się z miejsca. – Wiem, że jest ci ciężko. Wiem, że masz jakieś pieprzone ADHD, czy inne nie wiadomo co... i przykro mi z tego powodu. Ale dopóki nie zapanujesz nad złością, nikt tutaj nie pokwapi się do uczenia cię panowania nad mocą. Bo jesteśmy bandą najemników, a nie jakimś oddziałem samobójczym z Monthy Pytona. Czaisz?

– Przecież umiałabym skupić się na tyle, żeby... – zaprotestowała, lecz urwała w połowie, woląc ugryźć się boleśnie w język, niż kończyć to bezsensowne zdanie, w które sama nie wierzyła.

– Posłuchaj mnie uważnie. – Wzdrygnęła się, gdy wyvern chwycił ją za ramiona i potrząsnął lekko. – Najpierw zaakceptuj wilka. Zrozum, że ten wilk to nie jakiś osobny organizm, nie wirus, nie siedzący w tobie pasożyt, tylko ty sama. Prawdopodobnie przemieniałaś się w niego od urodzenia, tylko kiepsko to pamiętasz. Mam rację? Dopiero gdy to zrozumiesz i zaakceptujesz, będziesz nadawać się na naszą słodką uczennicę. Bez tego ani rusz. Więc myśl, zaglądaj w głąb siebie, poczytaj coś, zacznij pisać pamiętnik... zrób wreszcie coś, co cię uspokoi.

– Powtarzanie mi na każdym kroku, że powinnam się uspokoić, to raczej kiepski pomysł, żebym faktycznie miała to zrobić – zaznaczyła. – Bo tylko jeszcze bardziej mnie irytuje.

Wyvern wydał jakiś dziwny płaczliwy dźwięk i w teatralnym geście wyrzucił ręce ku niebu. Tylko Allan zachował pełen spokój i spytał zaskakująco cichym głosem:

– Wiesz, kim jest twoja babcia?

– Pojęcia nie mam – odparła. – Zorientowałam się tylko, że musi coś wiedzieć o Wilkach Fenrira, choć jakoś mi nie przychodzi mi do głowy, skąd miałaby... Bo to nie jest dziedziczne?

– Nie, klątwa dotyka przypadkowe osoby – warknął Loki.

– A może chciałabyś pojechać do babci i o wszystko ją spytać? – Allan postanowił całkowicie zignorować złość towarzysza i całą uwagę wciąż skupiał na Mojrze.

Na moment skamieniała.

– A mogę? – spytała głupio, choć doskonale wiedziała, jaka będzie odpowiedź, skoro propozycja w ogóle padła.

– Tylko w mojej asyście. – Allan podniósł się ze swojego miejsca i ukłonił lekko.

– Czy ty zawsze musisz, kurwa, bawić się w jakiegoś dziewiętnastowiecznego dżentelmena? – zirytował się Loki, zgarniając ze stołu talię kart wyćwiczonym gestem.

– A kim ja niby jestem twoim zdaniem? – Tym razem zmiennoskóry na szczególnie uprzejmego nie wyglądał. Zmiażdżył wyverna spojrzeniem i wyszedł zamaszystym krokiem na korytarz, ignorując, że ten zaczął nieudolnie powstrzymywać narastający atak śmiechu.

– Jasne, jedźcie sobie, a mnie zostawcie tutaj samego z tymi cholernymi zakochańcami! – krzyknął jeszcze z udawanym wyrzutem, błyskawicznie tasując karty.

– Z jakimi znowu...? – Mojra na moment skamieniała w progu, lecz ocknęła się, gdy tylko Allan złapał ją za rękaw bluzy i pociągnął w stronę drzwi z wyrazem twarzy jasno mówiącym: „pośpiesz się, zanim się rozmyślę".

Droga z Allanem przeważnie mijała w całkowitej ciszy, lecz tym razem wyjątkowo nie miała nic przeciwko temu. Skupiając się na migającym za oknem krajobrazie, mogła przynajmniej spróbować uporządkować myśli i zastanowić się, w jaki sposób powinna z babcią porozmawiać. Nigdy nie należała do osób przepadających za zwierzeniami, szczere rozmowy z członkami rodziny nie szły jej nigdy szczególnie łatwo, a tu... Po cichu liczyła na to, że gdy stanie przed ukochaną staruszką i spojrzy jej w oczy, słowa jakoś same się odnajdą, lecz wątpiła, by to mogło okazać się szczególnie prawdopodobne. No bo jak zacząć rozmowę o czymś takim?

Cześć, babciu. Wiesz, dobrze się stało, że wyrzuciłaś mnie wtedy z domu. Trochę mnie dziwi, dlaczego nie okazałaś zaskoczenia tym, że wyglądam jak wilkołak z jakiejś niewydarzonej bajki, ale o tym wtedy nie bardzo mogłam rozmawiać, bo widzisz, byłam dopiero co po zagryzieniu człowieka. Leży jeszcze gdzieś tam w lesie, jeśli chciałabyś zobaczyć.

Nie no, pięknie.

Gdy zatrzymali się przed malutkim, krytym strzechą domkiem ze starego drewna, ogarnął ją ślepy strach. Pozornie nic się nie zmieniło – po lekko zaniedbanym podwórku przechadzały się tłuste kury i kaczki, drzwi chylącej się ku upadkowi stodoły chybotały się na jednym zawiasie, a pies szarpał się na łańcuchu przy budzie, nie mogąc zrozumieć, dlaczego spotkało go takie traktowanie.

A spotkało zapewne z tego powodu, że za bramą z drewnianych, pokrytych zielonkawym nalotem sztachet majaczył znajomy kształt samochodu rodziców.

– Coś jest nie tak – syknęła, kurczowo wbijając palce w elegancką skórę siedzenia rolls royce'a Allana.

Zmiennoskóry rzucił jej pozornie obojętne spojrzenie i z dokładnie tym samym chłodnym wyrazem twarzy skupił się na obcym samochodzie. Przez chwilę miała wrażenie, że zacznie nasłuchiwać i węszyć jak pies myśliwski. O mało nie roześmiała się z nerwów, gdy wyobrażenie jak żywe stanęło jej przed oczami.

– Oni wiedzą? – spytał wreszcie mężczyzna, nie zdejmując dłoni z kierownicy. Pewna była, że badał właśnie jej reakcje, czekając na choćby najmniejszy sygnał, przez który mógłby zawrócić z piskiem opon i pojechać stąd w diabły.

– No... nie wiem. Babcia niby też nie wiedziała. Ja sama nie wiedziałam – zaczęła dukać. Nerwowym ruchem nawlekła na palec lekko pofalowane czerwone pasemko włosów. – Nigdy nie byłam z rodzicami blisko, ale... chyba widzieli, że coś jest nie tak. Zabierali mnie do lekarzy i...

W tym momencie drzwi domku otworzyły się szeroko i stanął w nich nikt inny, jak szeroko uśmiechnięta babcia. Zachęcającym gestem zamachała w ich stronę i stanęła tak, nie zamierzając najwyraźniej ruszyć się na centymetr, dopóki nie wysiądą i nie przywitają się z nią.

– Ja pierdolę – jęknęła Mojra. – I co teraz?

– Rozumiem, że nie mogę przedstawić się jako twój bogaty narzeczony? – Jednooki uśmiechnął się szeroko i mrugnął żartobliwie w jej stronę, zupełnie ignorując, że z miejsca zalała się ognistym rumieńcem.

– Wykluczone! – wydusiła podejrzanie wysokim tonem. Jeszcze czego! – Wybacz, ale nigdy nie szukałam swojej drugiej połówki. Nie pójdą na to.

– Czasem ta druga połówka przychodzi sama. Na pewno nie uwierzą? – Powoli odpiął pas bezpieczeństwa i sięgnął do klamki.

– Nie, nie i jeszcze raz nie! – zirytowała się. – Masz zakaz wspominania o takich rzeczach, jasne?

– Bo co? – Zanim zdążyła odpowiedzieć, obszedł samochód i szarmanckim gestem otworzył jej drzwi.

Ciekawe, czy nadal by się tak uśmiechał, gdyby wiedział, jak blisko śmierci właśnie się znalazł...

– Bo jajco! – odparowała w nieszczególnie wyszukany sposób. – Po prostu nie, okej?

– Dobra, w porządku, tak się tylko droczę. – Roześmiał się na całego, ale cofnął się w porę, gdy zmiażdżyła go spojrzeniem po tym, jak spróbował otworzyć przed nią również furtkę. – Twoja babcia mnie przecież zna. Podejrzewam, że wie nawet, ile mogę mieć lat. Mogłaby mieć coś przeciwko takiemu...

– Zamilcz, zanim zabrniesz za daleko – syknęła i wyprzedziła go zdecydowanym krokiem, nie zamierzając dłużej tego słuchać.

Nie, Mojry zdecydowanie nie interesowali mężczyźni. Jako feministka z krwi i kości, lubiła powtarzać sobie, że jest w zupełności samowystarczalna. A już zwłaszcza gdy była mowa o mężczyznach mogących przemienić się w każde zwierzę, jakie kiedykolwiek widzieli. Miała wystarczająco dużo problemów na głowie i bez tego.

Chociaż Allan...

Nie. Nie ma żadnego „chociaż". Ledwie go znała, a nawet gdyby było inaczej, niczego by to pewnie nie zmieniło. Faceci to same problemy. Trzeba dla nich się stroić, trzeba golić nogi i gotować, a wszystko i tak kończy się ślubem i gromadką dzieci. Była na to zdecydowanie za młoda. Może w przyszłości, ale na pewno nie w sytuacji, gdy jeszcze nie skończyła szkoły. Dobre sobie.

– Kochanie! – Babcia przytuliła ją do potężnej piersi, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Wydawała się zupełnie nie pamiętać, w jakich okolicznościach widziały się poprzednim razem, ciepła i chętnie nawiązująca kontakt fizyczny, jak zresztą zawsze. Z niejaką przyjemnością oddała uścisk, ze złością czując mimowolnie cisnące się do oczu łzy.

– Babciu, ale co oni...? – wydukała, gdy staruszka odsunęła ją na długość ramion, wskazując dyskretnym gestem na zaparkowany samochód.

– Martwili się o ciebie – wyjaśniła kobieta, bez zbędnego przedłużania dosłownie wpychając ją do maleńkiego przedpokoju. – Dzień dobry – odezwała się do grzecznie czekającego na swoją kolej Allana, a jej ton głosu momentalnie się zmienił na bardziej oficjalny.

– Witam. – Allan, jak przystało na dziewiętnastowiecznego dżentelmena, pocałował ją w pokrytą starczymi plamami dłoń. Ku zaskoczeniu Mojry staruszka z miejsca spłonęła rumieńcem i zachichotała jak podlotek, zakrywając usta drugą dłonią.

A to ciekawe...

– Mojra? – Z wnętrza domu doszedł ją znajomy głos matki. – Mojra!

Wysoka, nieco zasuszona kobieta rzuciła się w jej stronę. Zanim zdążyła zareagować, poczuła jak wąskie matczyne dłonie dosłownie miażdżą jej ramiona. Kobieta obróciła ją w każdą stronę, jakby chciała się upewnić, że na pewno jest prawdziwa i nadal stanowi jeden kawałek.

– Na Boga, dziewczyno! Czyś ty zwariowała?! – krzyknęła wreszcie głosem obejmującym prawdopodobnie wszystkie oktawy. – Coś ty sobie myślała?!

– Hel, proszę, daj dziewczynie spokój... – Tuż za nią pojawił się jak zwykle sprawiający wrażenie śmiertelnie znudzonego sytuacją ojciec.

– Jak ja mam dać jej spokój?! – zaprotestowała matka, wreszcie dając Mojrze odetchnąć. Zamiast tego wzięła się groźnie pod boki i rzuciła mężowi wściekłe spojrzenie. – Przecież ona uciekła! Uciekła z domu do jakiegoś obcego faceta, czy ty to rozumiesz?!

Mojrze szczęka opadła.

– Ale... – wydukała, lecz kobieta nie dała jej dojść do słowa.

– A ty nie próbuj się usprawiedliwiać! Mam dosyć problemów z tobą, nie potrzebuję kolejnych! – Wytknęła córkę kościstym palcem, aż drżąc z gniewu, którego nie zamierzała już powstrzymywać.

– Zaszło pewne nieporozumienie – wtrącił się Allan, momentalnie skupiając na sobie uwagę wszystkich zebranych.

– Ach tak? – Mało brakowało, a Mojra zaczęłaby bić głową w ścianę, gdy jej matka tym razem to na zmiennoskórego skierowała swoją złość. – Więc może ktoś raczyłby wyprowadzić mnie z błędu?

Żeby dopełnić obrazka, Allan właśnie powinien wypomnieć jej, że nie zaczyna się zdania od „więc", pomyślała pod wpływem impulsu i parsknęła śmiechem. Na szczęście nikt nie zwrócił na nią większej uwagi.

– Państwa córka zamieszkała tymczasowo w naszym domu dla własnego bezpieczeństwa. – Mężczyzna wciąż był irytująco spokojny, lecz głęboko się mylił, jeśli sądził, że zdoła dokończyć.

– Dla własnego bezpieczeństwa? – Tym razem złość okazał jej ojciec. – A cóż takiego jej groziło, że bezpieczniejsze od domu jej babki mogły okazać się rudera w środku lasu i towarzystwo zupełnie obcego mężczyzny?

– Tato, rany, czy my żyjemy w średniowieczu? – Wilczyca wtrąciła się, ostatecznie straciwszy cierpliwość. – Pamiętacie może te moje ataki, po których nic nie pamiętałam? To może skupcie się na nich, zamiast na innych głupotach, bo tu macie źródło całej afery.

– Próbowałam im to wytłumaczyć, lecz nie chcieli mnie słuchać – mruknęła cicho babcia.

– Bo to, co nam próbowałaś tłumaczyć, brzmi jak scenariusz kiepskiego filmu akcji – wycedziła matka, zmęczonym gestem ocierając czoło z niewidocznego potu. – Mamo, ja ci tyle razy mówiłam...

– Kochanie, daj już spokój. – Mąż objął ją troskliwie ramieniem i przygarnął do siebie, choć musiał przecież widzieć, że niekoniecznie miała na to ochotę.

– Jeśli jeszcze raz usłyszę, że od śmierci Hansa nie jestem sobą, to przysięgam, że wyrzucę was za drzwi – zdenerwowała się staruszka. – Czy zechcecie mnie wreszcie wysłuchać? Wiem, że to brzmi jak szaleństwo, ale jaki miałabym cel w tym, żeby was kłamać?

– Osoba chora psychicznie zawsze jest przekonana, że mówi prawdę – odcięła się jej córka. – Mojro, wsiadaj do samochodu. Jedziemy do domu.

– Nigdzie się stąd nie ruszam. – Wilczyca cofnęła się o krok, czując pierwszy ognisty dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa. I tak mogła uznać za cud, że wytrzymała tak długo...

– Ja nie pytam cię o zdanie! – Matka aż tupnęła ze złości i palcem wskazała jej odpowiedni kierunek. – Natychmiast idź do samochodu!

– Nie! – krzyknęła dziewczyna, już czując, jak wyostrzają jej się zęby. Całe pole widzenia zajęła czerwonawa mgiełka, a skóra przedramion zaczynała swędzieć, pokrywając się pierwszymi kępkami srebrzystej sierści.

– Spokój! – Allan nie wiadomo skąd pojawił się tuż przed nią i chwycił mocno za ramiona. – Dziewczyno, uspokój się! Słyszysz mnie? Skup się!

– Co tu się...? – Matka próbowała powiedzieć coś jeszcze, lecz Mojra nie była w stanie dłużej jej słuchać. Ostatkiem sił skupiła się na szarym oku wysokiego mężczyzny i zaczęła głęboko oddychać, próbując odegnać znajdującą gdzieś o krok przemianę. Bezskutecznie.

– Dobrze, właśnie tak... – Allan delikatnie popchnął ją w stronę kuchennego stołu i posadził na chybotliwym krześle. – Oddychaj, spokojnie...

Z całych sił zacisnęła palce na krawędzi blatu, nie przejmując się tym, że najpewniej zostawiła w nim ślady w kształcie nieubłaganie wyostrzających się pazurów. Pierwszy bolesny spazm szarpnął jej wnętrznościami, aż jęknęła, a siedząca tuż pod skórą Bestia poruszyła się niespokojnie.

Była głodna. Tylko czekała, aż jej żywicielka się podda, oblizując ostre zębiska z niecierpliwością. Przeciągała się leniwie, przygotowując do upragnionego wyjścia na wolność, do przejęcia pełnej kontroli...

– Mojro, kochanie... – To była babcia, tyle potrafiła jeszcze zarejestrować. Nie zdążyła jej jednak zobaczyć, bo Allan zaraz zerwał się z klęczek i krzyknął na całą przerażoną rodzinę:

– Stójcie tam!

– Ale co się dzieje z moją córką?! – Matka spróbowała się z nim siłować, choć było oczywistym, że jest na z góry straconej pozycji. – Puszczaj mnie! Co jej zrobiłeś?!

Matka. Matka chciała ją stąd zabrać. Chciała wsadzić ją do głośnego, warczącego samochodu i wywieźć gdzieś daleko, poza granice jej bezpiecznego terytorium. Gdzieś, gdzie...

Zawyła ochryple i zerwała się z miejsca, łbem potrącając pęki zawieszonych nad stołem ziół. Z ledwością obróciła się w ciasnym wnętrzu i kłapnęła ostrymi kłami w stronę oniemiałej zasuszonej kobiety. Dopadła do drewnianej podłogi, zamierając w pozycji, z której równie dobrze mogła zaatakować, jak i rzucić się do ucieczki otwartym kuchennym oknem.

– Mojra, kochanie! – Babcia, korzystając z zamieszania, wyminęła Allana w progu i podeszła do niej bez śladu zawahania, wyciągając ręce, jakby zamierzała ją objąć. – Proszę, uspokój się...

Nadstawiła czujnie uszu i przechyliła łeb, chłonąc słowa. Tak, to była babcia. Babcia nie chciała jej zrobić krzywdy. Babcia rozumiała i to właśnie dla babci się tutaj znalazła. Babcia jest dobra i babcia kocha... Pozwoliła, by staruszka pogładziła ją po wielkim łbie, dzięki dotykowi ciepłych dłoni i głębokim oddechom usiłując zapanować nad rozbiegającymi się ludzkimi wspomnieniami i emocjami. Musiała odsunąć Bestię na bok. Nie mogła pozwalać, by to Bestia ją kontrolowała. Musiała...

Z niewiadomych przyczyn przed oczami stanął jej obraz wielkiej czarnej wilczycy. Cichej, poważnej, o smukłym, lecz zdradzającym potężną siłę ciele i ostrym, bystrym nosie. I brązowych ślepiach, które...

Tylko jej będziesz służyć – syknęła Bestia. – Tylko czarny półdemon ma prawo ci rozkazywać...

Odgoniła ją stanowczym gestem, nie zamierzając dłużej tego słuchać. Niedawny bunt przeciwko zależności względem Lei pozwolił jej ostatecznie pozbyć się wilczej dzikości z umysłu.

– Czy ona...? – Jej matka dukała coś z szokiem wymalowanym na twarzy. – Boże. Boże... Ojcze nasz, któryś jest w niebie...

– Hel, ty również się uspokój – syknęła babcia, oglądając się na swoją córkę.

– Święć się imię twoje...

– Niech wszyscy chociaż na chwilę zamilkną! – ryknął Allan tak głośno, że wrażliwe wilcze uszy Mojry niemal zwinęły się w trąbki w proteście. – Usiądźcie przy stole, przestańcie pieprzyć głupoty i posłuchajcie, zamiast odwalać jakieś szopki!

Łatwo ci mówić, parsknęła w myślach. Niestety wilcze ciało uniemożliwiało jej wypowiedzenie tych słów na głos.

Chciała przemienić się z powrotem. Tylko że... Tak, znowu nie wiedziała, jak to zrobić. Świetnie.

Drżący rodzice zajęli miejsca przy stole, popatrując na nią z niedowierzaniem w oczach. Skuliła się w kącie, owijając na wpół ludzkie stopy puszystym ogonem w kolorze księżycowego światła, i spuściła lekko łeb, stulając do niego uszy. Pozwoliła, by babcia pogładziła ją po gęstym futrze ostatni raz i odprowadziła ją wzrokiem, obserwując spod oka, jak wstawia wodę na herbatę, wyglądając na zupełnie nieprzejętą sytuacją. Allan stał nad tym wszystkim, piorunując jej rodziców wściekłym spojrzeniem i chyba naprawdę licząc pod nosem od tysiąca w dół, żeby się uspokoić.

– Mamo? Co tu się właśnie stało? – wydukała zasuszona kobieta. – Ty...

– Wiem co nieco o tych sprawach – wyjaśniła staruszka, zamaszystym gestem stawiając na stole proste gliniane kubki. – Nie na tyle, by móc z całą pewnością powiedzieć, czym jest moja wnuczka, ale wystarczająco, by rozumieć, że nie muszę się jej bać.

– Nie musisz się bać?! – Hel poderwała się na równe nogi, wywracając z hukiem krzesło. – Mamo, czy ty pamiętasz, co ona robiła? Czy pamiętasz, jak raz w miesiącu traciła wspomnienia i atakowała wszystko, co widziała?! Jak uciekała z domu i wracała umazana nie swoją krwią?! Jak...

– Ale to było podczas pełni! – uciął ostrym tonem Allan. – Mojra prawdopodobnie jeszcze długo nie będzie potrafiła nad sobą panować, dlatego ważne jest, by została ze mną w Nocnym Dworze. Bo potrafię zapanować nad takimi, jak ona.

– A pan to niby kim jest? – Hel miała tego wyraźnie dość, ale nie straciła bojowego ducha. – Treserem wilkołaków?

– Nie wilkołaków, tylko Wilków Fenrira. Pani córka nie jest wilkołakiem – wyjaśnił, zdobywając się na resztki spokoju. – Miałem już do czynienia z takimi jak ona. I podejrzewam, że jestem obecnie jedyną osobą na świecie, która wie, co należy zrobić, by poskromić siedzącą w nich złość.

A to ciekawe, pomyślała Mojra. Miał już do czynienia...?

– Hoduje je pan?

Tym razem zmiennoskóry parsknął szczerym śmiechem.

– Ich nie da się hodować – wykrztusił, gdy zdołał się uspokoić. – Pojawiają się na świecie naprawdę rzadko. To czysty przypadek, że na nią trafiłem, ale jakże szczęśliwy. Gdyby zostawić ją samej sobie, mogłoby się to źle skończyć. Ale gdy zdoła nad sobą zapanować...

– Tego dla mnie za wiele. – Kobieta opadła na blat i niewidzące spojrzenie wbiła w przestrzeń gdzieś za oknem.

– Proszę powiedzieć nam wszystko – rozkazała babcia, wykazując się największym hartem ducha spośród zebranych.

***

Gdy wrócili nareszcie do Nocnego Dworu, Mojra czuła się jak przejechana przez czołg. Wlokła się smętnie kilka kroków za Allanem, całkowicie wyczerpana rozmową, ubrana w o wiele na nią za duże i przerażająco obciachowe ubrania babci, nie mając siły nawet na to, żeby odpowiednio się tym przejąć. Owszem, z początku była przerażona, gdy zobaczyła się w lustrze w szydełkowym miętowym sweterku i brązowej, kompletnie bezkształtnej spódnicy, która zakrywała jej kostki, lecz zmęczenie okazało się na tyle dojmujące, by postanowiła nie zaprzątać sobie tym głowy. W końcu kto ją tak zobaczy? Wystarczy, że przemknie do samochodu, a potem z samochodu do swojego pokoju i...

No tak. To by było zbyt piękne, prawda?

W ogromnym holu Nocnego Dworu od razu niemal została staranowana przez ściskającego jakąś kartkę Lokiego. Wyvern przemknął obok niej tak szybko, że aż rozmył się w powietrzu, zrobił jakiś skomplikowany unik przed czymś ogromnym, podskoczył...

A to ogromne coś, co widziała jak na razie tylko kątem oka, postanowiło poprawić to, co jemu nie wyszło, i wpadło na nią z całym impetem.

Z krzykiem przewróciła się na czarno-białe kafelki, przez chwilę nie mając pojęcia, gdzie kończyło się jej ciało, a zaczynał kłąb czarnej jak noc sierści. Gwałtownym gestem zepchnęła z siebie gigantycznego wilka, a ten jedynie wykorzystał nadany mu impet, by ponownie rzucić się na rudego wyverna, kłapiąc zębiskami i siejąc wokół kroplami spienionej śliny.

Bestia w jej wnętrzu poruszyła się niespokojnie, szepcząc coś, co brzmiało do złudzenia jak „pokłoń się". Czyż to nie zabawne? Miałaby pokłonić się tej wariatce, z całych sił usiłującej... wyrwać Lokiemu kartkę, którą ten za każdym razem w ostatniej chwili zabierał jej sprzed nosa? Co u...?

– Co tu się, kurwa, dzieje?! – ryknął Allan, dokładnie ubierając jej myśli w słowa i demonstracyjnie rozkładając ręce.

Leah poślizgnęła się na eleganckich kaflach i runęła na posadzkę, gdy rozjechały jej się łapy. Wyvern wykorzystał ten moment, by przeskoczyć nad nią bez większego wysiłku i zaśmiać się triumfalnie.

– Sam chciałbym wiedzieć – warknął Mark, wychylając się zza drzwi prowadzących na korytarz biegnący do jadalni. O ile nie było to tylko jej wrażenie, był potargany o wiele mocniej niż zazwyczaj i chyba naprawdę masował formującego się na głowie guza. – Ale nie wiem.

– Jak to nie wiesz? – Zmiennoskóry wyglądał na wściekłego.

– To znaczy wiem, ale pojęcia nie mam, co im odpierdoliło – poprawił najemnik. – Ta szmatka to list od Thomasa. Loki nam go wprawdzie streścił, ale Leah i tak doszła do wniosku, że chciałaby przeczytać sama. Loki nie wyraził na to zgody ze swojej czystej, kurwa, przekory, no i... tak to się skończyło. Rzuciła się na niego przez stół i teraz tak się ganiają. To, że przy okazji rozjebali biblioteczkę, która poleciała na mnie, już łaskawie pominę.

Tak, naprawdę wyglądał na potłuczonego. Mojra ryknęła niekontrolowanym śmiechem.

– List od Thomasa? – Allanowi jej wesołość zdecydowanie się nie udzieliła. – A czego on chce?

– Ma dla nas kolejne zlecenie, a czego może chcieć? – Mark wzruszył ramionami. – I tak cała ta awantura jest gówno warta, skoro Leah nie jedzie.

Czarny wilk zatrzymał się jak po wciśnięciu pauzy na pilocie. Wielki łeb odwrócił się bardzo powoli w stronę wysokiego Niemca. Brązowe ślepia wydawały się pytać: „jak to nie jadę?".

– Bo nie masz doświadczenia? – zasugerował wyvern. – Bo tych kilka lekcji szermierki i przeczytany bestiariusz nie czynią cię jeszcze wojowniczką? Bo to nie twoja liga? Kurwa mać!

W ostatniej chwili zdążył zatrzasnąć ciężkie skrzydło drzwi, zanim oszalała ze złości wilczyca dosięgnęła zębami jego gardła. Zawyła ochryple, otrząsnęła się ze spowodowanego uderzeniem zamroczenia, przemieniła się w człowieka i ryknęła:

– Jakie znowu „nie jedziesz"?! Jestem w tej samej drużynie, co wy, jakbyście nie zauważyli! Nie zamierzam dać się tutaj zamknąć, bo jestem jakaś nie taka!

Mojra pokładała się już na całego.

– Leah, nie rób wsi z łaski swojej – jęknął potężny Antykreator.

– Jak mam nie robić wsi?! Thomas zwerbował mnie na tych samych zasadach, co was! To chyba jasne, że jadę! Naprawdę myślicie, że będziecie się tam świetnie bawić beze mnie?!

– Nie jesteś gotowa! – przekrzyczał ją.

A następnie dostał drobną dziewczęcą pięścią w twarz.

Cios nie mógł być mocny. Leah z pewnością nie mogła posiadać siły, która zachwiałaby mężczyzną mającym dobre dwa metry wzrostu, lecz samo zaskoczenie wystarczyło, by Mark zatoczył się na pobliską ścianę i w szoku uniósł dłoń do krwawiącego nosa. Przyjrzał się rozmazanej na palcach czerwieni takim wzrokiem, jakby nie mógł uwierzyć w jej istnienie.

– Tym razem też było za wolno? – wycedziła półdemonica i odwróciwszy się na pięcie, odmaszerowała w swoją stronę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro