Epeisodion XIII: Świat wymurowany kośćmi umarłych część 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mark cudem zdławił przekleństwo, gdy drobna, dziewczęca dłoń zatrzasnęła mu drzwiczki bagażnika dosłownie przed samym nosem, niemal ucinając palce. Przymknął oczy i powoli policzył do dziesięciu, zmuszając się do zachowania spokoju, lecz ogień wściekłości już zaczynał dławić go w gardle. Pierwsze, początkowo nieśmiałe płomienie liznęły go wzdłuż przedramienia, konkurując z promieniami prześwitującego między drzewami słońca. Zacisnął dłonie w pięści.

– Kobieto, czego ty nie rozumiesz w słowie „nie"? – wycedził, gdy już opanował się na tyle, by mieć pewność, że nie okrasi tych kilku słów wyszukanymi bluzgami w przynajmniej czterech wymarłych językach, które dosłownie pchały mu się w usta.

– Prawdopodobnie nie pojmuję powodu, z którego zostało wypowiedziane. – Leah skrzyżowała ramiona na wątłej piersi i pozornie beztrosko oparła się o samochód, całą uwagę poświęcając perfekcyjnie pomalowanym paznokciom. Nie miał bladego pojęcia, czego takiego próbowała się w nich dopatrzyć. Owszem, kolor miały inny niż wczoraj, jasno rozwiewając wątpliwości co do tego, czy aby na pewno nie zajmuje się nimi wykwalifikowana kosmetyczka, ale czy to naprawdę było tak istotne?

– Bo to kurewsko niebezpieczne? – Sarkastycznie uniósł jedną brew, omal nie parskając śmiechem. Doprawdy, nieraz miał wrażenie, że rozmawia z upartym dzieckiem lub kobietą potwierdzającą myśl, iż kolor włosów szedł w parze z intelektem. – Nie wiem, co jeszcze mógłbym dodać. – Ponownie otworzył bagażnik i wreszcie wrzucił do niego torbę, do tej pory zalegającą na poprzerastanym chwastami bruku na podjeździe Nocnego Dworu. Kilka rzuconych niedbale na samo dno sterty mieczy zabrzęczało przejmująco, dając do zrozumienia, że zamierzają przeszkadzać w podobny sposób przez całą drogę, dopóki nie trafi go szlag i nie zatrzyma się na środku jakiejś autostrady, żeby wszystko przepakować.

– Jestem ci tam potrzebna – wytknęła brutalnie dziewczyna. – Thomas nie kazał mi dołączyć do tej radosnej kompanii, żebym miała po was tylko sprzątać.

Wyvern zgrzytnął zębami.

– A szkoda.

Zaklął, gdy koścista pięść całkiem porządnie trafiła go w ramię. Skubana, dobrze wiedziała, gdzie uderzyć, żeby poczuł, i to nawet nie wkładając w to wiele siły.

I miała rację. Poniekąd.

– Nie jesteś gotowa – odpowiedział, ostatni raz siląc się na spokój. – Może następnym razem. Teraz jedynie byś przeszkadzała. Zamiast skupiać się na zadaniu, musiałbym wciąż oglądać się przez ramię, czy aby nic nie próbuje cię jeszcze wpieprzyć.

– Jestem ciężkostrawna – syknęła, mrużąc oczy w wąskie szparki. Górna warga drgnęła jej delikatnie, jakby zamierzała odruchowo wyszczerzyć zęby na wilczą modłę. – I koścista. Serio, staję w gardle.

Wywrócił oczami. Na Stworzyciela, co w niej było, że zaczynał zachowywać się jak rozpuszczony dzieciak, ilekroć pojawiła się w pobliżu? W dodatku kolejny raz o mało nie stracił palców przez drzwiczki bagażnika, a tym razem winić mógł jedynie własną nieuwagę. I wzrok, który zupełnie przypadkiem powędrował mu w stronę widocznego w niewielkim dekolcie biustu, zdecydowanie porządniejszego, niż spodziewać by się można po kimś takiej postury.

Na zdechłe światy, co się z nim działo?

– Mówię poważnie. – Kpiarski uśmieszek, wykrzywiający jeden kącik tych pełnych usteczek w złośliwym grymasie, jasno świadczył o tym, że doskonale wiedziała, gdzie spoglądał o wiele dłużej, niż wypadało. I być może nawet taki był jej zamiar? Cholera ją wie. – Naprawdę się przydam. Ślepy jesteś, że tego nie widzisz? Musimy wejść do anomalii. Do skupiska upośledzonej magii. A kto lepiej się w nich orientuje niż czarny półdemon? Potrzebujesz też kogoś, kto będzie asekurował cię z zewnątrz, a najlepszy będzie do tego Loki. Wchodzić tam samemu to pieprzone samobójstwo, obojętnie jak wspaniały byś nie był. Poza tym... – Urwała nagle, krzywiąc się tak, jakby nagle odczuła lęk. Jakby bała się reakcji, jakiej mogła się spodziewać po wypowiedzeniu kolejnych słów...

– Poza tym co? – Podparł boki pięściami i wreszcie odwrócił się do niej przodem, posyłając pełne politowania spojrzenie. Naprawdę ta dyskusja była ostatnim, na co miał ochotę, zwłaszcza gdy czuł nad sobą wizję ponownego wypełniania poleceń Thomasa.

– Poza tym dobrze widzę, że z twoją mocą dzieje się coś niedobrego – dokończyła przyciszonym głosem, nachylając się w jego stronę.

Mark zdębiał, a zimne kleszcze irracjonalnego strachu złapały go za gardło, na krótką chwilę blokując oddech.

Iskrząca, niedoskonała ciemność. Lęk przed tym, co nieść mogła ze sobą luka w pamięci, którą nie przejmował się do tej pory niemal zupełnie. I ta aura bijąca od Thomasa, aura, od której...

Do diabła, skąd ona...?

– Masz mnie za aż tak głupią? – Zabrzmiało to raczej jak stwierdzenie faktu, niż pytanie. Uniosła jedną brew i prychnęła bez najmniejszych śladów wesołości. – Błagam cię, przecież to widać. Niby dlaczego jeszcze nie obrałeś Thomasa ze skórki i nie wystawiłeś w gablotce w piwnicy, co? Nie chce mi się wierzyć, że to jedynie przez ciekawość, dokąd nas to zaprowadzi. Z jakiegoś powodu nie chcesz go zaatakować. Nie chcesz... albo się zwyczajnie boisz. Albo w ogóle nie możesz.

– Ciekawe przypuszczenia – wycedził przez mocno zaciśnięte zęby. Płomienie ponownie zabłysły, liżąc odsłoniętą skórę i zdradziecko informując wszem i wobec o targających nim uczuciach. A pomyśleć, że przez te tysiące lat tułaczki po świecie powinien się na to uodpornić. – Kiedy na to wpadłaś?

– Och, czyli jednak mam rację? – Tym razem aż się roześmiała, choć wesołość nie sięgnęła jej brązowych, wilczych oczu. – Jak tylko cię zobaczyłam. Bez obrazy, ale Mark, którego znam, przerobiłby na nawóz każdego, kto spróbowałby mu rozkazywać, i to szybciej niż ja potrzebowałabym na przemianę w wilka.

– Może zmieniłem się przez te wszystkie lata? – Nie miał pojęcia, kiedy przyjął plecak, który wcisnęła mu w dłonie. Ani skąd ona go wzięła. Nie umiałby również powiedzieć, z jakiego powodu bez dalszego gadania wcisnął go do zawalonego po brzegi bagażnika.

– I zacząłeś się z tego powodu bać Upadłych? Ty? – Tym razem to ona wywróciła oczami. – I sądzisz, że któreś z nas się na to nabiera? Pragnę zauważyć, że to ja znam cię najkrócej, a doszłam do takich wniosków w parę minut. Loki musiał przejrzeć cię na wylot o wiele szybciej, nie mówiąc już nawet o Allanie, którego poprosiłeś o pomoc. Ty i proszenie o pomoc! – Wyrzuciła ręce do nieba w teatralnym, dramatycznym geście. – Już samo to powinno mu uświadomić, że coś jest na rzeczy. Wybacz, ale jak twojemu doświadczeniu w walce sądzę, że nikt nie dorówna, tak odczytywanie emocji idzie ci jak krew z nosa. Lepsza w tym byłam jako gówniak z pierwszej grupy przedszkola, poważnie. Zechcesz mi wytłumaczyć, co się dzieje, czy mam dalej się domyślać? Nie powiem, całkiem nieźle mi idzie, ale chyba mieliśmy coś do zrobienia.

Z trudem przełknął polecenie, którym posłałby ją w diabły, i odwrócił się na pięcie, tłumiąc głuchy, nieludzki warkot. Zacisnął oczy i nabrał głęboko powietrza, licząc do dziesięciu.

Co za idiota wymyślił, że to w czymkolwiek pomaga? Zdenerwował się tylko jeszcze bardziej.

– Chcesz wiedzieć, jaka jest prawda, durna dziewczyno? – wycedził, udając, że nie dostrzega bólu w jej dużych oczach. Po co w ogóle na nią spoglądał, skoro wiedział, że tak na niego działa? – Thomas nie jest zwykłym Upadłym.

– Powiedz mi coś, czego nie wiem – prychnęła. Znowu spojrzała na te głupie paznokcie, aż zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie jest to jej metodą na chwile, gdy nie wiedziała, gdzie podziać wzrok.

– Skoro tak, to właściwie tu nie ma niczego, czego byś nie wiedziała – warknął, każde słowo wypowiadając nieznośnie powoli. Nigdy nie wątpił w przenikliwość jej umysłu, choć nieraz widział, jak motała się, nie rozumiejąc, w jaki sposób połączyć wszystkie wskazówki, które zgromadziła zupełnie samodzielnie. Nie rozumiejąc... lub nie chcąc zrozumieć, gdy prawda okazywała się bardziej niż niewygodna, co mógł uznać za rodzaj mechanizmu obronnego. – Nie wiem, jak to możliwe, ale facet dysponuje jakąś mocą, której nie znam. Jeśli się nie mylę, to najbardziej ze wszystkiego przypomina lustrzane odbicie mojej własnej. I tyle powinno ci wystarczyć, to moja sprawa.

– Daj spokój. Taki z ciebie wrażliwiec? Uważaj, bo zaraz zacznę z tego żartować. – Jej tęczówki zabłysły szczerym złotem, opromienione blaskiem przeciskających się między gałęziami promieni słonecznych, lecz wrażenie to zniknęło równie szybko, jak się pojawiło, pozostawiając po sobie nieznośne poczucie, iż coś mu umykało... Coś ważnego. – Współpracujemy, czy ci się to podoba, czy nie. Gdy nic o sobie nie wiemy, stwarzamy zagrożenie dla siebie nawzajem. Chronienie kogoś przed prawdą to najmarniejszy ze wszystkich sposobów ochrony. Poza tym, jestem tym całym Prorokiem, cokolwiek to oznacza. Jestem ostatnią osobą, którą masz prawo posłać na drzewo, gdy nie chce ci się rozmawiać.

– Nie chodzi o to, że nie chce mi się rozmawiać, tylko że naprawdę sądzę, że nie ma o czym. – Kolejny raz otworzył ten pieprzony bagażnik i wrzucił do niego swój własny miecz, o którym nie pamiętał do tej pory, tak przywykł do jego ciężaru na plecach. – Nie wiem niczego, dziewczyno. Nie wiem, czym Thomas jest, bo na pewno nie zwykłym Upadłym, o ile w ogóle jakimkolwiek. Pewnie wiedziałbym, gdybym pamiętał cokolwiek ze swojego pierwszego życia. Wiesz, że on uważa, że Antykreator i Pożeracz Światów to dwie różne osoby?

– Coś wspominał. – Spoważniała i nachyliła się w jego stronę, nie chcąc uronić ani słowa. – Za słabo znam Wielką Przepowiednię, żeby to rozróżniać. A ty co o tym sądzisz?

– Za słabo znasz...? – Roześmiał się. – Cytujesz jej fragmenty, a za słabo znasz...? – Zreflektował się, widząc w jej oczach złość. – Nieważne. Mnie osobiście nie chce się w to wierzyć. Dobra, poniekąd to można wywnioskować, biorąc dosłownie niektóre fragmenty, ale problem w tym, że ten pozbawiony rymów wierszyk to jedna wielka przenośnia. Sądzę, że chodzi o walkę dwóch osobowości w jednym ciele. Thomas uważa się za Pożeracza, który steruje Antykreatorem, którym jestem ja, ale jego moc... – Urwał, szukając najlepszych słów na opisanie czegoś, czego sam nie pojmował. – Ta jego moc jest inna. Nie taka, jak moja. Nie tak ponura, nie tak destrukcyjna, jeśli wiesz, co mam na myśli. Problem w tym, że nie mam pojęcia, co to może oznaczać. W Przepowiedni niczego takiego nie ma.

– Jesteś pewien? – Zatrzymała się w połowie ruchu, choć już szła w stronę otwartych na oścież drzwi po stronie pasażera. W jej głosie pojawił się okruch strachu.

– Rozwiń myśl – syknął, przywołując ostatki cierpliwości.

– Po prostu niektóre fragmenty... – Wykonała bliżej nieokreślony ruch dłonią. – Można je rozumieć i tak, że gdzieś tam istnieje twoje przeciwieństwo. Kojarzy mi się to z biblijną apokalipsą. Z jeźdźcami apokalipsy, z walką z Antychrystem.

– Nie traktuj Biblii dosłownie, a już tym bardziej jako źródła prawdziwych informacji na temat Stworzyciela – westchnął. Wsparł się o bok samochodu, zmęczonym gestem masując skroń. – Ze wszystkich świętych ksiąg ludzi to właśnie Biblia jest najbliższa prawdy, lecz i tak na większość znajdujących się w niej informacji należy patrzeć przez palce. Ogromna ich część to jedynie przenośnie, które mają naprowadzić czytelnika na właściwy trop, ale minęło tyle czasu, tylu autorów je przepisywało, że ich znaczenie zaczęło zanikać. W tej chwili mało co zgadza się z prawdą. Może i odnajdziesz podobieństwa, gdy dobrze wiesz, gdzie ich szukać, ale tak...

– Ale nie zaprzeczysz, że to może być jeden z tych fragmentów, które mają jednak w sobie kawałek prawdy – przerwała mu bezczelnie. – I nie zaprzeczysz, że ja ci jestem w tej misji potrzebna.

Nagła zmiana tematu sprawiła, że aż zakręciło mu się w głowie.

– Mówisz teraz o szukaniu anomalii Thomasa, czy ogólnej walce z nim? – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Tak, jesteś potrzebna. Zadowolona? Ale nadal za mało umiesz, żebym miał cię tam ciągnąć. To pieprzone skupisko upośledzonej magii. To skupisko jebanego vurda. Nawet Lokiego bym tam nie wpuścił, a co dopiero ciebie. Jesteś potrzebna, dlatego wybacz, ale nie zamierzam narażać cię na coś, czego ja sam nie jestem w stanie przewidzieć.

– Jakbyś zapomniał, choć już raz się to przez tę rozmowę przewinęło, to jestem czarnym półdemonem – wytknęła mu bezlitośnie. – Nie znajdziesz nikogo, kto czułby się tam równie komfortowo, jak ja. Ja się żywię vurdem. Ja nad nim panuję. On sprawia, że jestem silniejsza.

Tym razem nie zdołał powściągnąć góry wielopiętrowych przekleństw. Ta słodka idiotka doprowadzała go do białej gorączki... i to głównie tym, że miała pierdoloną rację. W dodatku nie pierwszy raz. Jak to się działo, że ktoś tak młody i niedoświadczony w wielu przypadkach zdawał się dostrzegać znacznie więcej od niego? Absurd.

– Pakuj się – warknął wreszcie, wytykając ją drżącym palcem. Wszystko by oddał za odrobinę nikotyny. – Byle szybko, bo naprawdę pojadę bez ciebie.

– Już mnie spakowałeś. – Znacząco wskazała na widoczny przez tylną szybę defendera plecak, który przecież sama wcisnęła mu w dłonie. Za chwilę dołączyła do niego pochwę z długim mieczem, który sam jej nie tak dawno temu dał. – Widzisz, od samego początku miałam jakieś takie przeczucie, że nie oprzesz się mojej argumentacji.

– Ta – burknął, rzucając jej broń na stertę innych bagaży. Tym razem mało brakowało, a wszystko wysypałoby się na zewnątrz. Na cholerę im tyle rzeczy, skoro jechali na ledwie parę dni? I ten diabelny plecaczek... Też ważył jak wypchany cegłami, o czym boleśnie się przekonał, gdy wyleciał z niedokładnie zatrzaśniętego bagażnika prosto na jego nogi. Szlag, przez podkute wojskowe buciory to poczuł. – Powiedz ty mi lepiej, gdzie jest ten ryży bałwan? Miał przywlec tu dupę niemal pół godziny temu.

– Siedzi w łazience.

Zamarł na krótką chwilę.

– Że co robi?

– No siedzi w łazience. Mam wytłumaczyć dokładniej? Proszę bardzo. – Zaczerpnęła tchu. – Jest taki bardzo smaczny jogurt pitny, straciatella bodajże się nazywał. Ty go chyba kupiłeś i nie schowałeś zbyt dokładnie w lodówce, więc wpadł w takie jedne wytatuowane, niepowołane ręce. Bardzo dobra rzecz, sama spróbowałam łyka... Tylko widzisz, nie powinno się jeść po nim bigosu. A zwłaszcza bigosu Allana. Poważnie, ten twój braciszek to chyba nigdy na oczy bigosu nie widział. Przyznam, że wyszło mu to coś całkiem niezłe, ale z bigosem miało tyle wspólnego, co...

– Już jestem! – Loki jak burza wparował na zarośnięty podjazd i z rozmachem rzucił Markowi okazałą walizkę, jakby warzyła niewiele więcej od paczki chusteczek.

– Kurwa, a gdzie ja to mam niby wepchnąć?! – zbulwersował się Niemiec. – Miałeś wziąć tylko ubrania na jeden dzień! Ty myślisz, że z czego jest to auto, co?! To już ona mniej spakowała! – Wymownie wskazał na uśmiechniętą szeroko Leę.

– O, to blondyna jednak cię przekonała? – Przedwieczny wyszczerzył się do półdemonicy. – Mówiłem, że zdolna jest. – Po przyjacielsku klepnął przyjaciółkę w plecy, zdając się nie zwracać uwagi, że o mało jej nie przewrócił, i niemalże w podskokach zajął miejsce na tylnej kanapie czarnego defendera, pogwizdując bliżej nieokreśloną skoczną melodyjkę. Zasyczała otwierana puszka z piwem.

– Osiwieję z wami – wycedził Niemiec, ściskając nasadę nosa palcami. Już czuł zbliżający się wielkimi krokami iście kobiecy atak migreny. I przez co? Przez tych dwóch...

– Za późno. – Leah krótkim gestem wskazała na jego włosy. – To możemy już jechać? Przed chwilą gdzieś wam się śpieszyło.

Bez słowa wskazał jej drżącym od gniewu palcem drzwi po stronie pasażera i sam władował się na fotel kierowcy. Już miał uderzyć ją po łapach, gdy dostrzegł, że pierwszym, co zrobiła, było dorwanie się do radia, lecz zrezygnował z tego zamiaru, gdy w głośnikach rozbrzmiały pierwsze takty utworu Metallici. Jakkolwiek mógł na nią narzekać, do jej gustu muzycznego nie mógł się zwyczajnie przyczepić. A chciał tego jak nigdy...

Szlag, sam doskonale widział, że zaczynał być kłótliwy jak stara baba.

Droga nie zajęła dużo czasu i wbrew jego najgorszym obawom okazała się w miarę spokojna. Wąską, lecz do przesady ruchliwą szosą, przecinającą okazały modrzewiowy las na dwie niemal równie połowy, dojechali do niewielkiego hostelu.

Jeszcze zanim się odezwała, świetnie wyczuł nastrój Lei. Wilczyca wpatrywała się w pomalowany kiczowatą zieloną farbą klockowaty budyneczek zupełnie tak, jakby zamierzała go zjeść, i to z wyjątkowym okrucieństwem. Milczała, gdy parkował na wylanym spękanym asfaltem placyku, tuż pod kiwającą się na wietrze latarnią o groteskowo skrzywionym słupie, i odezwała się dopiero wtedy, gdy zgasił terkoczący silnik i ruszył do bagażnika.

– No nie mów, że to tutaj.

– Obawiam się, że owszem. – Loki jako pierwszy pośpieszył z odpowiedzią. Również wytoczył się na zewnątrz, przeciągnął, aż coś chrupnęło mu w kręgosłupie, i zapatrzył się w zamyśleniu na przeszklone drzwi, za którymi widać było niezbyt szykownie urządzone wnętrze baru. Choć słońce nie zdążyło jeszcze zajść, ze środka już dobiegała zbyt głośna muzyka i ochrypłe głosy ludzi znacznie przesadzających z ilością wypitego alkoholu. Co było właściwie zastanawiające, skoro do najbliższej miejscowości nie było znowu tak blisko i raczej można było włożyć między bajki wizję stałych bywalców przybywających tutaj na własnych nogach, aby uraczyć się czymś w towarzystwie kolegów. – Nie są to z pewnością standardy, do jakich przywykłem.

– A do jakich przywykłeś? – Mark parsknął krótkim śmiechem i obejrzał się na Przedwiecznego z niedowierzaniem. – Gdy ostatnim razem podróżowaliśmy gdzieś razem, spaliśmy na gołej ziemi.

– Widzisz, wszystko się przez te dwieście lat zmieniło. – Wyvern wzruszył ramionami i zgniótł puszkę po piwie tak gwałtownym gestem, że próbująca go właśnie wyminąć Leah aż podskoczyła i zaklęła szpetnie.

– Ja tam wolałabym gołą ziemię niż... to – warknęła mało sympatycznie. – Na gołej ziemi nie ma pluskiew.

– Ale za to są mrówki. A mrówki bardzo lubią gryźć w... – Rudy w ostatniej chwili zmitygował się, pokrył rumieńcem i bez słowa sięgnął po swoją walizkę.

Wnętrze nie zachwycało, lecz Mark w swoim długim życiu spał już w tylu znacznie gorszych, że zwyczajnie nie zdołało wywrzeć na nim odpowiedniego wrażenia. Zapłacił znudzonej barmance i pokierował swoją skwaszoną kompanię na piętro, gdzie mieściły się pokoje dla gości. Otworzył drobnym kluczykiem z plastikowym breloczkiem rozklekotane drzwi z białego tworzywa, które, sądząc po niezbyt powalającej jakości, z pewnością zupełnie nie izolowały od hałasu, i gestem wskazał Lei drogę. Widząc jej przerażone spojrzenie, pośpieszył z wyjaśnieniem:

– Nie, nie śpimy w jednym pokoju. Musimy pogadać.

Dziewczyna odburknęła coś niewyraźnego, czego nie zdołał pojąć nawet ze swoim wyostrzonym słuchem wyverna, i niechętnie przekroczyła próg, zauważalną chwilę wahając się nad postawieniem nogi na niezbyt szykownej zielonej wykładzinie. Loki pośpieszył zaraz za nią, ciągnąc swój przesadnie wielki bagaż. O mało nie zaklinował się z nim w przejściu – w chwili, gdy uwolnił pakunek ze złośliwego chwytu upartej futryny, rozległ się melodyjny brzęk poruszonych szklanych butelek. Mark oczami wyobraźni ujrzał, jak wytatuowany Norweg zaczyna wypakowywać kolejną porcję alkoholu prosto na rozchybotany stoliczek w sypialni...

Zaklął pod nosem i zamknął za sobą beznadziejne drzwi, o mało nie wyrywając ich z zawiasów, gdy okazało się, że znacznie przecenił potrzebną do tego siłę.

Pokoik nie zachwycał, jak zresztą nic wokół. Właściwie tego właśnie się spodziewał – wąskiego łóżka, którego długość gwarantowała, że nie miał szans wyprostować się podczas snu tak, by nogi nie wystawały mu poza krawędź, stolika z nie pierwszej świeżości obrusikiem i niskim, niewygodnym krzesłem o metalowym oparciu, starego telewizora kineskopowego z wybebeszonym niemal na lewą stronę pilotem, który w kupie trzymał jedynie opatrunek z brudnej taśmy klejącej, latami zbierającej cały zalegający wokół kurz. Jedynym pozytywnym zaskoczeniem była obecność w miarę znośnej, choć niezbyt czystej łazienki z mikroskopijną umywalką i prysznicem z całkiem nową kabiną. Być może któryś z poprzednich klientów tak zmasakrował poprzednią, że wymiana okazała się konieczna? Cóż, z pewnością historia mogła potoczyć się właśnie tak, ta nowoczesność nijak mu tutaj nie pasowała.

Ściany pokoiku niegdyś z pewnością były białe, obecnie znaczyły je liczne ślady cudzej bytności, w tym rozległa tłusta plama w okolicy zagłówka łóżka. Pewien był, że nawet z tą swoją zachwalaną odpornością na podobną tandetę nie zdołał w porę powstrzymać wypływającego na twarz zniesmaczenia.

– I taka właśnie nasza dola – westchnął sentymentalnie Loki, usadowiwszy się bezczelnie na materacu łóżka. Drewniane rusztowanie, na którym trzymał się nieprzyzwoicie ciężki materac, zatrzeszczało przejmująco, wywołując błyskającą w oczach rudego obawę, nakazującą spiąć mięśnie w oczekiwaniu na ewentualny upadek.

– Nasza dola jest wyjątkowo chujowa – skwitowała cierpko Leah, zajmując miejsce bezpośrednio na podłodze po tym, jak krytycznym wzrokiem oceniła oparcie krzesła. Mark wielokrotnie widział, jak z bolesnym wyrazem twarzy masowała kręgosłup, gdy sądziła, że nikt nie patrzy, domyślał się więc, że wykładzina była dla niej znacznie lepszą opcją niż cienkie metalowe pręciki wbijające się w kościste ciało.

Zatrzymał na niej wzrok o wiele za długo, niż wypadało. Szlag, wyglądała naprawdę dobrze w obcisłej czarnej koszulce bez rękawów, ze zwieszającymi się z szyi srebrnymi łańcuszkami z drobnymi przywieszkami, z mocnym makijażem i jasnymi włosami odgarniętymi trochę na bok, przez co opadały na lewą połowę twarzy. Nie powinien się tak na nią patrzeć, do wszystkich diabłów... Rzucił własną torbę w okolicę łóżka i oparł pochwę z mieczem o ścianę, udając, że całą jego uwagę zaprząta konieczność ustawienia jej idealnie równo.

– I co my tutaj robimy? – spytała półdemonica, z trudem odrywając się od tych pieprzonych paznokci. – Nie czuję anomalii. Jeśli gdzieś tu jest, to naprawdę daleko.

– Potrafisz je wyczuwać? – Loki od razu zdwoił czujność, poświęcając dziewczynie całą swoją uwagę. – Zawsze ciekawiło mnie, jak to działa. Wprawdzie w czasach, w których się wychowałem, czarne półdemony chodziły jeszcze po świecie całkiem swobodnie, ale nie miałem niestety okazji spytać żadnego z nich, czy chciałby ze mną porozmawiać.

– Pewnie dlatego, że jako gówniarz byłeś ignorantem – skomentował Mark, uśmiechając się półgębkiem. – Od wszelkiej wiedzy uciekałeś jak od święconej wody...

– Oj tam, od razu święconej... – Dopiero po chwili Norweg uświadomił sobie, co można było zrozumieć przez jego słowa, i zaklął w swoim języku. – Znaczy lubię wodę, nie to co ty. To jak jest z tymi anomaliami?

– Czujemy je. – Leah wzruszyła ramionami. – Ja sama nie umiem tego dokładnie wyjaśnić. Nikt mnie tego nie uczył. Jestem poniekąd jak radar na takie zjawiska. Gdy już zdołam wyczuć przynajmniej odrobinę upośledzonej magii, pójdę we właściwe miejsce jak po sznurku. O ile oczywiście wiem, czego szukać, bo gdy znajdę coś takiego z zaskoczenia, różnie może się dziać.

– To znaczy?

– To znaczy, że mogę nie zorientować się w porę, co jest grane, i zacznie mi odwalać. – Poprawiła się niecierpliwie na swoim miejscu. – To naprawdę skomplikowane. Anomalię pod Nocnym Dworem wyczułam, ale nie miałam pojęcia, czym jest, więc... mało brakowało, a trochę bym narozrabiała.

– Prawie puściła chałupę z dymem – przetłumaczył Mark. – Wykorzystując magię run, o której to podobno nie miała pojęcia.

– Bo nie miałam – warknęła, mrużąc oczy w wąskie szparki. W jej gardle niebezpiecznie zabulgotało, w wyrazie twarzy miała coś nad wyraz wilczego... Zaniepokoił się, gdy dotarło do niego, że prawdopodobnie o wiele za dużo czasu spędzała w ciele wilka. Ciekaw był, czy zdawała sobie sprawę z wiążącego się z tym ryzyka i tego, w jaki sposób to na nią wpływa. – Mówiłam już. Te symbole przychodziły do mnie we śnie. Miałam na nie cały osobny zeszycik, rysowałam je, gdy wymyślałam nowe. Traktowałam to jako rozrywkę. Piszę powieści, lubię fantastykę, więc uznałam, że to może być fajny dodatek do jakiejś historii... Dopiero ty mi uświadomiłeś, że te krzaczki faktycznie coś oznaczają.

– Jak można rysować runy bezwiednie? – wykrztusił Loki, prostując się gwałtownie. – Kurwa, Mark, i ty nic z tym nie robisz? Ta dziewczyna ma jakiś cholerny dar, o którym jeszcze nigdy nie słyszałem!

– A ja owszem. – Niemiec zmęczonym gestem pomasował czoło. – Ona jest Prorokiem z Wielkiej Przepowiedni. Dysponuje magią i wiedzą, których sama nie rozumie. Dlatego właśnie nie chciałem jej tutaj brać – bo nie miałem do tej pory czasu nauczyć jej nad tym panować i w obliczu anomalii może zrobić coś naprawdę niebezpiecznego. Niestety się uparła.

– Ta. A ja uwierzę, że ty uległbyś komukolwiek jedynie dlatego, że się uparł.

Mark warknął przez zaciśnięte zęby.

– Dziwi cię, że uległem kobiecie, ale to, że ta kobieta jest Prorokiem, już niekoniecznie?

– Człowieku, przecież gołym okiem widać, że coś jest z nią nie tak. – Przedwieczny spoważniał nagle, w jego czerwonych oczach pojawiła się stal. – Szczerze? W ostatnim czasie widziałem tyle cudów, że nie zdziwiłoby mnie już zupełnie nic. Nawet Prorok w ciele słabowitej dwudziestolatki.

– Wy chyba nie macie pojęcia, ile w rzeczywistości mam lat – parsknęła Leah, wcinając się Markowi w już formułowaną odpowiedź. – Nie starzeję się jak człowiek. Jestem półdemonem, lata przestały mi mijać w dwudzieste pierwsze urodziny.

– Ja wiem, ile masz lat. – Mark osadził ją w miejscu. – Pamiętam, kiedy miałaś szesnaście, więc obliczyć nie jest mi szczególnie trudno, aż takim nieukiem nie jestem.

– Śledzisz mój wiek, ale swojego własnego nie pamiętasz? – Uniosła jedną brew i zaśmiała się szczerze. – Trzymajcie mnie...

– Kurwa, wy się czasem zachowujecie jak stare małżeństwo... – Tym razem to Loki załamał się tak, że na parę chwil musiał zamknąć twarz w schronieniu dłoni i skupić się na głębokim oddechu. – Nie obchodzi mnie w tej chwili, ile Leah ma lat. Z całą sympatią, mała, ale to naprawdę nie jest teraz ważne. Nie dziwi mnie, że jesteś Prorokiem, bo widziałem już tyle, że właściwie mało co jeszcze może mnie zaskoczyć. Albo może to do mnie nie dociera. Nie wiem, dobra? Zdziwiłby mnie samoistny talent do rysowania run, których nie znasz, ale Prorok właściwie wszystko tłumaczy, a przecież byłem przez lata przygotowywany do myśli, że on istnieje. Teraz nie rozmawiamy o Prorokach. Rozmawiamy o anomaliach i tym, w jaki sposób możesz je wyczuwać, bo to może być dla nas bardzo istotne.

Leah milczała przez parę chwil, w trakcie których w jej oczach pojawiało się coraz więcej psotnych ogników. Wreszcie nie wytrzymała i ryknęła śmiechem, od którego omal się nie położyła.

– No nie mówcie, że wy nie wiecie nawet, gdzie iść?!

To, że ani Mark, ani Loki nie garnęli się do odpowiedzi, posłużyło jej za najlepsze potwierdzenie.

– Nie wierzę – jęknęła, z najwyższym trudem próbując się uspokoić. – I naprawdę nie wpadliście na to, że będę potrzebna? Naprawdę tak się musiałam nagimnastykować, żeby z wami jechać? Kuźwa, ludzie, przecież wy beze mnie byście zginęli!

– Znamy mniej więcej położenie anomalii – syknął Mark. – W wystarczającym przybliżeniu, by wystarczyły moje zdolności.

– Twoje zdolności – powtórzył ponuro Loki. – Ale o tym, że żaden z nas nie potrafi korzystać z vurda bezpiecznie, chyba już nie pomyślałeś.

– Ty też nie. Ja potrafię to robić tak, by moc mnie nie pochłonęła.

– Ale nie potrafisz jej wyczuwać – wytknęła Leah. – A ja owszem. Ale nie, przecież nie jestem ci do niczego potrzebna. Jasne, wmawiaj sobie. Macie już jakiś plan na następny krok, czy resztę też muszę sama ogarnąć?

– Mamy plan. – Mark z ledwością powstrzymał się od dziecinnego wywrócenia oczami. Szlag, co ta dziewczyna z nim robiła?!

– Chętnie go wysłucham.

– Anomalia z całą pewnością mieści się dwa dni drogi na piechotę w głąb lasu. Nie da się dotrzeć do niej inną drogą. Jest bardzo rozległa, objęła niemal całą niewielką miejscowość i fragment pustkowia tuż za nią. Nie wiem, czego możemy spodziewać się w środku, znam jedynie rozkład budynków w jej sercu. – Sięgnął do plecaka i wydobył z niego teczkę, z której zaraz wyczarował odręcznie naszkicowaną mapkę. – Byłem tam kiedyś, zanim to miejsce stało się anomalią. Już wtedy emanowało silną energią, ciężko więc określić, co będzie się w nim działo. Przedmiot, którego szukamy, wygląda jak puchar. Dokładnych wytycznych nie znam, Thomas twierdzi jednak, że nie sposób się pomylić, bo nic podobnego nie powinno tam być. – Wcisnął papier w drobne dziewczęce dłonie i znowu stanowczo za długo przyglądał się zmarszczce pomiędzy jej brwiami, która pojawiała się za każdym razem, gdy mocno się na czymś skupiała. – Skoro chcesz wejść ze mną do środka, najlepiej będzie się rozdzielić. W ten sposób unikniemy nadmiernej ekspozycji na vurd, poszukiwania zajmą nam mniej czasu.

Vurd mi nie szkodzi. – Spojrzała na niego krótko znad notatek. – Mogę tam siedzieć w nieskończoność.

– Ja podobnie. Ale nie licz na to, że żadne z nas nie dostanie po jakimś czasie małpiego rozumu. Tak działa ta energia. Oboje mamy ludzkie ciała i ludzkie umysły, nie jesteśmy w stanie długo otwierać się na samą energię stworzenia bez żadnych konsekwencji. Chyba kojarzysz, w jaki sposób zginął Fenrir.

– Fenrir zginął, ponieważ oszalał po tym, jak zabito jego półdemoniczną siostrę. Zamiast go uśmiercić, odebrało mu to resztki zdrowego rozsądku.

– Słowo „resztki" jest tutaj kluczowe. Fenrir był szalony na długo przed śmiercią siostry, ona jedynie odebrała mu te smutne ostatki rozsądku, jakie pozwalały mu funkcjonować w świecie. Właśnie dlatego postanowiono was zabijać jeszcze w niemowlęctwie. Bo nie jesteście stabilni. Bo sądzicie, że możecie mieć kontakt z vurdem, że nie robi on wam krzywdy... i nie zauważacie nawet, gdy was również krzywi na swój sposób. Każda żywa istota prędzej czy później tak kończy.

– Nigdy nie czułam się źle przy anomaliach. – Ze złością potrząsnęła głową, jakby próbowała odegnać jakąś natrętną myśl. Unikała kontaktu wzrokowego, zajęta wyskubywaniem upartej nitki z wykładziny, choć pewnie sama nie zdawała sobie sprawy z tego, co robiły jej dłonie, myślami znajdując się gdzieś daleko.

– A ile razy czując się całkowicie dobrze, zrobiłaś w obecności anomalii coś głupiego? Mam ci przypominać, jak w ostatniej chwili próbowałaś powstrzymać mnie przed ratowaniem własnego miasta?

Potrząsnęła głową w zaprzeczeniu. Nie powiedziała nic, podjął więc, siląc się na łagodniejszy ton głosu:

– Czarne półdemony są stworzone do pławienia się w vurdzie. Ja również dysponuję odpornością przez to, kim jestem. Ale nie jesteśmy niezniszczalni. Vurd jest żywy. Potrafi tak omamić, że nawet nie zauważysz, kiedy nagnie cię do swojej woli.

– A jaka jest jego wola? – To pytanie padło z ust Lokiego.

– Jak to jaka? Przecież ten świat jest już martwy – warknęła gorzko Leah. – Nawet ja to czuję. Vurd w tym świecie jest nastawiony na zniszczenie. I szuka narzędzia.

– Problem w tym, że jego narzędzie nie śpieszy się z wykonaniem roboty. – Mark uśmiechnął się jednym kącikiem ust. – Leah jeszcze nie do końca pojmuje swoje moce, ale można jej w tej kwestii zaufać. Ten świat, choć najdoskonalszy, już od dawien dawna jest kaleki. Od tylu tysięcy lat, że ja sam nie potrafię powiedzieć, ile ich przeminęło. Ale nie to jest teraz ważne. Nie, Leah, ty nie jesteś niezniszczalna. I ja również. Lepiej, byśmy pozostali w anomalii jak najkrócej i by ktoś kontrolował, ile dokładnie czasu tam spędzamy. Tu właśnie zaczyna się rola Lokiego – ma nas asekurować. Znaczy... miał mnie asekurować, ale ty dołożyłaś mu roboty.

– Umiem wydostać się z anomalii. – Moment słabości się skończył, wróciła arogancka, wybuchowa wilczyca. – Robiłam to już nie raz. I potrafię wyprowadzić z niej również kogoś innego. Moje stado ratowałam z takiej opresji przynajmniej kilkanaście razy. W dodatku w pewnym stopniu na energię anomalii wpływam. Umiem ją zmusić, by nie zagrażała moim towarzyszom. Jeśli mnie grzecznie słuchają, oczywiście, bo ta kontrola bywa krucha i łatwo ją rozproszyć. Dobrze pamiętam, w jaki sposób skończyli ci, którzy nie chcieli mnie ostatnio posłuchać.

– To znaczy? – Loki z ciekawością uniósł jedną brew, nie wiedząc, na kim się skupić, by uzyskać ciekawiące go informacje.

– Trochę ich... poturbowało. – Mark bynajmniej nie zamierzał się rozwodzić. – Przynajmniej nie zginęli, bo w porę zareagowała. Ale fakt, jakąś tam kontrolę posiada. – Odebrał Lei pogniecioną już nieco mapę i wskazał palcem na eliptyczny obszar w samym jej centrum. – Wracając. To jest ta miejscowość. Można powiedzieć, że składa się z dwóch placów, wokół których zgromadzono budynki mieszkalne. Trochę bardziej na uboczu, tu, gdzie ta kropka, znajduje się stara świątynia i podlegający jej klasztor, prawdopodobnie są już w całkowitej ruinie. Proponuję, by Leah przeszukała budynki, a ja zajmę się lasem i pustkowiem za dzwonnicą. – Najpierw dotknął rozległej zakreskowanej połaci na obrzeżach rysunku, by następnie przejechać palcem do przypominającego wieżę słupka i niepodpisanego obszaru za nim. – Nie wiem, gdzie dokładnie należy szukać artefaktu, ale przedmioty tego typu wydzielają na tyle silną aurę, że nie sposób go będzie przegapić. Po prostu musimy wszystko dokładnie obejrzeć. Polecam wziąć również broń, nie wiemy, co możemy tam spotkać. Loki, wiesz, jak w razie czego interweniować?

– Jasna sprawa. – Rudy uśmiechnął się z dumą i sięgnął do swojej podzwaniającej walizki. Ku zdziwieniu Marka – brzęczące buteleczki okazały się kryć w sobie opalizującą zawartość w niczym nieprzypominającą alkoholu, a całą resztę stanowiły kamienie runiczne, pędzelki do rysowania symboli i dwie opasłe księgi w popękanych ze starości oprawach, oznaczonych symbolem, jakim zwykle piętnowało się grimuary. – Ja zawsze jestem przygotowany.

– A pomyśleć, że pewien byłem, iż trzymasz tam tylko piwsko – mruknął najemnik z uznaniem.

Przedwieczny żachnął się z urazą.

– Tak, bo ja tylko chleję, ty durna, niemiecka pało... Powiedz ty mi, ile razy widziałeś mnie pijanego, że od razu wyciągasz takie krzywdzące wnioski, co?

Samo spojrzenie niemal białych oczu z sarkastycznie uniesionymi brwiami posłużyło wyvernowi za najlepszą odpowiedź. Mamrocząc coś niezrozumiałego, sięgnął po jedną z ksiąg, przekartkował szybko i otworzył na stronie zaznaczonej tandetną zakładką ze słoneczkiem i napisem: „Loki – miły i uczynny". Leah z trudem zdławiła napad śmiechu.

– Znam kilka formuł, które pozwolą mi na chwilowe zapanowanie nad energią vurda – wyjaśnił Przedwieczny. – Problem tylko w tym, że te zaklęcia... Chuj wie, kto je stworzył, bo nawet od wyverna wymagają takich pokładów energii, że łatwo jest z nimi przeholować i brzydko stracić życie. Nie zdołam utrzymać żadnego z nich dłużej niż przez parę minut, dlatego gdy tylko usłyszycie wezwanie, drepczcie do mnie niezwłocznie. I tak wolałbym, żebyście kontrolowali się sami, bo po takiej imprezie mogę stracić przytomność na... cóż, może nawet i trzy dni. Jeśli wykorzystam którekolwiek z tych zaklęć, prawdopodobnie z powrotem do tego słodziutkiego hoteliku będziecie mnie musieli nieść. O wiele chętniej wykorzystałbym te formuły. – Druga księga wyglądała na nieco nowszą, choć papier również o mało nie kruszył się w jego pokrytych runicznymi tatuażami palcach, gdy przewracał karty. – To zaklęcie działa na zasadzie pochodni. Gdybyście nie mogli wydostać się z z anomalii, zapalę wam coś w rodzaju lampy wskazującej właściwą drogę. Wystarczy iść w jej stronę, a znajdziecie wyjście. Otwarcie przejścia będzie bardziej ryzykowne i zostawcie je tylko jako ostateczność.

– Jasne. – Mark skrzywił się ledwo zauważalnie. – Sądzę, że z Leą nie będzie to potrzebne, ale lepiej, żeby ktoś nam jednak pilnował pleców. Ruszamy jutro o siódmej, bądźcie gotowi. Leah, spróbuj uprosić w kuchni coś do jedzenia na wynos.

– Dlaczego niby ja? – oburzyła się. – Jestem całkowitym przeciwieństwem umiejętności postępowania z ludźmi, a zwłaszcza obcymi...

– Ale nie da się ukryć, że masz więcej uroku osobistego niż my obaj razem wzięci.

– I mniej kaprawą mordę – dodał ponuro Loki. – To oczywiście było do Marka, ja swojej mordzie nie mam wiele do zarzucenia.

***

Leah nie wyglądała na specjalnie zaskoczoną, gdy równo o godzinie siódmej zastała u podnóża ponurego lasu jedynie Marka.

– O, czyli ten ryży psychol jednak spełnił swoją groźbę? – spytała jedynie, na chwilę rzucając plecak na ziemię i ruszając obolałymi ramionami. – Szlag, pojęcia nie mam, jak ja to zdołam nieść tyle czasu.

– Jaką znowu groźbę? – jęknął bezsilnie Mark, bez słowa sięgając po plecak dziewczyny i zarzucając go sobie na ramię, zanim na dobre się nad tym zastanowił. Na szczęście pozostało mu na tyle godności, by udać, że nie dostrzega zaskoczenia w tych brązowych oczyskach.

– Gdy o piątej w nocy zgodnie z waszą prośbą szłam do kuchni, szykował się do wyjścia. Twierdził, że idzie nam skołować coś słodkiego i że dołączy później, jak zatrzymamy się wieczorem. W jaki sposób niby nas dogoni, tego już nie powiedział.

– Kurwa – skwitował Niemiec, zgrzytnąwszy zębami tak, że aż coś go zabolało. – Dobra, nieważne. Mam nadzieję, że przynajmniej tym razem nie będzie niczego łączył z żadnym jebanym bigosem, bo sądząc po tym, jak obficie nas w tym hotelu obdarowano srajtaśmą, te śliczne grimuary znalazłyby zupełnie inne zastosowanie...

Wilczyca roześmiała się serdecznie.

– No patrzcie państwo, a byłam pewna, że twoje poczucie humoru już dawno wyciągnęło nóżki i zdechło...

– Nie kracz, bo jeszcze może to zrobić. Gotowa?

Nie odpowiedziała. Podjęła próbę odebrania mu swojego plecaka, lecz zaciskając zęby w niezrozumieniu, dlaczego właściwie to robi, nie pozwolił jej na to i ruszył między ciemne drzewa.

Ten las, choć tworzyły go drzewa tego samego gatunku, wyglądał zupełnie inaczej niż ponura puszcza otaczająca Nocny Dwór. Oblepione ciężkimi igłami gałęzie były tak gęste, że w krótkim czasie zdecydował się na zapalenie latarki, gdyż przy zupełnie pozbawionej poszycia ziemi było ciemno jak w nocy. Biała, piaszczysta gleba łatwo usuwała się spod nóg, ukazując splątane korzenie, a doskonała cisza, choć powinna przecież długo jeszcze szumieć hałasem nieodległej szosy, oblepiła ich ze wszystkich stron jak gęsty kokon. Jak coś żywego...

Tak, w tym cholernym lesie coś było. Dobrze to widział po Lei, której rysy nagle się wyostrzyły. W jej oczach błysnęło coś nieludzkiego, zniknęły z nich całkowicie ostatki dobrego humoru, zastąpione śmiertelną powagą i zwierzęcą czujnością. Zawęszyła, zupełnie tak, jak zrobiłaby to w wilczym ciele, i bezbłędnie wskazała odpowiedni kierunek, nie odzywając się słowem. Upewniła się jedynie, czy Mark podążał za nią, i bez wahania zagłębiła się między wyblakłe, szorstkie pnie, migające srebrzystą korą w blasku gwarantowanym przez zdecydowanie zbyt słabą żarówkę.

Nie odzywali się. Dziewczyna zupełnie nie czuła potrzeby integrowania się z kimkolwiek, całkowicie pochłonięta obranym celem. Zdawało się, że nawet jej niegasnący apetyt gdzieś zniknął – ilekroć zatrzymywali się na popas, jadła jedynie z rozsądku, rozglądając się i wiercąc niecierpliwie, nie mogąc doczekać, kiedy nareszcie podejmą wędrówkę. Miała rację – gdy już wyczuła anomalię, coś ciągnęło ją do niej jak po sznurku, nie tolerując choćby najkrótszych przestojów. Dwukrotnie próbował ją zapytać o coś zupełnie błahego, ot po prostu by sprawdzić, jak głęboko w trans zapadła, za każdym razem jednak uciszała go gniewnym spojrzeniem i cichym warkotem. Po kilku godzinach zaczął poważnie zastanawiać się nad tym, czy w ogóle pamiętała w tamtej chwili, jak należało używać ludzkiej mowy.

Ponownie stanęły mu przed oczami świtające wczorajszego dnia obawy. Nie kontrolował jej. Nie miał pojęcia, co robiła prócz chwil, gdy spotykali się na treningach lub podczas posiłków. Odkąd ponad dziesięć lat wcześniej pomagał w ratowaniu jej miasta, nie spotkał się z nią ani razu, nie mógł więc wiedzieć, co takiego robiła przez cały ten czas. Obawy miał więc całkiem uzasadnione, bo widział coś takiego już nie raz... Szlag, wielokrotnie już miał do czynienia z wilkokrwistymi – wilkołakami lub półdemonami – zatracającymi swoje człowieczeństwo. Dobrze widział, co się działo, gdy zbyt wiele czasu spędzali w zwierzęcej formie, nieraz zupełnie porzucając ludzką. Czy Leah mogłaby nie zdawać sobie sprawy, co to oznacza? Czy mogłaby nie wiedzieć, że jako czarny półdemon, granicę całkowitego zatracenia się w ciele wilka może przekroczyć znacznie szybciej, niż ktokolwiek inny...?

Jaka szkoda, że od tylu lat żadnemu czarnemu półdemonowi nie pozwolono dożyć dorosłości. Może gdyby jego wiedza była świeższa, wiedziałby przynajmniej mniej więcej, jak należałoby ją kontrolować. Co zrobić, by pewnego dnia nie obudziła się z poczuciem, że zupełnie zapomniała, jak to jest być człowiekiem...

Tylko dlaczego to robiła? Wilkokrwiści uciekali do swojej zwierzęcej formy w obliczu każdej tragedii. Przemiany w wilka w chwili najsilniejszych emocji były dla nich równie oczywiste, jak oddychanie. To był odruch, identyczny jak ten, który nakazuje zamknięcie oczu w momencie dostrzeżenia lecącego prosto w twarz przedmiotu. Owszem, można się go oduczyć, lecz nie jest to proste... i przede wszystkim należy tego chcieć.

Co ta drobna dziewczyna przeżyła, że wolała zaszyć się w sercu swojego wewnętrznego wilka, niż dalej być człowiekiem? Zawsze wydawała mu się niestabilna, kiedyś jeszcze bardziej niż teraz, lecz...

A może...?

Nie. To były jedynie durne spekulacje. Nie jesteś tak ważny, Antykreatorze, byś musiał uważać się za przyczynę wszystkich nieszczęść świata... Ktoś kiedyś dobitnie uświadomił mu, że doszukiwanie się własnej winy we wszystkim, co się dzieje, zakrawa o egoizm, bo oznacza, że faktycznie uważał się za przyczynę, dla której świat jeszcze się kręcił.

Tylko co z tego, że według Wielkiej Przepowiedni rzeczywiście tą przyczyną był...?

Nieważne. Po prostu... nieważne. Teraz miał znacznie ważniejsze sprawy na głowie.

Gdy między drzewami stało się jeszcze ciemniej, choć był pewien, że to niemożliwe, a zegarek zaczął wskazywać godzinę dwudziestą pierwszą, zarządził postój na noc. Przez cały czas utrzymywali tempo na tyle sprawne, by nie miał wątpliwości, że do celu dotrą już następnego dnia koło południa, nie widział więc potrzeby, aby pędzić na złamanie karku dalej. Przed akcją należało porządnie wypocząć...

Powtarzał to sobie za każdym razem, gdy jeszcze bawił się w najemnika, a i tak nigdy nie potrafił zasnąć z ekscytacji.

Leah broniła się jak mogła, wreszcie jednak zdołał z najwyższym trudem przywołać ją do porządku. Gdy bezceremonialnie potrząsnął nią za wątłe ramiona i pstryknął palcami tuż przed jej nosem, nareszcie ocknęła się z letargu. Ze wściekłością trzepnęła go w dłoń i odsunęła się, warcząc:

– Co ci znowu odbiło?!

– Już wieczór – wytłumaczył spokojnie. – Siadaj. Odpocznij. Przeszliśmy wystarczająco.

– Mogłabym iść dalej – żachnęła się z dumą.

– Ale mnie już powoli cholera bierze. – Usadził ją na rozłożonym szybko śpiworze i wziął się za szukanie materiałów na ognisko. Wśród opadłych gałęzi drzew, ususzonych w groteskowych formach przypominających ogołocone z mięsa szkielety, było ich wystarczająco dużo, by już po chwili utworzyć wielki płonący stos. Choć tak się zarzekała, że może dalej prowadzić, dobrze widział, jak chciwie podpełzła bliżej ognia i wyciągnęła w jego stronę zmarznięte dłonie.

Wierzył, że rudy ich dogoni. Wierzył... a jednak i tak wpatrywał się w ścianę drzew z niecierpliwością, której nie potrafił skutecznie maskować. Niemal podskoczył, gdy Leah mruknęła cichym i zaskakująco żałosnym głosem:

– Cofam to, co powiedziałam wczoraj. Nie wyobrażam sobie spania na gołej ziemi. Przecież ja się po tym nie zdołam wyprostować, o ile w ogóle zasnę przy takim bólu...

– Co ci się stało w ten kręgosłup? – spytał po prostu. Nie żeby oceniać. Chciał wiedzieć... W jednej chwili wydało mu się to wręcz szalenie istotne. Dlaczego?

– Właściwie to nic. Mam uszkodzony od urodzenia. – Wzruszyła ramionami, wbijając wzrok w tańczące płomienie, zawstydzona własną szczerością. – Nie zarósł mi się do końca, więc okręcił się, żeby ochronić odsłonięty rdzeń kręgowy. Jeśli odpowiednio o niego dbam – nie schylam się, siedzę wygodnie, śpię na miękkim materacu, nie dźwigam niczego ciężkiego – funkcjonuję zupełnie normalnie. Niestety w takich sytuacjach... Sam wiesz.

– Zabawne. – Uśmiechnął się jednym kącikiem ust. – Widzisz, oboje jesteśmy jacyś... nie tacy. To ciało jest właściwie moim drugim. Poprzednio zginąłem w bardzo głupi sposób, właściwie jedynie przez to, że ciekaw byłem, czy faktycznie mogę to zrobić i narodzić się ponownie. Udało się, ale niestety stałem się bardziej ludzki. Urazy przestały się goić na mnie jak na psie. Nie wiem, co było mi od urodzenia, ale często miałem zawroty głowy i problemy z utrzymaniem równowagi. Mimo to chciałem żyć normalnie. Robiłem wszystko to, co robiłby syn wysoko postawionego szlachcica – nauczyłem się walczyć przestarzałym mieczem, jeździć konno... Ignorowałem chorobę. Miałem ją tak głęboko w dupie, że nie pamiętałem o niej, dopóki nie przychodził atak. Jako dwudziestoletni gówniarz raz zignorowałem symptomy i podczas jednego z nich... No, zjebałem się z konia, co tu ubarwiać. Uszkodziłem sobie kręgosłup i do trzydziestego roku życia, dopóki nie przemienili mnie w wyverna, chodziłem tylko o kulach, i to z ogromnym bólem. W tych czasach pewnie zdołaliby mnie zoperować, wtedy niestety mogli jedynie załamywać ręce i modlić się do Boga, który i tak nigdy ich nie słuchał.

– Czasem miałam wrażenie, że utykasz na jedną nogę.

– Naprawdę? – zdziwił się. – Sam tego nie zauważam. Uraz wciąż gdzieś tam jest, po prostu magia wyvernów zdołała sprawić, że mimo wszystko jestem sprawny. Widocznie gdy przestaję się skupiać, odruchowo oszczędzam jedną połowę ciała. Albo gdy jestem zmęczony... Nieważne zresztą. Grunt, że przez parę lat byłem kaleką i sądziłem, że zostanę nim do końca życia. Wtedy nie pamiętałem, kim jestem. Nie wiedziałem, że wystarczyłoby się zabić, żeby zacząć od nowa. Ale może to i lepiej? Nawet polubiłem tożsamość Marka von Lahmana. Śmieszne, ale przez to, że powstałem gdzieś na tych ziemiach, zawsze uważałem się za Niemca, choć przecież gdy mnie tworzyli, ten kraj nie był jeszcze nawet w planach. Nie było komu go tworzyć, skoro ludzie jeszcze nie istnieli. Gdy urodziłem się jako Mark von Lahman, mogłem wreszcie zacząć się utożsamiać z tą narodowością.

– Dlaczego tak ci na tym zależało?

– Nie wiem. – Bezwiednie wyciągnął dłoń w stronę ogniska i pogłaskał jeden z płomieni, jak łaszącego się szczeniaka. – Wyjaśnienie, że tu powstałem, jest najbliższe prawdy. Dokładniejszego nie otrzymasz, bo ja sam go nie znam.

– Ale czy to naprawdę ma takie znaczenie?

Tym razem to on nie zrozumiał. Dłuższą chwilę wpatrywał się w lśniące po drugiej stronie ogniska wilcze oczy, poważne i... przedwieczne? Szlag, a przecież była tak żałośnie młoda...

– Dlaczego miałoby nie mieć znaczenia? – spytał ostrożnie, ot z samej ciekawości, co takiego chciała przez to powiedzieć, choć przecież nie powinno go to interesować. Powinien traktować ją jak irytującą muchę, jak cały czas do tej pory... Tak byłoby lepiej dla wszystkich. Tylko że z jakiegoś powodu nie potrafił. Zabawne, ale przed nikim jeszcze nie otworzył się tak jak przed nią.

– Sama nie wiem. – Spuściła głowę. – Po prostu... Żyję znacznie krócej niż ty, a i tak czasem mam wrażenie, że to wszystko jest pozbawione sensu. Czuję się jak dziecko. Jakbym nic nie znaczyła wobec ogromu świata. Mam spełniać w nim poważną funkcję, a i tak czuję się niczym, więc co dopiero może oznaczać czyjaś przynależność etniczna?

– Dla mnie to ma znaczenie – uznał wreszcie. – I pewnie tylko dla mnie. Tak jak są rzeczy, które sens mają tylko dla ciebie. Rozumiesz.

– Rozumiem – przyznała ostrożnie. – Chyba po prostu jestem czymś w rodzaju skrajnego pesymisty pomieszanego z katastrofikiem.

– To jest coś takiego? – Zaśmiał się dla rozładowania napięcia.

– A skąd ja mam wiedzieć? Widocznie jest, skoro nim jestem. – Bezradnie rozłożyła ramiona. Przyjęła odgrzaną w płomieniach porcję obiadu z wdzięcznością.

Omal nie podskoczyła, gdy w pewnym oddaleniu usłyszała trzask gałęzi. Gdyby była wilkiem, sierść pewnie stanęłaby jej dęba wzdłuż całej długości kręgosłupa.

– Spokojnie, chyba wiem kto to – mruknął Mark, zwracając się w stronę hałasu.

Loki nawet nie starał się skradać. Nocna cisza rozbłysła dźwiękami kroków, a powietrze zdawało się iskrzyć na czubkach jego nasączonych magią palców. W jednej dłoni trzymał niewielkie tekturowe pudełko, na którym znajdował się dziwnie znajomy, kolorowy wizerunek...

Ciasteczka z wróżbą? Co, u diabła...? Leah mało nie parsknęła śmiechem.

Szlag, a więc jednak faktycznie spóźnił się i gonił ich tyle godzin jedynie dlatego, że chciał zorganizować jakieś pieprzone ciastka...?

– Wróżby przynoszę! – zawołał wyvern, wyciągając w ich stronę opakowanie iście teatralnym gestem. Pokłonił się głęboko, zaczerpnął ze środka niewielką garść okruszków i rozsypał ją wokół jak konfetti, sprawiając, że zaczęły iskrzyć, jak miniaturowe iskry o wszelkich możliwych kolorach. – Dobre wróżby, dla każdego! Gibu auja, gibu auja – zaśpiewał niskim, melodyjnym głosem, a choć melodia była radosna, pobrzmiewał w niej nieskończony smutek i melancholia...

Jak śmiech przez łzy, gdy patrzysz na rozpadający się w twoich rękach świat, ale wiesz, że gdybyś w pełni to do siebie dopuścił, byłoby znacznie gorzej, pomyślała Leah.

Withur wijan, Ansur wija! – dokończył, wyciągając w jej stronę opakowanie. Pokłonił się nisko i gestem zachęcił, by sięgnęła do środka. – Częstuj się, wilcza dziewczyno. To tylko dobre wróżby.

Heill sá er kann – dokończył ponuro Mark, a jego niski głos nabrał zupełnie nowego brzmienia, jakby dodatkowo podsycony mocą płynącą z płomieni ogniska, w które wciąż się wpatrywał. – Heilir þeirs hlýddu, Oðinn viðr... Nie mam pojęcia, jak to dalej szło.

– I tak poczyniłeś znaczne postępy, ponuraku. – Loki trącił go przyjacielsko łokciem pod żebro i podsunął pudełko. – To może ciasteczko?

Niemiec zaklął i poczęstował się garścią wypieków, nie odrywając wzroku od tańczących płomieni.

Aslidar'ar alle, Valhallar visir! – Loki uniósł dłonie do nieba w błagalnym geście jedynie po to, by ledwo parę sekund później westchnąć ciężko i usiąść na śpiworze obok Lei, tracąc cały dobry humor. – Jak to traci na znaczeniu, gdy już dowiesz się prawdy...

– To znaczy? – Półdemonica skupiła na nim całą uwagę, z przyjemnością biorąc kolejne ciastko. Karteczkę z wróżbą z poprzedniego wciąż trzymała w dłoniach, czując irracjonalny lęk przed sprawdzeniem, co na niej napisano.

– To znaczy... – Wyvern urwał na krótką chwilę, szukając właściwych słów. – To znaczy, że kiedyś byłem bardzo wierzący. Wiesz, w tych czasach dzieliło się jedynie na wierzących i wariatów. Religia była całym naszym życiem. Na niej się wychowywaliśmy, na niej polegaliśmy, bo tylko za jej pomocą byliśmy w stanie wytłumaczyć istniejący świat. Może i głupio to brzmi z perspektywy czasu, ale... żałuję, że nie mogę się cofnąć do tamtych wieków. Wszystko było wtedy prostsze. Mogłem zawierzyć życie bogom i mieć błogie poczucie, że nic ode mnie nie zależy, bo wszystko już zostało podyktowane przez los. A teraz... – Wzruszył ramionami. – Świat ma o wiele mniej tajemnic, ale nie daje też tego poczucia bezpieczeństwa, jakie kiedyś nas przepełniało. Chciałeś być szczęśliwy? Chciałeś zapewnić sobie życie wieczne? Musiałeś być wierny bogom i oddawać im cześć. I to było proste. Wiedziało się, co robić. Te czasy zaś mają w sobie coś takiego...

– Niby jesteśmy wolni i świadomi, a jednak wszystko nas krępuje – szepnęła, bawiąc się uzbieranymi karteczkami. – Świat się skurczył, a my już wiemy, że nie ma na nim dla nas miejsca.

– Kiedyś można było łudzić się, że za horyzontem jest coś jeszcze – dodał znacznie cichszym tonem. – A teraz wiemy, że nie rozciąga się przed nami perspektywa nieskończoności. Nie ma już nadziei. Nie ma... miejsca, dobrze to określiłaś.

– Tyle wiemy, a wciąż jesteśmy zupełnie bezradni. – Półdemonica zmrużyła oczy, a wilk w jej wnętrzu poruszył się niespokojnie. Zapragnęła unieść głowę i zawyć w kierunku rozgwieżdżonego nieba, roztaczającego nad nimi migotliwy baldachim nieskończoności... Niedostępnej nieskończoności, bo jedynie pozornej. – Świat niszczeje, umiera, poddaje się złu i nienawiści... a my możemy jedynie przyglądać się temu biernie.

– Lub możemy również ukrócić jego cierpienia – syknął Mark, a jego niemal białe oczy błysnęły krwistą czerwienią. – Lecz co to da? Dobrze widziałaś, wilcza dziewczyno, że we wszystkich płaszczyznach zmierza to w identycznym kierunku. Każdy świat dąży do samozniszczenia... A ja, choć podobno mam moc niemal równą tej Stworzyciela, nadal nie wiem, jak temu zapobiec.

Na krótką chwilę zapadła gorzka cisza. Polano w ognisku strzeliło, sypiąc wokół snopem jasnych iskier, ulatujących w niebo w marnej próbie dołączenia do srebrzystych gwiazd.

One też pragnęły czegoś dosięgnąć, a okazywały się zbyt słabe, by wzlecieć tak wysoko...

– A chciałbyś temu zapobiec? – spytała tak cicho, że gdyby nie wyostrzony słuch wyverna, nie miałby szans jej zrozumieć.

– A jak myślisz? – Przez jego twarz przeszedł cień, w którym dostrzegła cząstkę...

Szlag. To była cząstka, którą widziała do tej pory jedynie raz w swoim życiu. W dniu, w którym jako ledwie szesnastoletnia dziewczyna spotkała go w lesie, słabego i rozdartego w wewnętrznym konflikcie, którego sens jej umykał, i obdarzyła słowami, jakich nie potrafiła pojąć po dziś dzień. Skaza na żelaznej masce dumnego Antykreatora.

– Nie wiem, co mam o tobie myśleć – odpowiedziała powoli. – Jedynie ty sam możesz to wiedzieć. Dobrze cię znam, pewnie o wiele lepiej, niż możesz się tego spodziewać, ale... nie mogę wiedzieć wszystkiego. A to coś...

– Prawda jest taka, że ja sam nie znam siebie wystarczająco dobrze – przyznał zaskakująco cichym tonem. – A na zamartwianiu się, jak zbawić świat, zmarnowałem więcej niż jedno życie. Wciąż próbuję nauczyć się, żeby tego nie robić. A gdy już wydawało mi się, że osiągnąłem stan bliski doskonałości, musiałaś pojawić się ty.

Zabolało. Skrzywiła się i wyprostowała, czując nieprzyjemny gorący dreszcz, przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Loki wciągnął powietrze ze świstem.

Dobrze wiedziała, czego się spodziewał. Z pewnością jeszcze niedawno spełniłaby jego ponure oczekiwania – przemieniłaby się w wilka bez wahania i rzuciła ponad wysokimi płomieniami do gardła człowieka, którego kochała do szaleństwa, nie będąc w stanie powściągnąć własnej złości... Lecz nie była już tą samą osobą. Była...

Ona też nie wiedziała, kim była.

– Miło słyszeć, że jestem sprawcą wszystkich twoich nieszczęść, Ylnetherze – syknęła, podnosząc się ze swojego miejsca.

– Nie o to mi... – Zaczął szybko, lecz urwał, napotkawszy jej płonące spojrzenie.

Wilczyca odwróciła się na pięcie i odeszła w stronę mroku między wysokimi drzewami. Widział, jak zadrżała, targana niemożliwym do opanowania dreszczem przemiany.

Usta Lokiego bezdźwięcznie ułożyły się w słowo: „zjebałeś".

Szlag.

Minęła dłuższa chwila, nim Przedwieczny odetchnął głęboko, prostując się na niewygodnej ściółce. Przeciągnął się, aż coś chrupnęło mu w kręgosłupie, i odezwał się dopiero wtedy, gdy kroki dziewczyny ucichły między drzewami:

– No, to posłuchaj mnie teraz, stary. Wujcio Loki będzie bawił się w psychologa. I racz łaskawie wziąć to sobie do serducha, bo nie lubię się powtarzać. Zrozumiano?

Mark uniósł jedną brew, na moment odrywając się od płomieni, które palcami kształtował w wijące się wokół dłoni serpentyny. Jasne oczy błysnęły swoistą obawą, lecz nie powiedział nic.

– Leci rewelacja. – Rudy skupił się na nim z powagą. – Nie wiem, czy to zauważyłeś. I właściwie nie obchodzi mnie to, czy jesteś tak ślepy, czy po prostu kompletny z ciebie kretyn. Żeby było jasne: nie wtrącałbym się, gdyby to chodziło jedynie o twoje emocjonalne upośledzenie, młotku. Tylko że ona cierpi. Przez ciebie. Nie widzisz tego?

– Widzę – wycedził Niemiec. – Ale co ja mogę niby z tym zrobić?

– Jak to co? Ona cię uwielbia, Mark. Nie mów mi, że tego nie widzisz.

– Kto? Ten komar? – Antykreator roześmiał się sucho. – Chyba kpisz.

Loki chwilę przyglądał mu się w szoku, jakby nie mogąc uwierzyć, że te słowa rzeczywiście padły. Uderzył wreszcie pięścią w ziemię tak gwałtownie, że drugi mężczyzna aż podskoczył, i krzyknął:

– Kurwa mać, ty naprawdę jesteś aż takim idiotą?! Tak, ten komar patrzy w ciebie jak w jebany obraz! Chociaż za nic jej nie rozumiem, bo taki z ciebie kutas, że to aż boli!

– Kutas. – Wyvern powoli się wyprostował, jego niemal białe oczy błysnęły krwistą czerwienią. – Ja też powiem to tylko jeden raz. Będę kutasem, Loki. Będę taki dalej. Bo, kurwa, nie mogę być inny.

Przez parę chwil toczyli niemą walkę na spojrzenia. Jedno z polan w ognisku trzasnęło przeszywająco, a w zapadłej ciszy odgłos ten zabrzmiał głośniej niż wystrzał armatni. Pod niebo poszybował snop jasnopomarańczowych iskier.

– Uświadom mnie. – Rudy nachylił się nad ogniskiem, nie przejmując bliskością płomieni. Czerpał z nich siłę. – No, dalej. Może jeszcze powiesz, że to my czegoś tutaj nie rozumiemy, co? Nie pojmujemy kolejnego z twoich wspaniałych planów?

– Nie pojmujecie. – Mark nieznośnie powoli skinął głową, jego głos stwardniał. – Wiem, o co tej dziewczynie chodzi. Wiem, co do mnie czuje. Wiem o wiele więcej, niż może ci się wydawać, psychologu od siedmiu boleści. Ale nie mogę na to pozwolić z powodów, których nie pojmiesz. Nie pojmie ich żadne z was. Bo tu nie chodzi o nasze uczucia. Nie chodzi o którekolwiek z nas. Tu chodzi o cały świat.

– Ty jesteś całym jej światem, debilu.

Nie wiadomo skąd w pobliźnionych dłoniach Marka pojawił się nóż. Przeplótł go między palcami, chwilę obserwując, jak jasne płomienie odbijają się w doskonale wypolerowanej klindze.

– Wątpię. Ludzkie uczucia są słabe. Są niestałe. Dla jej własnego bezpieczeństwa lepiej, by trzymała się ode mnie z daleka. Może się jedynie sparzyć.

– Więc obrałeś sobie za cel udowodnienie jej tego za wszelką cenę? – Norweg prychnął pogardliwie. – Mark, kurwa, ona dobrze wie, że słońce jest gorące. Ona wie o wiele więcej, niż do siebie dopuszczasz. Ona wie...

– Co ona wie? – przerwał mu bezlitośnie. – Jest młoda. Jest niewinna. Jest niedoświadczona. Jest naiwna, tak jak naiwne mogą być jedynie osoby w jej wieku. Sądzi, że świat stoi przed nią otworem. Że ma tu coś jeszcze do zrobienia. Może i zaprzecza, ale to po niej widać. Widać ducha walki, czy jak to tam nazwać. A ja już wiem, że to prowadzi do niczego. Wszyscy jesteście tylko żarciem, które po prostu jeszcze nie umarło.

– A ty jesteś niby czymś więcej?

– Jestem odrzuconą cząstką Stworzyciela. Będę tu na długo po tym, jak staniecie się pożywką dla robaków i drzew.

Przedwieczny westchnął i bezradnie potrząsnął głową, jakby próbował odgonić myśli natrętnie cisnące się na usta.

– Bogowie umarli – wymamrotał jeszcze tylko, ze złością ciskając kolejną porcję chrustu w łakome płomienie.

– Bogowie nigdy nie byli żywi, Loki. A nawet jeśli, to ja zawsze byłem najgorszym z nich.

– Świetnie. Więc udowadniaj nam to dalej. – Rudy błysnął zaostrzonymi kłami. – Wypieraj to. Wmawiaj sobie. Żyj w tej swojej mrocznej bajce. Ja ci nie zabronię. Po prostu zastanów się czasem nad tym, że masz o wiele większy wpływ na własne otoczenie, niż ci się wydaje.

– To otoczenie przeżuje was i połknie.

– Być może. Ale może najpierw stanie się rajem dla jednego małego komara. – Uśmiechnął się półgębkiem. – Wystarczy, że zaakceptujesz tę jedną słabość, jaką otrzymałeś z ludzkim ciałem. Nic więcej.

Niemiec nie odpowiedział, lecz palce tańczące na ostrzu noża zamarły na krótką chwilę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro