1|sent by cyberlife|

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Słodka woń sączyła się z kadzidełka, wpuszczając w czerń mieszkania jasny obłok dymu. Równo o szóstej niewidoczne cyfry na ekranie stojącym obok łóżka przeskoczyły, ukazując wspomnianą godzinę. Po pomieszczeniu poniósł się szum rolet, a promienie światła uderzyły bordową pościel, spod której wystawała blada twarz. Kobieta zatopiona w czerwieni zmarszczyła nos, usłyszawszy obok siebie robotyczne oznajmienie.

   – Jest szósta rano, panno Jeves.

   – Wyłącz to, Jayniss – wychrypiała Zehvir Jeves, naciągając materiał na wykrzywioną grymasem twarz.

    – Przykro mi, panno Jeves, ale wyłączenie słońca jest poza granicami moich możliwości. Prawdopodobnie zgaśnie ono za około pięć miliardów lat, mam nadzieję, że pomogłam.

   Zehvir westchnęła ciężko i przerzuciła ciało na drugi bok, aby odciąć się od biadolenia maszyny i ponownie zatopić umysł w snach. Takie przynajmniej były jej ciche plany, lecz za chwilę cały dom zadrżał w posadach, a słodką ciszę rozerwał huk rolet, które z zawrotną prędkością zaczęły skakać w górę i w dół. Kobieta przycisnęła dłonie do uszu, zaciskając zęby, lecz długo nie wytrzymała.

   – Jayniss, przestań w tej chwili! – Szarpnęła ciało do siadu i spojrzała w kierunku stojaka, na którym umieszczony był jasnoniebieski monitor. Hałas ustał.

   – Procedura „jeśli się, kurwa, spóźnię do pracy, to pójdziesz na złom" zakończona sukcesem. Jest szósta-zero-dwa, dziś stawiała pani opór o czterdzieści dwie sekundy krócej – wyrecytowała bezbarwnym głosem Jayniss, a gdy mówiła, białe linie pływały po jej ekranie.

   Zehvir schowała twarz w dłoniach, wzdychając już drugi raz tego poranka. Trwała chwilę w bezruchu, a w tym czasie jej robo-asytentka podłączyła się do elektroniki w całym domu i zaczęła parzyć kawę, o czym kobietę poinformował gwizd pary. Zehvir, odrzucając zmęczenie na dno zmartwień, postanowiła wygrzebać się spod rozgrzanej kołdry i ruszyć do kuchni. Sennym krokiem przemierzała feerię ciepłych kolorów, którymi upaćkane były ściany. Zdecydowała się na taki wystrój z myślą, że z rana będzie ją miło nastrajać na nadchodzący dzień. No cóż, rzadko kiedy spełniał swoje zadanie.

   Przechodząc limonkowym korytarzem, sięgnęła po szlafrok, ale zatrzymała rękę w połowie drogi, zauważając kołtuny ciemnych włosów na jego powierzchni. Skrzywiła się, chwytając golarkę do ubrań.

   – Jayniss, zapisz, żebym wreszcie kupiła czarny szlafrok albo pofarbowała kudły na biało – zawołała w kierunku kuchni, choć wiedziała, że maszyna usłyszałaby ją z każdego kąta mieszkania. Nie czuła się z tym komfortowo, więc przynajmniej udawała, że jej dom nie był wielką robo-klatką.

   – Mam to zapisane już od dwóch miesięcy, codziennie pani przypominam, panno Jeves – wyjaśniła Jayniss i tym razem jej głos dobiegł z głośnika w holu.

   – A, no tak... – mruknęła kobieta, wsunąwszy ramiona w puchate rękawy.

   – Kawa gotowa.

   Zehvir stanęła na lodowatych płytkach w kuchni i znalazłszy się przy blacie, podsunęła kubek pod ekspres, aby jak najszybciej wypełnić gardło gorzką czernią.

   – Przypomnij mi, jakie mam na dziś plany – poprosiła, a para pod wpływem oddechu zachwiała się lekko.

   – CyberLife wysłało androida, model RK800, na posterunek policji Detroit. Model jest prototypem androida śledczego, na którego temat CyberLife wysłało pani wczoraj maila o godzinie czternastej dwadzieścia sześć. Została pani wskazana, aby nadzorować misję RK800.

   Kobieta kiwała flegmatycznie głową, drżąc sporadycznie, kiedy gorąc obejmował jej przełyk, a chłód stopy. Nie lubiła zajmować się nowszymi modelami androidów. Postęp technologiczny był dla niej fascynujący, póki nie zaczął rozwijać się zbyt szybko. Dlatego nosiła przezwisko Zardzewiała Mamuśka, lecz nigdy nie chciała tego zmieniać. Wolała trzymać w progach wadliwą Jayniss niż jakąś perfekcyjną Chloe, która plątałaby się po domu i straszyła nocą. Jednak tym razem była jedyną upoważnioną osobą w okolicy, która mogłaby zająć się RK800, dlatego z niechęcią na przyszłe wydarzenia przeszła do salonu i opadła miękko na kanapę, prawą nogą wysuwając spod niej karton, w którym trzymała części przyrdzewiałych biokomponentów.

***

   Zjawiła się na komisariacie nieco wcześniej, niż musiała. Kiedy minęła bramki, jej oczom ukazało się przestronne, sterylnie urządzone pomieszczenie z wieloma biurkami ustawionymi obok siebie. Przeniosła wzrok na lewo, w stronę zaszklonego pokoju i skierowała tam kroki, wspinając się po schodach z akrylowego szkła.

   Zapukała do przeźroczystych drzwi, obok napisu „kapitan Fowler", po czym weszła, nie czekając na przyzwolenie. Zatrzymała się przed uporządkowanym biurkiem, za którym siedział czarnoskóry mężczyzna z nosem w monitorze.

   – Dzień dobry, zostałam przysłana przez CyberLife i mam za zadanie...

   – Kurwa, kolejny android? – Kapitan podparł głowę ręką, nawet nie spoglądając na Zehvir. Kobieta skrzywiła się i zamilkła na chwilę.

   – Przeciwnie – zaprzeczyła, a rozmówca spojrzał na nią spod uniesionej brwi. W jego spojrzeniu nie było przekonania. – Nazywam się Zehvir Jeves i zostałam przysłana przez CyberLife, aby nadzorować misję androida RK800.

   Fowler objął jej sylwetkę nieokreślonym spojrzeniem. Opuścił rękę na blat i wyprostował się, okazując wzrokiem nieco przychylności, ale też nieskutecznie ukrytego rozbawienia.

   – CyberLife chce nadzorować swojego androida, hę? A to nowość – mówił prawdopodobnie do siebie, kiwając delikatnie głową. – W porządku. – Wyrzucił ręce bez entuzjazmu i wrócił do pracy.

   Zehvir rozejrzała się zagubiona i przestąpiła nerwowo na drugą nogę.

   – To... gdzie jest android?

   Mężczyzna spojrzał na nią ciężkim spojrzeniem, tryskającym irytacją, jakby chciał zapytać „to ty nadal tu jesteś?".

   – Skąd mam wiedzieć? Cholera wie, gdzie się szlaja to paskudztwo – powiedział opryskliwie, lecz po dłuższym wytrzymywaniu spojrzenia kobiety westchnął i dodał: – Dostał pomieszczenie na prawo od korytarza, może tam siedzi.

   – Dziękuję. – Skinęła głową i wyszła. Lubiła sprawiać na ludziach dobre pierwsze wrażenie. A że przy niektórych okazywało się to niemożliwe, nie było jej winą.

   Wskazany pokój odnalazła z trudem, ponieważ na prawo od korytarza było pełno pomieszczeń. Wreszcie stanęła przed odpowiednim, po tym, jak zaczerpnęła informacji od recepcjonistki. Wyciągnęła pięść w kierunku drzwi, aby zapukać, lecz nim jej knykcie zderzyły się z zimnym metalem, wejście rozsunęło się automatycznie.

   Z początku nie była pewna czy na pewno dobrze trafiła – pokój był zupełnie pusty. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Jedynie na środku sufitu wisiała samotna, ledowa lampa.

   Surowe warunki, nawet jak dla androida, pomyślała, mijając próg i pozwoliła drzwiom zasunąć się za sobą.

   Stanęła między czterema, oślepiającymi bielą, ścianami i obróciła się wokół własnej osi, omal nie dostając zawału, kiedy dostrzegła pod jedną z nich mężczyznę... no, nie do końca mężczyznę.

   Miała wrażenie, że pisnęła naprawdę głośno, ale widocznie nie na tyle, by zwrócić uwagę androida. Dopiero po chwili zorientowała się, że jego oczy były schowane za powiekami. Stał na baczność w schludnym uniformie. Wyglądał... ludzko, jak na maszynę. Postawiła niepewny krok w jego kierunku, oczekując jakiejś reakcji, jednak android pozostał na swoim miejscu. Ostrożnie uniosła się na palcach, aby z bliska otaksować jego twarz. Starała się wyśledzić jakikolwiek ruch mięśni, lecz robot zdawał się trwać w stop-klatce. Nawet powieki mu nie drgały, choć przyglądała się dokładnie z każdej strony.

   Czuła się, jakby oglądała wyjątkowo szczegółowy manekin na sklepowej witrynie. Z tą różnicą, że kiedy przestąpiła odrobinę w lewo, na skroni androida ujrzała żarzącą się błękitnym światełkiem diodę. Zadrżała, zdając sobie sprawę z upiorności tej sceny. W końcu stała na palcach jak jakiś liliput, gapiąc się w twarz uśpionego androida, do tego w odległości milimetrów od jego ciała. Mimo to nie umiała się powstrzymać, aby nie wyciągnąć wskazującego palca w kierunku niebieskiego okręgu. Chciała zetknąć opuszek z zagadkowym kołem, gdy nagle powieki robota uniosły się i padło na nią chłodne spojrzenie ciemnych tęczówek.

   Błyskawicznie wystrzeliła do tyłu, zachłystując się własnym krzykiem i wylądowała półtora metra dalej, z trudem łapiąc równowagę i kładąc dłoń na falującej piersi. Czerwień zażenowania wpłynęła na jej policzki, ale jedyną reakcją androida było przechylenie głowy w lewo, zapewne w celu okazania niezrozumienia. Natomiast dioda na jego skroni zakręciła się nieco szybciej i nasączyła żółcią. To szybko przywróciło Zehvir do porządku.

   W myślach już widziała, jak robot jednym tchnieniem zdmuchuje ją z powierzchni ziemi. Dioda zawirowała jeszcze raz, a Zehvir wielkimi oczyma patrzyła, jak z powrotem przybiera błękitny kolor.

   – Dzień dobry – przywitał się grzecznie android, a napięcie uleciało z ciała kobiety. Sympatyczny ton maszyny był dla niej zaskoczeniem, ale też ulgą.

   – RK800, prawda? – zapytała, przywołując swój urzędowy ton. Wyprostowała się i wygładziła profesjonalnym ruchem zagięcie na marynarce.

   – Zgadza się – odparł i o dziwo jego głos nie brzmiał jak stare radio, niczym Jayniss, a nawet był przyjemny dla ucha. – Mam na imię Connor, jestem androidem przysłanym przez...

   – CyberLife, tak, wiem. – Zbyła jego dalszą wypowiedź machnięciem ręki. – Dla mnie i tak będziesz RK800, więc nie przemęczaj się formułkami.

   Android milczał chwilę, przyglądając się jej uważnie.

   – Jak sobie pani życzy. – Uniósł nienaturalnie wysoko kąciki ust, więc kobieta odpowiedziała mu równie krzywym uśmiechem.

   – Dobrze, tak się składa, że mnie też przysłało CyberLife... Nazywam się Zehv...

   – Zehvir Jeves, tak, wiem – dokończył nagle, uśmiechając się przy tym szelmowsko. Choć pewnie sama sobie to dopowiedziała, bo jego mimiki nie dało się dokładnie określić.

   Zwęziła oczy niezadowolona i lekko zaniepokojona, jednak tego drugiego starała się nie okazać.

   – Nie pozwalaj sobie, RK800. – Posłała mu wrogie spojrzenie i uśmiech zniknął z twarzy androida, zastąpiony głębokim skupieniem.

   – Przepraszam, panno Jeves.

   Zehvir skinęła tylko głową. Ciężko było ukryć, że grzeczna reakcja androida ją zaskoczyła. Chyba za bardzo przypominał człowieka i zapominała, że przecież jej się nie odgryzie, bo nie pozwoliłby mu na to system. Zanurkowała dłonią do torby w poszukiwaniu tabletu, na którym według Jayniss miał znajdować się e-mail od CyberLife. Connor przyglądał jej się cierpliwie.

   – Nareszcie... – westchnęła, wyciągając urządzenie i przeleciała wzrokiem po literach. – Przysłano mnie, żebym nadzorowała twoją misję i z tego, co widzę, kilka miesięcy temu zostałeś już wezwany na akcję, aby powstrzymać defekta... – Urwała, szukając czegoś gorączkowo – ...model PL600.

   – Tak, defekt zagroził, że rzuci się z dziewczynką z dachu – potwierdził. – Uratowałem ją.

   – Yhm. – Weszła w notatki i zapisała słowa androida, używając do tego białego rysika. – W takim razie, dobrze się spisałeś, RK800. – Uśmiechnęła się do niego sztucznie, a Connor odpowiedział tym samym, chociaż dla niego pewnie była to naturalna reakcja. – Dobrze – podsumowała, ostatni raz patrząc na ekran tabletu, zanim pozwoliła zniknąć mu w otchłani torby. – Miałeś współpracować z porucznikiem Andersonem, o ile pamiętam. Gdzie on jest?

   Connor uniósł spojrzenie gdzieś ponad kobietę, jak zwykle odpowiadając dopiero po chwili.

   – Jeszcze nie pojawił się na komisariacie.

   Zehvir zlustrowała go uważnie spod zmrużonych powiek, ale android nie wydawał się tym poruszony.

   – A ty co? Masz kamery w oczach? – wyrzuciła ni to z zainteresowaniem, ni z prowokacją.

   Android przesunął wzrok w dół, aby spojrzeć na kobietę.

   – Nie. Byłem tam przed chwilą – wyjaśnił spokojnie.

   – To niby czemu... – Zehvir zarysowała nad sobą szeroki okrąg. Z tego co słyszała, androidy były uczone, aby patrzeć rozmówcy w oczy. – ...no, no wiesz. – Connor zmarszczył czoło, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. – Nieważne – westchnęła. – Po prostu odpowiadaj normalnie, a nie rób mi jakieś skany nad głową. – Zamachała jeszcze raz nad sobą, wizualizując, co miała na myśli, ale szybko z tego zrezygnowała, odzyskując patos.

   – Dobrze – odparł Connor, wreszcie wykonując jakiś gest ciałem, a mianowicie – skinął głową. – Powiedziano mi, że jeśli porucznik nie zjawi się przed jedenastą, to mógł wyjść się napić.

   Zehvir uniosła brew z politowaniem i spojrzała niedorzecznie na Connora.

   – Żartujesz? Chwila, wróć; ty nie potrafisz żartować. To znaczy, że mamy szukać porucznika po jakichś barach, wyśmienicie.

***

   Siarczysty deszcz chłostał dach taksówki w towarzystwie zimna i ciemności. Kochane Detroit. Pojazd zatrzymał się przy krawężniku, na który padał blask neonowego napisu „Jimmy's bar". Zehvir odłożyła tablet na kolana, odwracając głowę w kierunku miejscówki.

   – To już piąty bar, jeśli go tu nie znajdziemy, to obiecuję, że wracam do domu – obwieściła, przenosząc wzrok na Connora. Android oderwał na chwilę spojrzenie od szyldu i zerknął na nią w ciszy, po czym opuścił pojazd. Zehvir westchnęła, wciskając się w fotel.

   – No i co on, do cholery, robi? – mruknęła do siebie, widząc, jak Connor moknie na środku chodnika, obracając w palcach jakąś monetę. – Cholerne androidy, kto by je zrozumiał?

   Już miała wysiadać, gdy nagle szatyn schował swoją zabawkę i poprawiwszy krawat, ruszył do wejścia oprawionego napisem „zakaz wstępu androidom". Zehvir przez chwilę myślała, że zawróci i powie, że sterowniki mu się przepaliły, bo sprzeczne polecenia czy coś takiego, jednak on ominął zakaz i wszedł do środka. Stwierdziła, że był to ważny element do zanotowania.

***

   Zalegała w taksówce zdecydowanie dłużej, niż powinna, na szczęście nie było kierowcy, który marudziłby nad uchem. Wreszcie zmartwiła się długą nieobecnością RK800, bo byłoby nieprzyjemnie, gdyby najnowszy model androida leżał gdzieś w kałuży za barem, więc wygasiła sondaże o CyberLife, widniejące na cyfrowym ekranie i wysiadła z samochodu.

   Prędko podbiegła do drzwi, otulając się ramionami, chociaż i tak zdążyła przemoknąć. Nacisnęła klamkę, z radością przyjmując słodkie zapachy trunków oraz ciepło, które otuliły jej twarz na wejściu. Akurat wyżymała wodę z włosów, kiedy w oczy rzuciła jej się jedyna osoba z napisem „android" na plecach. Connor stał przy kontuarze, pochylając się nad jakimś biedakiem, którego zamęczał swoimi androidzkimi formułkami.

   – RK800, co z tobą, chyba nie porzuciłeś już misji dla nocnego życia, co? – Podeszła do niego zirytowana. Przez tę maszynę zmokła i pewnie dostanie kataru.

   – Oczywiście, że nie, panno Jeves. Znalazłem porucznika Andersona.

   Kobieta spojrzała na siwego mężczyznę, z którym przed chwilą rozmawiał. Co, jak co, ale takiego porucznika znaleźć się nie spodziewała.

   – Pan Anderson? – zapytała, pochylając się odrobinę, aby ujrzeć choć kawałek twarzy mężczyzny, jednak dłuższe włosy doszczętnie zasłaniały jego profil. Porucznik mruknął potwierdzająco, choć z niechęcią. – Nazywam się Zehvir Jeves. Moim, lecz w pewnym sensie i pana, zadaniem jest nadzorowanie misji RK800. To wyspecjalizowany model androida, który pomoże panu w śledztwie. Proszę, aby udał się pan z nami na miejsce zbrodni.

   – I jeszcze czego? – odburknął mężczyzna, wlewając w siebie kolejną porcję alkoholu. – Nie potrzebuję żadnej pomocy, a już na pewno nie od plastikowego pajaca. Także daj mi święty spokój paniusiu, a ty bądź dobrym robocikiem i wypierdalajcie stąd – powiedział leniwie i znów przyłożył kieliszek do ust. Zehvir wycofała się z grymasem, czując silny opór ze strony porucznika. Najchętniej opuściłaby tę wypełnioną napięciem strefę, ale Connor zdecydowanie był innego zdania.

   – Pan wybaczy, poruczniku, ale muszę nalegać. Otrzymałem wyraźne instrukcje, by panu towarzyszyć – wyjaśnił ze spokojem.

   – Wiesz, gdzie możesz se wsadzić te instrukcje? – Mężczyzna zerknął przelotnie na Connora i zarechotał. Zehvir miała ochotę odciągnąć stamtąd androida, bo mimo wszystko nie zainteresowała się dość mocno, by poznać wszystkie jego funkcje i zaczęła się poważnie zastanawiać, czy nie wmontowali mu jakiejś armaty w łapie. Szczególnie, że zaczął coś ciężko przetwarzać, a to jej się nie podobało, jednak jak zwykle nie doceniła robota i ten znów ją zszokował.

   – Nie – odpowiedział szczerze – gdzie? – dopytał, zaciekawiony, a Zehvir wstrzymała z zażenowaniem powietrze i zerknęła na niego krzywo.

   Porucznik jedynie zmierzył Connora wzgardliwym spojrzeniem.

   – Nieważne – mruknął i wrócili do punktu wyjścia, nie będąc nawet o krok bliżej wyciągnięcia Andersona z baru.

   Niby taki świetny android, a nie umie złapać gościa jak worka ziemniaków i zanieść do celu, pomyślała Zehvir zmęczona już tą całą sytuacją.

   – Poruczniku. – Położyła nagle dłonie na blacie, nachylając się do mężczyzny. – Przyjechałam tu niańczyć robota, nie pana, więc proszę uprzejmie, niech pan ruszy tyłek i pójdzie z nami. Nawet kupię panu jednego na drogę, jak tak bardzo się pan upiera – oznajmiła stanowczo, wskazując w międzyczasie na pusty kieliszek Andersona.

   Mężczyzna nie odpowiadał, ale można było uznać to za sukces. Przynajmniej nie próbował już ich przegonić.

   – Barman, jeszcze raz to samo, proszę! – zawołał nagle Connor, wyciągając z marynarki banknot. Kobieta uniosła na niego zaintrygowane spojrzenie, po czym uśmiechnęła się dumnie.

   Porucznik mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, ale nie zaprotestował.

   – Widzisz, Jim? Cuda technologi... Nalej więcej. – Zwrócił się do mężczyzny za ladą, który dolał mu trunku. Pochłonął zawartość szklanki na raz i oparł się zadowolony, wzdychając.

   – No – zaczął, zdecydowanie bardziej skory do działania – mówiłeś coś o morderstwie, zgadza się? – Zwrócił się do Connora, który przyglądał mu się spokojnie, a Zehvir z satysfakcją zaznaczyła jakiś punkt w swoich notatkach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro