10|radioactive air|

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Droga do Andersona zajęła jakieś dwadzieścia minut. Na początku Zehvir myślała, że znów będą zmuszeni wędrować po barach, ale Connor zeznał, że Hank nie pojawił się w żadnym od czterech dni. Nie stawiał się też na komisariacie, więc ostatecznie postanowili pojechać pod samo mieszkanie porucznika.

Zatrzymali się przed parterowym domkiem na przedmieściach. Woda chlupotała w rynnie, tworząc wokół niej ogromną, błotnistą kałużę. Zehvir po raz kolejny objęła się ciasno ramionami, ale jej płaszcz był już zupełnie przemoczony i nie dawał ciepła, w dodatku stracił swój przyjemny, lawendowy zapach, którym przesiąkał po wyjściu z pralni. Kobieta omiotła pobieżnym spojrzeniem nieduży ogródek, po czym ruszyła za Connorem na werandę.

Oparła się o futrynę drzwi i przymknęła zmęczone powieki, wcześniej dając androidowi znak ruchem głowy, by zapukał. Knykcie Connora zderzyły się z ciemnym drewnem, jednak bez oczekiwanego skutku. Kiedy próba przywołania Hanka dzwonkiem, również skończyła się fiaskiem, android posłał Zehvir pytające spojrzenie.

Kobieta otworzyła oczy, po czym wywróciła nimi, wzdychając głośno. Odepchnęła się od ściany i uderzyła pięścią w drzwi.

– Poruczniku! Niech się pan nie wygłupia i otwiera te cholerne drzwi! Nie tylko pan chciał dziś sobie pospać! – zawołała, tupiąc ze zniecierpliwieniem nogą. Ponownie nie otrzymali reakcji zwrotnej, więc Zehvir zerknęła ostentacyjnie w stronę, zaparkowanego niedbale na trawniku, samochodu, który sugerował, że Hank powinien być w domu. – Hej, dokąd idziesz? – rzuciła, kiedy po odwróceniu się, Connora nie było już z nią przy drzwiach, tylko szedł wzdłuż ściany, chlupiąc butami we wspominanej wcześniej kałuży.

– Znaleźć sposób, aby dostać się do środka – odparł android, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Zehvir wbiła w jego plecy niedorzeczne spojrzenie. Fakt, wszystko wskazywało na to, że porucznik siedział w domu – zapalone światła, samochód, a jak się podeszło do okna, to dało się nawet usłyszeć grający telewizor, jednak to wcale nie oznaczało, że powinni mu się włamywać do mieszkania.

Connor najwidoczniej był innego zdania, ponieważ już po chwili zniknął za rogiem, kierując się na tyły domku. Zehvir westchnęła ze zrezygnowaniem i podążyła za nim, gorączkowo wymijając wszystkie błotniste strefy.

Złapała się tej nieszczęsnej rynny, aby długim krokiem przejść nad wyjątkowo dużą kałużą i nie wpaść w nią przy okazji, a kiedy wreszcie tego dokonała, jej spojrzenie padło na Connora, który zatrzymał się przy niewielkim oknie. Zehvir podeszła do androida i zajrzała mu przez ramię.

– O, kuźwa! – Zassała gwałtownie powietrze i przechyliła się do przodu, opierając dłonie na zimnym parapecie, aby lepiej widzieć postać leżącą na kuchennych płytkach. Tak, Anderson jednak był w domu, ale bardziej przejęła się jego stanem, ponieważ zdecydowanie nie wyglądał, jakby ucinał sobie drzemkę. – Okej... – zaczęła nerwowo, próbując opanować sytuację. – ...tam powinny być tylne drzwi, możemy do nich iść i sprawdzić czy są otwarte, jeśli nie to może uda nam się je... – wyrzucała gorączkowo, ledwo zauważając Connora, który, ignorując zupełnie jej potok słów, wykonał zamach i zbił szybę łokciem. Zehvir urwała w połowie zdania i rozłożyła ręce. – ...albo wybijemy mu okno, jasne, czemu nie.

Android posłał w jej stronę krótkie, przepraszające spojrzenie i postawił dwa kroki w tył, po czym bez ostrzeżenia wskoczył przez otwór, lądując z łoskotem po drugiej stronie. Zehvir zamrugała, zdezorientowana i położyła brzuch na parapecie, unosząc się na palcach i ostrożnie przechylając tułów do przodu, aby zajrzeć wgłąb mieszkania.

– Rety, jakie bydlę! – zapiszczała, kiedy do siedzącego na ziemi Connora podbiegł ogromny bernardyn. Android przeczołgał się nieznacznie w tył i wystawił przed siebie dłoń. Zehvir widząc jego zakłopotanie, postanowiła zwrócić uwagę psa, cmokając ochoczo. – Cześć, grubasie! Tak, tutaj jestem, no, kto jest dobrym psem! – zaszczebiotała, uśmiechając się szeroko do zwierzaka.

– Hej, Sumo-o. – Głos Connora zadrżał niepewnie, więc Zehvir spojrzała na niego z zaciekawieniem. Szeroki, bezbronny uśmiech zdobił jego twarz, tworząc delikatne zmarszczki wokół kącików ust; kobieta zagryzła mocno dolną wargę na ten widok. – Nie jesteśmy groźni, widzisz? Wiemy, jak się wabisz. Przyszliśmy uratować twojego pana... – wytłumaczył psu, który przekrzywił na moment głowę, po czym mlasnął ozorem i odwrócił się, by powędrować do swojej miski.

Sumo, powtórzyła w myślach. Rzeczywiście, Hank kiedyś wspominał o swoim psie, ale nie zapamiętała tego, bo wtedy jeszcze była zbyt zajęta pilnowaniem, aby on i android nie rzucili się sobie do gardeł.

Connor uniósł brwi i posłał Zehvir zdezorientowane spojrzenie, na co kobieta w pierwszej chwili uśmiechnęła się ciepło, mentalnie sprzedając sobie solidnego, oprzytomniającego kopa. Odchrząknęła, potrząsając głową i wskazała Hanka, który leżał ciągle dwa metry dalej, w czasie gdy ona szczerzyła się durno do androida. Szybko odzyskała patos, ganiąc się w myślach i skupiła uwagę na poruczniku.

Connor podniósł się i podszedł do Andersona, chrzęszcząc kawałkami szkła pod butami. Zehvir przemknęło przez myśl, że Hank nie będzie zadowolony, gdy po wytrzeźwieniu, zapewne następnego dnia, wejdzie do kuchni i zobaczy wybite okno, a przecież CyberLife nie ponosiło pełnej odpowiedzialności za szkody, wyrządzone przez ich androidy. Connor przyklęknął przy ciele porucznika i przeanalizował je dokładnie, po czym podniósł głowę i spojrzał na Zehivr, która uniosła pytająco brwi, stojąc ciągle na zewnątrz.

– Zapadł w śpiączkę alkoholową, poza tym nic mu nie jest – oznajmił, na co kobieta odetchnęła z ulgą. Przez chwilę naprawdę przestraszyła się stanem Hanka, a gdy już upewniła się, że nic mu nie groziło, skupiła uwagę na innym szczególe. Poklepała białą framugę okna i rzuciła Connorowi wymowne spojrzenie.

– Wiesz, że CyberLife nie pokryje za to kosztów?

Android wstał z klęczek i uśmiechnął się lekko.

– Tak, ale porucznik nie musi o tym wiedzieć – odparł, na co brwi kobiety uniosły się niemal do samej linii włosów. Przyglądała się chwilę androidowi, a gdy już dotarło do niej, że on naprawdę to powiedział, sama się uśmiechnęła i pokręciła z politowaniem głową.

– Uznam, że tego nie słyszałam. – Prychnęła i złapała się obiema rękami futryny, aby podciągnąć stopę na parapet.

– Zee, poczekaj. – Connor ruszył w jej kierunku, ale kobieta machnęła tylko ręką, przerzucając nogę na drugą stronę i próbując dostać stopą do podłogi. Bardzo nie chciała zahaczyć udem o jeden z tych wystających fragmentów szkła, ale okazało się, że była za niska, aby dosięgnąć podłoża i bezpiecznie przełożyć drugą nogę. Ostatecznie postanowiła skoczyć, ale dłoń Connora złapała jej ramię. Zehvir zacisnęła palce na barku androida, asekurując ciężar swojego ciała, dzięki czemu mogła bezpiecznie zejść na ziemię. – Przecież mogłem otworzyć ci drzwi – dokończył Connor, posyłając jej lekko rozbawiony uśmiech.

Kobieta spojrzała na niego zdezorientowana.

– Oh, no tak... – wydukała, kiedy zrozumiała, że kiedy mówił, by poczekała, wcale nie chciał jej pomóc, tylko otworzyć drzwi. To takie oczywiste, dlaczego w ogóle pomyślała inaczej? Odwróciła wzrok i gwałtownie zabrała dłoń z jego ramienia.

Podeszli do nieprzytomnego porucznika, a Connor ponownie przyklęknął i delikatnie poklepał Hanka po policzku. Zehvir tymczasem stanęła nad androidem z założonymi na piersi rękoma i zaczęła wodzić wzrokiem po ciele Andersona. W pewnym momencie jej spojrzenie padło na rewolwer, leżący luźno w dłoni Hanka i jakiś ciężar zawisł w jej piersi. Spojrzała na porucznika ze współczuciem, chociaż w kącikach ust błąkało się zniesmaczenie, spowodowane odorem alkoholu, którym Anderson zalał sobie bluzkę. To znaczy, miała nadzieję, że to tylko alkohol.

– Poruczniku? – odezwał się spokojnie Connor, jeszcze raz trącając policzek Hanka. Porucznik poruszył się nieznacznie, co można było uznać za sukces, bo przynajmniej dawał jakieś oznaki życia.

Connor spojrzał pytająco na Zehvir. Kobieta wzruszyła ramionami, jednak nie spodziewała się, że android uzna ten gest za przyzwolenie na palnięcie Andersonowi w twarz. Dosłownie – Connor wziął zamach i spoliczkował porucznika z otwartej dłoni tak, że echo uderzenia poniosło się po ścianach, a Sumo, leżący dotychczas pod ścianą, uniósł z zaciekawieniem głowę. Zehvir otwarła gwałtownie usta, ale metoda Connora okazała się skuteczna, więc niczego nie skomentowała. Anderson wybełkotał coś pod nosem i uchylił na chwilę powieki, uwalniając nieobecne spojrzenie. Najwidoczniej bodźce z zewnątrz dochodziły do niego z opóźnieniem, ponieważ dopiero po chwili jego twarz ogarnął grymas bólu.

– Proszę wstawać, poruczniku. To ja, Connor. – Hank zamrugał nerwowo, błądząc nieobecnym wzrokiem po ich twarzach. Android złapał jego rękę i przerzucił sobie przez ramię, aby go jakoś podźwignąć. – Spróbuję teraz pana otrzeźwić.

Mężczyzna oprzytomniał odrobinę, gdy został pociągnięty w górę i jęknął głośno.

– Ej! Zostaw mnie, jebany androidzie! – zawołał, chwiejąc się niebezpiecznie mimo asekuracji Connora. – Wypierdalajcie z mojego domu!

– Przepraszam, poruczniku, ale potrzebujemy pana – oznajmił Connor, chwytając Hanka stabilniej pod ramię, po czym podniósł się z nim, mimo agresywnych protestów Andersona. – Dziękuję za pańską współpracę.

– Wypierdalajcie mi stąd! – wykrzyknął porucznik, ledwo utrzymując się na nogach. Zehvir odwróciła wzrok ze zniesmaczoną miną, spoglądając na leżącego w kącie psa, kiedy Connor zaczął dreptać z Hankiem w stronę wąskiego korytarza. – Sumo! Bierz ich! – Bernardyn uniósł łeb i szczeknął głośno. – Dobry pies! Bierz ich! – Zehvir prychnęła cicho, kiedy pies mlasnął jęzorem, zadowolony z pochwały pana, i schyliła się, aby podrapać go za uchem.

Uśmiechnęła się wesoło do zwierzaka i przeczesała szybkim spojrzeniem zagraconą kuchnię. Wszędzie walały się opakowania po chińszczyźnie, puste butelki i brudne ubrania, jednak jej uwagę ponownie przyciągnął rewolwer, leżący na podłodze obok kałuży whiskey. Bardzo niepewnie przykucnęła przy broni i wzięła ją do ręki. Z cichym kliknięciem otworzyła magazynek, czując nieprzyjemny ścisk w przełyku. Jedna kula.

– Kurwa, chyba się zrzygam... – Słysząc kolejne postękiwania Hanka, kobieta odłożyła rewolwer i prędko podniosła się z kucek, ruszając w stronę korytarza. – Zostaw mnie w spokoju, ty dupku... Nigdzie się nie wybieram! – Connor usiłował wciągnąć Hanka do łazienki, który mimo stanu kompletnej nietrzeźwości, dzielnie trzymał się futryny i odmawiał wejścia do środka.

Ostatecznie jego próby walki okazały się płonne, ponieważ Connor już po chwili sadzał go na krawędzi wanny.

Zehvir stanęła w progu łazienki i oparła się o framugę drzwi, krzyżując ramiona na piersi. Ściany były wyłożone żółtymi płytkami, na których powierzchni zauważyła wiele zacieków. Po lewej, nad umywalką wisiało okrągłe lustro, oblepione kolorowymi, samoprzylepnymi karteczkami.

„GOLIĆ SIĘ CZY NIE", „Nie jestem GBUROWATY ja po prostu CIĘ nie lubię", „Uśmiechaj się", „Dziś będzie Fantastycznie". Odwróciła wzrok, nie chcąc zastanawiać się długo nad ich treścią.

– Co ty robisz? – wyjąkał Hank, kiedy Connor pomagał utrzymać mu równowagę. – O, nie, nie... Nie chcę się kąpać, dzięki... – wymamrotał, próbując podnieść się z ramy wanny.

– Przepraszam, poruczniku. To dla pańskiego dobra – odparł android i położył rękę na torsie Hanka, po czym pchnął lekko, jednak stan porucznika przyczynił się do tego, że zamiast osiąść z powrotem na krawędzi, Anderson wpadł z łoskotem do zbiornika.

– Connor, co ty robisz? – zapytała wreszcie Zehvir, zerkając sceptycznie na Hanka, który kręcił się niezdarnie w wannie. Ten widok mógłby być zabawny, gdyby nie fakt, że patrzyła na porucznika policji Detroit; w samych gaciach i brudnym podkoszulku.

– Chcę go jakoś otrzeźwić.

– Niby jak chcesz to... – Nagłe uderzenie strumienia wody oraz wrzaski Hanka ucięły słowa kobiety, kiedy Connor zwyczajnie pochylił się i odkręcił kurek, uruchamiając prysznic.

– Wyłącz to! Wyłącz! – Anderson wymachiwał szaleńczo rękoma, próbując uciec od lodowatych katuszy, jednak ściany wanny były zbyt śliskie, by mógł się wydostać. Zehvir ledwo utrzymywała powagę, a niepoprawne rozbawienie zatrzęsło jej ramionami. Connor zakręcił wodę, w ogóle się z tym nie spiesząc, a kobieta weszła wgłąb łazienki, by stanąć obok androida. Po chwili oboje patrzyli z góry na sapiącego głośno porucznika, który zaczął błądzić po ich twarzach oprzytomniałym spojrzeniem.

– Dobry wieczór, poruczniku. – Zehvir uśmiechnęła się potulnie, na co usta Andersona wygiął grymas.

– Co wy tu, kurwa, robicie? – wyrzucił, jakby dopiero co ich zobaczył.

– Czterdzieści trzy minuty temu zgłoszono morderstwo – oznajmił Connor.

Hank sapnął dobitnie i z trudem wygramolił się z wanny, aby spocząć na jej ramie.

– Kurwa mać, jestem chyba jedynym gliną na świecie, którego we własnym domu napada pieprzony android z jebaną obstawą od CyberLife – jęknął Hank, machając niechlujnie ręką w stronę stojącej przed nim dwójki, a Zehvir zmrużyła oczy, słysząc, jak ją nazwał. – Nigdzie z wami nie idę...

– Przykro mi, poruczniku – wtrącił się Connor. – Zostałem zaprogramowany, aby rozwiązać tę sprawę, ale nie mogę tego zrobić bez pana...

– W dupie mam tę waszą cholerną sprawę! – odwarknął Anderson, akcentując wyraźnie każde słowo.

– Poruczniku, nie jest pan sobą. Musi pan...

– Koniec tego, słyszysz?! Wypieprzajcie mi stąd! – Hank ponownie poderwał się z miejsca, niemal kończąc twarzą na podłodze, gdyby nie Connor, który go przytrzymał.

Zehvir wywróciła z poirytowaniem oczami i uniosła dłonie do góry, zwracając na siebie uwagę.

– Dosyć. Nie mam zamiaru dłużej patrzeć na ten cyrk. – Posłała obu mężczyznom zmęczone spojrzenie. – Ogarnijcie się albo dajcie mi święty spokój. Nie tylko pan nie chciał tu być, poruczniku, więc niech pan chociaż uszanuje mój czas, który poświęciłam na oglądanie pańskich szopek, co, przypominam, nie jest moim cholernym obowiązkiem – żachnęła się, mierząc Hanka rozgniewanym spojrzeniem i niesmakiem na twarzy. – Wracam do domu.

Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wyjścia.

– Zee ma rację. – Usłyszała głos Connora, więc zatrzymała się w progu i zerknęła na niego przez ramię, unosząc jedną brew. Android rozłożył teatralnie ręce. – Sprawa pewnie i tak nie była interesująca. – Odwrócił się od Hanka i zaczął powoli iść w stronę Zehvir. – Zwłoki mężczyzny znaleziono w seks-klubie na śródmieściu... No, cóż, chyba będą musieli rozwiązać tę sprawę bez nas... – kontynuował, a Zehvir otaksowała go zaskoczonym wzrokiem. Jeszcze nie widziała Connora w takim wydaniu. Coraz częściej ją zaskakiwał i nie była pewna, czy nie powinna się tym martwić, jednak uśmiechnęła się cwanie, łapiąc jego pewne spojrzenie.

– Wiecie co... – zaczął Hank znacznie spokojniej i Zehvir wydawało się, że był świadom, iż wpadł w pułapkę Connora. – ...trochę świeżego powietrza mi nie zaszkodzi... W sypialni powinny być jakieś ciuchy.

– Przyniosę je – zaproponowała od razu. – Pomóż mu się ogarnąć. – Skinęła głową w stronę Connora i odwróciła się, ruszając do pomieszczenia naprzeciwko.

Na szczęście sypialnia Andersona nie była tak zasyfiona, jak jego salon czy kuchnia, dlatego Zehvir bez trudu dotarła do szafy. Odsunęła stopą koszulkę, która blokowała drzwiczki i przesunęła wzrokiem po ubraniach wiszących schludnie na wieszakach. Złapała za wzorzystą, granatową koszulę w komplecie ze spodniami, ponieważ już widziała Hanka w tym stroju i stwierdziła, że wybór go będzie najbezpieczniejszą opcją.

Kiedy wróciła do łazienki, skrzywiła się na widok Andersona, klęczącego przy muszli klozetowej i zwracającego swój ostatni posiłek. Położyła ubrania na umywalce i spojrzała na Connora.

– Wszystko dobrze, poruczniku? – zapytał android.

– Ta... wspaniale... Tylko... Dajcie mi pięć minut, okej? – wysapał Anderson, zanim szarpnął nim kolejny odruch wymiotny. Zehvir chętnie by rzuciła czymś pouczającym, ale ostatecznie postanowiła nie dobijać Hanka i opuściła posłusznie łazienkę.

– Pewnie – odparł Connor, zamykając za sobą drzwi. Zehvir powędrowała do salonu, aby być jak najdalej od dźwięków dochodzących z łazienki, i oparła się biodrem o róg kanapy. Android dołączył do niej po chwili i przystanął obok, analizując wnętrze mieszkania.

Zehvir w milczeniu patrzyła, jak Connor rozglądał się po półkach, oglądając jakieś płyty i postanowiła przysiąść obok drzemiącego Sumo. Zaczęła delikatnie gładzić kark psa, obserwując jego miarowo unoszące się ciało pod wpływem oddechu. Jednym uchem słuchała wiadomości, które nadawali akurat w telewizji. Konflikt między Stanami, a Rosją ciągle trwał i chociaż Zehvir nie interesowała się szczególnie szumem, który powstał wokół pożądanej przez te dwa państwa Arktyki, to nie dało się przejść wobec sporu obojętnie, gdy co chwilę trąbili o rzekomo zbliżającej się trzeciej wojnie światowej. Zacisnęła szczękę, próbując ignorować irytujący głos dziennikarza i podrapała Sumo po szyi. Długi cień padł nagle na sylwetkę bernardyna i Zehvir wzdrygnęła się lekko, gdy Connor przykucnął obok.

Zerknęła kątem oka na androida.

– Możesz go pogłaskać, nie gryzie. – Uniosła kąciki ust zachęcająco, kiedy Connor posłał jej niepewne spojrzenie. Wyciągnął dłoń, więc Zehvir odsunęła własną, i pogładził psa po plecach. Delikatny uśmiech wślizgnął się na jego wargi i w tamtej chwili jedynie połyskująca błękitem dioda, utrzymywała Zehvir w granicach racjonalnego myślenia.

– Lubię psy – odezwał się android, a kobieta zamrugała, gwałtownie odwracając wzrok.

– Tak, ja też – odparła i podniosła się, a Connor zaraz po niej. Zaplotła ręce na piersi, jakby próbowała zbudować przed sobą niewidzialny mur i rzuciła prędko: – Pójdę sprawdzić co z porucznikiem.

I uciekła, wymijając androida i ruszając w stronę korytarza, gdzie powietrze nie wydawało się dłużej radioaktywne i mogła spokojnie odetchnąć. Przystanęła przy drzwiach do łazienki i zapukała.

– Poruczniku, długo jeszcze? – zawołała, a odpowiedział jej jednoznaczny odgłos agonii, więc odsunęła się i westchnęła. Nie wiedziała, jak Hank miał prowadzić śledztwo w takim stanie, ale postanowiła nie poruszać tego tematu. Zgadywała, że nie pierwszy raz pojawi się na miejscu zbrodni nietrzeźwy.

Kiedy ponownie przestąpiła próg kuchni, Connor stał przy niedużym stoliku i trzymał w dłoni ramkę ze zdjęciem.

Gość chyba lubi przeglądać cudze fotografie, pomyślała Zehvir i podeszła nieśmiało do androida. Zajrzała mu przez ramię, a nieprzyjemny chłód objął nagle jej ciało. Z fotografii patrzył na nią kilkuletni, uśmiechnięty chłopiec. Nie wiedziała kim był, ale odruchowo pisała sobie czarne scenariusze.

– Cole Anderson – szepnął Connor, chociaż wcale nie pytała. Nawet nie miała tego w planach, a jednak android z jakiegoś powodu postanowił podzielić się z nią tą informacją. Odłożył zdjęcie obrazem do dołu i odsunął się od stolika, zamiast tego przykucając obok rewolweru.

Kobieta patrzyła przez chwilę na szary tył fotografii i zdała sobie sprawę, że ogarnęło ją współczucie względem Hanka. Zgadywała, a raczej była pewna, że dziecko ze zdjęcia to jego syn.

– Co pan robił z bronią? – zawołał nagle Connor, ściągając na siebie wzrok Zehvir. Otworzył magazynek i zakręcił nim.

– Rosyjska ruletka... – Kobieta zacisnęła usta, kiedy Hank odkrzyknął im zza ściany. – Chciałem sprawdzić, ile wytrzymam... Ale chyba zemdlałem, zanim się dowiedziałem...

– Miał pan szczęście. Kolejna próba skończyłaby się pańską śmiercią.

Connor odłożył broń na miejsce i wstał z klęczek, spoglądając na strapioną Zehvir.

W porę rozległ się zgrzyt zawiasów i Hank stanął w salonie, ubrany oraz w miarę oprzytomniały. W czasie, gdy porucznik żegnał się z psem, Zehvir już otwierała drzwi, gotowa do wyjścia, bo miała wrażenie, że nagle całe powietrze w domu Andersona stało się radioaktywne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro