2|save evidence|

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Blask policyjnych barw obrzucał twarz Zehvir, akurat zalewając ją żywą czerwienią, kiedy siniak na jej łokciu po raz kolejny zaćmił bólem, uderzywszy o blaszaną karoserię. Kobieta bujała się na tylnym siedzeniu, zaciskając zęby za każdym razem, gdy nietrzeźwy Anderson wjeżdżał bezmyślnie na wyboje. Deszcz wytrwale siekł dach pojazdu, walcząc o dominację z huczącym w głośnikach heavy dark metalem, który od wyjazdu z baru rozrywał bębenki Zehvir, dlatego kobieta odetchnęła z ulgą, gdy wreszcie zatrzymali się przy krawężniku i muzyka ucichła.

   – Zostańcie w samochodzie, ogarnę to – zażądał porucznik i nie czekając na odpowiedź, złapał za klamkę. Zehvir, rozmasowując z grymasem bolące miejsce, uchyliła usta do dyskusji, jednak ubiegł ją Connor.

   – Zgodnie z wytycznymi mam panu towarzyszyć, poruczniku – przypomniał cierpliwie, lecz bardziej stanowczo niż zwykle.

   Anderson cofnął rękę i spojrzał w jego kierunku.

   – Słuchaj, jebią mnie te całe twoje wytyczne. Mówię, że masz czekać, więc zamknij pizdencję i grzecznie czekaj – odparł równie spokojnie co android. Usta Connora jeszcze przez chwilę pozostały otwarte, mimo to nie odezwał się więcej, tylko oparł posłusznie na siedzeniu.

   – Chwila, poruczniku... – zaczęła Zehvir, ale mężczyzna zdążył wysiąść z pojazdu, urywając jej słowa łoskotem zatrzaskiwanych drzwi. Sapnęła, zirytowana faktem, że utrudniali jej już i tak niełatwą pracę. – Chodź, RK800, wysiadamy – oznajmiła Connorowi na przednim siedzeniu, po czym opuściła samochód i ruszyła przodem, wciskając tablet pod pachę.

   Przedzierała się dzielnie przez stado ludzi, ale powoli traciła nerwy, po raz setny mamrocząc „przepraszam" po potrąceniu jakiegoś dziennikarza. Każda chwila spędzona w tłumie przyprawiała ją o ból głowy oraz przybliżała złapanie kataru.

   – Przepraszam, dziennikarze i androidy nie mogą przejść dalej. – Usłyszała po swojej lewej, kiedy mijała hologramową taśmę, dzielącą ją od miejsca zbrodni. Odwróciła się z wściekłością do policjanta, gotowa wylać z siebie potok jadu, jaki zgromadziła na języku od początku dnia, jednak wyprzedziły ją słowa Andersona:

   – Są ze mną.

   Posłała gliniarzowi triumfujący uśmieszek i minęła barykadę, a za nią Connor.

   – Czego niby z „zostańcie w pieprzonym samochodzie" nie rozumiecie?

   Android zatrzymał się dwa kroki za Zehvir i odpowiedział porucznikowi:

   – Pana rozkaz był sprzeczny z moimi instrukcjami.

   – Aha... – mruknął Anderson, posyłając Connorowi niezidentyfikowane spojrzenie. Zehvir wywnioskowała z niego, że porucznik nadal nie mógł się przyzwyczaić do rzucającego uwagami androida. Nawet wydawał się nimi zirytowany. – A ty? Z twoimi też był sprzeczny, hę? – Zwrócił się do kobiety, wskazując ją podbródkiem.

   – Właściwie, to tak. Mam towarzyszyć RK800 podczas śledztw. – Uśmiechnęła się, chociaż porównanie do maszyny wcale jej nie bawiło.

   – Jesteście cicho, niczego nie dotykacie i mi się nie plączecie, jasne?

   – Jasne – zapewnił bez zająknięcia Connor.

   Porucznik jedynie mruknął coś pod nosem i odwrócił się, usłyszawszy, jak ktoś woła jego imię.

   – Idź przodem, RK800 – zaleciła Zehvir, przepuszczając androida ruchem ręki. Connor skinął ze zrozumieniem i podążył śladem Andersona.

   Kobieta odprowadziła go wzrokiem, chowając oczy za powiekami, kiedy błękitna obręcz na ramieniu androida odbiła ostre światło ulicznych lamp. Odwróciła twarz i objęła się ciasno ramionami, ściągając do siebie poły jasnego płaszcza. Przesunęła spojrzeniem po tłumie gapiów i radiowozach, a zimny wiatr szarpał jej strój, wyciągając zza ucha mokre kosmyki, które wreszcie przykleiły jej się do policzka. Odgarnęła włosy niedbale, po czym odwróciła się w stronę drzwi, za którymi zniknęli android z Andersonem.

   Ten tydzień zdecydowanie nie będzie należał do moich ulubionych, westchnęła w myślach.

   Ledwo zdążyła przestąpić próg, gdy doznała brutalnego zderzenia ze ścianą zabójczego odoru. W pierwszej chwili poczuła gwałtowny skręt żołądka i oczami wyobraźni zobaczyła zawartość swojego obiadu lądującą na zatęchłej podłodze. Z trudem przetrzymała tę falę szoku, a kiedy początkowe wrażenie minęło, postanowiła zacisnąć zęby, aby wejść w głąb mieszkania.

   – Ofiara nazywa się Carlos Ortiz. W papierach ma kradzież i napad z bronią w ręku... – Słyszała gdzieś z niedaleka, jednak jej myśli nieprzerwanie krążyły wokół niemiłosiernego smrodu.

   – Hej, paniusiu, wszytko gra? – Uniosła twarz, usłyszawszy głos Andersona. Nie zdołała odpowiedzieć, więc skinęła na potwierdzenie, uśmiechając się kwaśno. Porucznik pokręcił głową, mrucząc coś do siebie, prawdopodobnie mało pochlebnego, i ponownie skupił się na słowach innego policjanta.

   Kobieta jeszcze chwilę czuła jak jej wnętrzności wirują, ale wraz z czasem przyzwyczajała się do okropnych warunków. Przeczesała wzrokiem pomieszczenie, sprawnie unikając kontaktu z ofiarą, której martwe ciało opierało się o ścianę, aż namierzyła Connora. Stał na środku i wydawał się nieobecny, ale zgadywała, że w jego robo-móżdżku trybiki pracowały na najwyższych obrotach, aby rozgryźć, co tu się wydarzyło. Póki nic ciekawego nie robił, dała sobie jeszcze chwilę, aby postać przy drzwiach i powdychać świeżego powietrza.

   Nie potrwało to długo, bo Connor dosłownie po paru sekundach oprzytomniał i podszedł do ciała, klękając przy nim w milczeniu. Zehvir westchnęła, zbliżając się niby z niechęcią, choć wewnątrz czuła świdrującą ciekawość. Stanęła nad androidem, zaciskając palce na obramówce tabletu i zajrzała Connorowi przez ramię. Miała wrażenie, że ledwo zdążył omieść zwłoki spojrzeniem, a już wstał i był gotowy podzielić się swoją wiedzą.

   – Został dźgnięty... – zaczął, spoglądając na Zehvir i Andersona – ...dwadzieścia osiem razy.

   – Auć – skomentowała odruchowo kobieta, krzywiąc się.

   – Ano, wygląda na to, że zabójca za nim nie przepadał – dorzucił Anderson. Connor spojrzał na nich z powagą i ściągnął delikatnie brwi, tym razem wbijając wzrok w napis nad ofiarą, który odważnie obwieszczał „jestem żywy". Zehvir poczuła, jak chłód wspina jej się po plecach.

   Connor zbliżył twarz do liter i wyciągnął w ich kierunku dwa palce, pobierając na nie trochę krwi. Zehvir również się pochyliła, zaintrygowana tym, w jaki sposób android zbada posokę. Kiedy przez chwilę po prostu się jej przyglądał, pomyślała, że znów używa do tego cholernego skanera, ale potem naprawdę żałowała, że było inaczej, ponieważ Connor kolejny raz postanowił niemal zwalić ją z nóg swoją nieprzewidywalnością. Wysunął język i zwyczajnie przytknął do niego palce. Zehvir znów poczuła niebezpieczny skręt żołądka i chyba zaczęło jej brakować powietrza, nawet tego śmierdzącego trupem.

   – Chryste! Co ty odpierdalasz? – Zareagował Anderson, nie ukrywając obrzydzenia. Connor obrócił się do nich, prawdopodobnie nie widząc niczego dziwnego w swoim zachowaniu.

   – Analizuję krew – wyjaśnił. – Dostaję wyniki od ręki.

   – Tak, właśnie widzimy, że od ręki – wtrąciła Zehvir, nie mogąc się powstrzymać, ale Connor widocznie nie zrozumiał, bo tylko spojrzał na nią poważnie.

   – Przepraszam, powinienem was uprzedzić.

   – Dobra... po prostu... nie pchaj więcej dowodów do ust, jasne? – poprosił Anderson, wskazując czerwoną plamę na ręce Connora.

   – Jasne – zapewnił i nagle mu się ludzkich gestów zachciało, bo skinął do porucznika, wymachując tą swoją zakrwawioną dłonią. Anderson pokręcił głową, krzywiąc się jeszcze bardziej.

   – Kurwa jebana mać, nie wierzę w to gówno – dodał do siebie na odchodne.

   – Ci z wydziału humanizacji specjalnie chcą nam was obrzydzić? Już lepiej by było, gdybyś wkładał to do nosa. – Pozwoliła sobie dorzucić Zehvir. Connor spojrzał na nią z delikatnym uśmiechem i wrócił do pracy. Oczywiście. Kobieta westchnęła, czując silną chęć oddalenia się od androida, dlatego poszła w stronę kuchni.

   W pokoju, do którego się udała, znajdowało się znacznie więcej dowodów, sugerujących, że doszło do walki. Krzesła i stół leżały do góry nogami, a na blatach było pełno przedmiotów, które prawdopodobnie przewróciły się w wyniku szamotaniny.

   Zehvir postanowiła dostać się do okna, nie dotykając niczego po drodze. Stanęła przed szybą, zza której oślepiały ją neonowe światła radiowozów, lecz poza tym nie zobaczyła nic więcej, bo właściciel chyba nie był fanem świątecznych porządków. Odwróciła się, rzucając cień swojej sylwetki na przeciwległą ścianę i zadrżała mimowolnie, czując zimne krople wody, spływające jej po karku. Całe mieszkanie usłane było puszkami po piwie, plastikowymi saszetkami po narkotykach oraz innymi opakowaniami, głównie ze śmieciowym żarciem.

   Nie cieszyła się długo samotnością, ponieważ nawet nie po dwóch minutach Connor wkroczył swoim spokojnym, godnym modela krokiem. Rozejrzał się solennie po pomieszczeniu, a następnie przyklęknął przy kiju baseballowym, którego Zehvir wchodząc, nawet nie zauważyła.

   Kobieta przyglądała się uważnie, co robi Connor, a raczej czego nie robi, bo od dłuższej chwili po prostu gapił się w bezruchu na kij. Wreszcie nie wytrzymała i podeszła do niego ostrożnie, przykucając obok.

   No kij jak kij, czego on chce, skomentowała w myślach, nie rozumiejąc, co go tak przywiesiło. Może się zaciął?

   – Co tak właściwie robisz? – zapytała, spoglądając na niego. Nie odpowiedział. – RK800? Halo? Mayday, mayday. – Pomachała obok niego ręką, otrzymując brak jakiejkolwiek reakcji. Oczywiście po tym nie potrzebowała już wiele czasu, żeby ponownie zainteresować się diodą na jego skroni, która akurat przeskakiwała z niebieskiego koloru na żółty.

   Świetnie, nawet jednego zlecenia nie wytrzymał i już mu się system pieprzy, pomyślała.

   Czuła jak świerzbi ją palec, żeby dotknąć tego dziwacznego kółka, ale wcześniej chciała się upewnić, że android na pewno nie przebudzi się w najmniej korzystnym momencie jak poprzednio. Zaczęła powoli przechylać ciało w lewo, aby uzyskać pełny widok na jego twarz. Uniosła brew, przyglądając mu się z coraz większą zaciętością, aż okazało się, że przeceniła siłę swoich stawów, ponieważ nagle straciła równowagę i runęła w bok. Connor zareagował błyskawicznie, chwytając ramię Zehvir i podciągnął ją w górę, nim zdążyła przywalić czołem w baseballa. Myślała, że android pomoże jej wrócić do punktu równowagi, jednak on zwyczajnie puścił jej rękę, gdy oddaliła się na bezpieczną odległość od strefy dowodów, co poskutkowała tym, że i tak upadła, ale na drugą stronę.

   Skrzywiła się, pocierając dłonią obolałe biodro. Jej wrogie spojrzenie wylądowało na zdezorientowanym Connorze.

   – Ta, dzięki – mruknęła ironicznie, naciągając palcem botek, który zsunął się z jej stopy podczas tego majestatycznego upadku. – Myślałam, że się zepsułeś – wyjaśniła, ponieważ android milczał. – Co właściwie robiłeś?

   Connor zbadał ją nieokreślonym spojrzeniem, kiedy próbowała okiełznać ciężkie od wody kosmyki włosów.

   – Rekonstruowałem przebieg wydarzeń – odpowiedział grzecznie.

   – A, okej. – Podniosła się z grymasem i sprawdziła stan swojego tabletu. Ani rysy.

   – Przepraszam, nic się pani nie stało, panno Jeves? – zapytał uprzejmie, również podnosząc się z kucek. Zehvir spojrzała na niego jak na ostatniego czubka, wzięła spory, uspokajający oddech i zrezygnowała z tłumaczenia mu czegokolwiek. Szkoda śliny, gość i tak nic by nie ogarnął.

   – Nie, nie, wszystko pod kontrolą. Umiesz już określić, co tu zaszło? – Postarała się zepchnąć incydent sprzed paru sekund na dno umysłu i z nikłym zainteresowaniem spojrzała Connorowi w oczy.

   – Wydaje mi się, że tak.

   – Poruczniku Anderson! – Bez zastanowienia przywołała mężczyznę, wskazując androida skinieniem głowy. Hank, o ile dobrze podsłuchała imię, zbliżył się do nich niechętnym krokiem.

   – Poruczniku, chyba już wiem, co tu zaszło – zaczął Connor.

   – Ach, tak? No, to słucham. – Anderson wywrócił oczami z nutą drwiny w głosie, natomiast Zehvir zaintrygowała się nieco bardziej, ale tego nie okazała.

   – Zaczęło się tutaj, w kuchni. – Connor przeszedł od razu do działania, nie przejmując się niewysłowionym sceptycyzmem porucznika.

   – Ta, ślady świadczą o szarpaninie... Pytanie brzmi, co tu tak naprawdę zaszło. – Anderson obrzucił Connora spojrzeniem, które wyraźnie sugerowało, że zupełnie nie wierzył w jego umiejętności.

   – Wydaje mi się, że ofiara zaatakowała androida kijem. Następnie android dźgnął ofiarę – kontynuował, zerkając przelotnie na wieszak z nożami, gdzie jednego brakowało.

   – Czyli android próbował się bronić, tak? Dobra, co potem?

   – Ofiara uciekła do salonu. – Connor bez uprzedzenia ruszył we wspomnianym kierunku, a Zehvir, która do tej pory skrupulatnie wszystko notowała, zerwała się za nim w pogoń. Jeszcze nie opracowała teorii, która tłumaczyłaby jakim cudem gość tak zapieprzał. – Tutaj android zamordował ofiarę nożem.

   – Okej, twoja teoria o dziwo nie jest zupełnie absurdalna, ale nie mówi nam, gdzie zniknął android – skomentował Anderson.

   Connor przeniósł wzrok gdzieś przed siebie z wyrazem skupienia na twarzy.

   – Został uszkodzony przez kij i stracił trochę Tyrium. – Podzielił się swoim wnioskiem.

   – Stracił trochę, czego? – Skrzywił się porucznik, nie rozumiejąc.

   – Tyrium, my to nazywamy „niebieską krwią", jest ona płynem, zasilającym biokomponenty androidów. – Zehvir odruchowo wcięła się przed Connora.

   – Dokładnie – potwierdził jedynie android. – Odparowuje po kilku godzinach i nie widać go gołym okiem.

   – Aha... Ale ty pewnie jesteś w stanie go zobaczyć? – upewnił się Hank.

   – Zgadza się.

    Porucznik pokiwał głową, wzruszył ledwo widocznie ramionami i po prostu odszedł w swoją stronę, jakby stwierdził, że to już koniec śledztwa i jego udział był zakończony. Natomiast Connor wydawał się zdeterminowany, aby znaleźć defekta i nagle ruszył żywo w stronę korytarza. Zehvir oczywiście zerwała się za nim.

   Przeskanował wzrokiem mały hol, zamrugał gwałtownie, gdy jego dioda nasączyła się żółcią i popędził na lewo od kuchni, prawdopodobnie w kierunku łazienki. Zehvir dreptała tuż za Connorem, ostrożnie wyglądając zza jego ramienia, co skończyło się tym, że kiedy zatrzymał się bez ostrzeżenia, w ostatniej chwili uniknęła czołowego zderzenia z jego plecami. Wydęła usta, bezskutecznie próbując zrozumieć, co on wyprawia. Odpuściła sobie szybciej niż zwykle i wyminęła androida, wyściubiając głowę zza framugi drzwi, za którymi znajdowała się toaleta.

   – O Boże – jęknęła i bez zastanowienia weszła w głąb pomieszczenia, rozglądając się półprzytomnie. Na ścianach kabiny prysznicowej tysiące razy napisano jeden, niezrozumiały symbol „rA9". – RK800, widziałeś to? – Ledwo dokończyła zdanie i już poczuła obecność Connora za plecami.

   – Tak. – Usłyszała nad uchem lapidarną odpowiedź.

   – Myślisz, że ten android to zrobił?

   – Na to wygląda. Wszystko napisano tą samą czcionką. W brodziku stoi też statuetka. Możliwe, że złożona w ofierze.

   – W ofierze? Niby komu? – zapytała cicho, ale tym razem nie uzyskała odpowiedzi. Zerknęła przez ramię, zauważając że Connor nie stał już za nią, tylko kucał przy przeciwległej ścianie. Zignorowała go i przyjrzała się uważniej łazience, stawiając niepewny krok w kierunku prysznica. To miejsce przyprawiało ją o gęsią skórkę. Zwłaszcza napisy. Silny dreszcz zakluczył między kręgami jej kręgosłupa, aż podskoczyła odrobinę w miejscu, pocierając dłońmi zmarznięte ramiona.

   – Ej! Ej! Ej! Co ty robisz z tym krzesłem? – Szarpnęła głową do tyłu, wyrywając się z letargu, kiedy usłyszała podniesiony głos Hanka. Prędko zostawiła łazienkę za sobą i ruszyła do źródła hałasu.

   – RK800, co ty wyprawiasz? – zapytała, widząc Connora niosącego mebel.

   Spuścić go na chwilę z oczu i już coś odwala, pomyślała.

   – Chcę coś sprawdzić – odpowiedział bez dalszych tłumaczeń. Zehvir natknęła się na pytające spojrzenie Andersona, ale sama nie wiedziała, co android wyrabia, więc tylko wzruszyła ramionami.

   – Eee, to se sprawdzaj – mruknął porucznik, prawdopodobnie zmęczony już użeraniem się z androidem.

   Zehvir bez namysłu poszła w ślady Connora, pojawiając się przy jego lewym boku. W tym czasie android zdążył ustawić krzesło według swoich upodobań, wspiąć się na nie, jak zwykle, bez słowa i zawiesić wzrok na klapie w suficie, pewnie prowadzącej na strych. Zehvir poczuła lęk chwytający ją za gardło.

   – Chyba nie myślisz, że defekt wciąż tu jest? – zapytała słabo.

   – Zaraz się przekonam. – Connor pchnął właz, spuszczając na Zehvir tumany kurzu.

   – Boże, chyba zwariuję – szepnęła do siebie, a kiedy android wciągnął się na górę, serce mocniej uderzyło o jej pierś.

   – Co on znowu kombinuje? – Hank nagle zmaterializował się obok, krzywo patrząc na dziurę w suficie. Kobieta spojrzała na niego przelotnie, ale nie umiała odpowiedzieć, a nawet gdyby, to i tak by nie zdążyła, bo za chwilę usłyszeli jakieś dzikie szuranie nad głowami i Zehvir podskoczyła, stłumiwszy w sobie krzyk. – Connor, co tam się odpierdala? – zawołał Anderson. Przez chwilę odpowiedź nie nadchodziła.

   – Jest tutaj, poruczniku!

   Niedowierzające spojrzenie Zehvir błyskawicznie spoczęło na Hanku. Z tego, co zdążyła zauważyć, był niemniej zdziwiony niż ona.

   – O kurwa, Chris, Ben ruszcie swoje tyłki tutaj!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro