Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

☠︎

Yoko usadza mnie na miejscu pasażera. Całym ciałem targają konwulsje bólu i zmęczenia. Nie potrafię już dłużej z nimi walczyć. Przeciąga pas przez klatkę piersiową w bardzo delikatny sposób. Układa go tak, aby nie ocierał o poranioną szyję. Wycofuje się, zamyka drzwi i przebiega przed maską, kiedy ja ciągle szlocham. Choć jestem wpatrzona w przednią szybę, czuję ciężar wzroku niejakiego Basila. Nie spoglądam jednak na niego. Kotłuje się we mnie niewyobrażalny wstyd, ale także tysiące pytań. Zdaje sobie sprawę, że je zadam. Wie o tym. Czeka.

Nie mam pojęcia, co powiedział do Jesusa i Neo, gdy odeszłam. Kiedy skończył z nimi konfrontację i do nas podszedł, wyglądał, jakby utrzymywał resztki spokoju na cienkich niteczkach, które mogą pęknąć w każdej sekundzie.

Przyjaciółka już po chwili wyjeżdża na ulicę. Oddycham szybko i płytko w zbliżającym się ataku paniki. Mimo, że jestem już daleko od swoich oprawców, nie czuję się spokojniejsza. Mam dziwne wrażenie, że Jesus po mnie wróci. Nie odpuści tak łatwo. Brzmiał, jakbym była cennym towarem do przehandlowania. Po raz kolejny sprawił, że pałałam do siebie samej obrzydzeniem.

Yoko, co rusz, rzuca mi zmartwione, a zarazem badawcze spojrzenia. Nie odezwałam się ani słowem, odkąd wpadłyśmy sobie w ramiona. Ciepło jej ciała przyniosło ukojenie, ale na krótko. Ból fizyczny mieszał się z psychicznym i miałam ochotę krzyczeć na całe gardło. Gdyby nie było już zdarte niemal do krwi, zrobiłabym to. Wyrzuciłabym z siebie całą skumulowaną agonię w postaci nieskładnych słów. Z chęcią wyrwałabym sobie włosy z głowy, żeby wyciszyć psychiczną udrękę.

Dopiero po kilku minutach zdaję sobie sprawę, że nie kierujemy się w stronę mojego mieszkania. Z jednej strony wzdycham z ulgą, ale z drugiej czuję się niezręcznie.

– Gdzie jedziemy? – Nie rozpoznaję własnego głosu. Jest mi zupełnie obcy, zachrypnięty, cichy.

Yoko zaciska mocniej palce na skórzanej kierownicy. Tekstura wydaje delikatny, skrzypiący dźwięk. Knykcie zaczynają jej bieleć i widzę, że toczy wewnętrzną walkę. Dopiero po kilku sekundach wypuszcza drżący oddech i odpowiada na zadane pytanie.

– Jedziemy do mnie – mówi kojącym tonem. Zupełnie, jakby śpiewała słodką kołysankę na dobranoc. Nie pasuje to do jej wyrazu twarzy, ani napiętych mięśni.

Nie odzywam się więcej. Całą drogę milczymy, nie włączamy nawet radia. Nie jesteśmy pełne życia, jak kiedyś. Nie potrafimy zacząć tego dotkliwego tematu, chociaż obie wiemy, że jest to nieuniknione. W lusterku widzę trzy motocykle, które nas śledzą. Dokładnie wiem, kto je prowadzi.

Louis. Basil. Fred. Ale nie mam już bladego pojęcia, który to który.

Dojeżdżamy na miejsce po kilku dłuższych minutach. Dom przyjaciółki wygląda, jak w typowych, amerykańskich filmach. Dwupiętrowy, biały, z flagą powiewającą nad niewielkim gankiem. Od krawężnika do schodków prowadzi wąska, kamienista ścieżka. Cała posesja ogrodzona jest niskim, drewnianym płotkiem, przy którym rosną krzewy czerwonych róż. Znam to miejsce, jak własną kieszeń. W tym momencie czuję się swobodniej, niż gdybym trafiła do własnego mieszkania.

Odpinam pas i dopiero wtedy odczuwam okropny ból paznokci. Pod nimi mam zaschniętą krew, wiele zostało złamanych. Zaciskam usta, aby nie wydać choćby cienia jakiegokolwiek odgłosu.

Zanim mężczyźni zdążą zaparkować jednoślady w rzędzie pod garażem, wydostaję się na zewnątrz. Krok mam szybki, a każdy ruch wywołuje trzęsącą salwę bólu mięśni.

Yoko otwiera drzwi, a ja wpadam do przytulnego, ciepłego wnętrza i gnam po omacku do łazienki. Idę z pamięci, aby nie wpaść na żaden mebel. Ruszam schodami na górę, co teraz odczuwam, niczym wspinaczkę górską. Zaczynam ciężej sapać ze zmęczenia, ale nie zatrzymuję się. Słyszę, że ktoś idzie za mną, ale nie interesuje mnie to, bo zatrzaskuję mu drzwi od łazienki tuż przed nosem. Ktokolwiek to był, nie odważył się nawet zapukać .

Drżącymi dłońmi odkręcam oba kurki, a wanna zaczyna wypełniać się letnią wodą. Wsypuję i wlewam do niej wszystkie możliwe kosmetyki, jakie znajduję w szafkach i na półeczce  przy lustrze. Czuję zapach tego zwyrodnialca. Unosi się w powietrzu i zbiera mnie na mdłości. Bez zastanowienia łapię flakonik znanych perfum, które należą do Yoko i wypsikuję połowę w eter tylko po to, żeby nie czuć smrodu własnej porażki.

Ściągam suknię, nie patrząc, że gdzieniegdzie rwę materiał na strzępy. Wiem, że kupił mi ją Louis, czy tam Basil – cholera go wie – ale nie kojarzy mi się już z niczym dobrym. Przyjemne wspomnienia zostały zastąpione nowymi, wprost z piekła.

Chwilę później, stoję naga przed lustrem i krzywię się na odbicie. Krągłe, niegdyś piękne, ciało, teraz wydaje mi się być nad wyraz obrzydliwe. Siniaki ciągną się przez całą długość szyi. Układają w kształt dłoni Jesusa. Przykładam swoją do ran, miejsce po miejscu, przykrywając je własnym dotykiem. Otwieram buzię i zaczynam bezgłośnie płakać. Z gardła nie wydostaje się jednak żaden dźwięk. Niemoc wobec tej sytuacji zaczyna przygniatać.

Przyciskam opuszki palców, co wywołuje falę fizycznego bólu. Zagłusza ten psychiczny, który nie daje mi spokoju. Tak bardzo chcę krzyczeć, ale nie potrafię. Łzy spływają po policzkach z resztkami makijażu. Tworzą ścieżkę w kierunku dłoni, które zaciskam jeszcze mocniej.

Ile bym dała, żeby mieć dość siły do popełnienia samobójstwa przez uduszenie. Nie musiałabym się już sobą brzydzić.

Spoglądam w odbicie oczu i widzę rozbitą na tysiąc kawałków młodą kobietę, która nie potrafi zapanować nad sytuacją. Jest pokaleczona na każdy możliwy sposób i zdaje sobie sprawę, że to jeszcze nie koniec traum.

Odpuszczam uścisk i biorę głęboki wdech. Zakręcam kran, po czym wchodzę do wanny. Zgarniam gąbkę i nie obchodzi mnie, że Yoko się nią wcześniej myła. Szoruję dłonie, pozbywam się krwi spod paznokci i wyrzucam ją na dywanik. Jest tak samo bezużyteczna, jak ja.

Przeczesuję włosy mokrymi dłońmi, delikatnie zwilżając je na czubku. Nie wyciągam ich od razu. Zatrzymuję się na potylicy, a kolana podciągam do piersi. Odchylam głowę do tyłu i opieram na palcach.

Po raz kolejny, niemo krzyczę w pustą przestrzeń.

Po kilku minutach, kiedy nie czuję perfum gwałciciela, mdłości ustępują i wylałam wszystkie łzy, rozluźniam mięśnie. Z nadzwyczajną delikatnością myję całe ciało, a szczególnie posiniaczone nadgarstki, pachwiny i wewnętrzną stronę ud.

Słabe pukanie przerywa chwilę tylko dla mnie.

– Daisy? Mogę wejść? – Głos przyjaciółki rozbrzmiewa zza drewnianych drzwi. Jest przytłumiony i niepewny. Pociągam cicho nosem i kulę się, zakrywając piersi kolanami.

– Tak – odpowiadam cherlawym tonem. Yoko nieznacznie przekręca gałkę, uchylając drzwi. Przeciska się przez niewielką szparę między nimi, a framugą.

W ręce trzyma ręcznik oraz ubrania. Spogląda na mnie z oczami błyszczącymi od łez. Dlaczego płacze? Bo jeśli nade mną, nie wytrzymam tego.

– Przyniosłam ci kilka rzeczy. – Odchrząkuje znacząco i unosi delikatnie, aby pokazać, co ma na myśli. Kładzie wszystko na zamkniętej desce klozetowej, po czym wyciera dłonie w materiał spodni. – Potrzebujesz czegoś?

Spoglądam na nią spod byka. Kolejny raz cicho pociągam nosem.

– Spokoju, Yoko – szepczę łamiącym się głosem. – Potrzebuję pieprzonego spokoju. Tylko i aż tyle, rozumiesz?

Widać, że nie wie, co powiedzieć. Marszczy czoło, a łzy wydostają się spod jej powiek. Zaczyna na dobre płakać, gdy kuca i łapie się drobnymi rączkami za brzeg wanny. Opiera na nich brodę, dzięki czemu jesteśmy teraz na tej samej wysokości. Brązowe oczy przyjaciółki przepełnione są mieszanką niepokoju, złości i niemych przeprosin.

– Wiedziałam, że to się w końcu stanie.

– Co? – pytam niemal natychmiast, gdy tylko kończy zdanie. Wzbiera we mnie nieznanego źródła irytacja. – No co się stanie, Yoko?

– Że zrobi ci krzywdę – wyjaśnia łagodnie.

Na te słowa zanoszę się śmiechem, który nie ma nic wspólnego z prawdziwym rozbawieniem.

– Bo to pierwszy raz, gdy mam jakiś uszczerbek na zdrowiu przez Torresów? – rzucam sarkastycznie. Wchodzę w tryb obronny, tym samym ją atakując, chociaż nie jest niczemu winna.

– No właśnie nie! – wykrzykuje i podnosi się na nogi. – Nie pierwszy, kurwa, raz. I dlatego pluję sobie w brodę. Nie zareagowałam. Nie zrobiłam nic, żeby cię powstrzymać. Jeszcze cię, do jasnej cholery, popchnęłam w jego ramiona. Kazałam udawać do momentu zakończenia sprawy ze spadkiem, a nie powinnam! – Oddycha głęboko. Zaciska dłonie po bokach ciała. Zaczynam rozumieć, co się dzieje.

– Nawet nie waż się obarczyć winą. – Kręcę głową w obie strony, a wilgotne włosy lepią się do policzków. – Nigdy, Yoko. To, co się dziś wydarzyło... Nie bierz tych konsekwencji na swoje barki. Są na moich.

– Nie. Są na Jesusa – odpowiada twardo. – Musi za to zapłacić, Daisy. Nie wiem jak, ale jednego jestem pewna. Za tymi drzwiami stoi trzech facetów, którzy są gotowi go zabić, za to, co ci zrobił. Powiedz tylko słowo.

Zamieram.

Zgwałcił mnie. Brutalnie.

Tak bardzo chcę to powiedzieć na głos, ale nie potrafię. W tym momencie, dziś, nie ma takiej siły, która by mnie do tego zmusiła.

Spoglądam na przyjaciółkę z bladym uśmiechem. Cała wybuchowa mieszanka emocji zmienia się we współczucie i nie bacząc na nic, wchodzi w ubraniach do wody. Siada za mną i oplata rękoma w pasie. Przyciąga do swojej klatki piersiowej i nie interesuje jej to, że właśnie moczy się ze mną cała. Zaczynam głośno płakać. W końcu się nie powstrzymuję. Ciepło ciała Yoko wyzwala poczucie bezpieczeństwa i zamknięcia w bańce, gdzie nikt nie może mnie skrzywdzić.

– Ciiii, już dobrze. Jestem przy tobie. – To tylko i aż tyle.

Zaczyna kołysać się z moim ciałem w przód i w tył, głaszcze uspokajającym gestem po włosach. Nie mam pojęcia, ile to trwa, ale woda robi się niesamowicie lodowata, a skórę pokrywa gęsia skórka.

Wychodzi pierwsza i rozwija ręcznik. Gdy staję na miękkim dywaniku, ociera spływające krople wody. Jestem tak bezsilna, że nie potrafię zrobić tego sama. Yoko jest w tym jednak tak delikatna, aż w myślach dziękuję Bogu za to, że ją mam.

Pomaga mi się ubrać w biały t-shirt oraz szare legginsy. Garbię barki pod ciężarem ubrań, ale nie odzywam się ani słowem. Nie mogę marudzić. Chce dobrze. Robi dla mnie za wiele. 

Otwiera drzwi, a moim oczom ukazuje się twarz Basila. Ciemne brwi ma zmarszczone, a ręce założone na piersi. Opiera się ramieniem o ścianę, a nogi skrzyżował w kostkach. Brunatne, rozszalałe spojrzenie taksuje moją twarz i ciało. Nie czuję się z tym przyjemnie, ale kolejny raz nie otwieram ust.

Kulę się pod naporem wściekłego spojrzenia i ze spuszczoną głową człapię za Yoko do sypialni. Siadam w nogach łóżka, a przyjaciółka przebiera się w suche ubrania i usadza tuż za mną. Zaczyna rozczesywać splątane kosmyki. Każdy ruch sprawia mi dyskomfort i jestem świadoma, że to przez ciągnięcie za nie. Desperacko odganiam obrazy wspomnień.

– Dziś musisz się wyspać, ale jutro... – zacina się. Bierze głęboki wdech i ponawia: – Jutro ci o wszystkim powiemy.

– My? – zauważam szczerze zaskoczona.

– Louis wczoraj wszystko mi wyśpiewał. Nalegałam na to, żebyś też się dowiedziała, ale to nie było takie proste.

– Louis? - znów pytam, przy czym ściągam brwi.

– No właśnie – wzdycha ciężko i odkłada szczotkę na bok. – Ten cyrk z imionami też musimy wyjaśnić.

Kiwam głową. To dobry pomysł, żeby dowiedzieć się, dlaczego zostałam okłamana. Nie pierwszy i nie ostatni raz – śmieje się moja podświadomość. Wyciszam ją i spycham na dno umysłu.

– Połóż się, Daisy. Potrzebujesz odpoczynku.

– Zostaniesz ze mną?

– Przecież wiesz, że tak.

– A zanucisz mi kołysankę?

– Tę z dzieciństwa?

– Tak, proszę.

Układamy się na sporych rozmiarów łóżku. Przykładam ucho do lewej piersi Yoko i wsłuchuję się w żwawy rytm serca. Drugim nasłuchuję subtelnego nucenia melodii i słów:

– Śpij aniołeczku, słońce za horyzontem zdarzeń,
Gwiazdy odgonią koszmary,
Księżyc zaprowadzi w krainę marzeń,
A ty w spokojnym oddechu
Odnajdziesz ukojenie złych zdarzeń.

Ostatnie, co widzę, to rozmazana postać Basila w nogach łóżka. Mam wrażenie, jakby jego baryton, mieszał się z sopranem przyjaciółki.

ــــــــــــــــﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ☠︎︎ﮩ٨ـﮩﮩ٨ﮩﮩ☠︎︎ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ

– Wiemy już, co dokładnie jej zrobił? – Głos zabiera Louis. Siedzi razem z Fredem na kanapie w salonie Yoko i nerwowo strzela kostkami od palców oraz podryguje nogami.

Mnie ogarnął spokojny chłód – bo zemsta najlepiej smakuje na zimno.

– A jak myślisz? – odpowiada zduszonym głosem Japonka. – Gdyby pokłócili się o jakieś gówno, nie miałaby tyle siniaków i zadrapań. Wy... – ucina, żeby wziąć głęboki wdech. Drżącymi dłońmi przeciera zmęczoną twarz. – Wy nie widzieliście jej ciała. On je po prostu, kurwa, zdewastował.

– Czyli potwierdziła to? – Nie odwracam się w jej stronę. Wpatruję się w jeden punkt na ścianie, na przemian zaciskając i rozluźniając mięśnie szczęki.

Moich myśli nie chciał opuścić dźwięk zawodzenia, który, podczas jej kąpieli, dochodził z łazienki. To wspomnienie za każdym razem rozdzierało mi serce.

Tak, jestem zdrowo pierdolnięty. Tak, chciałem z niej zrobić kogoś innego – dalej chcę, chociaż napotykam po drodze pewne trudności. Tak, również robiłem jej krzywdę, gdy podglądałem przez kamerkę. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.

Ale nigdy nie dotknąłbym kobiety bez jej zgody. Nigdy, przenigdy, kurwa mać.

– Nie musiała tego mówić, widziałam to w jej spojrzeniu – odpowiada cicho i spuszcza głowę. Kątem oka dostrzegam, jak zaczyna masować jedno ramię, jakby sama chciała dodać sobie otuchy. Ten debil Louis nawet nie ruszy się z miejsca, żeby ją jakoś wesprzeć.

Mam dość tej atmosfery. Przytłacza mnie, bo pierwszy raz w życiu czuję się bezradny.

Nie żywię do Daisy żadnych uczuć, oprócz pożądania, małej obsesji i połączenia ze zmarłą, bliską osobą. A jednak jest mi kurewsko źle.

– Jutro rano powiemy jej o wszystkim. Musi wiedzieć w jakim niebezpieczeństwie się znalazła – postanawia twardo Fred i wlepia wyczekujące spojrzenie w moją twarz.

Wzdycham ciężko i odpycham się od ściany. Kiwam mu potwierdzająco, po czym ruszam w stronę drzwi wyjściowych.

– Jadę przygotować wszystkich na piątkową akcję. Wy tu zostańcie i pilnujcie dziewczyn.

Nie czekam na potwierdzenie. Muszę natychmiast wydostać się z tego domu, bo inaczej oszaleję i zniszczę chińską porcelanę, która, Bóg jeden wie, jaką ma wartość.

Mrok nocy uderza w całe ciało, przenika przez wszystkie organy. Nabieram go w płuca i wypluwam z wydechem, pozostawiając w środku niewielką cząstkę najczarniejszych myśli.

– Basil! Zaczekaj!

Odwracam się i spostrzegam, że Yoko biegnie przez ścieżkę boso. Dopiero wtedy orientuję się, że przeszedłem już całe podwórko.

– Czego chcesz?

– Skąd znałeś słowa? – pyta nie zważając na mój chamski ton. Nie potrafię nad nim zapanować i nawet nie jest mi przykro, nie będę udawać.

Przełykam głośno ślinę. Grdyka porusza się niebezpiecznie szybko i czuję, jak serce zapada się w piersi.

W jaki sposób mam wytłumaczyć, że jestem tak samo wyjątkowy, jak Daisy Parker? Jak była Emily Williams? Jak był Boris Boshkov? Jak jest Neo Green?

– Nie zadawaj pytań, na które odpowiedzi mogą cię zmiażdżyć.

Cofam się i odchodzę. Zostawiam Kawasaki na posesji i wybieram, pierwszy raz od lat, spacer.

ــــــــــــــــﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ☠︎︎ﮩ٨ـﮩﮩ٨ﮩﮩ☠︎︎ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ


Mamy 2 tysiące wyświetleń! W jak szybkim tempie to idzie, nie mam słów.... Jesteście wielcy! 🖤💚💙

Dziękuję za każdy komentarz, czy głos. Wasze wsparcie jest nieocenione i tylko dodaje mi weny oraz chęci do działania 🫶🏼

Ten rozdział trochę spokojniejszy, ale za to jaką piękną więź ukazuje między Yoko i Daisy 😍

W kolejnym mam dla was niespodziankę, a mianowicie.... Cały rozdział z perspektywy Basila!

Widzimy się na 2,3k wejść kochani 🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro