Rozdział 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział trochę wcześniej specjalnie dla @atriabooktok 🖤 Miłego czytania!
☠︎

– Widzę, że lecisz z grubej rury – śmieje się i rusza w stronę schodów. Kuśtykam na poranionej nodze za Basilem, bo pomimo zdezynfekowania i zabezpieczenia, rana jest świeża i niesamowicie szczypie.

Nie będę nawet ukrywać zaskoczenia, że się mną zajął. Ani tego, że jego dotyk nie był w żadnym wypadku nieprzyjemny. Czułam się troszkę bardziej niekomfortowo, niż zwykle, ale nie wywoływał ucisku w żołądku spowodowanego lękiem, a to już coś. Nie oznacza to jednak, że mam ochotę rzucić mu się w ramiona. Basil ma przede mną tajemnice i, jak się okazuje, dotyczą one mojej osoby.

Schodzę powoli po schodach. Mijam dwa, kiedy on jest już na samym dole. Odwraca się do mnie i ponownie tego dnia unosi brew. To chyba jakiś tik nerwowy.

– Wolniej się nie da? – pyta sarkastycznie, aż przystaję. Wiem, że chce się tylko ponabijać, ale naprawdę nie mam na to humoru. Nie dziś. Jestem niewyspana, zmęczona i obolała. Na domiar złego, wdepnęłam w szkło, bo się go wystraszyłam. Nie mogło być gorzej.

– Jak jesteś taki mądry to może wbij sobie szkło w stopę, wyjmij i potem spróbuj chodzić. – Zakładam ręce na piersi i na znak protestu, przystaję. Nie chodzi o to, że nie chcę schodzić. Po prostu pod naporem jego spojrzenia, nie mogę się, kurwa, ruszyć. Zawsze jest tak samo intensywne, jakby chciał wyssać ze mnie całą duszę.

Basil rozciąga usta w zawadiackim uśmieszku. Chowa dłonie za plecami. Przełykam głośno ślinę i w środku zaczynam się trząść jak galareta. Wspina się po schodach powoli, jakby chciał tym wzbudzić jeszcze więcej dramaturgii. Źrenice rozszerzają mu się, a ja wiem z jakiego powodu. Sama to czuję.

Powietrze między nami gęstnieje, gdy zatrzymuje się dwa schodki niżej ode mnie. W ten sposób mamy oczy na tej samej wysokości. Przyciąganie jest tak silne, aż boli. Pali w każdy organ, skrada się po każdym zakamarku ciała w postaci niewidzialnej energii. Dotyka najbardziej oddalone głębie umysłu. Spojrzenia zderzają się ze sobą niczym dwie planety – jesteśmy odrębnymi bytami i całkiem przypadkiem zostaliśmy zepchnięci na tę samą orbitę. Problem polega jednak na tym, że krążymy po dwóch przeciwnych stronach i gdy w końcu się zderzymy, wybuch pochłonie wszystko na swojej drodze. Sięgnie naszych serc i spali je na popiół.

– Możesz poprosić, wiesz o tym? – Zachrypnięty głos przedziera się przez każdy cal korytarza. Odbija się echem od ścian i powraca do mnie ze zdwojoną mocą. Uderza z taką siłą, że nogi zaczynają drżeć i uginają się pod jego naporem. Prawie upadam, ale w porę udaje mi się okiełznać to obezwładniające uczucie.

– Prosić? – powtarzam i ściągam brwi. – O co?

Wzdycha ciężko. Nie mogę wyzbyć się wrażenia, że po raz kolejny w jego towarzystwie wychodzę na idiotkę. Taka jest jednak prawda. W pobliżu Basila nie potrafię normalnie myśleć. Tracę wszelkie zdolności, których uczymy się od dziecka. Gdyby kazano mi teraz wyrecytować alfabet, mogłabym jedynie powiedzieć: B, A, S, I oraz L. Bo wszystko w moim życiu zaczyna nosić jego znamię.

Nachyla się ku mnie i ciepłym oddechem owiewa policzki oraz nos. Bergamotka jak zwykle jest upajającym zapachem. Nawet nie wiem kiedy stał się moim ulubionym.

– Powiedz tylko jedno słowo, a wezmę cię na ręce i zakończę te męki – szepcze niskim głosem. – Jak będzie potrzeba, mogę cię nosić nawet przez wieczność, jeśli chodzenie będzie sprawiać ci trudność. Dla ciebie mogę dać się zabić, żeby z moich kości zrobili ci laskę do podparcia. Czego tylko potrzebujesz, stokrotko.

Zapada głęboka cisza, przerywana jedynie głębokimi oddechami. Głośne świsty powietrza mieszają się ze sobą, a krew szumi w uszach. Zaczyna płynąć z zabójczą prędkością i jeśli jej nie zatrzymam, zamieni się w rzekę śmierci.

Podejmuję jedyną, racjonalną decyzję.

– Proszę.

Basil przygryza delikatnie dolną wargę, cały czas się przy tym uśmiechając. Pochyla się jeszcze bardziej i właśnie z tym figlarnym uśmieszkiem trąca swoim nosem mój. Jest to tak delikatna pieszczota, a daje tyle szczęścia. Dotknął mnie koniuszkiem, a ja już cała eksploduję.

Po raz kolejny układa ręce na biodrach i podnosi do góry. Oplatam nogi wokół pasa mężczyzny, nawet na moment nie spuszczając z niego ciekawskiego wzroku. Nie mówię tego na głos, ale czuję pieprzoną ulgę. Nie mogę powiedzieć, aby Basil był ideałem. Nie jest nim, ani z wyglądu, ani z charakteru. Potrafi jednak miewać ludzkie odruchy, nawet jeśli robi coś z czystą premedytacją.

Ku mojemu zaskoczeniu, nie odwraca się i nie schodzi. Jednym susem przemierza schodki do góry i kieruje się ku sypialni. Otwieram szeroko oczy, szczerze zdumiona tym odkryciem. Zaczynam się niespokojnie wiercić w jego rękach, na co syczy delikatnie i uwodzicielsko.

– Przestań się tak szamotać, bo jak na razie nie mam zamiaru niczego z tobą robić, ale utrudniasz pohamowanie pewnych żądz – warczy delikatnie, gdy próbuje zapanować nad erekcją. Spalam kompletnego buraka, kiedy wyczuwam ją na udzie i zaczynam czuć się cholernie nie na miejscu.

Basil kieruje się do jednej z sypialni dla gości. Usadza mnie delikatnie na łóżku i odchodzi kilka kroków. Bierze parę głębokich wdechów i jestem pewna, że to niesienie przez życie, które mi zaproponował raptem chwilę temu, nie jest tak dobrym pomysłem. Przynajmniej nie do momentu, w którym będę gotowa na jakiś kontakt seksualny z mężczyzną. Przecież on mnie tylko wziął na ręce, a ja już czuje się psychicznie wypieprzona.

Postanawiam zmienić temat, bo ciężkość obecnego jest nie do zniesienia.

– Odpowiesz w końcu na moje pytanie?

– Oczywiście, że tak – prycha i usadawia się w bezpiecznej odległości po drugiej stronie łóżka. Nie dziwię mu się. Ba! Jestem z tego powodu wniebowzięta. Tylko dystans może nam pozwolić na namiastkę normalnej rozmowy. – To nie będzie lekka rozmowa, Daisy. Miałaś dowiedzieć się w inny sposób ...

Marszczę brwi na te słowa. Czyli miałam się w ogóle czegokolwiek dowiedzieć? Nawet w głowie brzmi to zabawnie, bo totalnie nic nie zapowiadało takiej katastrofy.

– Zanim zacznę, musisz mi powiedzieć o statku Torresów i pokazać badania, które znalazłaś w swoim domu.

Unoszę się delikatnie, aby wstać.

– Skąd ty...

– Ciii. – Wyciąga rękę, aby popchnąć mnie z powrotem na łóżko. Opadam pośladkami na miękki materac, a serce zaczyna wygrywać nierówny rytm. – Obiecuję, że wszystkiego się dowiesz, ale najpierw ja muszę uzyskać informacje. Potem, być może, nie będziesz chciała mi ich udzielić.

Oblizuję powoli usta, co nie uchodzi jego uwadze. Nie robię tego w seksowny sposób, a jednak śledzi ruchem każdy milimetr powolnego ruchu. Zdaję sobie sprawę, że jestem w potrzasku. Mogę mu nie powiedzieć niczego, owszem, tylko wtedy sama nie dostanę żadnych odpowiedzi. Nie brzmi to jak dobry plan.

– Badania są u mnie w domu, nie mam ich ze sobą. I zanim zapytasz, nie mam pojęcia, co na nich jest. Nie mam pamięci fotograficznej, a tego bełkotu nie zrozumiałby nikt bez wyższego wykształcenia – mamroczę zrezygnowana. Basil niemal natychmiast wyciąga telefon i coś na nim pisze. Odwracam się w stronę okna i dodaję jeszcze ciszej: – A jeśli chodzi o statek, nazywa się Widow of The Oceans. J... – ucinam na moment i szybko mrugam, aby pozbyć się nagromadzonych pod powiekami łez. – Mówił, że ma wpłynąć o dwudziestej trzeciej. Nie wiem, czy można mu ufać, Basil. W tym momencie, gdyby informował mnie o godzinie, to bym mu nie uwierzyła.

Nie odwracam wzroku od drzewa za oknem. Pnącza budzących się do życia roślin oplatają dziko gałęzie i już niedługo wypuszczą pierwsze kwiatki. Na początku będą drobne, podatne na złamania, ale z czasem ich łodygi staną się grubsze, a liście szersze. Będą kolorowo rozkwitać, przyciągać wzrok, żeby potem ponownie obumrzeć lub zostaną zerwane i zaczną gnić, aż w końcu pozostaną niewielką stertą dawnych siebie. Uschną i zamienią się w pył. Idealne porównanie do kręgu życia. Rodzisz się. Dorastasz. Zaczynasz coś znaczyć w tym beznadziejnym świecie. A potem albo spokojnie umierasz, albo ktoś sprawia, że nie chcesz już żyć. Jesteś, ale tylko słabym duchem, namiastką samego siebie z przeszłości.

– Nic się nie zmieniło – oznajmia twardo Basil, wyrywając mnie z zamyślenia. Odwracam się powoli do miejsca, gdzie siedzi. Wzdycham ciężko, gdy dostrzegam zaciętość wyraźnie wypisaną na twarzy. Podpieram się rękami po bokach i podciągam ciało w głąb łóżka. Krzyżuję nogi w tureckim siadzie i zaczynam bawić się rąbkiem nogawki od spodni. Dopiero wtedy zauważam, że nie mam jednej skarpetki. – I Jesus, i Neo zapłacą za wszystko. Obiecuję ci to, a musisz wiedzieć, że nie rzucam słów na wiatr.

Nie odpowiadam. Nie chcę bawić się w wyrocznię i stwierdzać, kto powinien żyć, a kto nie. Nie jestem taką osobą. Nie mogę jednak zapanować nad wizją obdzierania Torresa ze skóry. Skurwiel by płakał i wołał mamusię. Przeraża mnie to. Nigdy nie myślałam o takich rzeczach, a krwawe obrazy wydarzeń nie były tak klarowne.

– Teraz jednak powinieneś dotrzymać innej obietnicy. – Przypominam mu z jednoznacznym spojrzeniem. Mam przeczucie, że to, co usłyszę, nie będzie niczym pozytywnym. Prawdopodobnie mój świat wywróci się do góry nogami i będę przeklinać parszywy los.

– GENOM był niegdyś tajną operacją wojskową – zaczyna cicho i wygląda, jakby wracał do jakichś wspomnień. – Jeszcze zanim oboje powstaliśmy, działała sobie po cichutku. Rząd tego kraju opłacał badania nad klonowaniem genów, co jest równoznaczne z tworzeniem sobowtórów. – Patrzę na niego z przerażeniem, a gdy zerka na mnie kątem oka, parska cichym śmiechem.

– Nie, Daisy. Nie utworzono niczyjej kopii. Nie udawało się to, pomimo władowania w projekt miliardów dolarów. Dlatego z czasem został zamknięty i zakopany na dnie archiwum. – Oddycham z ulgą, gdy przez ciemne wizje zaglądają promienie słońca. Gdybym teraz usłyszała, że klonowanie ludzi faktycznie istnieje, zesrałabym się ze strachu i ukryła w jakimś bunkrze. Nie zważając na moją reakcję, Basil kontynuuje: – Niestety, kilkanaście lat później akta zostały odgrzebane przez pewnego człowieka, dawnego generała. Ze względów bezpieczeństwa nie podam ci jego nazwiska, wybacz. W każdym razie, postanowił przywrócić GENOM. Zatrudnił wspaniałych naukowców, którzy wkładali serce i dusze w to, aby nastąpił jakiś przełom. Nie miało to na celu tworzyć jakiejś broni czy czegoś w tym rodzaju. Wszyscy myśleli, że to po prostu czysta nauka. Ludzka ciekawość. Nic bardziej mylnego.

Zapada chwila ciszy, podczas której Basil bierze trzy głębokie wdechy.

– GENOM zaczął się rozrastać. Najpierw nastał jeden przełom – wyodrębnienie bliźniaczych genów. Nie do końca się na tym znam z naukowego punktu widzenia, więc nie pytaj mnie o to, proszę. Po prostu im się udało go wyodrębnić. Nazwali to T-gen. I wtedy zaczęło się prawdziwe piekło. – Ostatnie zdanie wypowiada szeptem i opiera o stelaż przy zanóżku. – Generał zarządził testowanie na ludziach. Zatrudnił do tego twoich rodziców, Carrie i Jacka, którzy byli wybitnymi genetykami.

– Co? Moi rodzice mieli firmę ze stalą, sprzedawali ją Torresom – protestuję i zaciskam dłonie w pięści. Basil tylko kręci przecząco głową.

– To, co teraz usłyszysz nie będzie przyjemne. – Ostrzega i wbija brunatne spojrzenie w moją twarz.  – Carrie i Jack nie prowadzili firmy, nie sprowadzali stali, nie tworzyli jej, nic podobnego. Oni nawet nie byli twoimi prawdziwymi rodzicami.

Świat staje w miejscu. Przez moment patrzę się w osłupieniu na mężczyznę, po czym zaczynam się histerycznie śmiać. Tak głośno, że aż bolą bębenki w uszach. Dźwięk ten odbija się od ścian i uderza w nas niczym żarłoczny rekin. Nagle śmiech zamienia się w szloch. Kompletnie nad tym nie panuję, ale zaczynam płakać.

– Co ty w ogóle pieprzysz, Basil! – Przeczesuję nerwowo włosy i ścieram łzy z policzków. Ruchy stają się chaotyczne. – To kim niby byli moi prawdziwi rodzice, co?

Chłopak wstaje i łapie się dwoma palcami za nasadę nosową. Krąży niespokojnie po pokoju i walczy sam ze sobą. Bitwa, którą toczy, zniszczy mnie do cna.

– My nie mamy rodziców, Daisy. Ja, ty, Neo. Nie mieli ich także nasi bliźniacy.

Przykładam chłodne dłonie do rozgrzanych policzków. W myślach liczę do dziesięciu, aby uspokoić oddech. Jeden. Dwa. Trzy. Cztery. Jebać to. Wstaję z impetem i szczypię zaróżowioną skórę na twarzy. Nie budzę się. Postanawiam wystosować cięższe działa. Uderzam się w twarz. Mocno. Ale wciąż się nie budzę.

– Co ty, kurwa, robisz?! – warczy wściekle i podchodzi, zamykając moje nadgarstki w swoim uścisku.

– Próbuję obudzić się z tego koszmaru, który mi fundujesz.

– Jeśli tak nazywasz poznanie prawdy, to śmiało. Nie muszę ci już nic więcej mówić.

Odpycha ręce, przez co zataczam się do tyłu. Opadam z powrotem na łóżku i już na dobre zaczynam, najzwyczajniej w świecie, ryczeć. Jak małe dziecko oddalone od mamy, które potrzebuje jej bliskości, bo czuje się zagubione w tym bezdusznym świecie.

– Kurwa, przepraszam. Nie chciałem, naprawdę – podbiega do mnie i kładzie palce na policzkach. Unosi delikatnie moją głowę i spogląda głęboko w oczy. – Zapominam, że jesteś jeszcze taka krucha.

Zaczerwieniona od uderzenia skóra delikatnie pulsuje i nawet nie jestem na niego zła. W ostatnich dniach nie mam w ogóle siły, a on nawet nie użył jej dużo. Ba, nie chciał mnie odepchnąć, najzwyczajniej w świecie, puścił moje ręce, a to ja straciłam równowagę. Po prostu te wiadomości uderzyły we mnie mocniej, niż się spodziewałam.

– Powiedz mi – pociągam nosem – o całej reszcie.

Tym razem Basil zaskakuje mnie jeszcze bardziej. Wie, że to się może dla mnie źle skończyć. Wkrada się na łóżko i usadza za mną. Układa nogi po obu stronach mojego ciała i przytula mnie do własnego torsu. Obejmuje ciasno ramionami i przez moment czuję się, jak najbezpieczniejszy człowiek na świecie. Zdaję sobie jednak sprawę, że chroni mnie przed samą sobą.

– Stworzyli bliźniaki. Byłem ja i Boris, Neo i Trinity, a także... Ty i Emily. – Nie komentuję tego. Jednak fakt, że mam bliźniaczkę sprawia, że zaczynam czuć duszność. Potrzebuję wiedzieć więcej. – Trzy pary bliźniąt. Dzieci z probówek. Nazywaj to, jak chcesz. Zostaliśmy sztucznie stworzeni. – Dopiero teraz dochodzi do mnie, dlaczego na początku całego wywodu użył stwierdzenia "powstaliśmy", a nie "urodziliśmy się".

– Co się z nimi stało? – Łkam cicho i opieram skroń na umięśnionym ramieniu. Bije od niego ciepło i dobroć. – Z naszymi bliźniakami?

– Nie żyją – odpowiada tonem wypranym z uczuć. Coś się w nim zaczyna zmieniać.

– Cała trójka? Jak... jak to się stało?

Czuję, że zaczyna szybciej oddychać. Wbijam delikatnie paznokcie w skórę jego przedramienia, na co układa brodę na czubku mojej głowy. W ten sposób zostaję przez niego całkowicie zamknięta w szczelnej klatce.

– Zabili ich – szepcze ledwo słyszalnie. – Widzisz, Daisy, nie wszystko poszło po myśli generała. Stworzyli nas z T-gena, ale to, co powstało w naszych głowach... na to nie mieli wpływu. Więc tak, powstały trzy pary bliźniaków, a jeden z każdej był według nich wadliwy. Zbyt impulsywni. Zbyt agresywni. Zbyt mądrzy. Zbyt chytrzy. Wyglądaliśmy tak samo, ale nie potrafiliśmy myśleć w ten sam sposób. Generał robił na nas przeróżne badania. Bolesne. Carrie i Jack się zbuntowali i wyciągnęli nas z tego syfu. Ukrywali przez wiele, wiele lat. Mnie wysłali do starszej kobiety, która w społeczeństwie uchodziła za moją babcię. W szkole i wśród znajomych tłumaczyłem, że moi rodzice tragicznie zginęli w wypadku. Neo oddali pod opiekę zaprzyjaźnionej rodzinie Green, która trzymała się z Torresami. W taki sposób nawiązali relację. A ty... ty, jako najbardziej wyjątkowa osoba z całej trójki zostałaś pod ich opieką. Nie wiem, co działo się z naszymi bliźniakami przez pierwsze lata, dopiero później nawiązałem z nimi kontakt, a tuż po tym, zostali zamordowani z zimną krwią.

– Skąd takie przypuszczenia?

– Bo dostałem rozczłonkowane ciała w prezencie na dziewiętnaste urodziny. Każdy jeden palec u nóg i rąk. Głowy, przedramiona, stopy. Wszystko leżało oddzielone od siebie w wielkim pudle. Zostali pocięci. Mieli usunięte organy wewnętrzne.

Stukam palcem wskazującym w przedramię, w które wcześniej wbijałam mu paznokcie.

– Nie rozumiem w tym wszystkich kilku rzeczy. – Marszczę brwi, przygryzam policzek i zaczynam wyliczać: – Po pierwsze, skoro dostałeś te ciała, czemu Generał po ciebie nie przyszedł? W końcu ukrywaliśmy się przed nim, tak? Jeśli dostałeś paczkę i jesteś pewny, że to on ich zabił, dlaczego po prostu cię nie złapał? Po drugie, co czyni mnie taką wyjątkową, że Jack i Carrie postanowili zatrzymać mnie dla siebie? Po trzecie, jak to się stało, że Torresowie zostali w to wszystko wplątani i wiedzą o genach? W końcu wspominał coś wczoraj o GENOM. I po czwarte, skąd ty o tym wszystkim wiesz i dlaczego ja niczego nie pamiętam?

– Tego nie wiem, stokrotko. – Wzdycha ciężko, lekko poirytowany. – Czegoś musi chcieć, tylko dlatego wszyscy jeszcze żyjemy. Chociaż zrobiłem wszystko, żeby pozostać dla świata niewidocznym. Postanowiłem pomścić brata, dlatego... – urywa nagle, jakby ugryzł się w język. Delikatnie obracam głowę, aby na niego spojrzeć. Wzrok ma wbity w przeciwległą ścianę. Nie patrzy na mnie.

– Dlatego...? – Naciskam na dokończenie sentencji.

Luzuje uścisk i wstaje z miejsca, co wnioskuję po uginaniu się materaca. Nagły chłód uderza w ramiona, aż dostaję gęsiej skórki. Czekam na odpowiedź, jak na wyrok śmierci.

Basil odchodzi kawałek. Staje na środku pokoju, na okrągłym dywanie. Gałęzie, rzucone cieniem na jedną ze ścian, szeleszczą niebezpiecznie i się poruszają. Tańczą na ciele chłopaka, gdzie opalona skóra miejscami zostaje okryta słonecznym blaskiem. Chowa ręce do kieszeni i patrzy na mnie z dziwnym wyrazem, którego nie potrafię za nic w świecie rozszyfrować.

– Dlatego założyłem Ratters.

To już chyba dla mnie, kurwa, za dużo.

ــــــــــــــــﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ☠︎︎ﮩ٨ـﮩﮩ٨ﮩﮩ☠︎︎ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ

ــــــــــــــــﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ☠︎︎ﮩ٨ـﮩﮩ٨ﮩﮩ☠︎︎ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ

Trochę wcześniej, ale mam nadzieję, że to miła niespodzianka. No i że rozdział dość emocjonujący 🖤

Będę wdzięczna jeśli przeczytałaś/eś rozdział i coś po sobie zostawisz! To naprawdę motywuje.

Z kolejnym widzimy się planowo na 2.7k 🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro