Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

︎ ☠︎

Wstaję i wspinam się nogami na kanapę, kiedy martwe oczy byłego chłopaka wpatrują się w moje. Tak, ten skurwiel patrzy się na mnie nawet po śmierci. Niemal przelatuję przez oparcie, tak desperacko próbuję się cofnąć.

– C-co t-to j-jest? – jąkam się i teraz już naprawdę przeskakuję za mebel, żeby tylko znaleźć się jak najdalej od tego demonicznego tworu, który mam przed oczami.

Basil nie wygląda na poruszonego, kiedy patrzy się na wskazywaną przeze mnie głowę Jesusa. Zachowuje się, jakby podziwiał dzieło sztuki. I chociaż mogłabym teraz próbować sobie wmówić, że to, co widzę nie jest prawdziwe, jego zadowolenie z siebie utwierdza mnie w kompletnie innym przekonaniu.

– Wyświadczyłem ci przysługę – mówi i wzrusza ramionami.

Przenosi w końcu swoją uwagę na mnie, a jego oczy zioną czymś, czego nie jestem w stanie rozszyfrować. Widzę w nich na pewno złość, ale tkwi w nich coś jeszcze.

– Przysługę?! – parskam. – Zabierz to stąd, natychmiast!

Nie mogę uwierzyć, że nazwał to w ten sposób. Czy Jesus przez dwa lata traktował mnie przedmiotowo? Tak. Czy tresował mnie przez ten czas, jak psa? Jak najbardziej. Czy zrobił mi taką krzywdę, że chciałabym, żeby spotkało go coś złego? Owszem, nie zaprzeczę. Ale czy chciałam, żeby umarł? Za cholerę, nie mi było o tym decydować!

Basil z ciężkim westchnieniem chowa uciętą głowę, a ja wtedy zdaję sobie sprawę, że tkwię w jednym pomieszczeniu z mordercą. Na tę myśl zastygam w bezruchu. Mężczyzna odwraca się do mnie z zawodem wypisanym na twarzy.

– Nie podobał ci się prezent? – pyta i ściąga lateksowe rękawiczki, których nawet wcześniej nie widziałam.

Jestem w tak ciężkim szoku, że zaczynam się śmiać i płakać jednocześnie. Ignorując jego pytanie, wplatam palce między kosmyki własnych włosów na czubku i ciągnę za nie.

Wariuję. Ja naprawdę wariuję.

– T-ty zabiłeś człowieka – wykrztuszam z siebie, a jak tylko te słowa opuszczają moje usta, nie jestem w stanie ich zamknąć.

Stoję tak na środku salonu z rozdziawioną do ziemi szczęką. To nie tak, że wcześniej o tym nie wiedziałam, ale mogłam chociaż udawać, że jest inaczej. Dziś, wszystko się urzeczywistniło.

Basil wznosi oczy ku niebu i podchodzi na wyciągnięcie dłoni. Unosi ją i delikatnym ruchem zamyka mi buzię. Miejsce, gdzie jego opuszki palców mnie dotknęły, przyjemnie mrowi, co jest cholernie dziwne. Powinnam się nim brzydzić!

– No dobra, test się nie powiódł – mruczy bardziej do siebie, niż do mnie. – Nie przypomniałaś sobie.

Mam ochotę zadać kolejne pytanie typu „co?", ale nie ma to najmniejszego sensu. Po prostu patrzę na niego otępiała, przez co ciężko wzdycha, ale nie odsuwa się nawet na krok.

Robi coś, co zupełnie mnie zaskakuje.

Zaczyna wodzić palcem po policzku, przez szyję i obojczyk. Kieruje się na kark, gdzie rozkłada dłoń i przejeżdża nią po kręgosłupie w dół. Gdy jest już w miejscu krzyża, zatrzymuje się i jednym szarpnięciem przysuwa ku sobie. Wpadam na jego tors, w ostatnim momencie wyciągając przed siebie ręce. Zaciskam w nich koszulkę Basila, a kilka kosmyków z grzywki ląduje w oczach. Mimo to, powoli unoszę głowę i spoglądam mu prosto w brązowe tęczówki.

– Zabiłeś człowieka – szepczę z szeroko otwartymi oczami.

Jesteśmy tak blisko siebie, że znów wpadamy w jeden rytm oddychania. Atmosfera gęstnieje. Robimy wdechy i wydechy w tych samych momentach.

– Tak – przyznaje w końcu.

– I przyszedłeś się tym pochwalić?

Nie widzę innego powodu, dla którego głowa Jesusa Torresa wylądowała na stoliku kawowym w wynajmowanym przeze mnie mieszkaniu.

– Nie do końca. – Przejeżdża językiem po zaschniętych wargach i wpatruje się uporczywie w moje, kiedy dodaje: – Chciałem sprawdzić, czy silny bodziec jakoś na ciebie podziała.

Ponownie spogląda mi w oczy i rozumiem. Przed Basilem nic się nie ukryje. Od samego początku doskonale wiedział, gdzie pojechałam i zdawał sobie sprawę, kogo odwiedzałam przez te kilka dnia. Zna fakty z mojego życia lepiej, niż ja sama, więc logicznym jest, że wie, co powiedział mi Kester.

Basil zastosował na mnie formę terapii szokowej.

– Nie podziałało – mruczę, jeszcze mocniej ściskając materiał t-shirtu między palcami.

– Szkoda. W innym wypadku, właśnie bym cię całował.

Zastygam w bezruchu, a usta układam w kształt literki „o". Czyli chciał to zrobić, być może dalej chce, ale coś go powstrzymuje. Ta myśl sprawia, że czuję ciepło i ścisk między udami. Niestety to, co spotkało mnie jakiś czas temu, wciąż jest ciężko zakotwiczone w umyśle. Jillian nie jest taką cudotwórczynią, żeby sprawić, że te chore wizje znikną w ciągu paru dni. Mimo to, pozytywnie się zaskakuję, że dotyk Basila nie działa na mnie odpychająco.

– Wielka szkoda – odpowiadam w końcu i subtelnie się odsuwam.

Pozwala mi na to, ale nie tak, żebym wyplątała się z jego uścisku. Układa także drugą rękę w dole moich pleców, jakby bał się, że zaraz mu zwieje. Cóż, sama nie jestem pewna, czy bym tego nie zrobiła. Przy Basilu ratuje mnie tylko dystans. Bezpieczna przestrzeń między nami nie pozwala mi na przekroczenie granicy, którą boję się minąć. Nie mogę wyzbyć się jednak wrażenia, że to się stanie prędzej, czy później. Basil mnie posiądzie, a ja mu na to pozwolę. Dam mu pochłonąć się w całości i niczego nie będę żałować.

Ale jeszcze nie dziś.

Odchrząkuję, gdy niechciane wyobrażenia zakotwiczają się w głowie. Basil doskonale wyczuwa o czym myślę, zapewne przez rumieniec, który teraz pokrywa nawet nos i daje mi przestrzeń. Z ociąganiem wypuszcza mnie ze swoich silnych ramion i niemal rzucam się w stronę pozostawionej wcześniej wody. Tym razem jednak staje do niego tyłem i pociągam kilka sporych łyków, aż opróżniam połowę opakowania.

Kiedy wystarczająco zaspokajam pragnienie, odwracam się do niego z powrotem. Chłodna ciecz trochę rozjaśniła zmysły, chociaż sama obecność mężczyzny jest dość przytłaczająca.

Z tej odległości nie widzę jego twarzy. Świece nie dają takiej ilości światła.

– Jaki masz cel w tym, żeby pomóc mi przywrócić wspomnienia sprzed wypadku? – pytam, bo naprawdę chcę to wiedzieć.

Ze słów dziadka wynikało, że Basil we wszystkim ma jakiś interes. Wychodzi na to, że w tym także musi mieć.

– Czy jak odpowiem, że twoje dobro, usatysfakcjonuje cię to? – Zakłada ręce na piersi.

– Nie – odpowiadam natychmiast. – Chcę poznać prawdziwy powód.

– Rozumiem – mruczy i kiwa głową. Rzuca się swobodnie na miękką kanapę. – Jak sobie wszystko przypomnisz, nie będę musiał niczego ci tłumaczyć. Będziesz także wiedziała, jak o siebie zadbać. Ten świat zbiera swoje żniwo, stokrotko.

– Od kiedy to się o mnie martwisz? – Przekręcam nieznacznie głowę w bok. – Z tego, co mi wiadomo, trzymałeś mnie przy sobie tylko dla Torresów. Skoro, jak już widzieliśmy, ich dorwałeś, możesz sobie darować ten teatrzyk.

Spogląda na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Podchodzę bliżej, aby mu się lepiej przyjrzeć, ale szybko maskuje to obojętnością. Ma oświetloną tylko jedną stronę twarzy, z której niewiele mogę pod tym kątem wyczytać.

– Tak uważasz? – pyta twardo, wręcz groźnie.

– A nie jest tak? – Unoszę prowokacyjnie brew.

– Cokolwiek cię zadowoli, stokrotko – mruczy w taki sposób, że pieszczotliwe określenie przestaje takim być. Dostaję gęsiej skórki i to nie z powodu przyjemności. Chłód, jaki przesiąka każdą sylabę wypowiedzianego przez mężczyznę zdania, przecina mnie na wskroś.

– Zadowalająca będzie prawda. Jeśli jest inna, oświeć mnie. – Podchodzę jeszcze bliżej, aż dzieli nas raptem jeden krok.

Basil wykonuje szybki ruch do przodu i ciągnie moją rękę. Już po sekundzie ląduję na jego kolanach i wdycham oszałamiający zapach, który tak uwielbiam. Gdy go czuję, natychmiast się rozluźniam.

Mimo że siedzę do niego bokiem, wiem, jaki ma wyraz twarzy. Mam wrażenie, jakbyśmy znali się dłużej, niż raptem kilka tygodni.

Nachyla się i trąca nosem małżowinę uszną. Sunie nim do góry i zaciąga się zapachem włosów. Usta ma na wysokości ucha, a kiedy zaczyna szeptać wprost do niego, przechodzą mnie ciarki.

– Prawda to pojęcie względne. W twojej głowie zawsze będzie tym, czym chcesz, żeby była.

Nie rozumiem sensu tych słów. W tym momencie, nawet nie próbuje go odgadnąć. Jestem tak blisko Basila, że zapiera mi dech w piersiach. Nigdy wcześniej nie słyszałam tego barytonu w tak czystej postaci. Mam ochotę jęknąć w przestrzeń, chociaż wcale w żaden sposób mnie nie pieści. Zagryzam jednak mocno wargę zębami, żeby nie pozwolić sobie na coś takiego w jego obecności. Obawiam się, że jeśli Basil kiedykolwiek dotknie mnie w seksualny sposób, rozpadnę się na tysiące drobinek. Będę przelatywać przez jego palce, jak piasek. Przesieje moje grzechy, pozostawiając tylko te najgorsze.

– Powiedz mi, proszę. Muszę to wiedzieć – naciskam, ale nie rozpoznaję własnego, zduszonego głosu, który oznacza, że wytrwale walczę sama ze sobą.

– Nie wiesz, o co prosisz.

Znowu ten cichy pomruk, który sprawia, że nie jestem w stanie powstrzymać lekkiego drżenia nóg. Napinam mięśnie, ale to nic nie daje, a kiedy Basil układa na nagim udzie swoją wielką dłoń, przepadam. Czuję, jakby stado niewidzialnych mrówek właśnie przebiegało mi po kończynie.

Odchylam głowę do tyłu i wpatruję się w sufit, biorąc kilka głębokich wdechów. Wiem, że chłopak patrzy na mnie z czystym zainteresowaniem, ale nie potrafię teraz spojrzeć mu w oczy. Zginęłabym w nich. Brązowe tęczówki Basila, to labirynt bez wyjścia – wchodzisz raz i zostajesz uwięziona na zawsze.

– Muszę, błagam – brzmię desperacko.

Co on ze mną, do cholery, robi?

Zapada chwila ciszy, podczas której słychać tylko nasze przyspieszone oddechy. Próbuję uspokoić swój, ale nie jest to łatwe zadanie. Basil za to chyba zbiera myśli. Spoglądam na niego kątem oka, a nasze spojrzenia spotykają się na moment i dostrzegam, że nie do końca wie, jak ubrać w słowa własne myśli.

Mam wrażenie, jakby minęło tysiąc lat, kiedy w końcu się odzywa:

– Czy gdybym się o ciebie nie martwił, przystałbym na umowę z Kesterem? Czy gdybym miał głęboko gdzieś twoje życie, obserwowałbym cię od tylu lat? Czy gdyby nie obchodziło mnie twoje zdrowie, przyjechałbym na ten parking? Czy gdybym nie chciał twojego dobra, zabiłbym Jesusa?

Zaskakuje mnie tymi retorycznymi pytaniami. Są one także wyznaniami, o których nie miałam pojęcia, a właśnie się przyznał. Jest to dość intymna chwila, jak na naszą dwójkę.

Nie wiem, co mną kieruje, kiedy prostuje się i przekręcam głowę w jego stronę. Przykładam dłoń do policzka Basila. Jest taki ciepły, miękki i miły w dotyku. Takie piękne ciało, które kryje zgniłą duszę. Nie widzę w tym jednak nic złego. Mam wrażenie, że gdzieś w głębi, jestem taka sama. Tylko jeszcze o tym nie wiem.

Chciałabym mu powiedzieć, że wierzę. Naprawdę. Rozciągam usta w smutnym uśmiechu, a łzy zaczynają tworzyć się pod powiekami pod groźbą rozklejenia się na jego oczach.

– A jednak krzywdziłeś mnie – zauważam cicho. – To jest prawda, która tkwi w mojej głowie.

Basil patrzy na mnie spod rzęs. Powolnym ruchem nakrywa moją dłoń własną i ściska. Widzę, jak się waha, ale w końcu odrywa ją od swojej skóry.

– Czasami najbardziej drastyczne środki, są najskuteczniejsze w dotarciu do celu – wyjaśnia i delikatnie zsuwa mnie ze swoich kolan, po czym wstaje. Kieruje się do drzwi, ale zanim wychodzi, dodaje: – Cokolwiek ci ktoś o mnie powiedział, pamiętaj, że nie każdy rozumie moje czyny. Chcę jak najlepiej, chociaż nie zawsze jest to tak odbierane i wszystko, co zrobiłem od czasu śmierci Carrie i Jacka, zrobiłem dla ciebie. Nawet jeśli traciłaś przeze mnie zdrowy rozsądek.

Te słowa sprawiają, że gwałtownie wstaję. Stoję przodem do Basila i nie hamuję łez. Ta tama już od jakiegoś czasu miała w sobie drobne pęknięcia, ale te słowa sprawiły, że całkowicie puściła, a fala niechcianych emocji zalewa każdy jeden organ.

– Dlaczego ja? – Zatrzymuję go tym pytaniem. Już miał rękę na klamce, ale cofa ją i patrzy w moją stronę ze ściągniętymi brwiami.

– Przecież już ci to tłumaczyłem.

– Że niby jestem wyjątkowa? – parskam szyderczo. – Gówno prawda! Chcę znać prawdziwe powody, nie coś, co zamydli mi oczy.

– Powody są tym samym, czym jest prawda.

Złość zaczyna buzować w żołądku. Nie mam pojęcia w jaki sposób przeszliśmy od przyjemnej chwili do tego, co dzieje się teraz.

– Przestań pieprzyć! Daj mi chociaż jeden powód, dla którego nie powinnam przed tobą uciec, gdzie pieprz rośnie! – krzyczę na całe gardło.

Basil w ciągu sekundy znajduje się przy mnie i łapie moją twarz w swoje dłonie. Już sam jego dotyk działa kojąco, ale gdy nakrywa swoimi ustami moje, huragan myśli spowalnia. Wiem, że nie rozwiał ich w popłoch, a jedynie trafiliśmy w oko cyklonu. Wszystkie złe wydarzenia wirują wokół nas, ciskając błyskawicami i grzmotami, ale my czujemy spokój. Rozpędzone intencje, wyobrażenia i niewypowiedziane zdania kręcą się z zawrotną prędkością i zdaję sobie sprawę, że uderzą w nas jak tylko się od siebie odsuniemy.

Nie mam pojęcia, jak to się dzieje, ale mam wrażenie, jakbym unosiła się kilka centymetrów nad ziemią. Wargi Basila są dokładnie takie, jak sobie wyobrażałam za każdym razem, kiedy na nie patrzyłam – aksamitne i ciepłe, kontrastujące z ciężkim charakterem. Układam dłonie z tyłu jego głowy i przyciskam do siebie mocniej, nawet jeśli pocałunek jest delikatny. Wyraża cały ból i utracone szanse, które wspólnie przeżyliśmy. Mam wrażenie, że w ten niemy sposób okazuje przeprosiny.

Nie przeskakują między nami iskry. W brzuchu nie trzepoczą motyle. Nie rozpala się między nami ogień namiętności. Wszystko jest o wiele bardziej mocniejsze. To coś takiego, jakby grawitacja w końcu postanowiła nas ściągnąć na jedną orbitę. Już wcześniej krążyliśmy na trajektorii zderzenia, a teraz to się stało. Pod przymkniętymi powiekami widzę gwiazdy i cholera! Jeśli myślałam, że rozpadnę się w innej sytuacji, myliłam się.

Nasze języki nie toczą zaciętej bitwy. Żadne z nas nie walczy o dominację. Znamy swoje miejsca, wiemy co robić. Nie prowadzimy batalii. Działamy w symbiozie. Podczas zderzenia nas, jako dwóch planet, wiele tracimy. Odłamki pokiereszowanych serc i umysłów latają wokół nas. Staramy się stopić w jedną całość i pobierać od siebie to, co może pozwolić nam dalej żyć.

Bo teraz już jedno nie będzie potrafiło oddychać bez drugiego.

Czuję smak Basila na języku i, o matko! Jest jedyny w swoim rodzaju. Taki grzeszny, zakazany, a zarazem dobry. Taki, którego chce się więcej.

Nogi zaczynają mi miękknąć, gdy powracamy do rzeczywistości. Nasze usta już nie pracują razem, ale serca właśnie zaczęły wybijać wspólny rytm, chociaż jeszcze nie jesteśmy tego w pełni świadomi.

– Jesteś. Wyjątkowa. – mówi dobitnie zdyszanym głosem, wprost w moje usta. Ocieramy się o siebie, co sprawia, że napinam każdy jeden mięsień w ciele. – Nie tylko ze względu na tę chorą organizację. Powodów jest więcej i obiecuję, że je poznasz. Tymczasem, będę miał cię na oku.

Puszcza mnie i odchodzi, a ja mogę myśleć tylko o tym, że jedyna planeta, na której chciałabym żyć, pokryta jest bezkresnym pustkowiem.

Bo w Basilu jest dużo nieugiętości, dobroci, szaleństwa i chęci dbania o innych.

Ale nie ma w nim miłości.

ــــــــــــــــﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ☠︎︎ﮩ٨ـﮩﮩ٨ﮩﮩ☠︎︎ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ

Wybaczcie za jeden dzień opóźnienia <3 Mimo wszystko, mam nadzieję, że podoba się wam ten rozdział 😊 Teraz będzie więcej Basila i Daisy 🫶🏼

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro