Rozdział 32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

☠︎︎

BASIL

Stoję naprzeciw tego śmiecia i patrzę, jak upija łyk brązowego trunku. Uśmiecha się pod nosem, jakby wygrał w jakiejś grze. Jeszcze nie ma pojęcia, że zaraz przed oczami wyświetli się mu „game over".

Pozwalam mu nacieszyć się ostatnim kosztowaniem alkoholu.

– Co sprowadza do mnie wielkiego przywódcę Ratters? – pyta William i krzywi się, gdy znów smakuje Whisky.

Pizda.

Nonszalancko zajmuję miejsce w fotelu po drugiej stronie biurka. Gabinet jego domu wygląda trochę bardziej ponuro, niż w biurze Torres Steel.

– Myślałem, że jak tylko przekroczę ten próg, to rzucisz się na mnie i będziesz próbował zabić za to, co zrobiłem Jesusowi – oznajmiam beznamiętnym tonem i wyciągam nóż zza paska.

Kładę go na blacie i obaj spoglądamy na broń. Zdajemy sobie sprawę, co ten ruch ma na celu. Pokazuję swoją wyższość względem tego złamasa.

– Tak, no cóż, mój syn był głupcem, który z tobą zadarł – odpowiada beznamiętnym tonem, chociaż widzę, z jaką siłą zaciska po tych słowach szczękę. – Poza tym, doskonale wiesz, że już się odegrałem.

No i to jest właśnie moment, w którym William pierdolony Torres, przyznaje się do winy.

– Widzisz, właśnie nie wiem – podnoszę nóż i obracam go w palcach. Ostrze mieni się w świetle żarówki. Od porwania Daisy minęła prawie doba. Jest środek nocy, a ja wciąż nie spałem od momentu, gdy dowiedziałem się, że zniknęła. – Jedyne fakty, jakie są mi znane, to, że ktoś porwał moją dziewczynę około drugiej w nocy z parku, a ślad urywa się na granicy miasta. O tym, że masz z tym coś wspólnego, nie muszę wspominać.

– Słabo jej w takim razie pilnowałeś, skoro błąkała się sama po nocy w parku – oświadcza i dopija zawartość szklanki. Odstawia ją z głośnym brzdąknięciem na blat. – Skąd pomysł, że maczałem w tym palce?

Zatrzymuje nóż i patrzę na Williama spod byka.

– Obaj możemy udawać głupców, ale na twoim miejscu zastanowiłbym się, czy ma to sens. – Sam jestem zaskoczony opanowaniem, jakie wykazuję. Tak naprawdę powinienem był tu wpaść, poderżnąć mu gardło i napawać się widokiem wykrwawiającego ciała, tak jak lubię. – Dobrze wiesz, Williamie, że dzwonił do mnie generał. Teraz tylko od ciebie zależy, czy powiesz mi, co wiesz, po dobroci, czy będę musiał wyciągać informacje siłą. Muszę jednak zastrzec, że jeśli zdecydujesz się na drugą opcję, może być odrobinkę bolesna, czego zapewne masz świadomość. Pamiętasz prezent, jaki ode mnie otrzymałeś? – pytam spokojnie.

Opieram się wygodnie w krześle, kiedy wpatrujemy się w siebie z czystą, jawną nienawiścią.

Zamierzam go sprowokować. Taki właśnie jestem. Podpuszczam. Sieję zamęt. Dobijam.

– Przydały ci się do czegoś paluszki syna? Może wstawiłeś je w jakąś gablotkę na pamiątkę? – kpię i rozglądam się po pokoju.

– Ty przebrzydły... – zaczyna, ale uciszam go uniesieniem dłoni.

– Nie chcę mi się tego słuchać, poważnie – mówię nonszalancko. – Przyszedłem po pewne informacje i obaj wiemy, że tak czy siak, wyjdę stąd z nimi.

William patrzy na mnie z powagą wypisaną na twarzy. W końcu starłem mu ten głupi uśmieszek, jaki przywdział na początku mojej wizyty.

– Na twoim miejscu bym jej nie szukał – mruczy i sięga ponownie po Whisky. – Chcesz?

Patrzę na niego otępiały, bo nie mam bladego pojęcia, w co próbuje grać. Kręcę przecząco głową. Dopóki Daisy nie znajdzie się ponownie w moich ramionach, w swoim łóżku, muszę zachować trzeźwość umysłu.

– Nie przyszedłem do ciebie po radę.

– Ale powinieneś ją przyjąć, szczurze – warczy złowrogo i znów pije, po czym dodaje: – Myślisz, że po co złapał ją generał?

Wstaję cały spięty z fotela. Każdy mięsień błaga o litość, ale mam to gdzieś. Kładę płasko dłonie na biurku i nachylam się ku niemu.

– Jeśli ją dotknie przez swoje pierdolone testy na ludziach, zemszczę się w taki sposób, że będzie mnie wspominał nawet zza światów – mówię cicho, powoli i dobitnie.

– Nie zrobi jej krzywdy. W pewnym sensie. – Krzywi się.

– W pewnym sensie?

William wzdycha ciężko i kolejny raz napełnia szklankę.

– Wiem, że nie przyszedłeś tu na ploteczki, tylko żeby mnie zabić. Mogę ci jedynie podziękować za pozwolenie na dopicie ulubionego alkoholu w ostatnich minutach – parska i dopija do końca. – Z tego powodu dam ci dwie rady. Pierwsza, którą ponawiam: nie szukaj jej. Sama niedługo wróci. Druga: jak wróci, to lepiej spierdalaj, bo cię zabije.

Wewnętrznie zamieram na te słowa, gdy zewnętrznie nie okazuję żadnych emocji na wypowiedziane przez Williama słowa. Doskonale zdaję sobie sprawę, co one oznaczają.

– Dlaczego tak łatwo się poddajesz? – pytam podejrzliwie. – Nie uciekasz, nie ukrywasz się, nie chcesz żyć?

– Bo nic mi już nie zostało na tym świecie – burczy niemal od razu w odpowiedzi. – Wypełniłem swoją rolę. Jestem gotowy.

Unoszę wysoko brwi i prostuję postawę ciała. Nigdy wcześniej nie spotkałem człowieka, który byłby gotowy na własną śmierć. Muszę szczerze przyznać, że pod tym względem, William Torres pozytywnie mnie zaskakuje.

Rozumiem jednak jego tok rozumowania.

– Po prostu tego chcesz, ale jesteś zbyt dużą obsraj dupą, żeby samemu się zabić.

– Może i coś w tym jest.

– Nie pomogę ci, Williamie. Nie zabiję cię dla twojej przyjemności i nie wyjdę stąd, bez potrzebnych informacji na temat miejsca pobytu Daisy – mówię stanowczo.

Mężczyzna wpatruje się we mnie przez kilka długich sekund.

– To może pójdziemy na układ, co? Wszystko ci pięknie wyśpiewam, a potem mnie po prostu zabijesz? Wiem, że sprawisz tym sobie przyjemność, a zarazem będzie to wyraz podziękowania za moją pomoc.

Zastanawiam się poważnie nad tą propozycją.

– Jeśli karą dla ciebie będzie życie, to powstrzymam się przed rozczłonkowaniem twojego ciała.

William macha niedbale ręką na te słowa.

– I tak po tym co ci powiem, będziesz chciał mnie zabić – zauważa, chociaż mówi bardziej sam do siebie, niż do mnie.

– Co jej zrobiłeś? – pytam przez zaciśnięte zęby, bo zaczynam tracić panowanie nad sobą.

– Wypełniłem tylko rozkaz generała. – Odchyla głowę na oparcie i przymyka powieki. – Kazałem jej wybierać, a gdy już dokonała swojego wyboru, odciąłem temu babsztylowi łeb i kazałem jej go przyszyć z powrotem w trzy godziny. To miała być dla niej lekcja tego, że konsekwencje wyborów zawsze będą się za nami ciągnąć. A generał chciał ją złamać. I zanim zapytasz, to tak, udało mu się. Widziałem wyraz jej twarzy.

– Ty skurwysynie – warczę i uderzam go pięścią w twarz. Miał, kurwa, rację. Już chcę go zabić. – Co się stało dalej?! Kogo pozbawiłeś życia na jej oczach?!

– Zeldę Riggs – odpowiada smętnie, a ja na tę wieść zaczynam się śmiać.

Wiem, ile ta kobieta znaczyła dla Neo. A jeśli była dla niego ważna, to może tylko oznaczać jedno.

– Był po waszej stronie i go zdradziliście. Zdajesz sobie sprawę, że to niezrównoważony psychopata? Nie odpuści wam tego.

William rozkłada bezradnie ręce.

– Mam nadzieję, że do tego czasu już mnie nie będzie na tym świecie.

Nie ma opcji, żebym go zabił. Skrzywdził moją stokrotkę, ale patrząc na jego słowa i zachowanie, zdaję sobie sprawę, że to życie będzie dla niego najboleśniejszą karą.

– Co się z tobą stało, William? Już nie chcesz władzy i pieniędzy? – drwię bez zbędnej subtelności.

– Zabiłeś mi syna, Boshkov – syczy i wstaje, mierząc się ze mną na spojrzenia.

Jak ja, kurwa, nienawidzę meksykańców.

– I co, nagle depresji dostałeś? – Wiem, że teraz bawię się jego kosztem, ale nie mogę przestać.

Przez Torresa zginęło wielu, niewinnych ludzi. Sprawił, że rodziny traciły swoje dzieci. Handlował żywym towarem. Dobijał targów z wysokiej rangi politykami. Ma wiele krwi na rękach i nie potrafię mu tego odpuścić. Jestem zbyt mściwy. I wcale mi nie żal, że zabiłem Jesusa.

– Gdyby twój syn nie pchał siurka tam, gdzie nie trzeba, być może jeszcze by żył – dodaję i wycofuję się o krok, zabierając z biurka nóż. – A teraz mi powiedz, co się dalej stało z Daisy. – żądam.

William przełyka głośno ślinę i wiem, że to, co zaraz usłyszę, zmrozi mi krew w żyłach.

– Zrobił jej pranie mózgu – mówi cicho, całkowicie zmieniając swoje zachowanie.

Po raz kolejny przymyka powieki. Wygląda, jakby tego żałował.

Serce zostaje skute lodem, kiedy zaczynam rozumieć, co ma na myśli przez „pranie mózgu".

Mojej Daisy już nie będzie.

Przed oczami przelatują mi wszystkie wspomnienia z tą kobietą. Począwszy od tego, jak zobaczyłem ją po raz pierwszy, od czasu rozdzielenia nas wszystkich w GENOM, na bankiecie, gdzie potem podarłem jej tę piękną kieckę, aż po ostatnią wspólną noc. Był to wieczór, w którym uświadomiłem sobie, co do niej czuję.

Teraz jednak to wszystko nie ma już znaczenia. Bo stokrotka została doszczętnie zniszczona. Jej niewinność, delikatność, dobro... Wszystko odeszło.

– Co z nią zrobiliście?

– Generał miał jakiś plan, w który nie zostałem już wtajemniczony. Jedyne, co wiem, to że nie ma zamiaru jej przetrzymywać. Ponoć ma go do czegoś doprowadzić, ale nie wiem, do czego – odpowiada cicho.

Jest mi tak cholernie źle na te słowa, bo wiem, że jeśli Daisy do nas wróci, nie będzie tą samą osobą. Nie będzie mnie już pragnęła w taki sam sposób, jak jeszcze dobę temu. Nie będę mógł się z nią przekomarzać. Nie będę mógł jej chronić, bo ona sama będzie umiała o siebie zadbać.

Bo prawdziwa Daisy Parker jest niezniszczalna.

Jest gorsza, niż jej siostra bliźniaczka.

Oddalam się do tyłu, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. William tylko czeka na śmiertelny cios. Kiedy nie nadchodzi, otwiera oczy i patrzy na mnie zaskoczony.

– Nie zabiję cię, ale nie dlatego, bo okazuję ci litość – wyjaśniam, będąc coraz bliżej drzwi. – Zrobię to dlatego, bo Zelda nie żyje i to Neo powinien ją pomścić. Ja ten czas mogę poświęcić na szukanie Daisy.

Zostawiam go całkowicie zszokowanego i wychodzę. Owszem, bardzo chciałbym go zatłuc jak świnię w rzeźni, ale nie mogę. Nie do mnie należy wybór, co z nim zrobić. Ja już mam jednego Torresa w kolekcji, nie potrzebuję drugiego.

Wychodzę przed rezydencję i zaciągam się chłodnawym powietrzem. Nawet późną wiosną, nie jest jeszcze tak ciepło. Unoszę głowę do góry i patrzę w gwiazdy, które jasno świecą na niebie. Zastanawiam się, gdzie jest teraz moja stokrotka i co się z nią dzieje. Mam cichą nadzieję, że nie cierpi katuszy. Jestem też bardzo ciekawy, czy pamięć wróciła całkowicie, czy może tylko jakieś jej strzępki? Mam tyle pytań, ale na ten moment pozostaję bez odpowiedzi. Wiem, że przyjdzie czas, gdy je dostanę. A razem z nimi wpadnie tornado o imieniu Daisy Parker.

Nie chcę rezygnować z poszukiwań dziewczyny, ale domyślam się, że William mówił prawdę. Generał czegoś od niej chce i wie, że ta zaprowadzi go po nitce do kłębka. Muszę uzbroić się w cierpliwość.

Wyciągam telefon i pospiesznie piszę wiadomość do Louisa, a potem Freda. Oboje muszą zaprzestać poszukiwań.

Będziemy już tylko po prostu czekać.

Kiedy chowam komórkę do kieszeni, zauważam ruch z prawej strony. Ledwo poruszający się cień. Bez zawahania uderzam skradającą się osobę, a moja pięść zderza się z czyjąś twarzą. Słyszę chrzęst łamanej kości. Obracam się i w ciągu sekundy mój nóż tkwi przy gardle kolejnego skurwiela.

– Spodziewałem się ciebie tutaj – mówię, totalnie zrelaksowany.

Przypadkowe spotkanie wcale nie jest dla mnie zaskoczeniem. Po opowieści Williama już wiedziałem, że Neo nie odpuści. Że on już wie i czeka. Znam go bardzo dobrze, wręcz na wylot. Schemat jego myślenia nie zawsze jest ten sam, ale gdy dorastasz z takim człowiekiem, potrafisz to rozszyfrować.

– Dzięki za złamanie nosa, dupku – burczy, a ja wpatruję się w krwawą ścieżkę na rynience podnosowej.

– Należało ci się, za tą akcję z Jesusem i Daisy – odpowiadam i puszczam go.

Poprawia kołnierzyk cienkiej kurtki i rękawem ociera krew spod nosa.

– Przecież chciałem jej pomóc, tak? – zauważa chamskim tonem.

– No i przy tym pierdoliłeś coś o należeniu do Jesusa – wypominam mu szorstko.

Neo wywraca oczami.

– Przecież to wszystko było częścią planu, nieprawdaż? – pyta sarkastycznie.

– I tak jesteś chujem – kwituję i ruszam w stronę bramy. – Zostawiłem ci go na kolację. Za Zeldę.

– Za Zeldę – mruczy cicho pod nosem.

Nie odwracając się, idę przed siebie.

– Basil! – krzyczy, czym sprawia, że zatrzymuję się w miejscu. Spoglądam przez ramię na chłopaka, gdy dodaje: – Dziękuję za sprowadzenie mnie na dobrą drogę.

– Nie chcę twoich podziękowań, tylko tego, na co się umawialiśmy – odpowiadam na to ckliwe wyznanie, przez które chce mi się wymiotować.

Akurat wdzięczność to ostatnie, czym ludzie powinni mnie obdarzać. Poza tym wcale go nie sprowadziłem na dobrą drogę. Bo ja nie jestem dobry.

– Nasza umowa pozostaje bez zmian – stwierdza spokojnie. – Dopniemy wszystko do końca. Dla Daisy.

Wtedy postanawiam zrobić coś, czego nie robiłem jeszcze nigdy.

Ostrzec go.

– Co do niej... Uważaj.

– Nie rozumiem? – marszczy brwi.

Wiatr zawiewa mocniej, roztrzepując jego włosy. Koszulka przylega mi mocniej do ciała i ciężko wzdycham. Mogłem nie otwierać mordy, ale trudno, słowo się rzekło.

– Wróciła, Neo. Ona wróciła.

Nie patrzę już na niego. Nie chcę widzieć tego wyrazu twarzy, bo doskonale wiem, co w nim odczytam. Wspomnienia Daisy sięgają nas wszystkich i jedyną osobą, której nie nienawidzi z całego serca, jest Yoko. Japonka to ktoś, za kogo Daisy oddałaby życie.

Nam z kolei będzie chciała je odebrać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro