Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

☠︎︎

Wspomnienie ubiegłej nocy rozpływa się w mojej głowie wraz ze wschodem słońca. Poranek przerywa bieg myśli o nieznajomym na motocyklu. O mnie na motocyklu. Nie mogę uwierzyć, że się odważyłam i wsiadłam na maszynę, kiedy przysięgałam sobie, że już nigdy więcej tego nie zrobię. Dopiero teraz dociera do mnie, że przekroczyłam pewną granicę, za którą już nie zawrócę z powrotem. Tłumaczę to sobie tym, że ekscytacja czymś zupełnie nowym wzięła górę i nie mam najmniejszego zamiaru tego powtarzać. Wyrzucam to z głowy, zła na siebie i Louisa. Nie potrafię zrozumieć swojego zachowania. Jak coś, co odebrało mi dwójkę najważniejszych osób w moim życiu, przez chwilę sprawiło, że znów czułam się żywa? Dopóki pierwsze promienie słońca nie przedzierają się przez rolety w moim pokoju, walczę ze wspomnieniami oraz wyrzutami sumienia. Może to głupie, ale w mojej głowie jest istny burdel i nie potrafię tego poukładać od śmierci rodziców.

Wsuwam nogi w miękkie kapcie i w różowej piżamce ruszam do kuchni. Włączam ekspres, a potem wykonuję poranną toaletę. W odbiciu lustra, zielone oczy błyszczą w dziwny sposób. Próbuję już jednak do tego nie wracać. Co było, minęło i nikt nie mógł się o tym dowiedzieć. Cholera, zaczynam zachowywać się, jakbym kogoś co najmniej zdradziła, a w zasadzie po prostu skorzystałam z podwózki. Czy to coś złego? Aniołek na moim ramieniu krzyczy, że tak, podczas gdy diabeł szatańsko się śmieje i śpiewnie powtarza, że nie. I wtedy zdaję sobie sprawę, że czuję się tak źle nie z powodu tego, z kim jechałam, że był to inny mężczyzna niż mój. Jest tak, ponieważ ten mężczyzna pobudził w ciągu chwili coś w moim wnętrzu i pomógł przezwyciężyć strach. Zrobił coś, czego nigdy nie udało się Jesusowi. On tylko potrafi dokładać mi zmartwień. Czy mogłabym jednak się z nim przez to rozstać? Nie będę ukrywać, już kilka razy przeszło mi to przez myśl, ale tak szybko, jak się pojawiała, tak szybko ją unicestwiałam. To wciąż jest dla mnie członek jedynej rodziny, jaką mam. Jak mogłabym zrobić coś takiego? Jak mogłabym zostać sama? Jak mogłabym złamać zawarta umowę?

Wahania te zostają rozwiane, gdy wchodzę do salonu, uprzednio zgarniając kubek z parującą kawą z aneksu kuchennego. Prezenterka telewizyjna stoi na tle hotelu w Baltimore, gdzie odbywał się wczorajszy bankiet. Po omacku wyszukuję pilota na kanapie i zwiększam głośność telewizora.

– Nikt nie ma pojęcia, czy rzucone przez organizację Ratters oskarżenia, są prawdziwe. Na ten moment policja nie posiada żadnego tropu, ale niewątpliwie jest to jedna z większych akcji tego typu w ostatnim czasie. Dla przypomnienia, niecały miesiąc temu senator Taylor został oskarżony o gwałty na nieletnich, a policja weszła w posiadanie odpowiednich dowodów. Mężczyzna przebywa obecnie w areszcie i oczekuje na proces. Tak więc, pytanie nasuwa się samo. Nie czy, a raczej kiedy, dowody obciążające Torres Steel oraz Cargo Sea, ujrzą światło dzienne?

Nie mogę tego słuchać, a tym bardziej nie mogę sobie wyobrazić, co w tej chwili czują Jesus i William. Z pewnością są świadomi okropieństw, jakie wygadują w wiadomościach. Do cholery, nawet nic na nich nie mają, a już uznają za winnych! Przykład senatora jest totalnie nie na miejscu. Ratters wcale nie ukazali żadnych dowodów. Ba, jestem niemal pewna, że próbowali tylko nas nastraszyć i nic nie zrobią. Nie zrobią, bo nikt nie popełnił zarzucanych przestępstw.

Dopijam kawę i chowam twarz w dłoniach. Biję się z myślami, czy zadzwonić do swojego chłopaka i zapytać, czy wszystko u niego w porządku. Wczorajsze słowa wciąż rozbrzmiewają mi w głowie... Czasami się go bałam. Naprawdę. Nie jest  najświętszym człowiekiem na ziemi, dlatego poddawałam wątpliwości, czy aby na pewno jest taki niewinny. Może faktycznie ma coś za uszami?

Potrząsam głową i wracam do sypialni. Odłączam telefon od ładowarki i podczas ubierania się w różowe spódnie w białą kratkę, wybieram jego numer. Po piątym sygnale włącza się automatyczna sekretarka. Nie odbiera kolejnych pięć razy, więc daję sobie spokój. Mogę się tylko domyśleć, że ugaszenie takiego pożaru jest nie lada wyzwaniem i na pewno pochłonie dużo jego czasu. Odezwie się, gdy będzie miał chwilę.

Narzucam na ciało białą koszulę z krótkim rękawem i falbankami na dekolcie. Dopasowaną do dołu stroju marynarkę łapię w rękę i w locie zgarniam jeszcze klucze.

Do pracy docieram pięć minut przed czasem, bo mój różowy garbusik postanowił zrobić psikusa i nie odpalił od razu. Uszkodzona pompa paliwowa daję się we znaki i jestem pewna, że jeśli nie ogarnę na dniach tego problemu, któregoś razu w ogóle nie ruszę tym autem spod domu.

Biuro art&life mieści się na piętnastym piętrze potężnego biurowca. Zajmujemy aż trzy piętra, co nie stało się od razu. Na początku firma była tak malutka, że wystarczyło nam jedno, nie całe. Hector, mój szef, jest dumny ze swojego dzieła. Wystarczyło wygrać parę przetargów z konkurencją, dostać nowe umowy z celebrytami i oto jesteśmy tutaj! Rozrastającą się agencją, która projektuje wszystko, od ubrań po domy. Niesamowite, prawda?

– Parker, zapraszam do mojego gabinetu. Teraz! – woła Hector z drugiego końca korytarza. Nigdy nie krzyczał, ale jego ton był rozkazujący. Na co dzień, mężczyzna ten tętni pełnią życia. Stary, siwy i wyluzowany gej w pracy zamienia się w twardego, jak skała bossa.

Wzdycham głośno i ruszam w jego kierunku. Po przekroczeniu progu, dostrzegam czarną czuprynę i coś się we mnie gotuje. Jeśli ja i Zelda Riggs znajdujemy się w tym samym pokoju, uwierzcie mi, jest źle.

Hector bez słowa wskazuje krzesło obok dziewczyny. Boję się, że opluje mnie swoim żmijowatym jadem, więc odsuwam je kilka centymetrów w drugą stronę. Słyszę jej prychnięcie pod nosem, ale mam to gdzieś.

Zelda uważa mnie za pustą lalę, tylko dlatego, bo uwielbiam kolor różowy. Fakt, gdybym miała taką możliwość, przemalowałabym elewację swojego domu na taki neon, że każdy od razu by myślał o domku pieprzonej Barbie. Ale to tylko złudzenia. Nie mam w głowie zakupów, imprez i bycia w centrum uwagi. Och, zdecydowanie wolę cień, a ubrania kocham tylko projektować, nie kupować. Każde wyjście do galerii to dla mnie istna katorga. W tym czasie wolę grzebać w swoim garbusie lub naprawiać... motory moich rodziców. Jedyne, co mi po nich pozostało. Nawet jeśli nie mam zamiaru nigdy nimi jeździć, przypominają mi o nich. Moja rywalka za to kocha wszystko, czego ja nie. I to chyba główny powód, przez który nie potrafimy znaleźć wspólnego języka.

– Nie wezwałem was tu bez powodu – zaczyna Hector. Wyjmuje z szuflady jakieś papiery i rzuca na swoje biurko. Z ciekawości wychylam się, aby zobaczyć co to, a Zelda robi dokładnie to samo, w tym samym momencie. Nasze ramiona stykają się, a ja wzdrygam na całym ciele. Boję się jej dotykać. Co jeśli mnie czymś zarazi poprzez sam dotyk? Miała w łóżku więcej facetów niż liczba osób na koncercie Roda Stewarta w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym piątym na plaży Copacabana. A chcę tylko przypomnieć, że to był to najliczniejszy koncert na świecie z trzy i pół milionową widownią.

Mężczyzna spogląda na nas z uniesioną brwią i śmieje pod nosem. Bywałyśmy dziecinne w swoich potyczkach, nie da się tego ukryć.

– To harmonogram fashion weeku w Londynie – stuka palcem wskazującym w papiery, czym podkreśla wagę sytuacji. Obie zamieramy, bo taka informacja może oznaczać tylko jedno...

– Dostaliśmy to? – pytam cichutko.

– Nasza firma będzie miała trzy projekty – odpowiada, a tymi słowami tylko potwierdza wszystko. Obie piszczymy, jak małe dziewczynki, z ekscytacji. O w mordę jeża! Mamy trzy modelki na fashion weeku w Londynie. Czy to aby nie sen? Muszę aż przetrzeć oczy z wrażenia.

– Dobra, czyli kto dostaje trzecią suknie oprócz nas? – podekscytowana Zelda siedzi już tylko jednym pośladkiem. Porusza niespokojnie nogami, które wyrywają się chyba do biegu.

– Wy jesteście moją trzecią suknią.... – mruży powieki.

Chwila.

Co?

– A-ale jak to? – jąka się dziewczyna, a całe jej ciało przestaje się poruszać. Tak samo, jak moje serce.

– Dwa projekty już oddałem Madeline oraz Jasperowi.

– Przecież oni są nowi! Nie potrafią tyle, co my! – wskazuję naburmuszona między dzielącą nas z kobietą przestrzeń.

– Właśnie – zauważa spokojnie. – Dlatego dostali poboczne projekty, a największy przypadnie którejś z was.

Zapada cisza, przerywana szybkim tykaniem zegara.

Tik tak. Tik tak. Tik tak.

Co on, kurwa, powiedział? Jedna z nas, dobrze rozumiem?

– Macie dwa tygodnie na przygotowanie czegoś zajekurwabistego do potęgi entej. Razem z zarządem podejmiemy decyzję, która suknia pójdzie w pokazie pod marką Chanel, z waszym nazwiskiem. Wytyczne znajdziecie tutaj – dzieli kupkę na dwie i przesuwa dokumenty w naszą stronę. – Widzimy się za kilkanaście dni.

Wstaję z miejsca.

– Daisy, zostań na chwilę – prosi. Opadam z powrotem na krzesło. Robi się okropnie gorąco, więc zdejmuję marynarkę i czekam, co mój szef ma mi do powiedzenia. Gdy tylko drzwi za Zeldą się zatrzaskują, mówi:

– Mam cichą nadzieję, że uda ci się to wygrać. Wynik nie zależy ode mnie, ale wiedz, że trzymam kciuki. Zasługujesz na współpracę z Chanel i jest to naprawdę dobra okazja, aby wzbić się na wyżyny swojej kariery.

Nie wiem, co mam odpowiedzieć na te słowa. Dlatego wykrztuszam tylko:

– Nie zawiodę cię, Hectorze.

– Nie zawiedź siebie, Daisy – kiwa głową w kierunku wyjścia, skończywszy rozmowę.

Wiara mojego szefa i jego zaciśnięte kciuki za moją wygraną, dodają mi skrzydeł. To naprawdę dobry człowiek, który potrafi wesprzeć i porządnie zmotywować. Może nie ma z nim lekko i trzeba go rozumieć, żeby nadawać na tych samych falach, ale nie znalazłabym nigdzie indziej takiego drugiego. Dlatego też gnam do swojego biurka i zapoznaję się z regułami tej zabawy. Nie ma żadnych złudzeń, że wygrana osoba zostanie wyciągnięta na piedestał i w końcu coś osiągnie. I dla mnie, i dla Zeldy, to dużo znaczy.

Na słowa o sukni wieczorowej, nietuzinkowej, niecodziennej, a przede wszystkim nie w kolorze bieli, czerni lub czerwieni, w mojej głowie rodzi się szkic. Oczyma wyobraźni widzę coś pięknego, co muszę tylko przełożyć na papier. Zabieram się do roboty i nim oglądam, zapada zmrok. Nie wyszłam stąd ani razu, żeby coś zjeść, a kofeina płynie w moich żyłach z wielką mocą.

Rozglądam się dookoła i zdaję sprawę, że biuro opustoszało. Nie ma tutaj żywej duszy i sama stwierdzam, że to chyba dobry moment, aby zebrać się do domu. W momencie, gdy sięgam po telefon, aby sprawdzić godzinę, wszystkie światła gasną. Otulona czernią, drżę. Może nie boję się ciemności, ale gdy nagle wysiada prąd w całym budynku, człowiek zaczyna świrować.

A jest jeszcze gorzej, gdy tylko twój komputer się włącza. Sam.

Kurwa.

Przełykam głośno ślinę i rozglądam dookoła. Próbuję sobie wmówić, że może prąd wrócił, ale włączenie lampki spełza na niczym. Zaciskam usta i już mam powoli wstać, kiedy na ekranie pojawia się notatnik. Serce obija mi się mocno o żebra, przyspieszony puls dudni w uszach, a powietrze przestaje starczyć. Potrzebuję go więcej, bo nawet te głębokie wdechy, które próbuję teraz brać, nie pomagają. Kropelka potu toczy się po mojej skroni, gdy na ekranie ukazuje się kursor i litery:

Droga Daisy Parker, czy wiesz, kto zabił twoich rodziców?"

To koniec. Mój rozsądek idzie w las, a trzeźwe i zdrowe myślenie hasa za nim zadowolone.

Co to ma być, do cholery?!

Czuję się jak w horrorze, gdzie dzwoni do ciebie telefon i zaraz wydarzy się coś bardzo złego. Próbuję opanować drżenie dłoni, ale za nic w świecie nie potrafię. Ha! Jestem niemal pewna, że trzęsę się na całym ciele. Nogi mam jak z waty. Ledwo na nich wstaję. Łapię telefon i wyłączam ekran komputera. Ktoś sobie robi żarty, powtarzam w myślach. Moi rodzice zmarli w wypadku. Potrącił ich kierowca tira.

Ruszam w kierunku wyjścia. Po omacku próbuję znaleźć drzwi na klatkę schodową. Ciemność zaczyna mi ciążyć, przyprawia o gęsią skórkę i wyciąga wszystkie najgorsze lęki z najdalszych zakamarków umysłu. Mam ochotę płakać.

Wibracje telefonu rozchodzą się po przedramieniu, w którym ściskam urządzenie. Dygocząc, odblokowuję ekran i widzę wiadomość:

Od: nieznany.

Daisy, Daisy, Daisy... Nieładnie. Nie uciekniesz przede mną, kwiatuszku"

I w tamtym momencie dzieje się coś, czego kompletnie się nie spodziewam.

Słyszę kroki. Ciężkie, bardzo powolne kroki. Machinalnie próbuję szukać schronienia. Myślę, że każdy zdrowo myślący człowiek tak właśnie by zrobił. Czuję już na plecach oddech oprawcy, gdy rozglądam się gorączkowo, ale nie mogę dojrzeć żadnego odpowiedniego miejsca. Może gdyby było jasno, wszystko byłoby prostsze. Ale kto normalny napadałby na ludzi w dzień? Co ja pierdolę.... Kto normalny, w ogóle napada na ludzi?!

Stukot butów jest już blisko, a ja zaczynam się cofać w drugą stronę. Idę, macając po ścianie dłońmi, w poszukiwaniu jakiegoś wyjścia. Piąte drzwi ustępują pod moim naciskiem.

Łazienka. Wbiegam na palcach do kabiny i po cichu przymykam drzwi. Przekręcam zamek, przygryzając dolną wargę. Napieram na nią zębami z taką siłą, że już po chwili wyczuwam, jak krew spływa po brodzie. Ciepła ciecz kapie na ziemię, a odgłosy uderzania o podłogę roznoszą się wokół. Albo to tylko moja cholerna wyobraźnia tak działa. Szybko wycieram wierzchem dłoni ranę i uciskam ją delikatnie, aby zatamować krwawienie. Staję stopami na klapie od sedesu i kucam.

Nie jest dobrze, nie jest dobrze, nie jest dobrze...

Co robić, co robić, co robić...

Myślę gorączkowo i ciągle powtarzam w głowie w te same słowa. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Ba! Baltimore naprawdę jest bezpiecznym miastem, nigdy nie natknęłam się tutaj na żadnego psychola, aż do teraz. Nie mam pojęcia, co zrobić.

Drzwi skrzypią wraz z kolejnymi wibracjami telefonu. Nie chcę go odblokowywać, gdy po drugiej stronie słyszę dyszącego, prawdopodobnie, mordercę. Serce zaciska mi się boleśnie w piersi, kiedy zdaję sobie sprawę, że to mogą być ostatnie minuty mojego życia. A tak wielu rzeczy nie zrobiłam... Chciałam pojechać w Alpy, do Paryża, weszłabym nawet na Mount Everest, byleby niczego nie żałować. Ale teraz? Teraz nic z tych rzeczy nie ma znaczenia, kiedy drżę w obecności jakiegoś psychopaty. Oddzielają nas tylko cienkie, drewniane drzwi, które nawet ja wyważyłabym silniejszym kopniakiem.

Kurwa. Przecież ja mam telefon. Mogłam wybrać numer alarmowy. Jaki jest numer alarmowy? Dziewięć, dziewięć, jeden – powtarzam w myślach. Moich uszu dochodzi dziwne szuranie. Rozglądam się rozbieganym spojrzeniem, aż pada na podłogę. Coś zostaje wsunięte przez szparę, a potem drzwi skrzypią na nowo.

Czy on wyszedł?

Odblokowuję telefon i od razu przyciemniam ekran jak najbardziej. Wiadomość, która na nim widnieje, przeraża do szpiku kości.

Od: nieznany.

Chciałem być miły, ale skoro tak chcesz grać... Zrobisz, co powiem, albo te zdjęcia zobaczy całe miasto. Chyba byś nie chciała skompromitować swojego chłopaka i jego ojca, tym bardziej w zaistniałej sytuacji? Zawód twoją osobą w ich oczach, będzie dla mnie ekstazą".

Ale te słowa nie przeraziły mnie aż tak bardzo, jak załączone zdjęcie. Z mojego pokoju, gdzie stoję całkowicie naga. Nie mam na sobie grama materiału. Widać moją twarz, piersi... krocze. Wszystko. Jak? Kiedy? Gdzie? Nie mogę dojść, z jakiej perspektywy zostało zrobione. Ktoś się włamał? Mam w domu kamery?

Łzy płyną po moich policzkach. Jego tutaj już nie ma, czuję to. Staję na podłodze i pod stopą wyczuwam nierówność. Zaświecam latarką i zauważam teczkę.

ــــــــــــــــﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ☠︎︎ﮩ٨ـﮩﮩ٨ﮩﮩ☠︎︎ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ

Wychodzę na chłodne, wiosenne powietrze i ściągam maskę. Przyspieszony oddech i szybkie kroki Daisy wciąż rozbrzmiewają mi w uszach. Ta mała myszka sądziła, że może się przede mną ukryć w łazience... A ja nawet nie chciałem jej zrobić krzywdy fizycznej. Niszczę ją od podstaw, psychicznie, a dziś nadszedł czas na kolejny ruch.

Odpalam papierosa, tym samym podejmuję próbę zwalczenia chęci do zawrócenia się i złapania jej w tej kabinie. Czy podnieca ją obezwładniający strach? Lubi, gdy szczypta adrenaliny rozchodzi się po ciele i wprawia nas w wibracje z innego wymiaru?

Owszem, równie dobrze mogłem jej wysłać te zdjęcia i groźbę, ale co by to była za frajda? Żadna.

Jej lękliwość mnie nakręca. Mimo wszystko wierzę, że gdzieś w głębi jej duszy czycha zło, które zbudzę do życia.

Tylko od niej zależy, jak szybko się to stanie.

ــــــــــــــــﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ☠︎︎ﮩ٨ـﮩﮩ٨ﮩﮩ☠︎︎ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ


Witam w czwartym rozdziale :) Mam nadzieję, że się wam podoba - dajcie znać, co myślicie. Jak widać, historia nabiera tempa...
Jak sądzicie, czego nasz haker będzie chciał od Daisy w zamian za nierozpowszechnienie jej nagich zdjęć? 😏🤭
Z kolejnym rozdziałem widzimy się przy okazji 700 odsłon 🖤💙💚

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro