Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

☠︎︎

Oglądam się w lustrze i widzę, jak butelkowa zieleń materiału przylega do mojego ciała. W tym momencie dziękuję bogu, że Yoko ma niewiele mniejszy rozmiar ubrań ode mnie. Wciskam się w nie bez problemu, są jedynie delikatniej obcisłe.

– Wyglądasz wspaniale, oby ten chuj żałował swojego postępowania – mówi, gdy wraca do pokoju z kieliszkiem wina. Podaje mi go, ale zanim upijam porządny łyk, prycham na wypowiedziane przez nią słowa. Słodki smak winogron spływa po moim gardle i w moment czuję ukojenie.

– Jesus i żałować? Zamieniłaś się z zombie na mózg? – pytam i oblizuję usta. W końcu trunek na moją miarę. Z upływem czasu dochodzi do mnie myśl, że ja wcale nie pasuję do świata Torresów. Drogie, kunsztowne alkohole nie smakują mi, nie potrafię być sztywna na tych wszystkich bankietach. Chciałabym tańczyć, rozmawiać, bawić się i pić tanie wino pod sklepem ze znajomymi.

– No tak, to się totalnie nie rymuje – wydyma usta w zastanowieniu. Dopijam cały kieliszek na raz, ciągle obserwując przyjaciółkę. Coś chodzi jej po głowie i nie mylę się. Po chwili się odzywa:

– Myślałaś nad tym, żeby go w końcu kopnąć w dupę?

– Co? – prawie się zakrztuszam. – Yoko... nie mogę. Wiesz czemu.

– To tylko głupia umowa, dałybyśmy radę same – przygryza nieśmiało wargę i wzrusza jednym ramieniem. – To boli, kiedy muszę patrzeć, jak się z nim męczysz. Twój dziadek by tego nie chciał.

– Ty mi nie mów, czego by chciał Kester, dobra? – celuję w nią palcem wskazującym, wciąż trzymając w dłoni puste szkło. – Poślubię Jesusa i dostanę swoją kasę, za którą zapewnię dziadkowi spokojną starość.

Dziewczyna wpatruje się we mnie ciemnymi oczami. Gdyby nie lata znajomości, zapewne poczułabym się skrępowana.

– Twoi rodzice odjebali niezły bajzel, za przeproszeniem – wydusza w końcu, a mnie coś kłuje w pierś. Nie chcę przyznać przed samą sobą, że też jestem na nich zła. Oni nie żyją, nie mogę tak myśleć, prawda? Jednak co jakiś czas pojawia się taka myśl w mojej głowie. Próbuję ich usprawiedliwiać i przed sobą, i przed Yoko.

– Skąd mogli wiedzieć, że przyjdzie mi się zmierzyć z samym diabłem? – pytam ją spokojnie i odstawiam kieliszek na blat biurka.

– Skąd w ogóle wpadli na pomysł, żeby zamrozić twoją kasę do czasu ślubu z Torresem?

– Przyjaźnili się – wywracam oczami i siadam na miękkim materacu jej łóżka. Zaczynam zakładać złote szpilki. – Pewnie chcieli, żebym miała dobre życie, a nie roztrwoniła cały majątek w ciągu roku.

– Daisy, czy ty siebie słyszysz? Mam tobą potrząsnąć? – na potwierdzenie swoich słów podchodzi do mnie, łapie za ramiona i wprawia moje ciało w ruch. – Tu coś śmierdzi na kilometr, obudź się. Znajdziemy prawników, podważymy testament. Dam ci na wszystko pieniądze, tylko błagam kurwa, zostaw go. Z dnia na dzień dzieje się między wami coraz gorzej... Martwię się, że w pewnym momencie przekroczy granicę – ostatnie zdanie szepcze i uporczywie wpatruje w mój obojczyk, gdzie widnieją kolejne siniaki po spotkaniu z Jesusem.

Słowa Yoko napawają mnie cichą nadzieją, ale jest ona bardzo ulotna. Wiem, że dziewczyna ma pieniądze. Jest modelką, chodzi dla światowej sławy projektantów, zarabia kupę kasy i do tego ma dzianych rodziców. Problem jednak polega na tym, że przez tę pieprzoną umowę, kawałek papierka, jestem uwiązana. Jak mogę podważyć coś, co ma podpis moich rodziców? Jak mogę udawać, że to niemożliwe, aby wpakowali mnie w takie gówno? Dodatkowo Torresowie są znani w tym mieście, trzęsą nim, a wszyscy na samo wspomnienie tego nazwiska kolokwialnie mówiąc – srają po gaciach.

Dlatego tak szybko, jak wyobrażam sobie swoją wolność, tak szybko ten obraz się rozmywa, a na moich rękach pojawiają się wyimaginowane kajdany.

– Obie wiemy, że tego nie wygram – kręcę głową i wstaję. – Mam plan wziąć z nim ten pieprzony ślub, dotrwam do tego i potem, jak zgarnę co moje, rozwiodę się z nim. Już niedługo będę wolna Yoko, obiecuję – wiem, że to nie jej w tym momencie składam obietnicę, ale sobie. Potrzebuję tylko trochę siły, żeby przetrwać te tortury zwane związkiem. Do wczoraj myślałam, że Jesus mnie kocha, ale to było błędne założenie. Jesteśmy powiązani umową, a każdy przejaw troski z jego strony w przeszłości, był fałszywy. Teraz to rozumiem. Sama jednak nie wiem, co czuję. Obawiam się syndromu sztokholmskiego, bo myśl o rozstaniu z nim sprawia, że drżę, jak narkoman odcięty od ulubionego narkotyku. Pomimo wszystko, czuję do niego jakąś sympatię, nie potrafię nad tym zapanować. Co rusz do umysłu wkradają się myśli, że powinnam być wdzięczna. Mam wszystko, czego potrzebuję, a w tych czasach to dużo. Nigdy mi niczego nie zabrakło i nie zabraknie, bo Torresowie się o mnie troszczą, na swój sposób. Jestem skołowana i na ten moment nie mam siły, aby poukładać wszystko w jedną całość.

– Jesteś dorosła, zrobisz, jak uważasz – wzdycha. – Jeśli jednak zmienisz zdanie, pomogę ci. Na tej wojnie, zawsze stanę z tobą ramię w ramię.

– Dziękuję – szepczę i ściskam jej dłoń.

Opowiedziałam również Yoko o swoim stalkerze i groźbach. Uważa ona jednak, że jeśli pozbędę się Jesusa, psychol mi odpuści. W końcu to przez niego się mnie uczepił, prawda? Więc tak, ma totalną rację i wiem, że powinnam była zachować się dziś dojrzalej w biurze Torres Steel i wyjaśnić Jesusowi całą sytuację. Zamiast tego wpadłam w histerię, jak rozwydrzona nastolatka. Niemniej, nie mam zamiaru odezwać się do niego pierwsza. Dlatego właśnie, ruszamy z Yoko do klubu.

Po kilku drinkach zaczyna mi się niepokojąco kręcić w głowie, więc idziemy na parkiet. Kolorowe światła, dym, pot i zapach seksu unoszą się w powietrzu. Stoimy do siebie plecami, ale tańczymy w jednym rytmie. Powolnie poruszamy biodrami do góry i w dół. Ruchy łączymy z muzyką, jej bitem. Ręce wodzą po nagich biodrach, jadą w górę przez materiał sukienki, aż do włosów. Łapię blond kosmyki między palce i unoszę, aby zaraz puścić. Opadają kaskadami na ramiona. Dużo się śmieję, odchylam głowę do tyłu. Opieram ją o ramię Yoko i spoglądam na jej twarz kątem oka. Jest w zupełnym transie, tak samo, jak ja przed momentem. Rude włosy ścięte na boba, falują, lepią się do szyi i policzków. Moja przyjaciółka wygląda cholernie seksownie.

Nagle podchodzi do nas dwóch mężczyzn. Wyglądają elegancko, na oko są koło trzydziestki. Uśmiechają się szeroko i niemo proszą o taniec, gdy wyciągają w naszą stronę swoje dłonie. Bez wahania się zgadzam i już po chwili czuję ręce jednego z nich na swoich pośladkach. Wiem, że to złe, ale wzbiera we mnie dziwne podniecenie. Czuję mrowienie, kiedy jedną ręką jedzie w górę pleców, zahaczając o nagą skórę. Wplątuje palce w moje włosy i odchyla delikatnie głowę do tyłu, przez co jęczę, ale on nie może tego usłyszeć. Przykłada nos do mojej szyi i zaciąga się zapachem. Oczy mam półprzymknięte, kiedy czuję na brzuchu wibrowanie. Telefon schowany w torebce daje o sobie znać, a ja otwieram szeroko oczy i zdaję sobie sprawę, co robię.

Odchrząkuję i delikatnie odsuwam od chłopaka. Posyłam mu zbolały uśmiech, ale w jego zielonych oczach nie dostrzegam żadnego upokorzenia, czy smutku. Wzrusza niedbale ramionami, jakby chciał mi powiedzieć „twoja strata" i odchodzi. Rozumie mnie bez słów. Wracam na nogach z waty do naszej loży i czekam na Yoko. Wyciągam telefon, aby napisać jej wiadomość, bo zniknęła z pola mojego wzroku. Tymczasem widzę tam coś, przez co moje serce wyrywa się do galopu. Stresującego galopu.

Od: nieznany.

To chyba nie w porządku zabawiać się z innymi w klubie, gdy twój chłoptaś tak ciężko pracuje?

To, co robię potem, wprawia w zadziwienie nawet mnie samą. Przygryzam mocno wargę, ścierając jasną, różową szminkę z ust.

Do: nieznany

Odpieprz się ode mnie, inaczej pójdę na policję.

Stalker już nie odpisuje. Mam nadzieję, że ta groźba działa i nie odezwie się do mnie nigdy więcej. Może i jest to złudne, bo może znów mnie czymś zaszantażować, ale w tym stanie upojenia się nie boję. Mogłabym stawić czoła każdej armii stalkerów na świecie.

W końcu pojawia się Yoko, ale nie jest sama. Prowadzi za rękę mężczyznę z kruczoczarnymi włosami na głowie. Ułożona niegdyś grzywka, teraz lepi się do czoła i jest roztrzepana. Niebieskimi oczyma, które przywodzą na myśl lód, rozgląda się dookoła. Jego źrenice powiększają się w zaskoczeniu, gdy wzrokiem osiada na mnie. Wzdycha w dziwny sposób i patrzy dłuższą chwilę, aż Yoko szturcha go łokciem w bok.

– Mówiłam, że jest piękna – pokazuje brodą w moją stronę i uśmiecha cwaniacko.

– No t-tak, miałaś rację – odpowiada zszokowany nieznajomy.

– To Fred – odzywa się teraz do mnie. – A to moja przyjaciółka, Daisy.

– Miło cię poznać, Daisy – mówi i wyciąga do mnie rękę na powitanie. Podaję swoją, która jest dwa razy mniejsza i ściskam delikatnie.

– Ciebie również.

Zapada cisza i całą trójką taksujemy się nawzajem wzrokiem. Przeskakuję spojrzeniem między Yoko i Fredem, przyjaciółka spogląda w moim kierunku niepewnie i oczami daje nieme znaki, lekko kiwając w stronę nowo poznanego mężczyzny, a on chowa ręce do kieszeni i również wpatruje się intensywnie w moją twarz.

W końcu postanawiam przerwać tę niezręczną atmosferę.

– No dobra, ja ochoty na trójkąt dziś nie mam, więc bawcie się dobrze. Spadam do domu – podnoszę się z czerwonej, skórzanej kanapy, a chłopak marszczy brwi.

– Dziś? – odpowiada tępo i chyba nie wierzy, że kiedykolwiek mogłam próbować takich wariacji w sypialni.

– Cóż, wszystkiego trzeba w życiu spróbować, prawda? – pytam żartem, co wyłapuje Yoko, ale Fred jest skonsternowany tymi słowami. – Żeby życie miało smaczek, raz wanilia, raz trójkąciaczek.

– Nie ma takiego słowa jak "trójkąciaczek". I szło to trochę inaczej. "Żeby życie miało smaczek, raz dziewczynka, raz chłopaczek". – Yoko wywraca oczami, a wtedy uruchamia się Fred.

– Jest, tak samo jak Japońszczyźnianka! – protestuje. – Kto nam broni wymyślać nowe słowa, co? To neologizmy.

– To nie jest neologizm – odpowiada twardo japonka. – To po prostu głupie pierdolenie, a jak będziesz tak gadał, to zaraz stracisz szansę na najlepszy seks swojego życia.

Fred unosi ręce do góry w geście kapitulacji. Śmieję się i odchodzę, machając im na pożegnanie.

Wiatr uderza w moje nagie ramiona, ale alkohol nie pozwala mi odczuć chłodu wczesnej wiosny. Nagle głośne nuty muzyki uciekają z mojej głowy, gwar rozmów przycicha. Stojące pod klubem taksówki są oblegane, więc rezygnuję z tej formy transportu. Mam do domu tylko kawałek, więc idę na piechotę z nadzieją, że trochę wytrzeźwieję.

Chwieję się delikatnie na nogach. Mięśnie są zmęczone, a szpilki na stopach nie pomagają. Idę jednak twardo, śmieję się pod nosem ze swojej głupoty, jak na pijaną kobietę przystało i skręcam w oświetloną blaskiem latarni ulicę, na końcu, której znajduje się mój dom. Widzę tabliczkę z napisem Grindall Street i czuję wewnętrzną ulgę.

Robię kilka kroków na przód. Błoto skrzypi pod podeszwami. Powieki zaczynają mi ciążyć. Leniwie łapię za torebkę z zamiarem poszukiwania kluczy do drzwi wejściowych. I kiedy spuszczam wzrok, aby je odszukać, zapada całkowita ciemność. Przełykam głośno ślinę i podnoszę powoli głowę do góry. Końcówki grzywki wpadają mi do oczu, a kiedy je odgarniam, nie widzę totalnie nic. Na ulicy panuje całkowita ciemność, jakby wysiadł prąd. Wmawiam sobie, że właśnie tak jest, ale gdy oglądam się do tyłu, widzę, że na William Street wszystkie latarnie się palą. Odwracam się z powrotem do przodu i dostrzegam, jak jedna z ulicznych lamp miga niebezpiecznie szybko. Nagle się uspokaja i zapala, jako jedna jedyna. Nie mam pojęcia, co się dzieje. Instynkt przetrwania każe mi uciekać, ale stoję w miejscu, jak zahipnotyzowana. W horrorach zdychałabym jako pierwsza.

Wtem, w blask światła wchodzi zakapturzona postać. Otwieram szeroko oczy, gdy dostrzegam znajomą maskę. Neonowe światełka pokazują oczy, nos, usta... dokładnie, jak hologram na bankiecie w hotelu. Jestem o krok od zawału, bicie serca powoduje delikatne falowanie lewej piersi. Słyszę uderzenia w uszach, a w oczach stają mi łzy. W głowie siane jest właśnie ziarenko spustoszenia, które w końcu dojdzie do głosu, jestem tego pewna.

Postać uśmiecha się złowieszczo, a ja stawiam krok do tyłu. Nie jest mi jednak dane uciec. Trafiam na kogoś, ale w przerażaniu nie jestem w stanie się odwrócić. Spinam mięśnie, gdy wyczuwam za sobą ciało. Oddycham szybko i płytko, jakby brakowało mi powietrza. Nie poruszam głową, jedynie gałkami ocznymi, gdy próbuję dojrzeć, kto za mną stoi. Dostrzegam tylko ramię okryte bluzą lub kurtką. Czuję, jak się nachyla. Jesteśmy tak blisko, że jego ruch nie jest dla mnie zaskoczeniem. Jednak gdy czuję oddech tej osoby na policzku, a do nozdrzy dociera zapach szałwii, mam wrażenie, że nic mnie nie uratuje.

– Radzę ci siedzieć cicho i nawet nie myśleć o tym, żeby twoja stopa przekroczyła próg komisariatu.

I już wiem, że to on. Zmutowany głos szepcze do mojego ucha i przyprawia o nieprzyjemne dreszcze. Gdybym tylko zrobiła jeden ruch, mogłabym stanąć z nim oko w oko. Zobaczyć go z bliska. Być może wyłapać jakiś szczegół, który by pomógł mi do niego dotrzeć. Problem polega na tym, że nie potrafię się poruszyć. Wyciąga rękę przed siebie, tym samym, wchodząc dłonią w zasięg mojego wzroku. Wystawia palec wskazujący w kierunku drugiej postaci. Ta przykłada palec do ust w geście zachowania ciszy, a drugą ręką wyrzuca w górę plik banknotów. Wirują w powietrzu, niesione wiatrem i upadają na mokrą ziemię. Wiem, że to ostrzeżenie. Nie mam jednak pojęcia, co oznacza. Po co te pieniądze?

Stalker rusza palcem wskazującym w moją stronę i przykłada go bokiem do szyi. Przejeżdża nim po moim gardle, jakby chciał dać znać, że umrę szybciej, niż pojawię się w obrębie policji. Łzy strachu zaczynają wypływać oczu.

A potem odchodzi. Zamaskowany człowiek po drugiej stronie ulicy także znika. Wszystkie latarnie zapalają się w tym samym momencie.

ــــــــــــــــﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ☠︎︎ﮩ٨ـﮩﮩ٨ﮩﮩ☠︎︎ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ

Bycie tak blisko niej jest uzależniające. Stojąc za nią, czuję zapach jej różanego szamponu pomieszanego z alkoholem. Para zaczyna ulatywać z jej pięknych, pełnych ust, gdy szybko płytko wydycha nagromadzone powietrze. Och Boże, ile ja bym dał, żeby ich dotknąć, złączyć je ze swoimi. Daisy jest istną boginią i ostatkami sił nad sobą panuję. Tak bardzo chcę zepsuć jej głowę. Sprawić, że będzie świrować, zmieni się w osobę, której potrzebuję w swoim życiu.

– Miałeś go pilnować – warczę do Freda, gdy wchodzimy do domu.

– Mała poprawka: miałem pilnować, żeby nie zerżnął jej w klubowym kiblu, a z tego co mi wiadomo, pojechali do jej mieszkania – odpowiada niewzruszony blondyn. Czupryna blond loków jest potargana, a stalowe spojrzenie umęczone.

Łapię się za przegrodę nosową. Nie mogę uwierzyć w szczeniackie zachowanie Louisa, ale czego innego można się było po nim spodziewać? Jest najmłodszy z całej trójki, wciąż szuka wrażeń.

– Jeśli coś spieprzy....

– To Louis – przerywa przyjaciel. – Nie zrobi nic, co mogłoby zagrozić tobie, czy całemu Ratters. Jesteśmy bezpieczni, a ty musisz odpocząć, Basil. Twoja obsesja na punkcie tej dziewczyny jest dla mnie zrozumiała, ale powoli tracisz nad tym kontrolę.

– Nieprawda – oponuję. – Stresuję się tylko, że nie dostaniemy żadnych informacji na temat tego pierdolonego statku. Tam będą dzieci, Fred – głos mi się załamuje na ostatnim zdaniu. Opieram się rękoma o blat biurka i zwieszam na chwilę głowę. Tysiące myśli przelatuje przez nią, a ja nie potrafię ich uporządkować. Jestem przerażony faktem, że życia małych, młodych ludzi, są w rękach Daisy Parker.

– Wiem, ale damy radę – ściska moje ramię, na co podnoszę wzrok. – Odbijemy ich i oddamy rodzinom. Nie pozwolimy, żeby coś im się stało. Zawsze nam się udaje.

– A co, jeśli tym razem czeka nas porażka? – pytam smutno.

– Nie – przeczy hardo. – Dajmy jej szansę. Po tym, co dziś zrobiliśmy, nie pójdzie na policję. Potrzeba jej tylko trochę motywacji.

Spoglądam na obraz kamery z jej domu. Daisy wciąż stoi i opiera się o drzwi. Rękę trzyma na klatce piersiowej i ściska mocno jedną pierś. No cóż, prawie ją przyprawiliśmy o zawał, ale to było więcej, niż konieczne. Ona musi mi powiedzieć co z tym statkiem, nieważne jaką cenę oboje za to zapłacimy.

Muszę zatrzymać operację GENOM, nawet jeśli zapłacę własnym lub czyimś życiem.

ــــــــــــــــﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ☠︎︎ﮩ٨ـﮩﮩ٨ﮩﮩ☠︎︎ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ




Witam serdecznie w kolejnym dniu straszenia Daisy...😎 Co najlepsze, rozkręcamy zabawę (o czym mówi ostatnie zdanie tego rozdziału 😈🧬). A zaczynało się tak niepozornie... BTW, powyższa grafika podoba mi się chyba najbardziej z dotychczasowych i ma specjalne miejsce w moim serduszku

No i chciałam wam bardzo podziękować. MAMY 1000 WEJŚĆ! _ JESTEŚCIE WIELCY!

Z kolejnym rozdziałem widzimy się na 1,1k :) Daisy przejdzie mini załamanie nerwowe. ZNOWU. Ciekawe co ten nasz stalker odwali kolejny raz.

PS. Pamiętajcie, że w tej książce najdrobniejsze szczegóły mają znaczenie. Z każdym rozdziałem dopieszczam je coraz bardziej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro