cel: Iwa-chan

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Najpierw myśleli, że Oikawa udaje. Ale nie. 

- On tak naprawdę - westchnął Matsukawa, klepiąc swojego dawnego kapitana po plecach. - No już, już. Cicho. 

Tooru tylko zaszlochał spazmatycznie w odpowiedzi. Po raz kolejny alias Bóg-wie-który. Na początku wywoływało to coś na kształt współczucia u towarzyszących mu trzech absolwentów Aoby. 

Potem zrobiło się to pospolicie irytujące i tylko Matsukawa jeszcze reagował na kolejne "boże, jak ten czas szybko płynie...".

- Płynie - odpowiadał Issei cierpliwie, trzymając szklankę na wysokości piersi w nadziei, że jeszcze znajdzie czas podnieść ją do ust. 

- Dopiero co byliśmy w liceum. Dopiero co. - Oikawa uchował twarz w dłoniach. 

- Dopiero co - zgodził się Issei, a że jego rozmówca zdawał się wreszcie, po całych wiekach, uciszać, pozwolił sobie wreszcie pociągnąć łyk coli ze szklanki. 

Bo procentów dość chyba na dziś. Jeszcze skończy tak samo. 

- A teraz jest tyle do zrobienia - wymamrotał szatyn. - Dorosłe życie.

- Szkoda, że ty nic nie robisz - wtrącił Hajime. 

Żarty w podobnym typie padały z jego ust niezliczone razy. Z jego, z ust Isseia, z ust Hanamakiego. I samego Tooru. Żaden temat tabu. 

A jednak teraz Oikawa zdawał się zraniony, milcząc gorzko. Cholera by go - bo Iwaizumi poczuł się naprawdę winny. Gdyby nie lekkie podejście do życia samego Oikawy, nie odchylałby się w tym kierunku docinków.

Może powinni byli więcej o tym rozmawiać. Może myśli byłego kapitana wracały do przyszłości - i to nie tylko dobrej. Może zahaczały o to, jak potoczyłyby się jego losy bez pewnego wypadku, rozpoczynającego niezbyt optymistycznie dorosłe życie Tooru. Uniemożliwiającemu ukończenie uniwersytetu. 

- Wy mieliście być pijani - westchnął ciężko brązowooki po dłuższym, dłuższym czasie, zerkając krótko i na Matsukawę, i na Makkiego.  

- I co, mieliśmy się zejść z tego? - zapytał ten ostatni, powstrzymując się od jakiegoś grymasu; czy to uśmiechu, czy niezadowolenia. 

- Może - mruknął Oikawa, zagryzając wargi. 

- Właściwie my... - zaczął Mattsun, urobiony posępną aparycją kolegi. 

- Nigdy - odparł Takahiro tonem wyzwania. 

Zobaczymy, odpowiedziała ekspresja Tooru. 

x

Zło znane jest lepsze niż nieznane. Ta prosta zasada wyjaśnia, jak kwartet zawodników Aoby mógł się utrzymać razem. Każdy miał swoje niewybredne problemy, humory, dziwactwa, kaprysy, lecz w każdym też przypadku pozostali trzej zbyt dobrze je znali, by jeszcze to na nich poważnie wpływało. 

Dlatego też nie minęło za dużo czasu nim spotkali się znowu. Tym razem jednak, dla miłej odmiany, wyrwali się poza tumult miasta. Bez konkretnych planów, co po jakimś czasie cieszenia się świeżym powietrzem zrobiło się nudne.

 I pewnie wszystko skończyłoby się właśnie tak - nudno, ale dobrze i bezboleśnie, powrotem do domu najlepiej. 

Gdyby nie wypożyczalnia markerów paintballowych. 

x

Zabili czas, sukcesywnie marnując kolorową farbę w lesie. Nawet wtedy wszystko jeszcze mogło skończyć się dobrze. 

I tak, niestety, miała to być możliwość niewykorzystana. 

- Zabezpiecz marker - rzucił en passant Hanamaki, przerywając Oikawie nieukradkowe przyglądanie się Iwaizumiemu, który podwinął koszulkę, by otrzeć nią pot z twarzy. 

- Wiem, wiem - westchnął zagadnięty mężczyzna, unosząc marker i składając się jakby do ostatniego strzału. - Chociaż i tak wystrzelałem już wszystko - dodał, bez celowania i namysłu naciskając spust, by dowodem poprzeć swoje słowa.

Dowód trochę wymknął się spod kontroli. Mniej więcej tak, jak opuszczająca lufę kulka. 

Hajime wydał z siebie stęknięcie, zaraz łapiąc ciężko powietrze pod wpływem tak nagłego bólu. Zgiął się, opierając ręce o kolana, lekko otumaniony. Chociaż raczej prędko miał odzyskać rezon. 

- Biegnij, Oikawa - szepnął Issei. - Biegnij.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro