cel: Oikawa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Okej. Muszę ogarnąć to opowiadania. Staram się naprawdę pomyśleć o jakiejś fabule, bo na razie nie jestem jeszcze pewien, co chcę tu fabularnie wykrzesać. Ogarnę, obiecuję. Nie za sto lat.]

Oikawa pobiegł.

I mimo lekkiej zadyszki w efekcie owego desperackiego sprintu, po piętnastu groźbach karalnych i nastu metrach, które zajęło Iwaizumiemu dopadnięcie go, Tooru miał ochotę się śmiać. A już zwłaszcza wtedy, gdy brunet wpadł na niego z impetem, przewracając ich obu na miękkie podszycie.

Chciało mu się śmiać i zanurzyć palce w czarnych kosmykach, gdy Hajime opierał głowę o jego pierś.

Nie widział powodu, by powstrzymać się od zrealizowania któregokolwiek z tych pragnień. Pewnie gdyby nie czekający na nich Hanamaki i Issei, mogliby zmitrężyć wiele słodkiego czasu.

x

Issei obejrzał się przez ramię, ponad samochodem, na którego masce przysiedli z Takahiro. I raptem parsknął śmiechem, krótko, bo krótko, ale głośno, z werwą, wyraźnie. A gdy to umilkło, został na jego wargach przyjemny uśmiech.

- Udziela ci się? – zaniepokoił się mężczyzna o jaśniejszych włosach. Choć humor był zaraźliwy i dla niego, zwłaszcza przy dość miłym całokształcie sytuacji, z trudem nakładał tę lekko cyniczną, poważną maskę. Z trudem – i względnie rzadko. Dla żartu, dla dogryzania, ale... cóż, z niektórymi ludźmi warto popuścić sobie wodzy. Dlatego jednak z nimi przebywał.

- Też mogę się z tobą tarzać po trawie – zadeklarował Matsukawa.

- Wiem, że byś chciał. – Hanamaki przeciągnął się, z aurą dumy i zadowolenia, by następnie odchylić się i za swoimi plecami podeprzeć wygodniej obiema dłońmi o blachę. – Ale to nie o tym myślisz, co?

- Ot, patrzyłem na naszych rówieśników – mruknął brunet półgębkiem, półsłówkiem, jakby nie do końca nawet świadom, że ucieleśnia swoje myśli; półmyśli nawet, trywialne przemyślenia, odganiane na ogół wobec braku czasu i energii. – Wspomnienia. Setki wspomnień.

- Jak to, że ktoś w dorosłym życiu rzekomo miał się zająć swoją drugą połówką, a nie problemami innych ludzi. - Na tym etapie i Takahiro zwrócił głowę w kierunku, w którym oddaliło się ich dwóch towarzyszy. Zwłaszcza że słyszał już zbliżające się kroki na ściółce. - Nie będę pokazywał palcem, kto.

Podobnie i Issei raz jeszcze zwrócił się ku nadchodzącym, podpierając odpowiednio do tego manewru.

- Mattsun! – zawołał entuzjastycznie brązowowłosy przybysz, przystając ni z tego, ni z owego; w pierwszej chwili nikt z towarzystwa nie pojął, o co chodzi czy mogłoby chodzić, nie poświęcając specjalnej uwagi. Poszlaki dostarczyło dopiero uzupełnienie:

- Gdzie ta ręka?

- Musiałeś mu dać nadzieję, co? – rzucił Hanamaki i zebrał się do pozycji stojącej, odtrąciwszy lekko dłoń znajdującego się obok mężczyzny.

x

- Nawet nie zauważyłem – przyznał z rozbawieniem Matsukawa, wzruszając barkami. No nic. To nie tak, że coś się z tytułu legendarnego wydarzenia na masce stało, czyż nie? Najwyżej posypie się trochę żartów. – Ty zauważyłeś?

- No cóż, widać to już przychodzi ci naturalnie, że opierasz dłoń o moje udo – posumował Takahiro, pomijając mimochodem pytanie swego przedmówcy. - Nie takie rzeczy się już robiło bądź co bądź.

Issei przytaknął skinieniem głowy. Tym razem - również nieświadomie - oparł dłoń na ukrytej pod materiałem ubrania malince wieńczącej jego obojczyk.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro