✰𝑹𝒐𝒛𝒅𝒛𝒊𝒂𝒍 20✰

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wpatrywał się we mnie praktycznie nieprzytomnie, kiedy zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Jego źrenice zwężyły się pod wpływem stresu, jaki go ściskał.

Och...

Chwilę jeszcze wpatrywałam się w niego ze zdumieniem. Spodziewałam się, że powie wszystko, oprócz tego.

Mnie? Ale dlaczego? Przecież jest kimś, a ja nikim! Kimś więcej, niż ktoś.... Jest wieloma kimś na raz. Jedna na dwadzieścia pięć milionów! Dlaczego ja?

Naprawdę to kwestia tego, że jako jedyna zwróciłam na niego uwagę, chociaż wcale nie miało to się wydarzyć? A jeśli tak, to dlaczego ja? Gdyby mógł, na pewno poznałby kogoś lepszego ode mnie... kogoś swojego.

Otworzyłam usta, ale nie sunęło mi się na język nic godnego powiedzenia. Nie przy nim, nie teraz.

Po chwili potrząsnęłam lekko głową, próbujac poukładać myśli i odświeżyć je.

— Dlaczego teraz mi to mówisz? — spytałam z czystej ciekawości. Przecież gdyby tego nie robił, może nie czułabym takiego bolesnego ukłucia w sercu...

Teraz odejście będzie bardziej bolesne. Dlaczego mu tego nie potrafię powiedzieć?! On się odważył, dlaczego ja nie mogę?!

— Ponieważ... — zaczął z wyraźnym żalem w oczach, którego nie potrafił ukryć. Westchnął i odwrócił wzrok. — Nie wiem, czy tobie na mnie zależy, ale... Ja naprawdę chcę, żebyś żyła i... i żebyś była szczęśliwa, tak jak chciałaś od samego początku — zamknął oczy i po chwili znowu je otworzył. — Bo gdy ciebie zabraknie, moje życie znowu straci sens, i będzie tak jak przez, nie tylko te siedem lat, ale i całe moje życie... Bo... bo na nikim mi tak nie zależy... jak na tobie...

Powinnam mu to powiedzieć? Że ja ciebie też.... Znaczy... Że mi także... Nie chcę... Och...

Obniżyłam wzrok na jego szyję i zrobiło mi się zwyczajnie przykro. Miałam ochotę go przytulić, ale nie byłam pewna, czy nie powinnam zachowywać się naturalniej. Przecież to zwykłe wyznanie, prawda? To nie powód, żeby przeżywać to...

Każda moją myśl rozpadała się w połowie, pod wpływem wątpliwości, jakie ciażyły w moim umyśle. Nie wiedziałam jak zareagować. Czułam, że muszę mu to powiedzieć, ale... nie potrafiłam. Czy on też czuł to przez ten cały czas? A co jeśli go zawiodę?

— Ja... — odezwałam się, a potem się usmiechnęłam, próbując zmienić sytuację w bardziej naturalną. Oboje czuliśmy się niezręcznie. Powinniśmy wrócić do tamtej atmosfery. Chyba, że Australia oczekuje ode mnie czegoś innego? Zmiany? Nie byłam na nią gotowa.

Zresztą, pewnie już nigdy nie będę...

Mężczyzna nadal czekał na moją odpowiedź, ale po chwili westchnął i uśmiechnął się.

— Nawet jeśli tobie na mnie nie zależy... nie szkodzi — powiedział i po chwili wyminął mnie.

Odwróciłam się i obserwowałam jak odchodzi. Dogoniłam go spokojnie.

Czy on pomyślał, że nie mówiąc nic... powiedziałam, że mi na nim nie zależy? Ja wcale nie chciałam... Ale teraz co mogłam zrobić? Próbować mi to powiedzieć? Co aj zrobiłam... Czy to naprawdę jest takie trudne?

Trudne jest to, że nawet jeśli chcę tu zostać, to nie mogę... A on nie może iść ze mną... Jesteśmy z dwóch różnych światów i nie można nic z tym zrobić. To po prostu nigdy nie miało się wydarzyć...

Ale teraz ja nie potrafiła bym o tym od tak zapomnieć...

Szłam z lekkim dystansem za nim, aż nie natrafiliśmy na namorzyny. Stanęłam tuż obok niego i spojrzałam się na niego z boku. Kiedy to zauważył, na jego twarzy pojawił się słodki uśmiech. Odwzajemniłam go i oboje ruszyliśmy przed siebie.

Miałam wrażenie, że korzenie były bardziej ślizkie i byłam bardziej spięta, kiedy po nich stąpałam. Czy pode mną w mętnej wodzie pływały ryby? Lub gady?

Szliśmy w ciszy, pozostawiając za sobą las deszczowy, i idąc w kierunku domu Australii. Byłam pewna, że w pewnym momencie wpadnę do wody. Nie czułam się pewnie idąc własnymi krokami, podczas gdy Australia znał najlepszą trasę na pamięć i za każdym razem jak mnie wyprzedzał, a ja zostawałam w tyle, wracał po mnie i podawał mi rękę. Cały czas kiedy miałam go w zasięgu wzroku, na mojej twarzy widniał uśmiech. Nawet jeśli prawie ześlizgnęłam się do wody.

Kiedy stanęłam na suchym piasku, poczułam jak szorstkie powietrze wypełnia moje nozdrza, które przyswoiły już kontrastowe, delikatne zapachy lasu deszczowego. Nie było mi już jednak tak dziwnie mokro. Panowała tu cisza, jakiej nie zauważyłam na samym początku, od kiedy tu jestem.

Słońce było już wysoko, co znaczyło, że ten spacer trwał trochę dłużej, niż planowałam. Miałam nadzieję, że Zelandia znowu nie będzie się martwił. Może nie powinniśmy go tak zostawiać bez słowa?

— Myślisz, że u Nowej Zelandii jest wszystko okej? — spytałam, żeby przerwać ciszę, jaka między nami zapadła. Spojrzałam na Australię, który szedł spokojnie, obserwując ziemię.

— Na pewno żyje — odpowiedział po chwili, bez cienia troski.

— Aż tak ci na nim nie zależy?

— Po prostu... on tu jest tylko po to, żeby przekazać mi to, co chciał mi powiedzieć mój ojciec, który jest zwykłym tchórzem, jeśli nie potrafi mi tego powiedzieć twarzą w twarz — warknał i po chwili wescthnął. — Teraz to mam gdzieś fakt, że nagle im się o mnie przypomniało. Mleko się rozlało.

— A co jeśli to prawda?

Mężczyzna spojrzał na mnie i po chwili wrócił wzrokiem z powrotem na rdzawy piach.

— Prawdą jest to, że chcą, żebym im wybaczył, tak? To niech się postarają trochę bardziej, jeśli się mnie nie boją.

— Ale przecież dlaczego mieliby się ciebie bać?

Przekręcił głowę, chowając dłonie w kieszenie w spodniach i zastanowił się chwilę.

— Nie mam pojęcia.

Doszliśmy do celu. Oboje weszliśmy do przedsionka, a ja rozejrzałam się po kartonach.

— Zelandia? — zawołał Australia, wchodząc do przyczepy, ale chłopaka nigdzie nie było. Stanał w drzwiach i spojrzał się na mnie.

— Może poszedł nas szukać? — spytałam, ale Australia zbył to machnięciem ręki.

— Nawet nie chce mi się go szukać.

— A myślisz, że gdzie mógłby pójść?

Wzruszył ramionami.

— Do Perth — powiedział.

Posłałam mu zatroskane spojrzenie, ale on próbował sprawiać wrażenie, jakby mu nie zależało na bracie. Po chwili spojrzał na mnie bezsilnie.

— Dobra, dobra. Iść po niego, tak? — spytał z lekkim uśmiechem poddania.

Kiwnęłam lekko głową, po czym Australia wyciągnął nóż z pochwy i odłożył na ścianę, gdzie wisiały inne noże.

— Zaczekaj tu — dodał i złapał na furtkę.

Co? Mam tu czekać? I co ja mam niby robić?

— Nie mogę iść z tobą?

— Nie ma takiej potrzeby. On może wrócić, albo — urwał i zmrużył na chwilę oczy, jakby coś odwróciło jego uwagę. Po chwili znów się uśmiechnął do mnie. — Albo po prostu pojechał do siebie. Nie mam pojęcia czy na południowy-wschód, czy zachód, nie obchodzi mnie to.

— On by chyba tego nie zrobił, prawda?

— Nie znam go. Już nie.

Nie chciałam tu zostawać sama, ale to przecież tylko chwila, prawda?

Po namyśle skinęłam głową, na znak, że zostanę, chociaż wolałam spędzić z nim każdą chwilę, jaka mi do jutra została. Usiadłam na dywanie, przez którego szczeliny przechodził piach, brudzący moje ubranie. Strzepnęłam go trochę tam, gdzie nie było dywanu, który był za mały, żeby pokryć całą powierzchnię przedsionka.

Australia po chwili zawahania, wyszedł, a ja oparłam głowę o krzesło, stojące obok mnie i westchnęłam. Musiałam na niego czekać. Znowu. Przynajmniej nie cały dzień. Wróci za kwadrans.

Dlaczego ja jestem człowiekiem? I dlaczego on krajem? To dziwnie brzmi... "Hej, jestem jednostką podziału administracyjnego, a ty?"

Ja jestem częścią tej twojej jednostki...

Nagle usłyszałam jakby ciche przesunięcie za moimi plecami w kartonach. Odwróciłam się.

— [T/I]... — szepnął ktoś dziwnym głosem.

Wstałam gwałtownie i podeszłam do pudeł. Zabrałam ich kilka na bok i zauważyłam Nową Zelandię, przykrytego cienkim kocem. Wyglądał na zmęczonego i smutnego, a jego zapach był dziwnie słodki.

— No pięknie — odezwałam się. — Co ty tutaj robisz? Australia poszedł cię szukać.

Był tu przez cały czas i słyszał o czym rozmawiamy... Dlaczego siedzi w kartonach i jest owinięty kocem?

— On się na mnie wkurzy, jak się dowie — wymamrotał i zacisnął powieki. Pokręcił załamany głową i schował ją pod kocem. — Ja nie chciałem zrobić mu krzywdy.

— O czym ty gadasz? — złapałam go za ramiona. — Wstań, wyłaź stąd.

Spróbowałam go podciągnąć, ale jego ciało było rozlane i nie wkładał żadnej siły na podniesienie się. Nie mogłam go utrzymać.

— To przeze mnie jest taki porywczy — dodał. — Proszę, nie mów mi tego...

— Australii? — Zmarszczyłam brwi i odwinęłam go z koca. Był lekko poobijany, a pod sobą miał pustą szklankę. — Co ty sobie zrobiłeś?!

Załkał, a ja wyciągnęłam go z kartonów i klęknęłam na dywanie, kładąc jego głowę na moich kolanach.

— Ja po prostu bałem się, że zrobi mi krzywdę — Spojrzał na mnie łzawymi oczami.

— Hej, hej — usmiechnęłam się. — Przecież nic ci się tu nie stanie, bo twój brat cię pilnuje.

Pokręcił głową.

— To ja go podpaliłem.

_____________________

1399 słów

Wybacz, kiwi. Ty moja słodzinko.

A więc no kilka dni nie było rozdziału, ale to przez to że zająłem się na nadganianie innych książek i pisanie tej, której nie mam opublikowanej.

A więc no

|
| ~Spirit_Silver5
|
|
|

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro