✰𝑹𝒐𝒛𝒅𝒛𝒊𝒂𝒍 11✰

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Reader
~

Biegłam przed siebie, chociaż i tak wiedziałam, że prędzej, czy później ogień mnie dogoni. Nie było też sensu robić pasu obronnego, wylewając wodę z butelki przed siebie. Trawa była zbyt wysoka a wiart wiał w kierunku, w którym biegłam.

Niedaleko zaczynała się sucha ziemia; bez żadnego poważniejszego zagrożenia, że ogień się przez nią przedrze. Chociaż z drugiej strony, same płomienie sięgały tak wysoko, że wcześnie je zauważyłam.

Stanęłam wreszcie na twardej rudej ziemi i zdałam sobie sprawę, że jest tak gorąca, że aż czuję ciepło przez podeszwy.
I spaleniznę...

— Przeklęte słońce! — krzyknęłam. — Przeklęte wszystko! Lepszego momentu nie mogłaś sobie znaleźć, co?! Musiałaś akurat teraz, gdzie ja! Ty cholerna Australio!

Ugryzłam się w język. Przetarłam oczy bo były trochę zbyt mokre. Całe ciało mnie piekło i nie miałam siły. Cofnęłam się o jeszcze kilka drżacych kroków i upadłam na kolana. Płomienie były już blisko, ale co za różnica, czy się spalę w nich w boleśniejszy sposób, czy wolniej w słońcu?

Pomimo syku ognia, usłyszałam jakby huczenie i stukanie, przeszywane piskami. Zauważyłam, jak stado kangurów ucieka daleko na zachód. Ale to nie tylko one wydawały te dźwięki. Nie byłam w stanie stwierdzić jakie zwierzęta je wydają. Ale to nie wróżyło nic dobrego.

Kiedy zebrałam siły znowu ruszyłam do ucieczki, śladem zwierząt. Nagle z przerażeniem zdałam sobie sprawę jak daleko się oddaliłam. I po co?

Czy bycie nieufnym jest złe, jeśli otaczają cię ludzie, którzy kryją w sobie różne skryte zamiary? W końcu świat jest niesprawiedliwy, dlaczego ktoś by miał się przejmować kimś innym?

Czy żeby przetrwać trzeba zacząć ufać?

Biegłam równo z ogniem. Gdyby tylko wiatr mocniej dmuchnął, może bym się poparzyła. Brakowało mi tchu, a nogi odmawiały posłuszeństwa.

— Cholera!!! — wołałam, kiedy tylko starczało mi siły na bluźnierstwa do złego losu.

Ogień w końcu zatrzymał się w jednym miejscu, ale ja nie przestawałam biec. Musiałam ostrzec ludzi. Miałam ochotę paść jak trup, ale nie chciałam, żeby chwila w słońcu zdenaturowała mnie totalnie. Marzyłam w tym momencie tylko o tym, żeby odpocząć w cieniu.

Z ulgą stwierdziłam że dotarłam do przyczepy w nieco krótszym czasie niż planowałam. Mimo wszystko po tylu godzinach słońce było już nisko, a ogień oświetlał mniejszy skrawek horyzontu, niż mi się wydawało wcześniej.

Zatrzymałam się w furtce i próbowałam złapać oddech. Byłam cała mokra od potu i jednocześnie było mi sucho.

— Wróciła złodziejka — odezwał się Will, rzucając karty na stół. Nawet nie raczył już na mnie spojrzeć. — I wygrałem.

— Szatan by z tobą nie wygrał w te karty — powiedziała kobieta i spojrzała na mnie. — Coś się stało? Wyglądasz na...

— Pożar — wydyszałam. — Ogień. Tam — wskazałam na zachód.

Kobieta podeszła do mnie i wyjrzała na zewnątrz.

— Och, Will, patrz. W radiu mówili, że jest na Północnym.

Mężczyzna zmarszczył brwi i podszedł do nas.

— Jakie to skubane jest — warknął. — Jak tu dotrze, ta działka straci swoją cenę.

— Działka? — odezwałam się.

— Nie twój interes — rzucił Will i chciał jeszcze coś dodać do swojej towarzyszki, ale nie był pewien co ma powiedzieć. W końcu zwrócił się do mnie — Miasto jest dziewiędziesiąt kilometrów stąd na północny zachód. Nie dojdziesz tam na piechotę.

— Uciekłam przed tymi płomieniami — powiedziałam ostro.

— Nie prosiliśmy się o intruza.

— Sam się wprosił? Ja tu spałam tamtej nocy! — znowu ugryzłam się w język. To zabrzmiało tak, jakbym była chora na umyśle. Sama nie wiedziałam co o tym myśleć.

— Jesteś śmieszna — Will wyciągnął pistolet. — Wyjdź, bo nie ręczę za siebie.

Wstrzymałam oddech, kiedy wycelował we mnie. Miałam nadzieję, że chce mnie tylko przepędzić. Przecież nic nie zrobiłam!

— WILL! — krzyknęła kobieta i złapała za lufę, opuszczając ją na ziemię. — Oszalałeś?!

— Puszczaj to, chcesz nas zabić, Jackie?! — wyrwał jej broń. — Nie chcę tutaj żadnej turystki, która się zgubiła.

— Nie jestem turystką! — wypaliłam.

— Ale nie jesteś stąd. Wypad — syknął.

Wyszłam pośpiesznie. Obiecałam sobie, że jeśli NAWET tu wrócę, to tylko po to, żeby mu przywalić prosto w twarz.

A NIECH CIĘ POCHŁONĄ PŁOMIENIE, WILL!

Usiałam pod drzewem, które było niedaleko przyczepy i że zgrozą oglądałam płomienie. Nie chciałam już uciekać, przecież i tak bym się zgubiła.

Nagle usłyszałam znowu dziwne dźwięki... silnika? Tak głośne, że aż drgnęłam, gdy je usłyszałam. Po paru chwilach dostrzegłam jakieś terenowe auto. Jechałi szybko i co chwila się zatrzymywało. Wstałam, żeby się przyjrzeć kierowcy, ale szyby były lekko przyciemnione nawet z przodu.

Samochód zatrzymał się metr ode mnie, aż odskoczyłam, myśląc, że mnie potrąci. Jego ruchy były tak gwałtowne, że nie wiedziałam czego się można po nim spodziewać.

Drzwi po prawej stronie się otworzyły i wyszedł z nich człowiek z rozpiętym płaszczem i kominem dziwnie zalotożym na głowę.

— Australia?! — spytałam zaskoczona. — Skąd się tu wziałeś?!

Mężczyzna zaśmiał się dziwnie.

— Magia — powiedział.

— Co?

— Umiesz prowadzić?

Spojrzałam na auto i skrzywiłam się.

— Nie takim czymś. Tutaj jest wszystko na odwrót. Nawet fotel kierowcy jest po prawej stronie... — przyjrzałam mu się. — A ty dobrze się czujesz?

— Nie, jest świetnie — odpowiedział.

Nagle zauważyłam, że ludzie wyszli zobaczyć co wydaje taki głośny dzwięk.

— HEJ! — krzyknął Will.

Pośpiesznie podbiegłam do przednich prawych drzwi i próbowałam otworzyć drzwi. Kiedy już wsiadłam do środka, poczułam jak wewnątrz maszyny jest jeszcze goręcej niż na zewnątrz. Zupełnie jakby auto stało cały dzień w gorącym piekarniku i nawet lodowata klima nie była w stanie tego ochłodzić.

Chciałam już wcisnąć gaz, kiedy zauważyłam jaka kolekcja pustych butelek po alkoholu znajduje się pod moimi nogami. Spojrzałam przed maskę. Australia wyglądał, jakby zamierzał się bić z mężczyzną, który nadal trzymał pistolet w ręku. Wysiadłam z samochodu i złapałam Australię za żuchwę. Spojrzałam mu w oczy.

— Jesteś pijany?!

— Nie powiem, że nie.

— Och — warknęłam i zaprowadziłam go na tylne siedzenie. — Wsiadaj.

Złapałam ponownie za swoje drzwi i rzuciłam ostatnie wrogie spojrzenie do mężczyzny, który nadal trzymał wymierzony do mnie pistolet.

Znalazłam pedał gazu i nadepnęłam na niego ostro.

— [T/I] — wymamrotał Australia, przechylając się do pierwszego rzędu foteli. — Przez te kilka godzin chciałem ci powiedzieć dwie rzeczy.  Nie, czekaj, trzy rzeczy.

— Nie teraz! — rzuciłam przez ramię.

— A kiedy?

— Nie widzisz, że jestem trochę zajęta?

— Chcę ci powiedzieć pięć rzeczy.

— ZAMKNIJ SIĘ.

Po kilku minutach zatrzymałam się w bezpiecznej odległości i od ognia i od przerażającego faceta z bronią. Cała byłam spięta i spocona. Mocno trzymałam kierownicę i wpatrywałam się w szybę. Robiło się już ciemno. Godzina, jaka widniała na ekranie samochodu pokazywała osiemnastą. Nie patrzyłam na minuty. Byłam tak roztrzęsiona, że siedziałam w tej sztywnej pozycji kilka minut, po czym zdałam sobie sprawę, że Australia od jakiegoś czasu się nie odzywa. Odwróciłam się do niego.

— Co mi chciałeś powiedzieć?

Mężczyzna leżał na plecach, cały rozebrany od pasa w górę i wpatrywał się w sufit w zamyśleniu. Nogi miał zgięte z butami na drzwiach. Płaszcz i całą resztę ciepłej odzieży wrzucił do bagażnika. Po chwili spojrzał się na mnie.

— Że jesteś głupia i lekkomyślna. Do tego nieposłuszna i nieufna.

— A pozostałe cztery rzeczy?

Podniósł się mozolnie, jakby był zmęczony i oparł głowę i mój fotel.

— Już zapomniałem.

Przewróciłam oczami i odwróciłam się z powrotem do kierownicy, żeby umyślnie walnąć o nią głową. Nie chciałam przy okazji zatrąbić, żeby nie przywoływać niepotrzebnie niczyjej uwagi. Całe auto przeszywał odurzający zapach wódki.

— Śmierdzi ci z pyska — powiedziałam.

— Nie jadłem od dwóch dni.

Złapałam jedną butelkę, którą wyjęłam spod mojej podeszwy i prawie go nią uderzyłam.

— A to?!

Australia przechylił głowę i prawie mu się ona zsunęła z mojego fotela.

— Jak tu przyszedłem to takie już było.

— Nie okłamuj mnie, idioto — oparłam się wkurzona o fotel. Po chwili nie wytrzymałam i popchnęłam Australię na tylne siedzenia. — Nie zbliżaj się do mnie.

— Musimy wrócić do Zelandii.

— Do kogo? — spojrzałam na mężczyznę przez wsteczne lusterko.

— Do mojego brata! Gdybyś została w moim domu, nie musiałbym poświęcać cały dzień na ratowanie ci tyłka.

— Dobrze więc. Jak chcesz wrócić? Pijany pojedziesz?

— Ty pojedziesz.

— O nie. To była nagła sytuacja.

Australia nagle skulił się, jakby z bólu.

— Co ci jest? — spytałam stanowczo, odwracając się do niego.

— Nie wiem jak to się stało, ale... to było takie nagłe, że... — skrzywił się. — Już właściwie o tym zapomniałem.

— Co?

— Zupełnie jakbym palił się od środka.

— To przez wódkę, prawda?

— Przez pożar.

________________________________________

1326 słów

I to najdłuższy rozdział, zobaczymy czy wgl kiedykolwiek będzie dłuższy.

Przez to kopiowanie z notatek na Wattpada, zmieniały się myślniki w dialogach z "—" na "-" i to mnie strasznie drażniło, chociaż zauważyłam to niedawno. Zamierzam je poprawić we wszystkich rozdziałach.

No i ogólnie to Zelandia cały dzień spędził sam i nic więcej wam nie powiem, bo wszystko co powiem może być spoilerem.

Powiem tylko tyle że Readera się coś zaplątała w tej Australii (w tym pierwotnym sensie) i trochę się nabiegała jak ta jedna klasa na WF.

Ale dobra moze już gorzej nie będzie.
Znaczy będzie ale no

Ps. Zmieniłem okładkę i tak jest dupna polecam

|
|          ~Spirit_Silver5
|
|
|

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro