✰𝑹𝒐𝒛𝒅𝒛𝒊𝒂𝒍 19✰

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Reader
~

Nie chciałam, żeby reszta dnia nam minęła obojętnie lub w pewnym sensie nieswojo. Jeśli by mnie zapytał, czy chcę wracać, umiałabym odpowiedzieć? No bo... jakaś uparta cząstka mnie chciałaby tu zostać... z nim.

Nie, nie, nie, nie, to był przecież tylko zbieg okoliczności, prawda? Moja ciekawość i dociekliwość i jego nieostrożność i lekkomyślność. No chyba, nie chciał, żebym się go uczepiła? Zresztą to on mnie tu trzyma, nie mam jak sié stąd wydostać.

A teraz chce mnie wypuścić...

Zaufał mi na tyle, żeby mieć nadzieję, że nikomu nie powiem o jego istnieniu, czy... czy może chodzi o coś innego?

On tak się na mnie patrzy, że nie wiem, co o tym myśleć? O czym on myśli? Och...

I znowu krajobraz jakby się przesuwał w moim umyśle, kiedy szliśmy coraz dalej. To kwestia tego, że idę z krajem, który zmienia powierzchnię terenu samym swoim byciem. On to widział, czy tylko na mnie to nienormalnie działało?

Na pewno nie powinno. Po prostu nie powinno mnie tu być. On to doskonale wie, ale zachowuje się tak, jakby robił to wbrew swojej woli. Myśli, że nie chcę stąd iść, czy on nie chce, żebym stąd odchodziła? Cóż, moje zdania są sprzeczne. Chcę zostać, ale nie chcę.

Minęło kilka minut, kiedy doszliśmy do momentu, gdzie pustynia zamieniała się w las namorzynowy. Dziwnie to wyglądało z perspektywy kogoś z ludzkiej Rzeczywistości. Chociaż namorzyny były w wodzie, można było spokojnie przejść po wilgotnej ziemi, której ściankę można było zepchnąć do wody, jeśli by się stanęło na krawędzi brzegu. Ciężko było stwierdzić, czy to woda otacza brzeg, czy brzeg wodę. Mało było widać, przez gęste i mocne naturalne pnącza i gałęzie drzew.

— Czy to... las namorzynowy? — spytałam zatrzymując się przed drzewami.

— Tak, chodź. Chcę ci coś pokazać.

Australia bez wahania wstąpił na korzeń namorzynu, łapiąc się jedną ręką o gałęzie. Podał mi wolną dłoń i po zrobieniu wielkiego kroku nad mętną wodą, stanęłam na tym samym korzeniu co on. Byłam tak blisko niego, że prawie się dotykaliśmy. Mężczyzna spojrzał na mnie z góry i po chwili zastanowienia, poszedł dalej, starając się unikać że mną kontaktu wzrokowego. Ale i tak widziałam na jego twarzy minimalny uśmiech.

Powtarzałam za nim ruchy, chociaż ciężko mi było złapać się mokrych i ślizkich gałęzi, pomijając fakt, że miałam dużo mniejsze dłonie od niego.

Zastanawiałam się dokąd właściwie idziemy. To miał być tylko chwilowy spacer, a wyszło na to, że przeszliśmy do samej krawędzi kontynentu. Znowu. Tyle tylko, że zapewne południowego. Straciłam już orientację odkąd straciłam przyczepę z oczu. Wszystko było dla mnie dziwne, począwszy od tego, że mój mózg nie potrafi pojąć tej Rzeczywistości.

Po pewnym czasie bagienna woda znikła, a jej miejsce zastąpił dość spory kawałek ziemi. Flora zaczynała przypominać las deszczowy, a Mogłam w końcu stanąć, bez obawy, że wpadnę do wody, w której mogło czaić się nie chcę wiedzieć co.

Spojrzałam w prawo i dostrzegłam skałę obrośniętą bluszczem i innymi roślinami. W korycie, wyrzeźbionym przez wodę, na szczycie skały, znajdowała się rzeka, której prąd popychał wodę w stronę pięknego wodospadu, od którego dzielił mnie mały zbiornik wodny, do której wpadał wodospad. Woda była tutaj całkowicie przejrzysta i miała blękitno-miętowy odcień. Nie zauważyłam w niej żadnych ryb, ale inny mały ruch, jednak nie potrafiłam rozpoznać stworzeń po tak małych rozmiarach.

— To mi chciałeś pokazać? — odezwałam się, podnosząc wzrok na wodospad. Po chwili odwróciłam się do Australii.

— Można tak powiedzieć — odpowiedział mężczyzna siedząc na ziemi i tnąc nożem lianę, aż pokazało się jej żółtawe wnętrze.

— Wodospad? I co dalej?

Mężczyzna wstał, schował nóż i otrzepał ręce. Kątem oka zauważyłam błysk w jego oku.

— No nic — odpowiedział.

Miałam wrażenie jakby ciągle latały w okół mnie maleńkie szare motyle i inne owady. Jedynie przymykałam oczy, kiedy jakiś podlatywał do mojej twarzy. Australia za to wyglądał tak, jakby one denerwowały go już na tyle, że postanowił je ignorować.

Wróciłam do podziwiania wodospadu. Wyglądał na takiego cichego i niewinnego, ale musiał być też niebezpieczny. W końcu woda chowa pozory.

— Tu także jest pięknie.

— W Brazylii piękniej — Australia stanął obok mnie. Trzymał coś mleczno-przeźroczystego i długiego w ręku. — Tu jest po prostu inaczej, niż na stepie. Tu jest mokro i co rusz są jakieś zwierzęta. Wiesz co się nie zmienia?

— Co? — spojrzałam na niego.

— Węże — pokazał mi białą wężą wylinkę. Była mokra i przyczepiała się do jego dłoni. — Tak, gdyby nie dzikie węże zaoszczędziłbym wiele dni.

— Co to znaczy zaoszczędził wiele dni?

Westchnął i podszedł do drzewa, żeby za pomocą kory odczepić skórę od dłoni.

— Wina zakichanego szczęścia jeśli chodzi o śmierć od zwierząt, ludzi, czy jakiegokolwiek przypadkowego wypadku przy robocie.

Och, racja. Ale jaki to ma związek ze straconymi dniami? Nie chciałabym tego doświadczyć, zwłaszcza jeśli byłabym całkowicie sama i nikt nie m9głby mi pomóc...

— Nie wszystko co dzikie da się oswoić — dodał i otrzepał ręce, odwracając się do mnie. Oblizał kły i spojrzał na mnie. Po chwili się uśmiechnął z nutą troski. — To znaczy, że kiedy mnie takie cholerstwo ukąsi to wtedy jest niemiło.

Domyślam się, że niemiło. Ale nie chciałabym, żeby mnie coś takiego ugryzło. To by była moja szybka i bolesna śmierć. Australia na pewno jest tego świadomy.

Bolały mnie już trochę nogi, ale nie chciałam siadać na mokrej ziemii. Bryza z wodospadu już wystarczająco mnie zmoczyła, a zapachy lasu tropikalnego zaczęły mnie drażnić w nos. Mimo tego były naprawdę niesamowite. Inne.

— Także o mnie się nie musisz martwić — dodał mężczyzna po krótkich chwili, kucając dla odpoczynku.

O ciebie też się martwię... Zelandia również. Jesteś tego świadomy? - spytałam go w myślach i otarłam ramiona, zbierając z nich maleńkie kropelki wody.

— A jeśli mi by się to zdarzyło? — spytałam, patrząc się na niego.

— Cóż — wygładził sobie włosy posunięciem dłoni, a jego granatowe pasemka, wchodząc między jego palce, zostały zagarnięte do tyłu. Australia złapał w zęby obraną lianę i kiedy ułożył odpowiednio włosy, zwiazał je żółtym naturalnym sznurkiem. Podniósł na mnie wzrok złotych oczu które błyszczały dzięki rozstrzelanym promieniuje słońca , rzucającym cień na drzewa za mną. — Dopilnuję, żeby do tego nie doszło.

Przez chwilę byliśmy poważni, ale w końcu nie mogliśmy powstrzymać usmiechów. Australia spuścił głowę, a ja odwrócilam się lekko. Jak tak na niego patrzyłam uśmiech sam sunął mi się na twarz.

Nie ma nas może z... godzinę? Mam nadzieję, że u Zelandii wszystko w porządku.

Kolejna chwila przystanęła na tym, że obserwowałam tutejszą naturę, chociaż czułam, że Australia cały czas mi się przygląda. Nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy, ale cały czas się uśmiechałam. Wiedziałam, że powinniśmy już wracać, ale było mi tu dobrze.

W końcu się odwróciłam i posłałam mu rozbawione spojrzenie.

— Co się tak na mnie patrzysz? — zażartowałam, ale widząc jak przez dwie sekundy wpatrywał się we mnie jakby rozmarzony, a potem otrząsnął się i wygladał na speszonego, poczułam się z lekką zaskoczona.

— Tak po prostu myślę o tym, jak... — złapał się za kark. — jak wytłumaczymy Zelandii naszą nieobecność? — uśmiechnął się niepewnie.

Spodziewałam się dwóch innych odpowiedzi. Ale i tak na mojej twarzy pojawił się rumieniec.

— Wracamy? — spytałam.

— Wiesz, [T/I]... — zaczął, podgryzając lekko wargę, po czym spojrzał na mnie. — Chodzi o to, że...

Błagam, tylko nie Uniwersytet... Teraz gdy sobie o nim przypominam jest mi bardziej przykro niż dumnie.

Nic nie mówiłam, tylko pozwoliłam mu się wysłowić, chociaż krzywił się, jakby nie wiedział jak to zrobić.

— Chodzi o to, że ja... ja... — westchnął i spojrzał mi w oczy. — Ja tak naprawdę nie chcę, żebyś wyjeżdżała.

Och... Nie chce? Więc czemu to robi? Żeby mnie chronić? Nie da się nic na to zaradzić?

Wzruszyłam ramionami i postanowiłam być z nim szczera. Jeśli on się odważył, to czemu ja nie?

— Chciałabym tu zostać — powiedziałam z wyraźnym żalem.

Australia lekko podniósł brwi i się uśmiechnął.

— Chciałabyś zostać? Podoba ci się tu?

Nie dlatego chciałabym tu zostać... Dobrze mi z tobą... A tam nie miałabym nikogo...

— Po prostu — uśmiechnęłam się nieśmiało. — polubiłam...

Ciebie? Nie, nie powiem mu tego...

— Pustynię? — dopytał niepewnie, a potem pokręcił głową. — Jasne, nie musisz mówić. Wolę, żebyś milczała, niż...

— Ciebie — wyrzuciłam z siebie.

Zatkało go. Nie spodziewał się tej odpowiedzi, ale własnie taka jest prawda. Po chwili rozluźnił się, bo domyslił się, że ta opcja też jest realna.

— Mnie? A dlaczego? — spytał z czystej ciekawości. Pomimo tego, że był ode mnie dużo wyższy, wyglądał tak słodko...

— Ponieważ trochę cię poznałam i nie chciałabym zaczynać wszystkiego od nowa na Uniwersytecie — odpowiedziałam bez cienia zawahania. Nie chciałam już tego dłużyć. To nie miało sensu. To żadna tajemnica prawda?

A jednak mimo naszych chęci, żebym tu została, nie mogę...

Naszych chęci? To naprawdę tak brzmi? Och...

— Właśnie — powiedział Australia, a jego usta zostały otwarte, jakby chciał coś jeszcze dodać. — własnie przez te siedem lat nikogo nie miałem i po prostu... Ja od razu jak ciebie zobaczyłem to... — zamknał oczy. Naprawdę nie był w stanie tego powiedzieć.

Ale dlaczego? O co mu chodzi?

Zmarszczyłam delikatnie brwi, próbując zrozumieć jego zachowanie. Złapał się za głowę, zasłaniajac twarz. Już nie mógł dłużej zwlekać.

— Ja ciebie kocham, [T/I].

____________________________

1479 słów

Długo wyczekiwany rozdział -.-

Australia się odważył jestem z niego dumna <3

Tak więc rozdział ogólnie inny, ale jest stabilnie. Na razie sam nie wiem jak to będzie dalej, ale mam dla was jedną niespodziankę w tej książce, ale mam nadzieję, że nie zniszczy to was od środka (na pewno nie bo to moja książka xd)

Nie wiem jak się odmienia wyraz namorzyn (aż mi się przypomniał Namorzyn z Ukrytego Królestwa rety kochałem go) XD

Nie wiem po co to czytacie, bo to nic nie wnosi do waszego życia (oprócz dawki CH z drugiego krańca Ziemii), ale jesteście niesamowici.

Nie wiem również co porabia w tym czasie Nowa Zelandia XD to zawsze pozostanie tajemnicą.

Wiecie co jest smutnego w pisaniu readera CH? Że nie mogę nikogo zabić-

|
| ~Spirit_Silver5
|
|
|

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro