✰𝑹𝒐𝒛𝒅𝒛𝒊𝒂𝒍 26✰

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Znowu było mi za gorąco, żeby się okryć choćby najcieńszym materiałem. Czułam nawet pot na plecach, od leżenia w upalną noc w jednej pozycji. Byłam jednak zbyt zmęczona, żeby się podnieść. Wiedziałam, że już niedługo zacznie się rozjaśniać, chociaż nadal panował półmrok. Cały dzień byłam zmęczona i jeszcze prawie całą noc spędziliśmy na plaży, zachowując się tak, jakby świat należał do nas, co teraz wydawało mi się zwyczajną nocną głupawka lub odpłynięciem.

Leżałam na podłodze w przedsionku, bo Nowa Zelandia zajął całe łóżko, a Sidney podłogę w przyczepie. Reszta miejsca była zawalona różnymi rzeczami, a my po powrocie nie mieliśmy siły tego ogarniać.

Australia spał na boku obok mnie z poduszką między nogami. Sięgnęłam po telefon, żeby sprawdzić godzinę, ale przez światło rozjaśnionego ekranu nie mogłam nawet mieć go przed twarzą.
Westchnęłam, nie mogąc usnąć od kilkunastu minut, co w takich warunkach mnie wyczerpywało. Wcześniej noce nie były tak gorące. Przekręciłam się na bok, wyciągając ręce nad głowę i zamknęłam oczy. Miałam nadzieję, że jutro będzie lepsze niż mi się wtedy wydawało...

* * *

To wszystko nie zdarzyło się z niewiadomych powodów i oboje z Zelandią wiemy jak było naprawdę. Czy ktoś jeszcze oprócz nas?

Może to mało istotne, ale naprawdę miałam wrażenie, że nadal widzę przed sobą ogień...

A może to zwykła trauma i wspomnienie, które nie mają znaczenia w rzeczywistości? Dawno już zapomniałam o tym żarze i dymie.

Ale ogień nadal wisi mi w umyśle.

Znajdowałam się akurat w jakimś obcym domu, z nowoczesnym i pełnym wyposażeniem. W okół mnie chodziła czwórka mężczyzn i jedna kobieta, którzy śmiali się razem, popijając gorące napoje. Spojrzeli na mnie kiedy przechodziłam obok nich.

Wszystko wydawało mi się takie obce i dziwne. Na dodatek zdałam sobie sprawę z tego, że nie jestem sobą, tylko obcym młodym chłopakiem, trzymającym w ręku kapelusz, kilka piór i sznurek.

Podeszłam do szklanych, rozsuwanych drzwi i otworzyłam je. Tuż przede mną trwał właśnie piękny, ale dziwny zachód słońca. Wyszłam na werandę, gdzie siedział Australia z obciętymi na krótko włosami. Wyglądał na starszego i dojrzalszego.

Nie kontrolowałam swoich ruchów, czułam się jakby ktoś inny mną sterował. Nie mogłam z własnej woli nic powiedzieć.

— Pomóc ci z tym? — spytał Australia, patrząc na mnie, kiedy siadałam obok niego, puszczając nogi na trawę. Mężczyzna złapał materiały i splątał sznurek z piórami wokół rondla kapelusza. Ledwo widziałam koniec sznurka, przez słabe czerwone światło zachodzącego słońca. Wręczył mi przedmiot, ale ja mimo woli, nie mogłam oderwać wzroku od czerwonego słońca.

Nic nie mówiłam.

— Za każdym razem to ja muszę wszystko za ciebie robić? — mówił dalej, zupełnie jakbym z nim rozmawiała. — Tak, ale myślę, że powinieneś sobie darować. Przynajmniej do jutra.

Wreszcie na niego spojrzałam. Tak bardzo chciałam już przestać być samym obserwatorem jak w cichej grze fabularnej. Bałam się, chociaż chłopak, w którego byłam ciele, zachowywał stoicki spokój.

— Nigdy nie zapomnę i zawsze będę tęsknić... — odezwałam się w końcu słodkim i pustym głosem, a potem cały obraz mi się rozmazał. — Bo najbardziej się tęskni za tym, czego nie zapomieliśmy... Nawet, jak to jest nam nieznane...

Nagle widziałam już tylko mrok, który po chwili zaczął się rozjaśniać.

To był tylko sen, to był tylko sen, to był tylko sen...
Ale gdzie ja byłam w tym wszystkim?...

Otworzyłam oczy, czując swoje prawdziwe ciało i widząc oślepiające światło słońca, które wpadało przez dziury w przedsionku. Po chwili dezorientacji i potrzeby upewnienia się, że już nie śpię, zobaczyłam złote oczy wpatrujace się we mnie i uśmiech na jego twarzy.

Strach stopniowo znikał, a ja z ulgą zauważyłam, że jestem znowu w innym miejscu. Tym razem tam, gdzie powinnam być. W brudnym przedsionku obok niego.

— Dzień dobry — odezwał się. — Dobrze ci się spało tutaj?

— Skąd nagle takie urocze pytania? Już myślałam, że naprawdę ściąłeś włosy.

— Dlaczego miałbym to robić?

— Nie wiem. Znaczy... nie ważne. Może to przez tą twardą ziemię... — podniosłam się, czując, jak wszystko mnie boli. Otarłam jeszcze delikatnie oczy i przeciągnęłam się, nadal myśląc o dziwnym śnie, jaki miałam. Znowu podniosłam telefon, żeby sprawdzić godzinę. — Och, jest prawie pierwsza.

— Rety. Nie pamiętam kiedy ostatnio wstałem tak późno. Dobra — stanął na nogi i też się przeciągnął, sięgając dłońmi sufitu. — Lepiej chodźmy od razu, żeby tego nie przeciągać. Zaraz znowu zajmę się czymś innym i zapomnę o tym, co miałem zrobić.

— A gdzie jest Zelandia?

— Tutaj jestem — zawołał z przyczepy chłopak, po czym wyjrzał do nas z kromką chleba w ręku. Sidney także wyjrzała do nas i złapała kromkę w zęby. — SIDNEY! — krzyknął, po czym westchnął ze zrezygnowaniem. — Gratulacje, że już wstaliście. Nie wiecie, ile rano za nią biegałem.

— Gratulacje, że wytrzeźwiałeś — wtrącił Australia.

— Czuję się dobrze, więc nie musisz się produkować, jakiego to mam kaca.

— Czy ja się jakoś produkuję?

— Nie, ale wiem, że zrobiłbyś to. Daj mi spokój, okej? A racja, jeszcze zrobiłem dla was śniadanie. Nie interesuje mnie, czy lubisz, [T/I].

— A co to jest? — spytałam, po czym chłopak złapał talerz z blatu, którego nie widziałam za ścianą, i wyszedł do przedsionka z kilkoma ubogimi kanapkami.

Nie byłam nim we śnie... Na pewno nie byłam nim.

— Nie miałem co robić, więc posprzątałem no ganiałem się za Sidney, która ganiała kangury no i... Chwila, a wy czemu tak późno wstaliście?

Australia i ja spojrzeliśmy po sobie, a ja wzruszyłam ramionami.

— A co ciebie to tak interesuje? — odpowiedział mu po chwili Australia.

Zelandia przewrócił oczami i dał bratu jedzenie na talerzu.

— Wiem, że jestem najmłodszy w tym gronie, ale nie musicie przede mną ukrywać, bo głupi nie jestem — wskazał ręką na moją szyję. — Co to jest, Aus?

— Nie wiem o co ci chodzi — odpowiedział Australia, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, ale natychmiast zniknął z jego twarzy, kiedy brat na niego spojrzał.

Chłopak dotknął go w szyję, na co mężczyzna syknął, odpychając go lekko.

— Nie dotykaj mnie. To boli — warknął.

— [T/I] widzisz to? Ja to widzę — rzucił szesnastolatek, wpatrując się we mnie uparcie.

Rzeczywiście Australia miał ledwo widoczne purpurowe plamki, które wtapiały się w tło ciemnego wyblakłego granatu.

Rety... też to mam?

— Dobra, nie chce mi się wtracać w wasze sprawy, ale nie traktujcie mnie jak idiotę. Jesteście dorośli, więc nie będę wam prawił kazań — dodał po chwili ciszy Zelandia, nie mogąc ukryć zażenowania. — Po prostu... chodźmy już stąd.

— No właśnie — odezwał się Australia tak, jakby nie zwracał uwagi na fakt, że cały jest oznaczony. — Właśnie to miałem zamiar teraz zrobić. Zwłaszcza, że zanim dojdziemy do Przejścia będzie już ciemno.

— To na pewno — przyznał Zelandia, zakładając ręce. — Tylko co ze mną? Ludzie mnie zobaczą.

— No jak to co? Załatwię ci jakiś płaszczyk i czapeczkę.

— Jest tu środek lata.

— Marudzisz — rzucił Australia, łapiąc w zęby kanapkę. Poszedł do przyczepy i po chwili przyszedł z powrotem z małą torbą.

— Po co w ogóle macie się ukrywać? — wtrąciłam się, dyskretnie chowając w koszulce szyję. Czułam, gdzie miałam malinki, chociaż nie mogłam ich na sobie zobaczyć. — Myślę, że to jest bardziej podejrzane od... ludzi, którzy pomalowali się jak patriotyczni psychofani.

— [T/I], to jest zbyt ryzykowne — odpowiedział poważnie Zelandia.

— Możemy tak zrobić — wtrącił od razu Australia, tylko po to, żeby powiedzieć coś z czystej bracianej złośliwości. — Bądźmy "patriotycznymi psychofanami czegoś tam".

— CO TY WYGADUJESZ?! — Zelandia szturchnął go. — Zaraz nas będą zaczepiać, co my właściwie robimy i czemu tak wyglądamy w miejscu publicznym!

— Oj przestań, tyle razy się pociłem w przebraniu i przez to, że wygladałem jak tajemniczy złodziej, ludzie też mnie zaczepiali. Raz mi prawie odsłonili twarz. To by było dopiero głupie, nie uważasz? Wolisz, żeby uważano nas za bandę upośledzeńców?

— To i tak bardzo nie rozsądne.

— Bez ryzyka nie ma życia, bracie.

— Wsadź sobie w dupę to ryzyko.

— Mały, słodki, ostrożny Zelandia — rzucił Australia i wyszedł na zewnątrz.

Chłopak fuknął pod nosem i złapał swój plecak, do którego zmiescił cae swoje posiadanie. Wskoczyłam do przyczepy, z której wyleciała suczka i zabrałam swoje rzeczy. Dogoniłam Australię, który zakładał psu smycz.

Miałam nadzieję, że on ma rację. Szansa na lepsze jutro jest praktycznie nie do osiągnięcia. Ale wszyscy zrobimy wszystko, żeby to zmienić, nie tylko dla nas, ale dla całego świata...

___________________

1338 słów

Nie wiem, czy najdłuższy rozdział (chyba nie ale idk), ale mam nadzieję, że nie jest jakiś nijaki. Pomimo tego, że nie zrozumiecie na razie snu Reader. Chyba, że bawicie się w wieszczy, powodzenia.

W sumie znowu dawno nie było rozdziału, więc wstawiam. Ten rozdział był 3 razy pisany od nowa, ale myślę, że taka wersja jest najlepsza.

Pzdr kangurki
Nie róbcie random malinek, zrozumiano?

|
| ~Spirit_Silver5
|
|
|

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro