✰𝑹𝒐𝒛𝒅𝒛𝒊𝒂𝒍 9✰

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Reader
~

Mimo tego, że totalnie straciłam poczucie kierunku, starałam się wrócić tam, gdzie Australia kazał mi siedzieć. Miałam potworne wrażenie, że krajobraz ciągle się... rozciągał? A wszystkie drzewa wyglądały tak samo.

Głód ściskał mój żołądek, więc wyjęłam z plecaka kilka owoców, które zwinęłam z promu. W końcu było ich tam tak dużo, dlaczego nie mogłam wziąść kilka na zapas, w razie jakbym nie miała funduszy na jedzenie?

Głowa zaczęła mnie boleć jeszcze bardziej, a skóra zaczęła się robić coraz bardziej zarumieniona. Nie miałam żadnej chusty, ani czapki. Wyjęłam więc moją brudną koszulę i trzymałam ją nad głową, robiąc sobie cień.

Nie wiem ile mogła wracać, godzinę? Może dwie? Myślałam, że ominęłam mój cel. Ale jak?

"Z nami nic nie jest takie, jakie jest w rzeczywistości"... Może to ma jakieś ukryte znaczenie?

Mam tego dość. Gdybym wiedziała, że nigdzie nie dojdę to bym została! Czemu mi o tym nie powiedział od razu?! "Hej, [T/I] lubisz magię? To super bo jestem magiczny"... CO JEST ZE MNĄ NIE TAK?!

Przeszłam jeszcze jakiś kilometr i wreszcie dostrzegłam obiekt. Nie musiałam się mu przyglądać, żebym wiedziała, że to to czego szukałam.

HA! UDAŁO SIĘ! - pomyślałam z satysfakcją. Mam nadzieję, że Australia już wrócił i... nie będzie mi prawił kazania o tym, jaka to jestem nieposłuszna. No i co? Żyję, prawda?

Podbiegłam do przyczepy i ku mojemu zdziwieniu była... jakby inna?

Obeszłam ją dookoła i w końcu weszłam do przedsionka. Było tam zupełni inaczej... Deska i wykrywacz zniknęły, nie było kartonów. Dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta, siedziało przy małym stoliku i grało w karty. Stanęłam przed nimi zaskoczona.

— A co ty tu robisz? — spytał mężczyzna nieprzyjemnym tonem. - Kim jesteś i jak się tu znalazłaś?

— Ja... — zaczęłam, ale nie wiedziałam jak skończyć. Dlaczego to miejsce wygląda tak samo... i jednocześnie jest zupełnie inne? — Szukałam jakiegoś schronienia i zobaczyłam waszą przyczepę i...

Nie chciałam nic im mówić na temat Australii i tego co ja tutaj naprawdę robię. Przynajmniej kogoś znalazłam.

— Przykro nam, ale nie możemy ci pomóc — odezwała się kobieta. — Prawda, Will?

— Tak — odpowiedział jej i znowu zwrócił się do mnie. — Skąd przyszłaś? Jesteś tu sama?

— Zgubiłam się. Chciałabym się dostać do najbliższego miasta.

Oboje się zaśmiali. Zmarszczyłam brwi.

— Nie pieprz, tylko mów kto jeszcze z tobą jest — powiedział Will.

— Najbliższe miasto jest około stu kilometrów stąd — stwierdziła po chwili namysłu kobieta. Szukała w mężczyźnie potwierdzającego spojrzenia, ale on wolał piorunować wzrokiem moją osobę.

Oni chyba nie chcą, żebym tu była, pomyślałam, chcąc już wyjść. Nie wiedziałam tylko co mi to da. Gdzie ja wtedy pójdę?

— Nikogo że mną nie ma. Naprawdę nie chcę tu być.

Chcę wrócić do miasta. Wolę znosić gwar i tłok, niż błąkać się po odludziu. Zwłaszcza, że jedyni ludzie, którzy tu przebywają, myślą, że chce ich okraść.

— Wynoś się stąd — powiedział trochę spokojniej mężczyzna.

— Mieliby państwo może coś do picia — dodałam błagalnym głosem. Nie zjadłam wszystkich owoców, ale wolałam mieć pod ręką coś do picia. — Jestem strasznie spragniona.

Will zastanowił się chwilę, jakby nie był pewien, czy warto mi pomagać. Kobieta dotknęła jego ramienia.

— Kochanie, daj jej wody — powiedziała.

Mężczyzna westchnął i poszedł po pół litrową butelkę. Nalał do niej wody z kroplidełka i dał mi.

Wyszłam od nich i na wszelki wypadek oddaliłam się trochę, żeby mnie nie przeganiali. W miejscu gdzie teraz stałam, znowu pojawiła się wysoka trawa. Idealnie nadawająca się na rozpałkę do piekła. Nie miałam wyjścia, tutaj co krok była trawa. Jeśli słońce tylko nabrałoby ochoty na ognisko, w mgnieniu oka cała okolica spaliłaby się na popiół. A ja razem z nią.

Napiłam się wody i zdałam sobie sprawę, że ma słony posmak, jakby była skraplania z wody z oceanu. Mimo to była dobra.

Ale ja sama czułam się bardzo źle. Nie chciałam się narzucać tym zapalonym ludziom i ich denerwować. Australii i tak tam nie było. Ale czemu?

Przeszłam jeszcze kilka kilometrów, sama nie wiem w jaką stronę. I tak było mi to obojętnie. I tak wszystko wyszło by na jedno...

Teraz nie mam komu dać w pysk, za to, że tutaj jestem. No chyba, że ktoś inny dałby mi w pysk... Przecież ja na to nie zasługuję! Chciałam tylko do Sydney! To jego wina, że mnie tam nie ma. Może gdybym się go posłuchała, jeszcze wszystko skończyłoby się dobrze...

W końcu zauważyłam las. W sumie, ciężko to było nazwać lasem. To było małe i rzadkie skupisko drzew. Pod drzewami nie było trawy. To miejsce wydawało się na bezpieczniejsze. Zresztą po kilku godzinach brakowało mi już cienia.

Usiadłam pod drzewem i wpatrywałam się w przestrzeń przede mną. Chciało mi się krzyczeć, ale wiedziałam, że to nie jest rozsądny pomysł. Dość już zrobiłam.

Pozostało tylko pytanie: czekać, aż ktoś znajdzie mnie, czy szukać kogoś, kto mógłby mi pomóc? Nikomu już nie mogę ufać.

I wtedy na horyzoncie, rozpościerający się na ogromny odcinek terenu i wyraźny jak świecący pas na czerwonej ziemi, zauważyłam ogień.

_____________________________________

807 słów

Ogólnie to chyba może być, ale nie wiedziałem co jeszcze napisać.

Jeśli myślicie, że już się sytuacja zesrała to jesteście w błędzie.

Will i Jackie wzorowani na Złotych Cyganach z Aussie Gold Hunters (moja mama nienawidzi tego serialu, ale imo to jest satysfakcjonujace i można się tym napalic)

|
| ~Spirit_Silver5
|
|
|

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro