Calanthea_ - Krew z Krwi |Madame|

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Autorka: Calanthea_

Tytuł: "Krew z Krwi"

Recenzentka: MadameDuSoleil

Liczba słów: 3103


Krew wyróżniają dwie charakterystyczne cechy. Wśród złocistych piasków Bahi i Bahu wrze nadzwyczaj często w żyłach i tętnicach mieszkańców, prowadząc do tragicznych wydarzeń. Poza tym rodzi się zawsze z krwi. Jedno morderstwo pociąga za sobą przecież kolejne. W takich miejscach jak gorąca kraina szacha Ramshada I, gdzie "każdy może wylądować bez głowy w rynsztoku" (źródło: karty postaci), gotuje się ona wyjątkowo zaciekle i praktycznie codziennie wypływa z ciała innej osoby.

Powieść otwiera stworzenie świata, kierując myśli czytelnika na mitologiczne tory. Jak się później okazuje, zabieg ten można uznać za trafny i pasujący do całości tekstu, w którym wierzenia religijne i magia odgrywają ważną rolę. O ile pierwsze zdanie znacznie bardziej odwołuje się do Biblii, podobnie jak postać tajemniczego węża, sama idea narodzin kolejnych bogów tworzy raczej klimat mitu. Autorka kładzie nacisk na równowagę sił dobra i zła, a także na nieustannie toczącą się między nimi walkę. Jedyna rzecz, jakiej się tutaj przyczepię, to nagromadzenie nazw własnych, których co prawda nie trzeba zapamiętywać, ale które mają potencjał odstraszenia niektórych czytelników. Mnie osobiście podoba się jednak ten fragment i nic bym w nim nie zmieniła. Zapoznawszy się z całością utworu, łatwo można znaleźć w nim punkty wspólne z perypetiami bohaterów, a więc rozpoczęcie typu "chodź, opowiem ci legendę" ma tutaj sens i nie dotyczy jakiejś przypowiastki-pierdoły, za czym nie przepadam.

Sama opowieść ma na celu nie tylko wprowadzić nas w magiczne, pustynne uniwersum, ale też przedstawić rozłam między południem a północą piaszczystej krainy. Część północna zdaje się bardziej dzika i brutalna, podczas gdy część południowa opisywana jest jako spokojniejsza i silniej rozwinięta cywilizacyjnie. Powoduje to ciekawy podział bohaterów i wpływa na ich charakter, ale o tym nieco później.

Na szczęście akcja szybko nabiera tempa, bo już w połowie rozdziału towarzyszymy zamaskowanemu mężczyźnie w śledzeniu jego pierwszej... przynajmniej pierwszej w tekście ofiary. Wierzę, że ma wiele lat doświadczenia w swojej pracy, bo poderżnął jej gardło tak zręcznie i bezrefleksyjnie, że przeszły mnie ciarki. Być może to też zasługa mistrzowsko prowadzonej narracji, zwrócenia uwagi na szczegóły np. stawanie dęba włosów na rękach oraz umiejętnie budowanego napięcia. Muszę jednak przyznać, że czytałam jeden fragment trzy razy, by upewnić się, czy aby na pewno dobrze zrozumiałam, kto jest goniony, jaka jest w tym wszystkim rola wielkiego wezyra, o co chodzi z przekazaną karteczką... Niestety zdarzało mi się to wielokrotnie w "Krwi z krwi" głównie przez dynamiczne zmiany perspektywy, często bez ostrzeżenia. Konieczność ponownej lektury niektórych akapitów dla jednych może być irytująca, dla innych wręcz przeciwnie, gdyż język jest tak piękny, poprawny i odpowiednio wystylizowany, że czyta się z przyjemnością. Tak czy inaczej, nie wolno mi pominąć istotnej dla pewnej grupy odbiorców informacji.

Mimo wszystko za znacznie ważniejsze uważam to, że pierwszy rozdział faktycznie spełnia funkcję pierwszego rozdziału — ukazuje nam głównych bohaterów, Azura i Vairysa, w przełomowym dla nich momencie, zachęcając, byśmy nie porzucali tekstu, który w jakiś sposób wpadł już w nasze ręce. Poznajemy ich jako doświadczonych najemników, którzy bez wahania realizują powierzone im mordercze zadania i jeszcze nie wiedzą, że właśnie wkraczają na drogę pełną intryg, tajemnic i... krwi. Znakomite pierwsze wrażenie, zresztą po raz drugi, bo powieść przeczytałam dwukrotnie z kilkumiesięczną przerwą pomiędzy podejściami.

Każdy z dziewiętnastu rozdziałów opatrzony jest na ogół intrygującym tytułem (najbardziej podoba mi się pierwszy i ostatni) oraz zapierającą dech w piersiach grafiką. Zazwyczaj nie interesują mnie takie estetyczne dodatki, ale te wyjątkowo zapadły mi w pamięć i wymagały na pewno dużo pracy od autorki. Na tle architektury w islamskim stylu zawsze figuruje tytuł rozdziału, a same obrazy budowli zmieniają się przy każdej części. Majstersztyk.

O ile fabuła "Krwi z krwi" zaskakująco przyspiesza pod koniec pierwszego rozdziału, w drugim rozdziale ponownie mamy do czynienia z legendą, którą tym razem opowiadają sobie najemnicy. Prawdopodobnie spodobałaby mi się bardziej, gdyby Calanthea zaserwowała nam chwilę wytchnienia od tych mitycznych, pełnych fantastycznych elementów historii i powróciła do tego nieco później. Cóż, w sumie jest to niejako uzasadnione, taka specyfika gatunku. Moją uwagę znacznie skuteczniej pochłonęło jednak to, że Vairys i Azur, realizując ostatnie zlecenie od wielkiego wezyra, nieświadomie wplątali się w śledztwo, którego celem jest odnalezienie mordercy wysoko postawionych w Bahi i Bahu osób należących do otoczenia samego szacha. A skoro rozkaz przyszedł z samej góry, mężczyźni otrzymali propozycję nie do odrzucenia. Mamy więc do czynienia z protagonistami, którzy zostają przypadkowo wciągnięci w wir zdarzeń i muszą szybko nauczyć się lawirować wśród pałacowych intryg, mylących wskazówek oraz zaniepokojonych możnych, a od klęski lub porażki najemników zależy całe ich życie. To zdecydowanie mój ulubiony sposób na wprowadzenie fabuły, bo nic nie dzieje się w takim scenariuszu w sposób niekonsekwentny, a bohater najczęściej przechodzi fascynującą przemianę, chcąc dostosować się do nowych warunków.

Z tą przemianą bywa oczywiście różnie, szczególnie w przypadku Vairysa. Chłop bardzo mocno trzyma się swoich metod pracy i etosu płatnego zabójcy, nawet jeśli tym razem jego zadaniem nie jest pozbawiać nikogo życia, tylko odnaleźć swojego niezwykle sprytnego kolegę po fachu i wydać go w ręce władcy. Najemnik nie jest osobą łatwo ulegającą wpływom autorytetów lub taką, którą bez problemu można zastraszyć. Czasami zaskakuje swoją bezczelnością i bezceremonialnością, mówi prosto z mostu i działa w oparciu o swój własny kodeks moralny, nie zważając zbytnio na to, z kim ma do czynienia. Spójrzmy chociażby na jego pierwszą rozmowę z szachem, w której bez ogródek postanawia negocjować swoją stawkę:

"— Wybacz odwagę, panie — zaczął spokojnym tonem, choć było w nim słychać nutkę strachu przed władcą. — Wolelibyśmy umówić się na konkretną kwotę, zanim rozpoczniemy śledztwo.

— Nie wystarczy wam moje zapewnienie, że nagroda będzie wysoka?

— Szczerze mówiąc, nie — wtrącił się Vairys, kąciki jego ust drgnęły ku górze. Azur spojrzał na niego, jakby sam chciał go zdzielić za bezczelność." — Rozdział 3

Ten nieowijający w bawełnę i znający swoją cenę bohater, jest bez dwóch zdań profesjonalistą w morderczym rzemiośle. Niewątpliwie Calanthei należą się wielkie brawa za imponujący research dotyczący głównego wątku kryminalnego. Vairys analizuje ciało zabitego przyjaciela szacha z zachwycającą drobiazgowością, wszystko się w tej analizie ze sobą spina i ma sens, a wnioski, które wyciąga protagonista, udowadniają nam, dlaczego władcy aż tak bardzo zależało, by tak delikatną sprawę badał właśnie najemnik z północy... nawet wbrew swojej woli. A mówi się, że z niewolnika nie ma pracownika. Może niesłusznie?

Na podstawie zaledwie kilku ran kłutych Vairys potrafi ocenić, z jakiej warstwy społecznej prawdopodobnie pochodzi morderca, jakie stosunki łączyły go z ofiarą oraz dlaczego zabójca postanowił wypalić mu oczy. To jedna z moich ulubionych scen powieści, ponieważ nie tylko pokazuje potęgę researchu, ale też działa na zmysły, charakteryzuje jedną z głównych postaci i wprowadza elementy komizmu. Dodatkowo autorka dorzuca kolejną szczyptę pikanterii, odwołując się do wiadomości, którą pozostawił przy zwłokach poszukiwany oraz nadaje mu przydomek, którym ten się podpisuje — Miłościwy. Czytelnik nawet się nie obejrzy, a z fantastyki robi się nagle porządny kryminał osadzony w nieokreślonej przeszłości. Fani fikcji historycznej (w tym ja) także znajdą zatem coś dla siebie, co czyni tę opowieść bardzo uniwersalną i odpowiednią dla wielu grup odbiorców.

Protagoniści dają się nam poznać nie tylko poprzez swoje działania, ale też poprzez to, w jaki sposób wypowiadają się o sobie samych. O ile jestem wielką zwolenniczką takiego podejścia, bo pozwala ono spojrzeć holistycznie, to nie podoba mi się ilość nagromadzonych informacji w jednym rozdziale. Uważam, że to detale budują dobrego bohatera, a więc bardzo doceniam oryginalny lęk Azura (panicznie boi się kotów), jednak to jedyna rzecz, jaką zdołałam zapamiętać z całej konwersacji, pomimo dwukrotnej lektury. Bardzo szkoda, bo niektóre wiadomości są kluczowe dla portretu psychologicznego postaci np. fakt, że Azur był kiedyś niewolnikiem, sugeruje nam jego współczujący stosunek do najniższej warstwy społecznej. Zagubionego czytelnika jedynie pogrąża to, że o swoim życiu nagle opowiadają aż trzy osoby: Vairys, Azur i ich nowa wspólniczka w śledztwie, czarodziejka Hafsa. W rozmowie pada też mnóstwo nazw własnych. Na szczęście da się takiemu problemowi bardzo łatwo zaradzić, oszczędniej dawkując informacje.

Integrująca trzech detektywów z przymusu rozmowa w karczmie, podczas której każdy z nich opowiada o swojej przeszłości, należy do scen z silną dawką komizmu (bohaterowie się upijają i dopuszczają do wielu nieprzyzwoitych zachowań opisanych lżejszym od reszty powieści tonem), co bardzo dobrze rozładowuje napięcie wywołane przez mordującego możnych Miłościwego. Tajemniczy zabójca uważa się za wybawcę ludu uciskanego przez szacha Ramshada I oraz jego popleczników, gdyż jego ofiarami padają osoby pozbawionego kręgosłupa moralnego, a cechą łączącą wszystkie odnaleziona ciała są wypalone oczy. Czyżby chciał zasugerować, że on jeden nie pozostaje ślepy na zło wyrządzane przez (nie)miłościwie panujących, nawet jeśli sam należy do wyższych sfer, co ustalił już Vairys? Cokolwiek oznacza ten mrożący krew w żyłach fakt, niesie za sobą znaczenie symboliczne, którego jestem bardzo ciekawa. Można spokojnie stwierdzić, że Miłościwy uważa się za człowieka z misją, który postawił sobie za punkt honoru edukowanie ludności Bahi i Bahu w druzgocący, dosadny, ale jakże skuteczny sposób. Mimo że polepszenie sytuacji poddanych nie wydaje się kwestią oczywistą i nikt raczej nie oczekuje szybkiej poprawy, to powstałe zamieszanie i tak przyczynia się do większej ostrożności tych, którzy na co dzień nie mają skrupułów.

Jak już wspomniałam, towarzyszami niedoli Vairysa są Azur oraz Hafsa. Piękna czarodziejka nie pozostaje obojętna płatnemu zabójcy, co rzuca się w oczy od pierwszego spotkania protagonistów. To właśnie jej postać wprowadza główny wątek fantastyczny, a moce urodziwej niewiasty niejednokrotnie okazują się pomocne w zbliżeniu się do rozwiązania zagadki. Praktycznie za każdym razem, gdy Calanthea opisywała wygląd samej Hafsy lub jej pracowni, w której aż mieni się od różnokolorowych fiolek, nie mogłam powstrzymać zachwytu:

"Wszystko w niej było perfekcyjne. Podkreślone bladoróżowym cieniem pełne usta idealnie współgrały ze śniadą skórą. Wykonana z cienkiego materiału, czarna suknia zakrywała to, co zakrywać powinna, lecz jednocześnie świetnie eksponowała wszystkie walory czarodziejki — obfity biust, szerokie biodra i głębokie wcięcie w talii. Delikatnie pofalowane, czarne, jak heban włosy sięgały jej do pasa. Jednak to jej spojrzenie najbardziej przykuwało uwagę. Duże, bursztynowe oczy, w których tańczyły radośnie figlarne iskierki, hipnotyzowały każdego, kto w nie spojrzał. Zauroczony nimi nieszczęśnik tonął w głębi ich złotej otchłani, nie mogąc oderwać od nich wzroku. Działały niczym zgubny śpiew syren — kusiły, zachwycały, aż w końcu porywały, a biedak, który stawał się ich ofiarą, nie zdawał sobie nawet sprawy z nadchodzącej zguby." — Rozdział 3

Nie dajcie się jednak zwieść: Hafsa to kobieta bardzo inteligentna i rozsądna, posiadająca rozległą wiedzę na temat magii i haremowego życia, choć wątek romantyczny pomiędzy detektywami burzy klasyczną konwencję kryminału, w której takie zagrania należą raczej do rzadkości. Jeśli lubicie więc tradycyjny kryminał, nie tędy droga, ale nie sądzę, by "Krew z Krwi" miało kiedykolwiek być właśnie takim utworem w założeniu autorki, szczególnie że przyporządkowała go do kategorii fantasy. Tak czy inaczej, ja bardzo doceniam to bardziej nowatorskie podejście do wątku poszukiwania mordercy, który łączy ze sobą dwójkę śledczych i sprawia, że ich relacje stają się... wyjątkowo głębokie.

Jeśli w tekście pojawiają się sceny erotyczne lub jakiekolwiek treści dla dorosłych, możecie być pewni, że przyjrzę się im z bliska. Uważam, że takie fragmenty mogą dodać sporo pikanterii i być wisienką na torcie tekstu, o ile są opisane ze smakiem oraz ich obecność została zasygnalizowana odpowiednio wcześniej, najlepiej w opisie poprzez odpowiedni TW. Nie inaczej jest w przypadku "Krwi z Krwi" — zarówno relacje romantyczne, jak i zbliżenia pomiędzy postaciami są przedstawione subtelnie i nienachalnie. Dodatkowo zupełnie nie spodziewałam się tego rodzaju wątku w momencie fabuły, w którym ma on miejsce. Uwielbiam być zaskakiwana, więc wyszło to bardzo na plus! Jeszcze dodam od siebie, że sama sceneria i okoliczności wydają mi się oryginalne, także content dla dorosłych w tej powieści jest ograny naprawdę po mistrzowsku.

Czytelnik ma jednak znacznie szersze pole do shipowania ze sobą bohaterów i nie musi ograniczać się do Vairysa i Hafsy. Kolejną całkiem uroczą parkę stanowią Azur wraz z Sanem Lin, czyli azjatycką księżniczką i... żoną szacha. Jak widzicie, drugi najemnik zakochuje się dość niefortunnie, bo nawet pomijając fakt, że Sanem jest żoną władcy, a zarazem zleceniodawcy protagonisty, przedstawicielka wschodniej dynastii Quan to zdecydowanie za wysokie progi na nogi byłego niewolnika. Łączące ich uczucie tworzy zupełnie inną atmosferę niż w przypadku poprzedniej dwójki. Odniosłam wrażenie, że charakteryzuje się ono większą niewinnością, pozostaje raczej w sferze marzeń i owiane jest nutką grozy. Nie muszę chyba tłumaczyć, co grozi Azurowi za samo patrzenie na sułtankę, a tym bardziej za ich potajemne spotkania na osobności, podczas których przybyszka z cesarstwa Fi Jang uczy go pisać. Muszę też zwrócić uwagę na pięknie rozbudowaną symbolikę (po raz kolejny), gdyż Sanem Lin niemal za każdym razem przedstawiana jest jako księżyc.

Opowieść opiera się na silnych kontrastach, do czego naprawdę warto dążyć w procesie twórczym. To dość popularny i często nawet podświadomie stosowany zabieg, który na ogół okazuje się zaskakująco skuteczny. Wystarczy spojrzeć na Vairysa i Azura — obaj trudnią się tym samym fachem, a jednak realizują swoje zadania w skrajnie odmienny sposób. Vairys jest bardziej bezpośredni, gruboskórny, analityczny, z kolei Auzur raczej subtelny, wrażliwy, działający intuicyjnie. Na pewno wpływ ma na to pochodzenie każdego z mężczyzn (wspominałam już, że północ jest dość brutalna w porównaniu z południem), ale też ich indywidualne cechy. Można więc powiedzieć, że panowie dość dobrze się uzupełniają i tworzą zgrany duet. Ani w nich, ani w żadnej innej postaci w "Krwi z Krwi" nie dopatrzyłam się niekonsekwencji, wręcz ciągle nie mogłam wyjść z podziwu nad dopracowaniem detali i wszechobecną logiką. Bardzo podoba mi się też zgodny z ich osobowością dobór partnerek: Vairys skłania się ku twardo stąpającej po ziemi Hafsie, Azur zaś wzdycha do bujającej w obłokach Sanem Lin.

"Podczas gdy Azur wydawał się bardziej żywy, Vairys kontrastował do niego powściągliwością i obojętnością. Wyglądem skrajnie się od siebie różnili, byli zupełnie jak ogień i lód. Szach zastanawiał się, jak w ogóle ta dwójka się ze sobą dogaduje." — Rozdział 3

Calanthea serwuje nam jednak nie tylko kontrast z cyklu "kontrasty walące po oczach", jest tego znacznie więcej, również w delikatniejszym wydaniu. Przeanalizujmy to na przykładzie haremowego życia: Sanem Lin vs reszta pałacowego świata. Azjatycka księżniczka odstaje bowiem od innych kobiet w każdym możliwym aspekcie — nigdy nie była niewolnicą, trafiła do domu szacha jako jego małżonka, pochodzi z egzotycznej kultury zarówno dla miejscowych, jak i dla europejskich przybyszek, nie potrafi zajść w ciążę, a sam władca obchodzi ją tyle, co zeszłoroczny śnieg (czyli w ogóle, bo jesteśmy na pustyni). Sułtanka nie tylko wydaje się zagubiona w porównaniu z resztą konkubin, ale też pozwala nam zaobserwować jedno bardzo ciekawe, choć dość oczywiste zjawisko, jakim jest stygmatyzacja bezdzietnych kobiet, a już szczególnie o jej statusie. Dodatkowo odsłania nowe, zdumiewająco czułe oblicze surowego Ramshada, który bezowocne próbuje ją w sobie rozkochać.

Samego szacha uważam za postać znakomicie skonstruowaną, prawdopodobnie nawet moją ulubioną. Podziwiam dystans autorki do wykreowanego protagonisty (a może antagonisty? O tym za chwilę). Jest on nie najlepszym władcą, nie najlepszym mężem i nie najlepszym ojcem i nie, nic go nie tłumaczy, jaki szach jest, każdy widzi. Ramshad nie usprawiedliwia się przed czytelnikiem, narrator się za nim nie ujmuje, szach po prostu istnieje i konsekwentnie emanuje swoją szachowatością. Poddani? Bitch please! Póki Miłosierny nie grasuje w jego pałacu, nie należy się nimi za bardzo przejmować, można im co najwyżej rozdać raz na jakiś czas jedzenie, niech znają łaskę pana. Minimalna doza empatii w stosunku do syna, któremu nie powiodło się na polowaniu? No jeszcze czego, a komu to w ogóle potrzebne? Można przecież jeszcze bardziej zestresować biednego Abdula, dając mu jasno do zrozumienia, że przynosi mu wstyd i nie jest godny mianować się dzieckiem swojego ojca. Ramshad krzywdzi swojego wrażliwego następcę zbyt surowym wychowaniem, daleko mu do zbawcy swojego ludu, ma o sobie odpowiednio wysokie do swojej pozycji mniemanie. Warto jednak zaznaczyć, że nie jest przy tym okrutny, przerysowany ani w stronę zła, ani w stronę dobra. Zaliczyłabym go po prostu do grona typowych władców, z odpowiednią mentalnością do swoich czasów, ale Ramshad wyróżnia się w tłumie swoją ujmująco szczerą świadomością własnej przeciętności jako człowieka, stratega, głowy rodziny i państwa.

Czytając "Krew z Krwi", niejednokrotnie zadawałam sobie pytanie, kto tutaj stoi po czyjej stronie. Czy Azur jako były niewolnik oraz Vairys jako człowiek trzymający się pewnych standardów moralnych, naprawdę chcą wydać Miłościwego? Czy nie jest to pierwsze zlecenie, które ich etycznie przerasta, czy skrycie nie popierają idei tajemniczego moralizatora? A może pracują dla szacha z przymusu i ze strachu? Może Ramshad to po prostu ktoś, komu się nie odmawia, ale prywatnie uważają, że zabójca robi kawał dobrej roboty? Stąd właśnie pojawia się moje pytanie, czy szach jest wrogiem najemników, czy przyjacielem. No i wreszcie — kto jest tutaj ściąganym, a kto ściągającym i czy ścigany i ściągający nie stoją przypadkiem po tej samej stronie? Sama nie mogę się doczekać, by poznać wreszcie odpowiedzi na te wszystkie nurtujące kwestie i na pewno przeczytam powieść do samego końca, kiedy tylko pojawią się nowe rozdziały.

Jeśli chodzi o kwestie stylistyczne, czasami zdarzają się błędu dotyczące szyku zdania i nagromadzenia powtórzeń, ale zupełnie nie odbierają one radości z czytania. Język jest dostatecznie wystylizowany, by zbudować odpowiedni klimat, ale na próżno szukać tu przesady. Wszystkie pojęcia związane z kulturą wschodnią są wyjaśnione i na pewno wzbogacicie swój zasób słownictwa podczas lektury.

Możecie się spodziewać poprawnych, naturalnych, choć odpowiednio dopasowanych do epoki dialogów oraz doskonałych warsztatowo opisów miejsc, postaci, uczuć, tradycji, dynamicznych scen walki (tutaj biję szczególnie brawo za walkę z lwem) i haremowego życia. Raz zdarzyło mi się co prawda przysnąć — opisy polowania w rozdziale 7 są wspaniałe, tylko ciut ich za dużo jak na mój gust (chociaż ja się bardzo łatwo rozpraszam, więc może być to subiektywne). Nie wiem, czy rozdział 5 nie uległ korekcie pomiędzy moimi dwoma podejściami do tekstu, bo nagle początek przestał mnie nużyć za drugim razem, a za pierwszym niemal zasnęłam. Pomimo maleńkich dłużyzn od czasu do czasu (jak w każdej książce) przez tekst się płynie, a sam styl jest lekki, przyjemnie kwiecisty i wyważony.

Popracowałabym nad zmianą perspektyw, bo czasami czytelnikiem rzuca od bohatera do bohatera jak na katapulcie, szczególnie w początkowych częściach. Polecam w ramach ćwiczeń popisać trochę w narracji pierwszoosobowej. Ale tylko dla treningu samego w sobie, bo uwielbiam narratora w "Krwi z Krwi", jest bardzo sassy i wiecznie podpuszcza odbiorcę. Nieczęsto spotykam się z takim typem narracji, a kocham go całym serduszkiem i sama stosuję w mojej trylogii. Spójrzcie tylko, jak narrator bawi się z nami już w opisie:

"Vairys to zły człowiek. Całe życie spędził na brutalnych najazdach i grabieżach. Kradł dla zabawy, zabijał dla pieniędzy, a teraz zabija tych, do których kiedyś sam należał."

Narrator od pierwszego zdania wyraźnie sugeruje nam, że Vairys jest jakimś zwyrolem i socjopatą, a nawet morduje swoich kolegów po fachu. Podmiot opowiadający wydarzenia to drama queen, ale dodaje do całości takiego pazura, tak zręcznie prowokuje, że klękajcie narody.

Ciekawi mnie, w jakim kierunku będą ewoluować bohaterowie, jak rozwiążą się wątki kryminalne i miłosne, a także czym jeszcze zaskoczy nas Calanthea. Osobiście bardzo chętnie zobaczyłabym więcej dworskich intryg i może jakichś przekomarzanek między kobietami szacha, ale to moja prywatna preferencja jako zagorzałej fanki "Wspaniałego stulecia".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro