10. Girls, girls, girls, raising hell at the Seventh Veil

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   1981r.

Izzy

Wziąłem kluczyki i zanotowałem w pamięci, że następnego dnia odstawię samochód Roberta pod jego dom. Zabrałem tylko swoją gitarę, bo wzmacniacz był w bagażniku, a większość moich ubrań została u Diane. Wyszliśmy na zewnątrz. Padało tak mocno, że po przejściu z budynku do auta czułem się, jakby ktoś wylał na mnie wiadro wody. Po prostu cudownie. W mojej głowie pojawiła się nieznośna myśl, że gdyby nie Bill, mógłbym w tym momencie smacznie spać na kanapie Roba. Może i nie była ona zbyt wygodna, jak bym chciał, ale na pewno lepsza od twardej podłogi w mieszkaniu Diane.

   Tym razem zdecydowałem się usiąść na fotelu pasażera i pozwolić poprowadzić Billowi. Byłem świadom iż jego umiejętność jazdy pozostawiała wiele do życzenia, jednak sam wolałem nie wsiadać już dziś za kierownicę. Zapiąłem pasy, co przynajmniej w małym stopniu pozwalało mi poczuć się bezpiecznie. Włączyłem pierwszą lepszą kasetę, jaką znalazłem w schowku i ku mojemu zadowoleniu usłyszałem Snowblind. Trochę przyciszyłem, by nie musieć przekrzykiwać głosu Osbourne’a, gdy udzielałem Rudemu wskazówek jak dojechać na Sunset. Właściwie przez ten deszcz chwilami sam nie byłem do końca przekonany, czy jechaliśmy w dobrym kierunku. Oprócz tego, że robiłem za mapę, prowadziłem z Billem zwykłą, niezobowiązującą rozmowę. Z pewnością gdyby ktoś siedział obok, w życiu by nie pomyślał, że zaledwie kilka chwil temu się biliśmy.

   Po jakimś czasie takiej luźnej wymiany zdań, przypomiałem sobie o czymś ważnym. Wiedziałem, że mógł to być dla niego drażliwy temat, lecz nie dawało mi to spokoju.

   — A co u Jillian? — spytałem.

   Bill lekko przyspieszył i mocno zacisnął dłonie na kierownicy, choć wcześniej kierował tylko jedną ręką. Obserwowałem jego reakcję z niemałym zdziwieniem.

   — Sam chciałbym to wiedzieć — odparł. — Zmyła się z Lafayette jakiś miesiąc po tobie — wyjaśnił, zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować.

   Musiała minąć chwila, by dotarł do mnie sens jego słów. Kilka razy otwierałem usta, ale zaraz z powrotem je zamykałem.

   — Gdzie ona teraz jest? — Po długim namyśle jedynie tyle zdołałem z siebie wydusić.
   — Wyniosła się do dziadków.
   — Ale… — Zawahałem się. Nie wiedziałem, czy na pewno chciałem znać odpowiedź na to pytanie. — Dlaczego?
   — Jej ojca wsadzili do więzienia. Z dnia na dzień spakowała się i wyjechała razem z Ryanem.

   Zaniemówiłem. Tyle wiadomości jednego dnia to było dla mnie zdecydowanie zbyt wiele. Co ja najlepszego zrobiłem? Po tym jak wyjechałem do tego pieprzonego Los Angeles,  Jillian i Bill przeszli przez piekło. Świadomość, iż nie wspierałem swoich przyjaciół w tych trudnych chwilach sprawiała, że czułem się beznadziejnie.  

   — Do dziadków, to znaczy gdzie?
— A skąd ja mam to, kurwa, wiedzieć. — Wzruszył ramionami. — Wcześniej myślałem, że pojechała do ciebie.
   — Nie miałem o tym pojęcia. — Pokręciłem głową.

   Być może to okropne, lecz w pewnym sensie mi ulżyło. Choć nie miałem stuprocentowej pewności, teraz przynajmniej mogłem sobie wmawiać, że gdyby była w Lafayette, skontaktowałaby się ze mną po otrzymaniu pocztówki. Z drugiej strony nie wiedziałem co u niej i gdzie aktualnie mieszkała, a co najważniejsze, czy kiedykolwiek ją jeszcze spotkam. Szanse na to były naprawdę niewielkie i myśl o tym cholernie mnie przytłaczała. Zapaliłem papierosa i do końca podróży tępo wpatrywałem się w widok za oknem. Powoli przestawało padać.

   W końcu dojechaliśmy do celu i kazałem zatrzymać się rudemu na parkingu pod Seventh Veil. Wysiedliśmy z auta. Rozejrzałem się dookoła. Na Sunset było sporo ludzi, mimo że jeszcze przed kilkoma chwilami trwała największa ulewa w tym roku. Przeniosłem wzrok na budynek i znajdujący się na nim neonowy szyld z nazwą klubu. Pod spodem były jeszcze takie napisy jak “nagie dziewczyny na żywo” oraz “wstęp od osiemnastu lat”. Wyrzuciłem fajkę na ziemię i zdeptałem ją butem.

   — Jeff, czy ciebie do reszty pojebało? - Usłyszałem. — Nie mam gdzie mieszkać. Myślisz, że mam kasę na klub ze striptizem?
   — Bill… — zacząłem, ale natychmiast zostałem uciszony.
   — To tym się zajmowałeś przez ten rok?

   Nie chciałem się wdawać w niepotrzebne dyskusje, dlatego też bez słowa ruszyłem na tyły lokalu, pozostawiając zdziwionego chłopaka za sobą. Po chwili podbiegł do mnie i starał się dotrzymać mi kroku. Oczywiście nie obyło się bez marudzenia. Pod tym względem Bill potrafił być nie do zniesienia.

   Zastanawiałem się, jak powiedzieć Diane o nowym, a w zasadzie o dwóch nowych współlokatorach. To znaczy, wiedziałem, że się zgodzi. Po prostu było mi strasznie głupio, ale nie miałem innego wyjścia. Chciałem pomóc przyjacielowi. Przynajmniej do tego mu się przydam.

   Na schodkach prowadzących do tylnych drzwi zauważyłem opartą o poręcz, skąpo ubraną dziewczynę. Paliła papierosa. Widocznie akurat miała przerwę. Na początku jej nie poznałem, dopiero gdy podeszliśmy bliżej, zorientowałem się, że to Lisa. To znaczy – tak się przynajmniej przedstawiła, kiedy ją poznałem. No, ale co się dziwić. Kto w jej fachu chciałby używać swojego prawdziwego imienia? Na mój widok blondynka zaczęła się śmiać.

   — Cześć — powiedziałem i posłałem jej lekki uśmiech.  
   — Wejście jest z drugiej strony — odparła — i z tego, co wiem, trzeba zapłacić.

   Przewróciłem oczami. Lisa dobrze mnie znała, bo dużo razy odbierałem Diane z pracy, a już z pewnością robiłem to częściej niż Tommy. Szybko pokonałem trzy stopnie, które nas dzieliły i znalazłem się tuż przed blondynką. Bill stanął obok mnie i kątem oka zauważyłem, że lekko się zarumienił. Zaśmiałem się pod nosem.

   — Nie drocz się ze mną. Gdzie jest Sherry?

   Wypuściła kłąb dymu prosto na moją twarz, po czym wyrzuciła papierosa i zdeptała go obcasem.

   — Właśnie się przebiera. Powinna tu zaraz być — odparła, jakby z niechęcią.  — A ten to kto? — Wskazała głową na rudego.
   — Bill. Jest nowy w mieście.
   — Widać — stwierdziła, mierząc go wzrokiem od góry do dołu.

   Niemal widziałem już te iskierki wściekłości w jego oczach, ale na szczęście blondynka oświadczyła, że musi wracać do pracy i weszła do budynku.

   — Mam mieszkać z jakąś dziwką?! — oburzył się.
   — Nie wkurwiaj mnie, Bill. Ciesz się, że w ogóle będziesz gdzieś mieszkał — Popatrzyłem na niego złowrogo. — A poza tym ona nie jest żadną dziwką.

   Myślałem, że powie coś jeszcze, ale na całe szczęście po tych słowach zamilkł. Kilka minut i dwie fajki później w drzwiach pojawiła się Diane.

   — Cześć — powiedziałem.
   — Izzy! — Przytuliła mnie. — Coś się stało?

   Odsunęła się i prawdopodobnie dopiero wtedy zauważyła mojego towarzysza, bo zaczęła mierzyć go nieco podejrzliwym wzrokiem.

   — Możemy pogadać?
   — Jasne. — Uśmiechnęła się.
   — Zaczekaj tu, Bill — rzuciłem przez ramię.

   Przez jego wcześniejszą reakcję, wolałem porozmawiać z nią na osobności, dlatego razem z rudowłosą oddaliliśmy się na bezpieczną odległość.

   — Pamiętasz jak ci opowiadałem o moim przyjacielu z Lafayette?

   Pokiwała głową.

   — To właśnie był on.
   — Nie gadaj! — Ze zdumienia otworzyła szerzej oczy.
   — Nie tak głośno. — Przyłożyłem sobie palca do ust.
   — Skąd on się tu wziął? Jak on cię znalazł? — Jej pytaniom nie było końca. — Kiedy przyjechał?
   — Później o tym pogadamy, dobra? — ostudziłem jej entuzjazm. — Chodzi o to, że on nie ma gdzie mieszkać i…
   — Izz, przestań głupio gadać — powiedziała natychmiast. — Przecież wiesz, że zawsze ci pomogę.
    — ...ja musiałbym wprowadzić się z nim — dokończyłem.
   — Jasne — odparła lekko zaskoczona. — Ale czemu? The Atoms się rozpadło?
   — Co? — zdziwiłem się. — Nie. To znaczy… sam nie wiem. Chyba nic z tego nie będzie. — Wzruszyłem ramionami. — Po prostu… nie chcę cię zostawiać z ćpunem i histerykiem pod jednym dachem.

   Posłała mi ciepły uśmiech i pokiwała głową.

   — Dziękuję, ratujesz mi życie, Diane.
   — Nie przesadzaj. Chodźmy już, bo Bill będzie się niecierpliwił — powiedziała. — A poza tym nawet nas sobie nie przedstawiłeś! — Klepnęła mnie w ramię.

***

   Następnego dnia rano, obudziłem się niesamowicie obolały na zimnej podłodze. Podniosłem się. Rozmasowałem bolące miejsce na plecach i przysiągłem sobie, że za ostatnie pieniądze pójdę do sklepu i kupię jakiś materac. Rozejrzałem się po pokoju. Rudy siedział obok szafy i zapisywał coś na chusteczce, przy okazji nucąc jakąś melodię pod nosem.

   — Co robisz? — spytałem i przysunąłem się bliżej niego.
   — Piszę piosenkę — oznajmił. — O tym jak przyjechałem do Los Angeles — dodał.
   — Pokażesz mi?

   Wziął akustyczną gitarę Diane i zaczął grać na niej melodię, którą wcześniej nucił.

   — Guess I needed sometime to get away. I needed some peace of mind, some peace of mind that'll stay. So I thumbed it down to sixth and L.A. Maybe your greyhound could be my way. — Nagle przerwał. — Na razie mam tylko tyle.
   — Podoba mi się. — Pokiwałem głową z uznaniem.
   — Myślisz, że będzie się nadawała do naszego zespołu?
   — Jak to “naszego zespołu”?
   — Chyba mi nie powiesz, że zostajesz w tym jebanym The Atoms?!
   — Sam nie wiem, Bill… muszę się zastanowić.
   — Z tak żałosnym zespołem nigdzie nie zajdziesz — powiedział w pełni przekonany, że ma rację. I chyba rzeczywiście tak było.  

   Nagle usłyszałem krzyk Diane.

   — Izzy, telefon do ciebie!

   Szybko podniosłem się z podłogi i otrzepałem spodnie. Kto mógł do mnie dzwonić tak wcześnie rano? Wyszedłem z pokoju i odebrałem słuchawkę od Diane.

   — Halo?
   — Co ty zrobiłeś z moim mieszkaniem?! I gdzie jest mój samochód, ty chuju?!

   No i dostałem odpowiedź na swoje pytanie…

   — Stary, spokojnie… — Starałem się opanować sytuację.
   — Jakie, kurwa, spokojnie?!  — krzyczał tak głośno, że musiałem oddalić słuchawkę od ucha.
   — Mam twój samochód, odstawię go dzisiaj, obiecuję — zapewniłem go.
   — A co mam zrobić z tym burdelem?!
   — Nic. Posprzątam to. — Oparłem się o ścianę i spojrzałem na roześmianą Diane.
   — Co ci w ogóle odjebało, żeby zdemolować mi pokój? — spytał już nieco spokojniejszym tonem.
   — Długa historia. Sorry, że tak wyszło. — Podrapałem się po głowie. — A tak w ogóle…
   — No?
   — Zastanawiam się nad odejściem z The Atoms — wyznałem.
   — Ja też — powiedział bez zastanowienia. — To nie dla mnie, stary. Nie chcę być wokalistą. Chcę wrócić do grania na perkusji.
   — Lepiej ci to idzie niż śpiewanie.
   — A ty, czemu chcesz odejść?
   — To nie jest to, co chciałbym grać. Nie czuję tego czegoś, wiesz o co chodzi?
   — Mhm — mruknął.

   Pogadaliśmy jeszcze przez krótką chwilę i się pożegnaliśmy. Odłożyłem słuchawkę na miejsce.

   — Nie pytaj… — powiedziałem do Diane, bo byłem pewien, że oczekiwała jakichś wyjaśnień. W tamtym momencie nie miałem jednak na to ani siły, ani ochoty.

   Wszedłem z powrotem do pokoju. Bill nadal siedział na podłodze i widząc mnie, szeroko się uśmiechnął. Odwzajemniłem jego gest.

   — Czyli, że zakładamy zespół?  — spytał podekscytowany.

   Pokiwałem głową. Zawsze chcieliśmy utworzyć swoją własną kapelę w Hollywood. Teraz w końcu mieliśmy szansę, by spełnić nasze marzenia. Nie wiedziałem, czy nam się uda, ale musieliśmy zrobić wszystko, by tak się stało.

➖➖➖➖➖

Hej!

Po długiej przerwie, w końcu dziesiąty rozdział za nami :')

1. Co sądzicie o Lisie? Zastanawiam się, czy zostawić ją na dłużej.

2. W kolejnym rozdziale dojdzie kolejna perspektywa, kto uważnie czytał poprzednie części, pewnie wie o kogo chodzi.

Chciałam też bardzo wam podziękować za 200 gwiazdek oraz za wszystkie komentarze. Ogromnie mnie to motywuje. ❤❤❤

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro