2. Going to California with an aching in my heart

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1980 r.

Jillian

   — Jak to wyjechał?

   Nie wiedziałam jak go uspokoić. Byłam zła na Jeffa, że sam mu tego nie powiedział.

   — Posłuchaj...
   — Mógł na mnie poczekać! Mieliśmy wyjechać razem! - Nie dał mi dojść do słowa.
   — Bill...
   — A ja go miałem za przyjaciela... — Uderzył pięścią w ścianę.
   — Do cholery, nie bądź takim egoistą! - krzyknęłam, żeby w końcu zaczął mnie słuchać.

   Popatrzył na mnie z wyrzutem i poczerwieniał na twarzy.

   — Wiesz, że w Lafayette nie miał żadnej przyszłości. Skończył szkołę i się stąd wyniósł. Prędzej czy później musiało to nastąpić. — Starałam się mówić spokojnie. — A poza tym — dodałam po chwili — kazał ci to przekazać.

   Wyjęłam kawałek papieru z szuflady i podałam go chłopakowi. Wyrwał mi kartkę z ręki, o mało nie przedzierając jej na pół. Zapadło milczenie. Usiadł pod ścianą, po czym zaczął czytać z niespotykanym u niego skupieniem. Próbowałam odczytać jakąkolwiek reakcję z jego zamyślonej twarzy, ale nie przyniosło to żadnego skutku. Gdy skończył, nadal wpatrywał się pustym wzrokiem w list. Czy ja dobrze widzę? Oczy mu się zaszkliły?

   — Wszystko w porządku? — spytałam z troską.
   — Obiecaj mi coś — zażądał. — Nie wyjedziesz tak jak on.

   Podeszłam bliżej i usiadłam obok niego. Niespodziewanie chłopak przytulił się do mnie, nerwowo zaciskając palce na mojej koszulce. Odwzajemniłam uścisk.

   — Obiecaj mi to. — Głos mu zadrżał.
   — Obiecuję — szepnęłam.

   Poczułam, że materiał okrywający moje ramię, stał się wilgotny. Bill płakał. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Doskonale wiedziałam, co przeżywał, bo przecież Jeff był również moim przyjacielem. Tylko że ze mną przynajmniej się pożegnał.

   Rudy pociągnął nosem i wtulił się we mnie mocniej. Potrzebował wsparcia, ale nie wiedziałam, jak mogłabym go w tej sytuacji pocieszyć. Źle się czułam z tym że nie mogłam w żaden sposób mu pomóc. Ogarnęła mnie bezsilność.

   Nagle chłopak wypuścił mnie z objęć i zaczął podnosić się z podłogi. Złapałam go za rękę, sprowadzając na siebie spojrzenie jego załzawionych oczu.

   — Bill, wszystko dobrze?
   — Nic nie jest dobrze. — Wyrwał się i skierował w stronę wyjścia.
   — Gdzie idziesz? — zawołałam za nim.

   Nie doczekałam się odpowiedzi. Usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwiami i już go nie było.

  Ta scena powracała do mnie niczym zły sen przez całą drogę do Kalifornii. W dalszym ciągu nie mogłam sobie darować, że postąpiłam tak samo, jak Jeff. Zostawiłam Billa samego, łamiąc tym samym daną mu obietnicę. Nigdy nie zapomnę żalu i wściekłości w spojrzeniu, jakim mnie obdarzył, gdy spotkaliśmy się po raz ostatni. Nie spodziewałam się, że tak nagle będziemy musieli się pożegnać.

   Obserwowałam widok za szybą. Przez uchylone okno wiał ciepły wiatr, który rozdmuchiwał moje włosy na wszystkie możliwe strony. Wszechobecne palmy i wysoka temperatura świadczyły o tym, że zbliżaliśmy się do celu. Jakoś nie potrafiłam się z tego cieszyć, mimo że z całego serca nienawidziłam Lafayette i nie chciałam więcej słyszeć o tym mieście.

   Minęliśmy tabliczkę z napisem Palo Alto. Ryan oderwał wzrok od drogi i spojrzał na mnie, delikatnie się uśmiechając. Zauważywszy moją skwaszoną minę, natychmiast spoważniał.

   — Co jest, nie cieszysz się? — spytał.

   Odwróciłam wzrok, bo poczułam, jak ściska mnie w gardle.

   — Nie pamiętasz, czemu tu jedziemy? — Westchnęłam głęboko na myśl o powodzie wyprowadzki. — A poza tym...
   — Bill sobie poradzi. Nie jest małym dzieckiem, nie martw się. — Próbował mnie pocieszyć. Zabrał jedną rękę z kierownicy i poklepał mnie po ramieniu
   — Oby.

   W głębi serca wiedziałam, że nie było innego wyjścia. Musiał sobie poradzić. Ja też musiałam. No i Jeff...

   Dotarliśmy na miejsce. Ryan zaparkował samochód na niewielkim podjeździe. Włożyłam mapę do schowka i wysiedliśmy z auta. Przetarłam spocone czoło. Miałam wrażenie, że zaraz się roztopię. Nie sądziłam, że o tej porze roku też będzie tu tak gorąco.

   — Myślisz, że pozwolą nam zostać?
   — Oczywiście, że tak — odparł z przekonaniem. — Jak usłyszą, co się stało, to przecież nas nie wyrzucą.

   Z trudem zamknęłam ledwie trzymające się na zawiasach drzwi. Zielony ford mojego brata był w opłakanym stanie. Prawdę mówiąc, to aż dziwne, że zdołaliśmy przejechać nim tyle kilometrów. Wzięłam swój bagaż z tylnego siedzenia samochodu.

   — Zostaw to, później przyniosę.

   Pokiwałam głową i z ulgą włożyłam ciężką torbę z powrotem do środka.

   Dom, pod którym się zatrzymaliśmy, stał na przedmieściach, wśród wielu innych, podobnych do niego budynków. Miał równo ścięty trawnik, spory garaż i przytulną werandę, na której stały wiklinowe krzesła. Nic się nie zmieniło, odkąd ostatni raz tu byłam.

   Znaleźliśmy się przed drzwiami. Zapukałam kilka razy. Ryan bawił się palcami, jak zwykle, gdy był zestresowany, a ja przyłożyłam głowę do ściany w celu ochłodzenia się. Usłyszeliśmy dźwięk przekręcanego klucza i wymieniliśmy się szybkimi spojrzeniami. Stanęliśmy niemal na baczność. Drzwi się uchyliły. Ujrzeliśmy w nich niską staruszkę, która zmierzyła nas zdziwionym spojrzeniem. Serce podchodziło mi do gardła, ale uśmiechnęłam się.

   — Cześć babciu — przywitał się chłopak, a ja mu zawtórowałam.
   — Ryan? Jillian? Co wy tutaj robicie?

   No właśnie, co my właściwie tutaj robimy? Nie odwiedzaliśmy dziadków od kilku lat, a teraz tak po prostu mamy się u nich zatrzymać? Od początku wiedziałam, że to był zły pomysł. Żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć.

   — Wejdźcie do środka. — Zmarszczyła czoło i otworzyła drzwi szerzej.

   Przekraczając próg, zauważyłam, że w środku nadal były te same odrapane przez kota meble. Drewniana podłoga skrzypiała jak dawniej, a pod ścianą stał stary zegar z licznymi zdobieniami i gramofon z pokaźną kolekcją ulubionych płyt mamy z młodości. Podłogę w salonie zdobił wzorzysty dywan, który niegdyś w moich dziecięcych fantazjach potrafił latać, a na półkach było pełno zakurzonych książek. Odniosłam wrażenie, że tutaj wszystko zatrzymało się w czasie. Dom wyglądał dokładnie tak jak w moich wspomnieniach. Było to całkiem miłe uczucie. Chwilowo myślami wróciłam do lat beztroskiego dzieciństwa.

   — Gdzie dziadek? — zapytał Ryan, rozglądając się dookoła. Podejrzewałam, że czuł się w tym pokoju tak samo, jak ja.
   — W sklepie, zaraz powinien wrócić. — Westchnęła głęboko, jakby wiedziała, co zamierzamy za chwilę powiedzieć. — Siadajcie.

   Niemal jednocześnie opadliśmy na miękką kanapę. Staruszka wbiła w nas przeszywające spojrzenie, próbując jak najszybciej wydobyć z nas powód, dla którego przyjechaliśmy. W końcu mieszkaliśmy ponad dwa tysiące mil od Palo Alto. Miała prawo być zdziwiona.

   — Może napijecie się czegoś? — zaproponowała.
   — Najpierw porozmawiajmy.
   — No dobrze, w takim razie słucham. — Rozsiadła się na fotelu naprzeciwko nas. — Co wasz ojciec znowu nawyprawiał?

   Bezradnie spojrzałam na Ryana. Pewnie zastanawiał się jak to ująć najdelikatniej. Babcia nigdy nie kryła niechęci, jaką darzyła naszego tatę.

— Jest w więzieniu — powiedział krótko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro