4. We're searchin' for answers that never appear

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1981r.

Jillian

   Obudził mnie niesamowicie drażniący dźwięk wydawany przez syreny policyjne. Natychmiast otworzyłam oczy. Zerwałam się z łóżka i pełna obaw podeszłam do uchylonego okna. Radiowóz przejeżdżał właśnie tuż przed moim domem, ale na całe szczęście nawet nie zwolnił. Obserwowałam migające światła na dachu samochodu póki nie zniknął mi z pola widzenia i dopiero wtedy odetchnęłam z ulgą.

   Jeszcze przez chwilę stałam przy oknie. Rozpoczął się luty i pogoda panująca na zewnątrz zdecydowanie nie pokrywała się z moimi wyobrażeniami o słonecznej Kalifornii. Całe niebo było zachmurzone, a od wczoraj nieprzerwanie padał deszcz. Zaraz... to już luty? Zmarszczyłam brwi. Coś mnie tknęło, żeby sprawdzić jaki dziś dzień, ale ostatecznie z tego zrezygnowałam i wróciłam na łóżko.

   Próbowałam zmusić się do zaśnięcia. Co prawda zaraz południe, ale była niedziela i nie miałam nic ciekawszego do roboty. Niestety moje starania poszły na marne. Przewracałam się z boku na bok i za nic nie mogłam znaleźć wygodnej pozycji. Zrezygnowana wstałam i podniosłam stojącą w kącie gitarę. Szybko ją nastroiłam i zaczęłam grać początkowy riff z People are strange. Niestety, nadal czegoś mi w nim brakowało. Zamknęłam oczy, próbując odtworzyć w głowie pierwsze dźwięki utworu. Dzisiejszego dnia, mimo że dopiero wstałam, byłam wyjątkowo poddenerwowana, więc szybko skończyła mi się cierpliwość.

   Nagle usłyszałam głośny huk drzwi wejściowych i aż podskoczyłam. Czy wszystko musi mnie dzisiaj straszyć? Doskonale wiedziałam kto przyszedł, a dobiegające z dołu odgłosy kłótni tylko mnie w tym utwierdziły. Po chwili słychać było tylko głośne kroki na schodach, a następnie trzaśnięcie kolejnych drzwi. Odłożyłam gitarę na miejsce i wywróciłam oczami. Stwierdziłam, że muszę w końcu z nim porozmawiać.

   Nigdy nie zawracałam sobie głowy pukaniem, toteż bez zbędnych ceregieli weszłam do pokoju Ryana. Siedział na skraju dwuosobowego łóżka i jak gdyby nigdy nic zaciągał się papierosem. Wyglądał okropnie. Miał przetłuszczone włosy i brudne ubrania, ale najbardziej w oczy rzucała mi się jego blada, zmęczona twarz. Spojrzał na mnie z wyrzutem.

   — Co chcesz? — spytał, wypuszczając dym z ust.
   — Wszystko u ciebie dobrze?
   — A czemu miałoby być źle? — udał zdziwienie.
   — No nie wiem. — Skrzyżowałam ręce na piersi i oparłam się o jasnozieloną ścianę. — Ciągle gdzieś znikasz, nie ma cię w domu po kilka dni.
   — Mówiłem już, że nocuję u kumpla.

   Popatrzyłam na niego z politowaniem. Naprawdę sądził, że w to uwierzę?

   — Mógłbyś się chociaż wysilić na coś wiarygodnego. - Zirytowałam się.
   — No dobra, znalazłem pracę. — Westchnął ciężko i odchylił głowę do tyłu.
   — Co to za praca?
   — Co cię to obchodzi? Ważne, że zarabiam.

   Teraz to już naprawdę się zdenerwowałam.

   — Mnie nie obchodzi — skłamałam — ale babcię i dziadka niestety tak. Nie zapominaj, że to był twój pomysł, żeby tu przyjechać. Nie rób im teraz kolejnych zmartwień.
   — No to wyobraź sobie, że mam świetny pomysł.
   — Jaki?
   — Nic im nie mów.
   — Co? Dlaczego?
   — Po prostu — uciął. — Jak będą pytać, to powiedz, że jestem ze znajomymi.
   — No... dobra — zgodziłam się po chwili wahania. Nie miałam innego wyjścia. Inaczej mógłby w ogóle przestać ze mną rozmawiać.
   — Jeszcze coś? — Wbił we mnie przenikliwy wzrok i siłą woli próbował sprawić, żebym jak najszybciej opuściła to pomieszczenie.
   — Czemu ciągle kłócisz się z babcią?
   — Bo wtrąca się w nie swoje sprawy — odparł i zgasił papierosa w popielniczce stojącej na parapecie. — A teraz wybacz, ale jestem zmęczony.
   — Jasne. — Odwróciłam się do niego plecami i podążyłam do wyjścia. — Dobranoc.

   Opuściłam jego pokój i zamknęłam za sobą drzwi. Wróciłam do siebie, ale nie potrafiłam się niczym zająć. W zasadzie nie mogłam nawet przestać myśleć o rozmowie, która się przed chwilą odbyła. Panująca wokół cisza, przerywana od czasu do czasu chrapaniem dochodzącym z sąsiedniego pokoju, powodowała u mnie jeszcze większą frustrację.

   Nie chciałam tu dłużej siedzieć. Nie było to spowodowane jedynie Ryanem i jego dziwnym zachowaniem, ale w ogóle tym miejscem. Gdy po raz pierwszy od lat weszłam do tego domu i okazało się, że nic się nie zmieniło, było to miłe uczucie. Teraz jednak pozytywne wrażenie minęło i czułam się coraz gorzej przebywając tu. Na każdym kroku wszystko przypominało mi moje dzieciństwo i jego szybki koniec. Miałam już cholernie dość tych wspomnień.

   Nie zastanawiając się dłużej, wyciągnęłam z szafy ciuchy i ubrałam się w nie, po czym pośpiesznie zbiegłam po skrzypiących schodach.

   — Wychodzę! — krzyknęłam tak, żeby babcia mnie usłyszała.

   Zanim zdążyłam opuścić dom, staruszka stanęła w progu kuchni ze ścierką w dłoni.

   — Gdzie idziesz? — spytała, zakładając ręce na biodra. — I kiedy będziesz?
   — Nie wiem — odparłam, nie siląc się nawet na miły ton.
   — Tylko nie wracaj późno — przestrzegła mnie.
   — Dobrze. — Otworzyłam drzwi i wyszłam na zewnątrz.

   Szczerze mówiąc szkoda mi było dziadków. Przyjęli nas do siebie, mimo że przyjechaliśmy bez uprzedzenia, a my? Nie byliśmy dobrymi wnukami. Chyba nawet nie próbowaliśmy nimi być. Tłumaczyłam to sobie tym, że mieliśmy swoje zmartwienia i po prostu nie byliśmy gotowi na budowanie dobrych relacji. Jak tak myślę, to już w Indianie każde z nas przechodziło gorszy okres w życiu. Później wyjechaliśmy. Ryan zostawił dziewczynę, a ja Billy'ego. Do tego doszło to, że naszego ojca posadzili. Naprawdę chciałabym żeby nasze stosunki wyglądały inaczej. Problem tkwił w tym, że nie potrafiłam się przełamać i szczerze porozmawiać z babcią lub dziadkiem. O Ryanie już nie wspomnę, bo on tylko się z nimi kłócił.

   Założyłam kaptur na głowę i zaczęłam oddalać się od domu, po drodze starając się omijać wszystkie kałuże. Przez krótką chwilę zastanawiałam się gdzie pójść, ale zaczynało padać coraz mocniej. Spacer w taką pogodę nie miał najmniejszego sensu. Zostało mi tylko jedno wyjście.

   Kilka domów dalej mieszkał mój kolega, Charlie. Znaliśmy się już od czasów gdy przyjeżdżałam do Palo Alto w dzieciństwie. Bawiliśmy się wtedy razem w piaskownicy albo w ogrodzie. Teraz był wielkim fanem Zeppelinów, a jego starszy brat sprzedawał hasz. Te dwie rzeczy oraz fakt, iż chodziliśmy razem do szkoły, sprawiły, że nawet po latach znaleźliśmy wspólny język.

   Zadzwoniłam do drzwi. Chwilę później pojawiła się w nich dość wysoka, czarnowłosa kobieta z ponurym wyrazem twarzy. Na mój widok rozpromieniła się i wpuściła mnie do środka.

   — Dzień dobry — przywitałam się.
   — Dzień dobry, Jill. Charlie jest u siebie.

   Podziękowałam jej, jednocześnie ściągając z głowy kaptur. Poszłam prosto do pokoju chłopaka. Kiedy znalazłam się w pomieszczeniu, zauważyłam, że trochę się tu zmieniło. Musiał zrobić przemeblowanie.

   Chłopak siedział przy biurku, skupiony nad jakąś książką. Ja natomiast ściągnęłam buty i usiadłam na łóżku, które teraz stało tuż obok drzwi, a nie, tak jak wcześniej, przy oknie. Charlie zauważył moją obecność dopiero gdy, mebel zaskrzypiał pod moim ciężarem.

   — Cześć. — Uśmiechnął się pogodnie i zamknął książkę.
   — Cześć — odparłam, siląc się na odwzajemnienie gestu.
   — Strasznie wyglądasz — skwitował.
   — Dzięki...

   Uświadomiłam sobie, że przed wyjściem nawet się nie uczesałam.

   — Do usług. Coś się stało?
   — Szkoda gadać. — Podciągnęłam kolana pod brodę. — Ryan wrócił.
   — Gadałaś z nim? — spytał, przeglądając stos płyt leżących w szafce. W końcu włączył jedną z nich i po pierwszych dźwiękach rozpoznałam The Song Remains the Same.
   — Powiedzmy...

   Usiadł obok i popatrzył na mnie pytającym wzrokiem.

   — Nie był zbyt rozmowny.
   — To chyba rodzinne, co? Ty mówisz dużo tylko jak się zdenerwujesz.
   — Spytałam się, czemu ciągle go nie ma, a on powiedział, że ma pracę — kontynuowałam, nie zwracając uwagi na jego docinki.
   — To źle, że znalazł robotę? Przecież jest dorosły, pewnie po prostu chce sam się utrzymywać.
   — Nie wierzę mu.
   — Chyba nie ma powodów, żeby cię okłamywał.
   — Może ma, a może nie ma, Charlie. — Wstałam z miejsca i zaczęłam chodzić po pokoju. — Boję się, że wpakował się w jakieś kłopoty.
   — A co na to dziadkowie?
   — No właśnie! — Podniosłam głos. Kazał mi nic im nie mówić.
   — To rzeczywiście trochę dziwne. — Zamyślił się.
   — Naprawdę się o niego martwię.

   Spuścił głowę, pozwalając na to, by jego twarz zasłoniła czarna grzywka. Ja tymczasem nie mogłam usiedzieć w miejscu i cały czas chodziłam w kółko.

   — No i nie powiesz nic babci? — spytał po kilku minutach milczenia.
   — Nie.
   — Czemu?
   — Nie wiem, a co jak w ogóle przestanie się do mnie odzywać?
   — Racja...

   Znowu zapadła cisza. W końcu usiadłam przy biurku i przez brak innego zajęcia zaczęłam oglądać rzeczy znajdujące się na drewnianym blacie. Moją uwagę przykuł kalendarz. Odruchowo odszukałam dzisiejszej daty i zamarłam, gdy uświadomiłam sobie co to za dzień.

   — O boże...
   — Co jest? - Podszedł do mnie i zajrzał mi przez ramię.
   — Dzisiaj szósty.
   — No i co w związku z tym?
   — To urodziny Billa.

   Charlie pokiwał głową ze zrozumieniem. Wbiłam wzrok w ziemię, a on uklęknął przede mną i odgarnął mi włosy z twarzy.

   — No chodź tu — szepnął, wyciągając obie ręce w moją stronę.

   Przytuliłam się do niego i próbowałam powstrzymać łzy, które napłynęły mi do oczu.

   — Chcesz do niego zadzwonić?

   Odsunęłam się i spojrzałam w jego jasnoszare tęczówki. Czy on zwariował? Przecież nie rozmawialiśmy odkąd wyjechałam, a teraz tak po prostu zadzwonię i co? Złożę mu życzenia urodzinowe?

   — Żartujesz?
   — Nie, mówię całkiem poważnie. — On naprawdę postradał zmysły. — Pomyśl, dowiesz się co u niego i będziesz spokojniejsza.

   Zastanowiłam się nad jego słowami. A może to nie był taki zły pomysł? Właściwie to nie miałam nic do stracenia. W najgorszym wypadku powie, że nie chce ze mną rozmawiać.

   — No dobra — zgodziłam się.

   Poszliśmy z Charliem do salonu, gdzie był telefon. Podniosłam słuchawkę. Drżącą dłonią wykręciłam numer, który oczywiście nadal znałam na pamięć. Najgorsze było to czekanie.

   — Tak, słucham? — Usłyszałam damski głos. To na pewno była jego siostra, Amy. Nie mogłam wydusić z siebie słowa, a mój puls prawdopodobnie przekroczył dwieście uderzeń na minutę. — Halo?
   — Czy mogłabym prosić Williama do telefonu?
   — Niestety, nie ma go. — No tak, mogłam się tego spodziewać.
   — A kiedy go zastanę?
   — On już tutaj nie mieszka.
   — Jak to nie mieszka?
   — No... po prostu — odparła lekko zdziwiona. — Kim pani jest? — spytała, ale nie zdołałam zareagować.

   Odłożyłam słuchawkę. Zrobiło mi się słabo. Jak to już tam nie mieszkał? Wyprowadził się? Znając go, było to całkiem możliwe, ale gdzie on by poszedł? Wątpię, by ktoś chciał przyjąć go pod swój dach, tym bardziej, że był znany głównie z licznych aresztowań. A może go wyrzucili?

   Charlie, który przysłuchiwał się całej rozmowie, był zszokowany nie mniej ode mnie. Po jego minie widziałam, że nie wiedział co powiedzieć. W mojej głowie pojawiało się mnóstwo pytań, lecz na żadne z nich nie potrafiłam odpowiedzieć. Najważniejsze z nich brzmiało: Gdzie ty do cholery jesteś, Bill?

➖➖➖➖➖

Hej!

Czwarty rozdział za nami, więc wypadałoby się w końcu przywitać. Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze i gwiazdki! 😊

Zależało mi na tym, żeby właśnie dziś dodać kolejną część, dlatego, że jest 8 kwietnia, co oznacza, że Izzy kończy 55 lat. Szczerze mówiąc ledwo się wyrobiłam, bo za dwie minuty dwunasta xD

No także mam nadzieję, że się podobało i  wszystkiego najlepszego, dla Izza 😊❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro