9. Can't you hear me knockin' on your door?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1981r.

Izzy

   Razem z Robertem wsiedliśmy do auta i wyjechaliśmy z parkingu. Po koncercie trochę wypiliśmy i obawiałem się, że to nie był dobry pomysł bym w takim stanie prowadził. Ledwo ogarniałem co się działo na drodze. Sytuacji nie ułatwiała pogoda – już od dawna nie widziałem takiej ulewy w Los Angeles. Wycieraczki z trudem radziły sobie ze strugami deszczu na przedniej szybie. Parę razy wjechałem w kałużę i nieumyślnie ochlapałem przechodniów. Do tego byłem okropnie zmęczony. Rob na początku starał się mnie zagadywać, ale w końcu sam przysnął. Włączyłem radio i starałem się zapanować nad opadającymi powiekami przy dźwiękach jakiejś nieznanej mi piosenki. Na szczęście do przejechania mieliśmy tylko kilka przecznic.

   Ostatnio moje relacje z wokalistą bardzo się polepszyły i zostałem jego współlokatorem. Wynikało to również z czystej wygody, ponieważ próby zwykle odbywały się u niego albo u Mike’a, który miał dom po drugiej stronie ulicy. Z perspektywy czasu jednak musiałem przyznać, że wolałem mieszkać z Diane. Oczywiście nie tylko ze względu na smaczne obiady, które gotowała. Po prostu, rudowłosa stała się dla mnie najbliższą osobą w Los Angeles, a teraz nie mogliśmy się widywać tak często jak wcześniej. Cóż, przynajmniej przestałem sypiać na podłodze.

   Mogłoby się wydawać, że w końcu wszystko zaczynało iść po mojej myśli. Mimo tego z każdym kolejnym koncertem byłem coraz bardziej zdemotywowany. Nie chodziło już nawet o muzykę, tylko po prostu - kończyły mi się pieniądze. Przez cały ten czas odkąd dołączyłem do The Atoms, nie zarobiłem kompletnie nic. Wręcz przeciwnie, ciągle musiałem wydawać. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo ten zespół pozbawi mnie wszelkich środków do życia, nie wspominając już o tym, że nie będę w stanie choćby w najmniejszym stopniu finansować naszych występów. Oprócz problemów z kasą, doszło jeszcze to, że kompletnie nie dogadywałem się z naszym perkusistą, ale cholera, to nie była moja wina. Ja tylko powiedziałem prawdę – Rob grał zdecydowanie lepiej od niego...   

   Po kilkunastu minutach szczęśliwie dojechaliśmy na miejsce. Z lekkim trudem weszliśmy po schodach. Gdy tylko przekroczyłem próg mieszkania, rzuciłem się na kanapę, która aktualnie pełniła rolę mojego łóżka. Ściągnąłem buty, po czym cisnąłem je gdzieś w kąt. Rob bez słowa zgasił światło i poszedł do siebie. Sen był jedyną rzeczą, o której w tym momencie marzyłem. Przewróciłem się na bok, zamknąłem oczy i… usłyszałem walenie do drzwi.

   — Ja pierdolę… — powiedziałem sam do siebie.

   Przez chwilę leżałem nieruchomo i miałem nadzieję, że hałas ustąpi. Nic z tego. Nie miałem zielonego pojęcia kto mógł przyjść tu o tej godzinie, ale najchętniej bym tę osobę zabił.

   — Izzy, otwórz te jebane drzwi — krzyknął Robert, dając mi tym samym do zrozumienia, że sam nie miał najmniejszego zamiaru wstawać z łóżka.

   Westchnąłem przeciągle i zwlokłem się z kanapy. Jako, że nie chciałem się o nic potknąć, zapaliłem lampkę. Nie zawracałem sobie głowy zajrzeniem przez wizjer i bez zastanowienia otworzyłem. Zmrużyłem oczy. Zważywszy na słabe światło oraz spowolnione alkoholem myślenie, rozpoznanie osoby, chcącej przed kilkoma sekundami wyważyć mi drzwi, nie było zbyt prostym zadaniem. Gdy jednak spostrzegłem, kto przede mną stał, zamarłem.

   — Co, nie poznajesz mnie? — spytał kpiąco.

   Odsunąłem się tak, żeby mógł wejść do środka i zamknąłem za nim drzwi. Nie wiedziałem, co powiedzieć.

   — No, no, nieźle się urządziłeś, Jeff. — Rozejrzał po pomieszczeniu. — Czy może raczej powinienem powiedzieć “Izzy”?
   — Co ty tu robisz? — wypaliłem nagle.
   — To samo co ty — odparł. — Nie pamiętasz już? Przecież od dawna planowaliśmy wyjechać.

   Podszedł do stołu, przy okazji tworząc kowbojkami mokre ślady na podłodze i podniósł leżącą na nim paczkę fajek. Wyciągnął jedną sztukę i wsadził ją do ust.

   — Masz ognia?

   Przytaknąłem. Wcześniej unikałem jego wzroku jak tylko mogłem, jednak gdy brał ode mnie zapalniczkę, spojrzałem mu prosto w oczy. Trwało to pewnie tylko kilka sekund, lecz miałem wrażenie, że minęło zdecydowanie więcej czasu. Na jego bladej twarzy malowało się zmęczenie, nic więcej. Miał mokre włosy, z podbródka również cały czas kapała mu woda. Odwrócił się i wychylił przez otwarte okno.

   — Ładnie.
   — Czy ja wiem… — mruknąłem. Prawdę mówiąc nie sądziłem, by słowo “ładny” było dobrym określeniem widoku kontenerów na tyłach jakiegoś podniszczonego budynku.
   — No co ty, Izzy  — odparł. Wydawało mi się, że mój pseudonim ledwo przeszedł mu przez gardło. — Sądziłem, że ci się tu podoba. Przecież tyle czasu się nie odzywałeś. Ile to już minęło? — W jego głosie wyraźnie słyszałem żal. Emocje powoli przejmowały nad nim kontrolę. — Rok?

   Zapadła cisza, zmącona jedynie kroplami deszczu rozbijającymi się o parapet. Chłodne powietrze muskające moją skórę nieco mnie orzeźwiło, jednak cała ta sytuacja nadal do mnie nie docierała. Faktycznie, często myślałem o tym, co będzie jak się spotkamy, jednak nie przypuszczałem, że to nastąpi tak nagle, a on będzie dla mnie taki chłodny. Co miałem mu powiedzieć? Że wysłałem cholerną pocztówkę? To nie miało żadnego znaczenia. Wstyd mi było przyznać, że zwyczajnie bałem się zadzwonić.

   — Jak ci się udało mnie znaleźć? — spytałem. — I w ogóle jak tu przyjechać?
   — Dobre pytanie. — Wypuścił dym z ust i wyrzucił papierosa przez okno. — Trochę czasu mi to zajęło. — Odwrócił się w moją stronę. — W sumie zaczęło się od tego, że wyrzucili mnie z domu, po tym jak znowu wylądowałem w areszcie. Oskarżyli mnie o zdemolowanie sklepu, a to była jakaś banda dzieciaków. Sam widziałem, jak wybijali okna i malowali graffiti — prychnął. — W każdym razie, gdy już wróciłem, Stephen powiedział, że przynoszę im wstyd i mam się więcej nie pokazywać w jego domu, a przynajmniej dopóki “nie zetnę tych kudłów i nie znajdę pracy” — powiedział, w zabawny sposób przedrzeźniając swojego ojczyma. — Matka oczywiście nie odważyła się mu sprzeciwić. Stwierdziłem, że mam na to wyjebane i wyniosłem się tego samego dnia. Pomieszkiwałem u różnych znajomych, do czasu, gdy nagle wszyscy zaczęli wyjeżdżać z Lafayette. Zresztą, kurwa, nie dziwiłem się im. Później nawet Chris się wyprowadził i zostałem kompletnie sam.

   Od razu chciałem zapytać co z Jillian, ale nie chciałem mu przerywać.

   — Nie miałem żadnych pieniędzy i nie wiedziałem co ze sobą robić w tym pierdolonym mieście. Któregoś dnia Chris zadzwonił do kolesia, z którym wtedy mieszkałem. Powiedział, że jest w Los Angeles i żebym przyjechał. Poszedłem do matki, gdy Stephen był w pracy, a ona dała mi trochę kasy. Wiedziałem, że nie mogę wydać wszystkiego na podróż, więc zdecydowałem się jechać na stopa. Wszystko o dziwo szło całkiem sprawnie, aż któregoś razu, gdy spałem w motelu z moim kierowcą, on zaczął się do mnie przystawiać, rozumiesz? Pieprzony pedał — warknął. — Zacząłem krzyczeć, żeby spierdalał, ale nie zareagował. Odpuścił dopiero, gdy przystawiłem mu nóż do gardła. — Zaczął iść w moją stronę.

   Przełknąłem głośno ślinę i pokręciłem głową. Nie mogłem uwierzyć, że był do czegoś takiego zdolny. Faktycznie w Lafayette często miewał te swoje ataki agresji, ale jeszcze nigdy nie wyciągnął noża.

   Nim się zorientowałem, rudy znalazł się tuż obok mnie. Z jego ponurych oczu kipiała wściekłość.

   — Nie chciałem już więcej jeździć na stopa i wydałem prawie wszystko na autobus do Los Angeles. Przyjechałem tu dwa miesiące temu. Najpierw mieszkałem u Chrisa, ale on w końcu wyniósł się do jakiejś dziewczyny. Nie miałem pieniędzy. Całymi dniami kręciłem się po Sunset. Gdy o ciebie pytałem, prawie nikt nie wiedział o kogo chodzi, a jeśli już, to nie wiedzieli jak się z tobą skontaktować. — Usiadł na kanapie. — Aż do dzisiaj. Przypadkiem trafiłem na wasz występ. Macie chujowe piosenki — skwitował. Nie sposób było się z nim nie zgodzić. — Po koncercie nie mogłem cię znaleźć, więc podszedłem do kogoś z twojego zespołu i spytałem, czy wie gdzie jesteś. Powiedział, że pojechałeś do domu i może mnie podwieźć, bo mieszka niedaleko. — Zrobił krótką pauzę. — I wiesz co? — wysyczał przez zaciśnięte zęby. — Przeszedłem przez to wszystko, tylko po to, żeby się z tobą spotkać. Żeby spotkać się z kimś, kto zostawił mnie ponad dwa tysiące mil za sobą i nawet nie miał odwagi się ze mną pożegnać.
   — Przepraszam — mruknąłem i wbiłem wzrok w ziemię. Po wysłuchaniu jego historii byłem na siebie jeszcze bardziej zły, niż tamtej nocy, gdy wyjechałem.
   — Wstań.

   Nie wiedziałem o co mu chodzi, ale podniosłem się z kanapy. On uczynił to samo. Nagle zobaczyłem pięść zmierzającą w moim kierunku. Zrobiłem unik.

   — Pojebało cię? — krzyknąłem.
   — Pieprzone dwa miesiące, kurwa, tyle czasu cię tu szukałem, rozumiesz? Wyjebali mnie z domu, zostałem sam w Lafayette, jakiś gość chciał mnie zgwałcić i przez kilka tygodni włóczyłem się po ulicy, bo nie miałem gdzie mieszkać.  — Raz za razem padały kolejne ciosy. — I jedyne na co cię stać to głupie “przepraszam”?
   — Uspokój się. — Starałem się przemówić mu do rozsądku.
   — Jesteś jebanym egoistą.
   — Przecież chciałem żebyś jechał ze mną, ale ty nigdy nie mogłeś!
   — Nie miałem kasy! — usprawiedliwiał się.
   — A myślisz, że ja coś miałem, kurwa?

   Rudy nie przestawał mnie atakować, więc nie pozostałem mu dłużny. W ruch poszła nawet lampka nocna, którą postanowiłem go uderzyć. W ramach rewanżu pchnął mnie na ścianę i zacisnął ręce na mojej szyi. Nie mogłem złapać oddechu. Kopnąłem go w brzuch, co spododowało, że na moment się odsunął. Zaraz potem szarpnął mnie za rękaw, podłożył nogę i upadliśmy na podłogę.

   — Pieprzony idioto, jak mogłeś mnie tam zostawić? — spytał, cały czas okładając mnie pięściami.
   — Bill, kurwa, uspokój się! — Starałem się zasłonić od jego ciosów, ale to było niewykonalne. — Dobrze wiesz, że tego nie chciałem! Napisałem ci wszystko w liście. — Przeturlaliśmy się i w coś uderzyliśmy. Gdy usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła, zrozumiałem, że przewróciliśmy stolik i przy okazji szklanki, które na nim stały. — Myślałem, że mnie zrozumiesz. Jesteś dla mnie jak brat — powiedziałem już nieco ciszej.

   Nagle rudy przestał mnie atakować. Zszedłem z niego i usiadłem na podłodze.

   — Żałuję, że tak postąpiłem, naprawdę — kontynuowałem. — Faktycznie bałem się zadzwonić, bo myślałem, że mnie nienawidzisz. Wybaczysz mi kiedyś?

   Bill przez cały czas lustrował mnie wzrokiem. Nadal miał zmarszczone czoło, jednak wydawało mi się, że po jego twarzy przemknął uśmiech. Wyciągnął ręce w moją stronę i objął mnie ramionami.

   — Tęskniłem, stary — wyznał.

   Odwzajemniłem uścisk i poklepałem go po plecach.

   — Ja też.

   Kiedy się od siebie odsunęliśmy, szybko przemyślałem całą sytuację. Bill nie miał gdzie mieszkać. Oczywistym wyjściem wydawało się przyjęcie go do domu Roberta, jednak wolałem nie ryzykować kolejnej bójki. Dobrze znałem rudego i wiedziałem, że gdyby coś mu spodobało, mógłby z łatwością sprowokować mojego współlokatora, który również miał bardzo porywczy charakter. Nie mógł tutaj zostać. Poza tym Rob byłby cholernie zły, gdyby rano zastał tu nowego współlokatora. Właściwie znałem tylko jedną osobę, która nie miałaby nic przeciwko mieszkaniu pod jednym dachem z rudym. Mimo wszystko, nie chciałem go z nią zostawiać. Kto wie, co by mu przyszło do głowy? Jedynym wyjściem było ponowne zamieszkanie u Diane.

   Stwierdziłem, że później się zastanowię, co powiem Robertowi. W końcu w tej chwili i tak był pijany. Nawet nie usłyszał, jak zdemolowaliśmy mu pokój. Przy okazji patrzenia na rozbite szklanki, obiecałem sobie, że wrócę to posprzątać.

   — Jedziemy na Sunset — oznajmiłem entuzjastycznym tonem.

   — W takiej chwili myślisz o imprezowaniu? — Był zaskoczony moim pomysłem. — Co to miasto z tobą zrobiło…

➖➖➖➖➖

Hej!

No to się porobiło xD Spodziewaliście się, że tak będzie wyglądało ich pierwsze spotkanie? Bo ja szczerze mówiąc na początku chciałam to napisać całkowicie inaczej.

Planowałam częściej dodawać rozdziały w wakacje... chyba do reszty się rozleniwiłam. To miałam dodać przed końcem lipca, ale jakoś mi  nie wyszło 😕

Przynajmniej w końcu stało się coś ważnego.

No cóż, mam nadzieję, że się wam podobało, bo mnie na przykład ten wstęp czasami doprowadzał do szału. Zresztą ciągle coś mi w nim nie pasuje, ale nie mam siły już na niego patrzeć xD

Do następnego! 😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro