🔥Rozdział 10🔥

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*James

Kolejny dzień przyniósł kolejny trening. Co najważniejsze, przyniósł poprawę biegu nie o jedną sekundę, a o trzy! Byłem nadbudowany tą wielką poprawą wyniku, więc postanowiłem dodać sobie jeszcze godzinę przy linach. 

Kiedy się za nie zabrałem i raz jedną grubą liną, a raz drugą uderzałem w podłogę z głośnym hukiem, rozległo się kilkukrotne klaskanie. Nie odwróciłem się od razu, ponieważ wiedziałem, że to nie jest Mason. Również nie mogła to być Danielle, to było zdecydowanie męskie bicie protekcjonalnego brawa.

-Wiedziałem, że w końcu się pojawisz- odezwałem się na tyle głośno, by gałgan w garniturze mnie usłyszał. Uderzyłem liną ostatni raz i ciężko dysząc upuściłem je na matę. Odwróciłem się, by swoim spojrzeniem spotkać się z nikim innym, jak Nikitą Shargajewem - menadżerem kupy gnoju, z którą mam walczyć w pierwszej rundzie FF. - Nie czaj się, bo jeszcze pomyślę sobie, że chcesz mnie znokautować. 

-Cóż, biorąc pod uwagę twoje postępy, z mojej strony byłoby to co najmniej samobójstwem - odpowiedział. Odwróciłem się do człowieka, do którego miałem mniej szacunku niż zero i spojrzałem na niego znurzonym wzrokiem. 

-Czego tu szukasz? Naprawdę nie mam ochoty na ckliwe rozmowy, błagania o przejście na twoją stronę i propozycje miliardów pieniędzy - odpowiedziałem mu. - To wszystko może usatysfakcjoniwać tylko tych niskobudżetowców, np Ramireza. Cóż za zbieg okoliczności, że akurat z nim pracujesz. 

Moja udawana, zdziwiona mina jednak nie była tak dobra jak myślałem, bo Nikita się nie zaśmiał. A szkoda. Z tego cyrku, który odegrali jakiś czas temu, był naprawdę zajebisty ubaw. 

-Możesz myśleć co chcesz, ale nie zmuszałem go do niczego. Sam chciał wziąść. 

-Wierzę - prychnąłem. W to akurat wierzyłem. Ramirez był zdolny do wzięcia środków dopingujących połączonych z Bóg wie czym, czymś co najpewniej mogło go zabić, tylko po to żeby w końcu mnie pokonać. Co w rezultacie prawie zabiło mnie. 

Ale kto by tam rozpamiętywał. 

-Mów czego tu szukasz albo wyjdź z mojego ringu. Kto w ogóle wpuścił cię do domu? - zmarszczyłem brew. Otarłem bokiem koszulki pot spływający mi po czole.

 Kurwa. Musiałem teraz niemiłosiernie spędzić, skoro jestem tak mokry od potu jakbym w nim brał prysznic.

-Skoro, tak jak mówiłeś, spodziewałeś się mnie, to wiesz, co ci zaproponuję. Milard, James. 

Roześmiałem się. 

-Miliard? Zapłacisz mi miliard, jeśli dam się obić jak zwykły gówniarz twojemu naszprycowanemu kolorowymi płynami podopiecznemu? Tylko na tyle was stać? 

Zacząłem znowu ćwiczyć wykroki. Wykrok, wykrok, cios, cofanie. Wykrok, wykrok, cios, cofanie. Zupełnie jakby tej kupy gnoju tam nie było i jakby to co mówił, nie było żałosną prawdą. 

-Albo wiesz co - odezwałem się jednak. Doszedłem do lin, ogarnąłem włosy z czoła i wskazałem na niego palcem. - Możemy zrobić inaczej. Zostawisz sobie ten swój gówno warty miliard w kieszeni, wejdziemy w tą walkę i jeśli Ramirez wygra, ja dam ci dwadzieścia tysięcy jeszcze od siebie. 

-Ale? - dodał. 

I teraz najlepsze. Uśmiechnąłem się wstrętnie analizując jego zaciętą twarz. Zastanawiał się mocno, bo w głębi umysłu już wiedział co mu powiem. 

-Ale jeśli ja wygram, znikniesz z Ramirezem i swoim miliardem i nigdy nie pojawicie się obok mnie, w Victoria Beach i na naszych walkach. - Teraz mój uśmiech sięgał już oczu i co jest najdziwniejsze, był to cholernie szczery uśmiech.  Nic tak bardzo w życiu by mnie nie ucieszyło, jak pierdolona kupa gnoju, której nienawidzę mocniej niż myślałem, że to w ogóle możliwe, daleko, daleko stąd. Bardzo daleko. 

-Wiesz, że nie mogę tego ustalić sam - odpowiedział. 

Nagle pragnienie uwolnienia się od tego co było kiedyś, co było związane z Ramirezem stało się tak mocne, że poczułem potrzebę, żeby ten cholerny, cwany gnojek się zgodził. 

-Nie wiem nawet czy Rami weźmie to pod uwagę. 

-Masz wybór. Oboje macie - odpowiedziałem. Doszedłem do środka ringu na którym jeszcze zamocowany był worek i uderzyłem w niego cztery razy, każdy z innej pozycji. - Jeśli wygra, zostawiam ci swój milard, dorzucam dwadzieścia tysięcy od siebie i Ramirez jest mistrzem. Jeśli ja wygram, oboje robicie wyjazd z Victoria Beach jeszcze w dniu walki. Obgadaj to ze swoim kumplem i nigdy więcej nie proponuj mi swoich zasranych pieniędzy. 

I po prostu go zignorowałem. Nawet jeśli nie wyszedł z mojego domu od razu po moich ostatnich słowach, miałem to w dupie. Zapanowała mną wściekłość, jaką czułem, gdy okazało się, że walka, którą Ramirez ze mną wygrał, nie była sprawiedliwa. Zapanował mną czysty szał, kiedy pomyślałem o tym, ile pierdolonych, zmieszanych odpowiednio narkotyków znajdowało się w jego krwioobiegu, że nie zostały wykryte, a dały mu siłę, szał i prędkość pierdolonych postaci Marvela. 

Gdy poczułem dotyk na swoim ramieniu, zaatakowałem. Odwróciłem się z zamiarem powalenia przeciwnika na deski, więc złapałem go w pasie, jedną reką obróciłem nogami do góry, a drugą odepchnąłem od siebie tak, że upadł na matę z jękiem. 

-Kurwa. 

Wrzasnąłem, kiedy spojrzałem na Masona nawet nie próbującego podnieść się z desek. 

-Kurwa mać! - Wrzasnąłem. Odwróciłem się do niego tyłem łapiąc się za włosy lekko obandażowanymi rękoma, ale zaraz zdałem sobie sprawę, że przecież muszę mu pomóc. - Rozum ci odjęło, że podchodzisz do mnie od tyłu bez słowa, bezmózgi idioto?! 

-Nie sądziłem, że potraktujesz mnie jak worek z kulami do rzucania w dal - warknął. 

Pomogłem mu pozbierać się z maty. Ewidentnie było widać, że zrobiłem mu krzywdę, ale taką siłą zgiąłbym nawet metalową latarnię. 

-Ćwiczyłeś siłowe? Przecież mówiłem Ci, że siłę masz oszczędzać do walki. Nie możesz choć raz mnie słuchać? Jeśli chcesz walczyć, musisz słuchać moich poleceń, no krwa, przerabialiśmy to - oburzył się. Dotknął rękoma moich ramion, który unosiły się w szaleńczym tempie. - Widzisz, to się dzieje, gdy za mocno wkręcisz się z adrenaliną! Mówiłem Ci! 

-Nikita tu był - przerwałem mu. Od razu nasze spojrzenia się spotkały. Od razu wiedział o kim mówię i co to znaczy, że o nim mówię. Dał mi kontynuować. - Da mi miliard jeśli dam się skopać na macie. Najlepiej jeszcze w pierwszej rundzie. 

-Mówiłem, że cała ta walka to chujowy pomysł! - wrzasnął. Na chwilę Mason odsunął się ode mnie, odwrócił się tyłem i wrzasnął w eter. - Kurwa mać! No kurwa mać! Wiedziałem, że będziemy tego żałować, ale zgodziłem się ci pomóc, bo tego chciałeś. Tylko, że kurwa nie myślałeś jebanym mózgiem tylko zemstą. Teraz masz swoją zemstę. 

-Dobrze wiesz, że go pokonam! Nie potrzebny mi ich pierdolony hajs, Mason i nic cokolwiek chcą mi dać. Pierdoli mnie to, czego oni ode mnie chcą, ja chcę go tylko pobić na tej jebanej macie i wiesz, że to zrobię! 

Emocje sięgały zenitu. Miałem dość, byłem wściekły. Mason taksował mnie wściekłym wzrokiem, był okropnie wściekły, jego pierś unosiła się i opadła zupełnie tak jak moja przed chwilą. 

-Chcę wierzyć, że go pokonasz, stary. I wiem, że byś go pokonał, jeśli gralibyście fair, ale tak nie będzie - sklecił. Jego przestraszony wzrok mówił jasno jak bardzo jest przerażony. - Bo tak samo jak ja, ty też wiesz, że Ramirez nie będzie grał fair. Znowu weźmie to gówno, jak za każdym razem, gdy wygrywa walki. I przez pół godziny, będzie miał siły jak za dziesięciu ludzi. 

Na chwilę zapadła między nami cisza. Ja się nie odzywałem, bo nie zamierzałem się z nim kłócić. Moja decyzja się nie zmieni. On się nie odzywał, bo w jego lewym oku czaiła się łza. Teraz udawałem, że jej nie widzę. 

-Chcesz wejść na ring na krótki moment? - mówił dalej. - To śmiało. Ale ja nie podpisze na to papierów, James. Bo nie będę drugi raz walczył o Twoje życie, przez tego samego dupka. 

-Podpiszesz je, bo wiesz, że pokonanie go to teraz moje jedyne marzenie. Zresztą, walka z nim to jedna dziesiąta FF! Myślisz, że odpuszczę, bo jakiś skurwiel zaszedł mi kiedyś za skórę. Marzyłem o tym przez lata, Mason! 

-Myślę, że odpuścisz, bo albo skończysz w worku, James, albo wygrana walka z Ramirezem zrobi ci taką paćkę z mózgu, że nie będziesz w stanie wziąść udziału w dziewięciu kolejnych - dodał szeptem. Nie patrzył na mnie, ale już po jego głosie słyszałem jak bardzo jest mną rozczarowany. 

Jednak, jak bardzo bym go nie kochał, jak bardzo by mi na nim nie zależało, to, że uważam go za swojego brata, za najlepszą osobę, którą spotkałem na świecie, to nie mogę zapomnieć o sobie. O tym co sam sobie jestem winny. O tym co winny mi jest Ramirez. O tym, że jestem od niego lepszym człowiekiem i że ta chodząca kurwa nie ma prawa myśleć, że wygra ze mną choćby jeszcze jedną walkę.

-Na deski, Ramirez - szepnąłem do siebie, kładąc się do pompek. Nigdy, ale to nigdy nie byłem tak zdeterminowany, żeby dotrwać do końca. Chociaż zawsze wiedziałem, że muszę wygrać, teraz wygrana była dla mnie nie tylko kwestią wielkiej forsy i nowego tytułu. 

Pokonanie Ramireza, było dla mnie nowym początkiem. Zwycięstwem nad nim i nad samym sobą. Było dla mnie teraz priorytetem i nawet najbielsze anioły nie dadzą rady przekonać mnie bym zrezygnował. 

*

-Nie - powtórzyłem po raz setny. Otarłem pot białym ręcznikiem, który już go nawet nie wsiąkał i stanąłem do wykroków. Krok, krok, unik, krok, krok, unik, atak. 

-Mason zachowywał się jak szaleniec. 

-Mowiłaś- powtórzyłem. 

Danielle od trzydziestu minut próbuje wymusić na mnie, bym odwołał walkę. Nie jestem głupi i od razu domyśliłem się, czego nagadał jej Mason. I choć jest moim przyjacielem, nie mogę uwierzyć, że posunął się do takich kroków, by użyć przeciwko mnie Danielle. 

-Dlaczego nie chcesz odpuścić? Przecież to zwykła walka. Mason mi powiedział, jeśli odpuścisz tę z Ramirezem, dostaniesz kogoś na jego miejsce. Nie będziesz do tyłu w FF- znowu trajkotała. Stała teraz w tym samym kącie co ja, tyle, że ja na ringu, ona poza nim. Odwróciłem się do niej tyłem, bo jak naprawdę ją lubiłem, tak dzisiaj naprawdę nie miałem do niej siły.

-Muszę się skupić, Danielle. Idź proszę do domu, pogadamy wieczorem - powtórzyłem to, do czego próbuję ją namówić od pół godziny. 

-James, mamy dwudziestą drugą. Nie wiem o którym wieczorze mówisz, ale dzisiejszy już minął. 

Na jej głośne prychnięcie spojrzałem na zegar. Naprawdę było już grubo po dwudziestej drugiej, byłem tak skupiony na boksie, że nawet nie zauważyłem ile godzin minęło. 

-Idź do domu, Danielle -powtórzyłem schodząc z ringu. Na dziś musiało mi wystarczyć, chociaż organizm wołał jeszcze. - Poważnie mówię - dodałem, kiedy dziewczyna nie ruszała się z ringu. - Danielle, no czemu musisz być taka uparta? Kurwa, no? 

-Bo wydajesz się świetnym chłopakiem, który w głowie ma siano z setkami jajek w kształcie tajemnicy - prychnęła. - Może ja też się tym zajmę, co? 

-Czym? 

Danielle zamiast mi odpowiedzieć uniosła dłonie do gardy. Wyglądała zabawnie, taka mała na środku ringu, ubrana w dżinsy i kremową koszulkę. Podejrzewam, że ta koszulka to jakaś część piżamy. 

-Boksem. W końcu to musi być łatwe, jak to tak lubisz.

-Poczułem się obrażony - prychnąłem. 

-Dostawanie lania w końcu musi być fajne, lanie po mordzie, złamane zęby i kości, zalewanie organizmu krwią. Oh no i obite oczy albo policzki! - piszczała. Jej buzia, która co chwilę na mnie patrzyła, ujawniała jej sarkazm aż nadto. 

Chociaż i bez tego szło się skapnąć. 

-Myślisz, że stanie na ringu jest łatwe? Bez lat przygotowań nie masz czego szukać pomiędzy linami, Danielle. 

-Bo co? Bo jestem kobietą? - uniosła brew. To była ta odwieczna walka, którą kobiety zaczynały, gdy nie wiedziały jak wygrać. 

-Bo do walk trzeba siły, koncentracji, agresji i wielu, naprawdę wielu innych czynników. Naprawdę cholernie wielu, Danielle. Proszę, dajmy sobie z… 

-I ty to wszystko masz, skoro chcesz walczyć z Ramirezem do tego stopnia, że twój przyjaciel stanął w moich drzwiach z oczami czerwonymi od łez? - zapytała w końcu. - Jeśli wytłumaczysz mi, dlaczego ta walka jest taka ważna, że musisz ją stoczyć, to zrozumiem. Wiesz, że zrozumiem. 

Wpatrywałem się w nią chwilę bez ruchu. W duchu przeklinałem tą paple, bo myślał, że Danielle zrobi cokolwiek bym zmienił zdanie. A Danielle zamiast odtrącać mnie od walki, próbowała się w nią wtrącić całą sobą. 

Chciała tego? To dlaczego miałbym jej tego nie dać? 

-Biłem się już kiedyś z Ramirezem - przyznałem w końcu. Szok na jej buzi pokazywał, że Mason przysyłając ją tu, naprawdę nie powiedział jej prawdy. - Dawno temu stałem z nim na ringu. To jeszcze był inny świat, inne układy, nikt nie sprawdzał uczestników, nie było testów, czasowania i innych procedur - westchnąłem. Uciekłem od niej wzrokiem, jakoś… Mówienie jej tego obierałem za taki… Symbol słabości. Trzymałem to w sobie, żeby nikt nie mógł mnie oceniać. A tu nagle… - Ramirez był na tyle mądry, że wiedział, że nie wygra ze mną ani jednej walki. Więc dodał sobie mocy sztucznie, na czas pokazu, przez pół godziny był żywą maszyną do zabijania i choć walczyłem jak na wojownika przystało… Nikt nie dałby rady odeprzeć ataku przeciwnika, który w ogóle się nie męczy, nie czuje bólu i ma siłę dziesięciu ludzi. Ja też nie byłem, więc skończyłem bardzo marnie. Od tamtej pory, Mason pilnuje mnie bym nigdy nie spotkał się z Ramirezem, a już na pewno nie na ringu. Jednak przeciwników na FightFlowers się losuje i nic nie można poradzić na to, że ja wylosowałem właśnie jego. 

-Okej, rozumiem zdenerwowanie Masona, ale ty się wcale nie denerwujesz. Tego już nie rozumiem. 

Danielle patrzyła na mnie wymownie jakby wiedziała, że coś jeszcze ukrywam. Słyszałem, że kobiety mają taki radar, ale nie sądziłem, że to prawda.

-Naprawdę chciałbym sprawić, żeby cierpiał - szepnąłem. I chociaż to była prawda, czułem to głęboko w sobie, tak cholernie się tego wstydziłem. - Chcę żeby poczuł się jak ja, kiedy Mason płakał nade mną, nie wiedząc nawet czy nie umarłem na tej macie, po tym co mi zafundował. 

Kiedy Danielle zbyt długo patrzyła się na mnie zbolałym wzrokiem, usiadłem pod ścianą. Ominąłem nawet ławkę, usiadłem na podłodze pod ścianą i schowałem twarz w obandażowane dłonie. 

-To źle prawda? - zapytałem. - To źle, że się tak czuję? Bo czuję się okropnie, chcąc sprawić mu gamę bólu, ale cholernie tego chcę. Jestem zły, Danielle? - szepnąłem widząc jak Danielle klęka obok mnie. 

-Nie jesteś zły - jej mała dłoń złapała moją. Po jej policzku spływała chyba łza frustracji. - Jesteś skrzywdzony, James. I chcesz tylko zapłaty za to co ci zrobiono, ale… Czy jesteś pewny, że chcesz z nim stanąć na ringu? Musisz być tego pewny. Jesteś? 

-Niczego bardziej nie pragnę, niż wejść za miesiąc na ten sam ring co on, w tym samym czasie - wyszeptałem. - I zejść z niego jako jedyny o własnych siłach. 

---------

Cóż, James ma trochę bałaganu w głowie, ale czy coś pokrzyżuje jego plany? Albo ktoś?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro