🔥Rozdział 13🔥

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Danielle

Zostało 10 dni.

Walka Jamesa miała odbyć się za 10 dni, a ja mimo, że w tamtym aucie, tamtego dnia zobowiązałam się, że na niej będę, z każdym dniem miałam ochotę uciec jak najdalej.

Wszystko zaczynało mnie przerażać.

Walka, jako pierwsza. James, jako drugi, z każdym uśmiechem, dotykiem i momentem spędzonym ze mną, które dawały mu wyraźną radość. Ale najbardziej przerażałam się ja sama. Bałam się tego, co sobie pomyślę widząc Jamesa na macie. Bałam się tego co on sobie pomyśli, jeśli stchórzę. Bałam się tego, co się stanie, jesli James przegra.

James jakby odciął się trochę od świata. Był cichszy, spokojniejszy, bardzo zdeterminowany na treningach, na które mnie zabierał. Mason wyciskał z niego siódme poty, a ja zdałam sobie sprawę, że nigdy tak naprawdę nie widziałam walki na ringu.

Ta miała być pierwsza.

-Myślisz o walce? - uniosłam wzrok znad swojej śniadaniowej miski i zmierzyłam nim Shelly. Nie musiałam odpowiadać. - Mason uważa, że James jest świetnie przygotowany. Proszę, skarbie, nie zadręczaj się.

-Nie zadręczam się, po prostu… Shell, ja nawet nie wiem jak mam to ubrać w słowa- odłożyłam swoją łyżkę do miski ze śniadaniem, którego nawet nie ruszyłam i spojrzałam na Shelly. - Mam wrażenie, jakby to wszystko wcale nie było dobre... Że go poznałam, że mi się podoba ta relacja. A już zwłaszcza to, że jest taki…

-Jaki on jest, Danielle?

-Właśnie nie wiem - moje westchnienie na pewno nie wyglądało na tęskne. Było sfrustrowane. - Widuje się z nim od dwóch tygodni, a czuje się jakbym widywała go codziennie od lat i jeden dzień bez niego to ogromna wyrwa.

Nie byłam dzieckiem, żeby nie rozumieć co między nami zachodzi. Ja nie rozumiałam tylko dlaczego tak szybko! Nie minął nawet miesiąc od kiedy go znam!

-Danii, może to przez to jak James na ciebie patrzy - zaczęła, a na jej usta wpłynął uśmiech. - Może to przez to jak o tobie mówi, gdy nie jesteś obok, co zdarza się tylko wtedy, gdy ćwiczy. Może to dlatego, że poświęca ci cały swój wolny czas i może to dlatego, że bardzo mu zależy, żebyś czuła się w końcu dobrze z tym, że walczy.

Shelly zaśmiała się widząc moją zszokowaną minę.

-Kiedy jestem z boku, dużo więcej widzę - dodała. - Mając Masona, który też stoi z boku, mamy całkiem niezłą perspektywę na waszą dwójkę i wierz mi, tu nic nie dzieje się źle.

-Myślisz, że teraz ćwiczy? - zapytałam jej. Na co ona tylko wzruszyła ramionami i odparła :

-Sprawdźmy.

*

Nasze pukanie rozeszło się po drzwiach, więc same weszłyśmy do domu chłopaków. Od razu zmierzyłyśmy w stronę ćwiczeń i już z korytarza słychać było krzyki, sapnięcia i uderzenia o matę.

Stanęłyśmy w uchylonych drzwiach, miałyśmy świetny widok na dwójkę młodych mężczyzn stojących na macie tylko w parze sportowych spodenek. Mason trzymał korpus w który James uderzał pięściami odzianymi w bokserskie rękawice.

-Źle! Źle! Źle! - krzyczał Mason.

-Staram się do cholery! - odpowiedział mu James. Wściekły James, dodam. - Przestań mnie za wszystko ganić! Wiem co robię.

-To co robiłeś przez ostatnią godzinę to jedno wielkie gówno, stary.

Zarówno jeden jak i drugi chłopak po prostu upadł na matę. James położył się na plecach ciężko oddychając, a Mason zaczął ściągać jego rękawice.

-Wiesz, że nie dopuszczę cię do walki z Ramirezem jeśli cokolwiek będzie cię blokować. A zostało dziesięć pieprzonych dni, James.

-Myślisz, że tego nie wiem?! Kurwa, stary, nie pomagasz mi!

-Bo nie wiem o co chodzi!

-Chodzi o to samo o co od początku tych jebanych wakacji! - wrzasnął w odpowiedzi. Widziałam jak na macie jego twarz zwraca się w stronę Masona i jak żwawo podnosi się do góry. Potem nie rejestrowałam już ruchów. Tylko słowa.

*James

-Danielle.

-Tak, kurwa, chodzi o Danielle. I nie wiem, kurwa, co mam z nią zrobić. Powiedziała, że chce być na walce, a dobrze wiesz, że nie mogę jej tam zabrać - warknąłem. - Nie może poznać nikogo stamtąd, a już zwłaszcza Ramirez'a i Shargajew'a. Jeśli się o niej dowiedzą, to będzie mój koniec.

-Ramirez i Shargajew wykorzystają ją, skoro nie działają na ciebie pieniądze - odszepnął mi w odpowiedzi. Jego wzrok uciekł na chwilę w kierunku ściany, a potem wstał i sam zaczął uderzać w korpus, który już po kilku sekundach upadł na matę. - Nie może być na walce. Nie ma opcji, żeby tam była, James. Jeśli znajdzie się tam Danielle, Shelly pójdzie za nią. Nie ma, kurwa, opcji!

-Wiem o tym. Muszę tylko znaleźć sposób, żeby się tam nie znalazły. I znajdę go. Ale za chwilę. Teraz nie mam pojęcia.

-Byłoby ci bez niej lepiej - Mason prychnął. - Nie tylko musisz na nią uważać, ale tracisz przez nią czas, jesteś rozkojarzony i masz słabszą formę. Nie mówię tego żeby ci dopiec, sam wiesz, że Ramirez to nie jakaś tam dolna liga.

-Przecież mnie z nią nawet nic nie łączy! Mason kurwa, nie chce żeby ta dziewczyna weszła do tej klatki. Nie chcę jej w swoim życiu, bo będę musiał ją zniszczyć. Nie jestem słaby wiesz to, ale ona może tego nie wytrzymać.

-Powinniśmy napisać odwołanie. Wiesz to.

-A ty wiesz, że to nic nie da - prychnąłem. - Dobrze wiesz, że swoje potrafię. I potrafię to zajebiście, oboje z Ramirezem nie mieścimy się w dolnej lidze - warknąłem. Moje pięści automatycznie zacisnęły się mocniej. Zębami odpiąłem rzep jednej rękawicy, a potem poradziłem sobie z drugą. - Wiem, że sie boisz, ale nie pomagasz mi. Nigdy się tak nie zachowywałeś, Mason. Dodajesz mi stresu.

-Nawet nie wiesz jak ja się stresuję, stary. Nawet nie wiesz.

*

Nie miałem siły dziś udawać, że się nie stresuję. Że się nie boję. I choć przed każdą walką tak było, miałem taki moment, kiedy pozwalałem demonom mnie dopaść, dziś naprawdę nie miałem ochoty na nic.

Wkurwiało mnie dosłownie wszystko. Może nie od rana, może nie od południa, ale kiedy skończyłem trening, usiadłem w swojej sypialni i padłem plecami na łóżko, miałem dość udawania, że ja się nie boję, by komuś było lepiej.

Zdjąłem z siebie maskę.

-Dobrze się czujesz?

Nie musiałem odkrywać poduszki z oczu żeby wiedzieć, że to Mason.

-Jestem po prostu zmęczony. Czy to grzech? - warknąłem mało miło.

Ale ja naprawdę byłem zmęczony. Treningami. Ukrywaniem prawdy przed Danielle, a już na pewno tym, że chuja to dało, bo i tak poznała prawdę. Byłem zmęczony Masonem, który mnie cisnął, Nikitą, który próbował brudzić, Ramirezem, który miał niedługo dostać w pysk. Ukrywanymi prawdami. Uczuciami strachu, przejęcia, bezsilności wkurwienia i szału, które z każdym dniem się tylko nasilały.

-Chciałem tylko powiedzieć, że wpadły dziewczyny - dodał zamykając za sobą drzwi. Wszedł w głąb mojej sypialni i wypalał mnie spojrzeniem, więc nie mógł nie zauważyć mojego przewrócenia oczami i bezgłośnego "Tego mi brakowało". - Stary, co się dzieje?

-Jestem. Po prostu. Zmęczony. Czy ja kurwa nie mogę mieć złego dnia? - warknąłem. I okej, zachowywałem się teraz jak czysty chuj, w końcu Mason tyle dla mnie zrobił, poświęcił. A ja właśnie mieszałem go z gównem.- Nie chcę mi się  gadać, Mason, ani z tobą ani już na pewno z Danielle. Muszę na trochę zostać sam.

Kiedy Mason wyszedł, moje myśli nasiliły atak. Zacząłem sobie wyobrażać, co zacznie się dziać jeśli np chciałbym zrezygnować. Albo jeśli naprawdę przegram. Co Ramirez chce zyskać swoją bitwą ze mną. Bo szczerze?

Zaczynałem już naprawdę wątpić, że nie przypadkiem jest to, że swoją pierwszą walkę na FightFlowers będę miał z odwiecznym wrogiem. I że skontaktował się ze mną pierdolony Nikita.

Zaczynałem mieć dość, że wspomnienia wracały. Że miałem przed oczami samego siebie, leżącego na macie, bez oddechu. Że miałem przed oczami nafaszerowanwgo gównem Ramirez'a, który działał jak świeżo naoliwiona maszyna od samego początku do końca. I który wpadł w pierdolony szał, kiedy uderzyłem poniżej pasa. Który skatował mnie na tej pierdolonej macie, nie sprawdzony na obecność narkotyków, które specjalnie wziął, by w końcu mnie pokonać.

I udało mu się.

Ale oni tego chcieli.

Chcieli show.

Chcieli oglądać dwóch nienawidzących się gości, którzy mają tylko ochotę trzaskać się po mordzie za pieniądze. Dawać widowisko. Za które każdy z nas, a już zwłaszcza Nikita zgarnie kupę pierdolonego szmalu. Zgarnie go na mnie.

Pukanie do drzwi mojej sypialni znacząco wybudziło mnie z transu gówna w jakim się znalazłem. Wir myśli nagle mnie opuścił, kiedy fala włosów wysunęła się zza uchylonych drzwi razem z piekną twarzą na której kryło się tak wiele emocji.

-Jeśli mam sobie iść, to powiedz- szepnęła Danielle. I chociaż miałem wrzasnąć, by stąd wyszedł ktokolwiek to jest zanim jeszcze wszedł do środka, ja odpowiedziałem :

-Wejdź.

Danielle nie czekała. Może bała się, że zmienię zdanie albo coś, ale już po chwili siedziała na drugim końcu mojego łóżka. I trwaliśmy w ciszy.

-Mało z tego wszystkiego rozumiem - szepnęła po czasie, który wydawał się dla mnie wiecznością. Co było w tym dziwne? Jej głos nie drażnił moich bębenków. Nie drażnił mojej głowy, w której kłębiło się zbyt dużo myśli. Nie miałem ochoty powiedzieć jej żeby się nie odzywała, a już na pewno nie miałem ochoty kazać jej wyjść.

I dlaczego to?

-Po prostu burdel, który poukładałem, znowu się rozsypał - szepnąłem. - Ale naprawdę nie mam ochoty teraz gadać, Mason i tak pewnie ci wszystko powiedział.

-Chciał. Ale powiedziałam, że nie chcę tego słuchać.

-I dobrze - prychnąłem. - Masz jedno zmartwienie mniej.

-Powiedziałam, że nie chcę tego słuchać od niego - poprawiła się. - Bo to jego nie dotyczy, prawda? Dotyczy to ciebie, James. Więc jeśli chcesz mi powiedzieć, wysłucham tego od ciebie.

Mój wzrok padł na jej spokojną twarz i kurwa nie rozumiałem. Chciała wiedzieć. Męczyło ją to co się dzieje, chciała dowiedzieć się trochę o mojej tajemnicy, a mimo to nie chciała tego słuchać od Masona. Tylko ode mnie. Bo to dotyczy mnie.

I pojawił się kolejny problem. Chciałbym jej to wszystko powiedzieć, co do słowa, co do zdarzenia, co do osoby. Ale kurwa nie mogłem jej tego zrobić. Bo niby czemu miałem zarzucić gównem tę dobrą dziewczynę? Czemu miałem zrzucić na nią syf swojego życia?

-To nic, z czym bym sobie nie poradził, Dani - uśmiechnąłem się do niej lekko fałszywie, a kiedy skinęła głową, zrozumiałem, że to koniec tematu. Danielle nie chciała tego ze mnie wyciągać, a więc ja uznałem, że jej powiem.

Tak, wiem, popieprzone.

*Danielle

-Kilka lat temu się zakochałem- zaczął. A mona mina zmieniła się z zatroskanej na zszokowaną. Nie zrozummy się zle, to żaden szok, przecież jestem pewna, że James potrafi kochać. Zszokowało mnie raczej to, że to mówi. Że mówi to mi. - Wszedłem w taki etap życia, kiedy trochę się pogubiłem i nie mogłem opanować złości. Byłem w końcu tylko dzieciakiem. Więc szukałem czegoś, co dałoby mi rady jak się zatrzymać. Świat widocznie chciał, żebym nie zajmował się już swoim starym, zepsutym życiem i zesłał mi Avery.

-Oh - szepnęłam tylko. Nie pierwszy raz słyszę, że chłopak poznaje dziewczynę i jego świat nagle odmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Zazwyczaj to właśnie tak jest, to miłość zmienia ludzi. Miłość, oddanie, przywiązanie.

-Kiedy tylko zobaczyłem neon należący do klubu, poszedłem tam jak ćma za światłem. I zobaczyłem w środku kilkunastu napastników, ubranych w bokserskie rękawice, dwóch walczyło na ringu, a ich trener nazywał ich słabymi, rozjechanymi cipami- roześmiał się. I okej, teraz to już czegoś nie rozumiałam.

-Więc Avery to…

-Klub bokserski. Tak- oczy Jamesa uśmiechały się do mnie wesoło. Cały James wydawał się być wesoły, gdy mówił o ringu, o walkach… - Radziłem sobie dzięki niemu z emocjami, pogodziłem się z losem, ćwiczyłem umysł i ciało i od jedenastu lat trwam w tej bokserskiej chandrze z Masonem, którego tam poznałem.

Na chwilę zapadła cisza, myślę, że to dlatego, bym mogła to do siebie przyswoić. A potem James spojrzał mi w oczy i dokończył.

-I w tamtym jednym dniu zyskałem tak wiele. Zyskałem wszystko czego potrzebowałem. Ring. I Masona - uśmiechnął się. - I może nad emocjami nadal nie panuję po mistrzowsku, ale uwierz, że jest dużo lepiej. Przyjaźnie się już z ringiem i z Masonem od 4 lat i nigdy z nich nie zrezygnuję. Bo oboje mnie uratowali.

-Co z walką? - zapytałam prosto z mostu. Nurtowało mnie to pytanie już od paru godzin, chciałam je zadać od razu, kiedy zamieniłam z nim pierwsze zdanie. - Boże- pokręciłam głową, kiedy chłopak westchnął. Złapał mnie za rękę w tym samym momencie, kiedy zaczęłam mówić.

-Nie mogę się z tego wycofać, Danielle. Nawet gdybym chciał, a dobrze wiesz, że nie chcę- szepnął. - Nawet gdybym nie chciał już brać w niej udziału, zostało dziesięć dni, nie mógłbym się wycofać.

-Boję się.

James westchnął. Widziałam jego zrezygnowany wzrok. I tak bardzo chciałabym wiedzieć, co kłębi się w jego głowie.

*James

Nie mogę zrezygnować. Nawet gdybym mógł, nie chcę tego. Nie chcę rezygnować z walk, by Danielle czuła się dobrze.

Nie chcę robić sobie źle, by komuś zrobić dobrze.

Mimo, że rozmowa o walkach, o boksie, o moich uczuciach do tego, rozgrywała się między nami juz kilkukrotnie, a nawet przed chwilą, bałem się, że Danielle nigdy tego nie zaakceptuje. A przecież chciałem by to zaakceptowała. Chciałem, by była na walce. By była tam ze mną.

-Ja też się boję- odpowiedziałem. - Dawno temu Mason nauczył mnie, że strach to dobre uczucie. Nie można go okazywać, ale dobrze jest go czuć. W sobie. Opowiem ci coś - machnąłem ręką do siebie, kiedy usadowiłem się wygodnie na kanapie wyciągając na niej nogi. Danielle usadowiła się między nimi, opierając się plecami o mój tors. - Kiedy byłem mały, byłem naprawdę blisko z moimi rodzicami. Od małego już nie radziłem sobie z emocjami, ale wtedy to było jeszcze lekkie. Pewnego dnia kiedy jakiś chłopiec wyrzucił moje kanapki do śmietnika w szkole i cały dzień byłem głodny, moja mama powiedziała mi, że powinienem sprać tego chłopaka na kwaśne jabłko.

Zaśmiałam się słysząc jak James również się śmieje. Był uśmiechnięty, to chyba musiało być pozytywne wspomnienie.

-I kiedy ten chłopak kolejnego dnia znów przyszedł by mnie zastraszyć, zabrać moje kanapki, postawiłem mu się. Powiedziałem, że nie jest super herosem - roześmiał się. - Serio tak powiedziałem. Weź to sobie wyobraź. Dzieciak do dzieciaka mówi "Nie jesteś superherosem" dlatego, że ten mu zabrał kanapki.

Fala śmiechu przetoczyła się przez pokój, aż w końcu nastąpiła cisza. James bawił się palcami mojej dłoni i delikatnie zahaczał o paznokcie. Przyjemnie. Z nim zawsze było przyjemnie.

-Chłopak oczywiście nic siebie nie robił z moich sprzeciwów, więc… Odrzuciłem plecak na bok, złapałem chłopaka za koszulkę i rzuciłem nim o podłogę. Tak po prostu - jego zmarszczone brwii mówiły o tym, jak sprzeczne emocje budziły się w nim na to wspomnienie. Nie chciałam mu przerywać, więc zaczekałam z pytaniami. A miałam ich tak dużo. - Rozumiesz? Tak nagle, bez przygotowania, złapałem starszego, większego, cięższego od siebie chłopaka za koszulkę, uniosłem i rzuciłem nim o podłogę. A to wszystko dlatego, że bałem się, że on zrobi to pierwszy mi.

-Broniłeś się. Mamy wiele odruchów obronnych w swoim umyśle, James. Wszystko można zrozumieć.

-Nie to, że obiłem mu nerki - prychnął. - Ale tu nie chodzi o to. Miałem na myśli, że walka, bicie się czy każda forma agresji to dla mnie taki znak, że już nikt nie będzie mną pomiatał. Nikt mnie już nie skrzywdzi, uważając się za lepszego. Ja jestem lepszy od tych wszystkich ludzi, bo nie zakładam z góry, że ktoś jest słabszy, że wygram. Daję swojemu przeciwnikowi takie same szanse jak sobie, jednak dobrze wiem, że potrzebna jest iskra, żebym odpalił w sobie diabła. Dlatego między innymi Mason boi się o moją walkę z Ramirezem.

Ugryzłem się w język zdając sobie sprawę, że mówię jej zdecydowanie za dużo. Odwróciłem wzrok od dziewczyny, która trzymała teraz moją dłoń. Nawet nie wiem, kiedy za nią złapała, ale puściłem ją od razu. Przez kilka sekund wgapiałem się po prostu w ścianę przeklinając się w myślach.

-Jeśli myślisz, że zasypię cię słowami wsparcia o tym jak mi przykro, że miałeś takie problemy, gdy byłeś jeszcze małym dzieckiem, to mylisz się, ale ich nie dostaniesz - szepnęła. Moja głowa od razu poszybowała w jej kierunku. - A jeśli myślisz też, że zasypię cię kolejną serią pytań o to co powiedziałeś na końcu, nie musisz się martwić. Niedawno powiedziałam, że to co robisz to tylko i wyłącznie twoje decyzje. Ja nie mogę ich zmienić. I niech mnie szlag trafi jeśli bym chciała, bo jak mogę odebrać ci to, na co tak ciężko pracowałeś.

-Pierwszy raz spotykam się z takim odbiorem tego co robię - szepnąłem nadal w szoku. Danielle lekko uciekała ode mnie wzrokiem, chyba nie chciała, bym wyczytał to co się w nich kryje.

-Jesteś cudownym chłopakiem, James. I zasługujesz na szczęście, nie tylko z uwagi na to co cię spotkało, ale z uwagi też na to, że po prostu rzadko jest tak, że dobrych ludzi spotykają dobre rzeczy. A ja bardzo bym chciała żeby spotkało cię coś dobrego.

Ta dziewczyna zaskakuje mnie na każdym kroku. Każdy dzień z nią spędzony daje mi do zrozumienia, że poznanie jej, to nie przypadek. O nie. Los specjalnie postawił na mojej drodze anioła.

Anioła, którego miałem zniszczyć.

Choć wiedziałem, że wystarczy jeden raz aby Danielle zmieniła swoje podejście do moich walk, byłem jej wdzięczny, że postrzega je tak, jak ja. Przynajmniej na razie.

Przynajmniej do pierwszego rozlewu krwii.

---------------

Okej, bardzo podoba mi się ten rozdział😇

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro