🔥Rozdział 15🔥

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Danielle

Zostało 8 dni.

8 pieprzonych dni, a ja podejrzewam, że stan psychiczny James'a nie pozwala na to, by stanął na ringu.

Zresztą, co ja pierdole. Co ja mogę wiedzieć o stanie psychicznym James'a? Gówno o nim wiem. Właśnie sama utwierdziłam się w słowach, które tak często słyszałam od mamy : żeby kogoś poznać musisz zobaczyć go w trzech momentach, kiedy jest szczęśliwy, załamany i wściekły. Tymczasem mi się wydaje, że jedynym momentem w którym go widziałam prawdziwego, to wściekłość z wczoraj.

Gówno o nim wiem, bo tak naprawdę gówno się chcę o nim dowiedzieć. Nie dużo powiedział mi o ringu, ale to pewnie dlatego, że nie ciągnęłam tematu. Nic nie mówi o przeszłości, bo przecież kim my dla siebie jesteśmy, by się spowiadać z tego co było. Nic nie mówi o przyszłości, poza tym jednym aspektem, że cholernie pragnie wygrać Złotą Róże na FightFlowers i nagle znowu wszystko sprowadza się do ringu. Jest pieprzoną tajemnicą, a mi się wydaje, że nagle się przede mną otworzy. Naiwnie. Jak zwykle.

Wszystko co o nim wiem, sprowadza się do ringu.

I właśnie dlatego też wiem, że skoro zostało lekko ponad tydzień do pierwszej walki, wiem, że James nie może być w takim stanie w jakim jest.

Wzięłam do ręki telefon. Nie wiedziałam czy nie przerwę teraz papużkom w ich momencie, ale musiałam się dowiedzieć. Wybrałam numer Masona i czekałam.

-Halo?

-Cześć, Mason. Sorry, że przeszkadzam, ale chciałam zapytać co u Jamesa?

-Jamesa? A nie jest z tobą? - i to jest właśnie to, przez co zdecydowałam się usiąść.

-Nie. Rozstaliśmy się wczoraj w parku i więcej nie miałam z nim kontaktu. Nie wrócił do domu? - zapytałam już nieźle skołowana.

-Wiedziałbym jeśli by wrócił. Ale skoro nie ma go ani u ciebie ani u nas, co jest równoznaczne z tym, że nie jest teraz na sali, idealnie pokazuje nam, że kurwa nie wiemy gdzie on jest - mówił zdenerwowany. Po drugiej stronie słuchawki słyszałam szmery, Mason chyba się ubierał.

-Kurwa - jęknęłam z bezradności. - Musimy go znaleźć. Wiesz gdzie może być?

-Może siłownia na końcu miasta albo biega po plaży. A może jest w barze, skoro nie wrócił na noc, bardzo możliwe że poszedł się napić.

-Ubieram już buty, Mase. Zacznę go szukać pierwsza.

I właśnie w momencie kiedy miałam na sobie jeden trampek, a drugi nieudolnie próbowałam założyć jedną reką, zadzwonił dzwonek. Podeszłam do drzwi na jednej nodze i wyjrzałam przez wizjer. Jednak to co w nim zobaczyłam - zdecydowanie nie byłam na to gotowa.

-Jest u mnie - powiedziałam do telefonu. - Zajmę się tym, Mason - i rozłączyłam się zanim cokolwiek odpowiedział.

Z jednym butem w ręce, a telefonem w drugiej otworzyłam drzwi ledwo stojącemu Jamesowi. Miał poszarpaną koszulkę, siniaka na policzku, rozciętą wargę i trochę krwi pod nosem. Nie mogłam nawet wydusić z siebie słowa.

-Było ich dwóch - wyjaśnił, a potem prychnął jakby to był niezły dowcip. - Ten drugi mnie zaskoczył, ale zaraz skończył gorzej niż ja. Dużo gorzej.

Mówił, a ja tylko stałam i patrzyłam na niego w szoku.

Czy on właśnie pobił się z dwojgiem facetów o dziesiątej rano?

-Mogę wejść, Danielle? - zapytał w końcu. A ja nie odpowiedziałam nic, po prostu wpuściłam go do domu, zamknęłam za nim drzwi i łapiąc go za dłoń zaciągnęłam go do łazienki. Posadziłam go na krześle, które stało w rogu i nadal nic nie mówiąc wyjęłam z szafki apteczkę. Zawsze była w tym samym miejscu. - Nic nie powiesz? - zapytał, kiedy odwróciłam się do niego i zaczęłam rozkładać na pralce gazę, coś do odkażenia ran, plastry i maść przyśpieszającą gojenie. - Słyszysz mnie w ogóle? - odezwał się znów. Ja jednak zupełnie jakby go tam nie było, nalałam na wacik trochę płynu odkażającego i delikatnie przetarłam nim po ranie na wardze. Zasyczał z bólu. - Nie ignoruj mnie, kurwa, Danielle.

Zmieniłam wacik, znów nalałam na niego trochę płynu i obmyłam nim siny policzek, nos z którego poleciało trochę krwii i brew.

Było ich dwóch - słyszałam to w głowie.

-Kurwa! Odłóż to pieprzone gówno i mów do mnie! - wrzasnął. Zadrżałam przez potęgę jego głosu i małą odległość w jakiej się wobec siebie znajdowaliśmy, ale nie odsunęłam się.

-Gratuluję ran. Bardzo ładne - powiedziałam.

-Pieprzenie. Powiedz co chcesz powiedzieć - warknął z jadem.

-Gówno cię obchodzi to co chcę powiedzieć, James. Dokładnie tak jak wczoraj, gdy pytałam cię o to gówno, które tak kochasz. Więc przestań pieprzyć, że mam do ciebie mówić, bo może i słyszysz moje słowa, ale nigdy ich nie przyswajasz- wyrzuciłam z siebie. Nie miałam siły mówić mu jak głupi był, że poszedł się pobić z kimś na ulicy, tylko dlatego, że przeprowadziliśmy gwałtowną wymianę zdań. A wiedziałam, że te rany były jeszcze z wczoraj, nie były świeże, krew była zaschnięta, a on musiał spędzić tę noc właśnie tak, zakrwawiony, nie umyty. Nie w domu.

-Masz rację, nie przyswajam, bo nie jestem przyzwyczajony, że ktoś neguje każde moje zdanie - prychnął.

-Że niby ja? - oh. I nie wytrzymałam. - Że niby to ja neguję każde twoje zdanie, James?! Kiedy, kurwa!?

-A co było wczoraj?

-Ty pieprzony dupku! - wrzasnęłam uderzając go w ramię pięścią z całej siły. - Zaakceptowałam to, że się bijesz bez słowa. W dupie miałam własne zdanie, że dla mnie to kompletna głupota! Nie próbowałam cię od tego odwieść, bo zdałam sobie sprawę, jak ważny dla ciebie jest ring! A ty w jakimś stopniu jesteś kurwa ważny dla mnie. Nie znegowałam cię kiedy powiedziałeś, że weźmiesz udział w FightFlowers! Nie neguję cię nigdy, ty pieprzony samolubie, bo szanuję twoje pierdolone zdanie w odróżnieniu do ciebie!

-A co to niby ma znaczyć? Ja cię nie szanuję, kurwa!? - atmosfera w łazience zrobiła się gorąca. Chłopak wstał i górując nade mnie kilkanaście centymetrów kierował swój wzrok w moje oczy. - Gdybym cię nie szanował, to miałbym w dupie twoje pierdolone bezpieczeństwo. Miałbym w dupie czy któryś z moich wrogów nie ma cię na celowniku i że Ramirez jest sprawcą tego prześladowczego gówna z wczoraj. Gdybym miał cię w dupie, nie szukałbym go wczoraj, żeby się upewnić, że nie zaplanował nic na tę noc i gdybym miał cię w dupie nie byłbym w tamtym miejscu, w którym się biłem - warczał dalej. A ja znowu stałam otępiała. Skołowana. Wściekła i przerażona. - Próbuje cię kurwa tylko chronić, Danielle, chociaż od jednego miesiąca który mnie znasz, to już nie możliwe!

-Co to znaczy? - szepnęłam niemal niesłyszalnie.

-To znaczy to, że zadałaś się nie z tym chłopkiem co trzeba - burknął wściekły. - I nie wtedy co trzeba.

-Co to znaczy, że to Ramirez stoi za tym facetem co nas śledził? Mów, James! - wrzasnęłam tracąc cierpliwość.

*James

-Ramirez obserwuje wszystkich swoich przeciwników. Bo on nigdy nie gra fair, Danielle - szepnąłem, patrząc w jej oczy, które teraz zamiast buchać tą wściekłością, którą buchały jeszcze chwilę temu, robią się przerażone. - Obserwuje. Zbiera informacje. I uderza w najczulsze punkty. W uzależnienia jeśli ktoś bierze, w czystość, jeśli ktoś jest czysty. W rodzinę, jeśli ktoś ją ma i w bliskich, jeśli ktoś nie będzie ich trzymał wystarczająco blisko- tłumaczyłem, nawet nie wiem dlaczego.

-Co on ci zrobił, James? - szepnęła.

Zniszczył mnie.

-Co on ci takiego zrobił, że boisz się, że zrobi to mnie? - powtórzyła, a w jej lewym oku zakręciło się trochę słonego płynu.

-Zniszczył mnie - szepnąłem patrząc głęboko w jej oczy. - Zniszczył mnie do tego stopnia, że już nigdy nie będę normalny myśląc o walkach.

-Co to znaczy?

-To znaczy to, Danielle, że zrobię wszystko by wygrać. Będę grał sprawiedliwie, ale karty, które mam w rękawie, zostaną użyte - szepnąłem znów. - Przez ciebie będę musiał zrobić mu to samo co on mi. Muszę go zniszczyć, Danielle i nie będę czekał, aż najpierw zabierze się za ciebie.

Pamiętam szał w jego oczach. Nienaturalną prędkość jego ruchów. Normalny człowiek, nawet nie wiadomo jak wyćwiczony nie ma szans, żeby nie zmęczyć się tak długim i intensywnym oddawaniem ciosów.

Jęknąłem, kiedy trafił mnie w żołądek a potem serią kopniaków kolanem zaatakował moją wątrobę. Zachowywał się jak robot. Mogłem się tylko bronić, bo nie było opcji bym nadążył z obroną i odparciem ataku.

Robiło mi się już niedobrze od ciosów w żołądek, nie mogłem ustać na nogach, w które nagle zaczął atakować mnie Ramirez. Upadłem na kolana, a wtedy jego kolano zaatakowało moją szczękę i bok twarzy. Gdy leciałem już w dół, na plecy, ledwo kontaktując, z sercem, które wybijało tysiąc uderzeń na sekundę, widziałem jeszcze tylko uchylone usta Ramireza z których widać było ochraniacz, oczy rozbiegane i zaczerwienione i ruchy głową, które uciekały od lewej do prawej i na odwrót, chociaż że ja leżałem na macie i to w jednej pozycji.

Wiedziałem co z nim było nie tak. I tym tłumaczyłem sobie swoją porażkę. Swoją utratę przytomności. Zatrzymanie akcji serca. Reanimację. Podawanie sporej dawki tlenu. Nagłe wybudzenie się, żeby zaraz potem znowu zemdleć od zbyt wysokiej dawki bólu.

-Zniszczę go na swoich zasadach - szepnąłem wychodząc z transu, w którym na nowo odtwarzałem moment mojej chwilowej śmierci.

Pamiętałem wszystko, choć wróciło to do mnie znacznie później. Nawet nie musiałem sobie tego wyobrażać, to co zrobił mi w tym narkotykowym szale widać było na załączonym obrazie. Na moim złamanym nosie, na złamanych trzech żebrach, na obitym żołądku i nerkach, które jeszcze trochę, a przestałyby działać. Na wykręconym lewym barku i tak mocno obitą twarzą, że mało widziałem przez nią przez miesiąc.

Nie zamierzałem tego mówić Danielle. Nadal wszystkiego czego chciałem to by tylko była od tego daleko.

W tym momencie jednak chciałem przygotować się tak, żeby Ramirez nie był zdolny do zejścia z ringu.

-Nie chcę żebyś przychodziła na walkę - powiedziałem. Byłem pierdolonym tchórzem, bo nawet nie chciałem na nią spojrzeć.

-Dopiero co mówiłeś, że chcesz bym na niej była.

-Zdałem sobie sprawę, że po tym co tam zobaczysz, nie będziesz patrzeć już na mnie tak samo - przyznałem zgodnie ze swoimi myślami.

-A jak miałabym na ciebie patrzeć? Z litością? Zamierzasz przegrać?

Powiodłem swoim wzrokiem do jej i uśmiechnąłem się nieznacznie, choć nie był to uśmiech szczęścia.

-Z odrazą, Danielle. Z nienawiścią. A najmocniej ze strachem. Ze strachem, Danielle.

Minęła krótka chwila w której żadne z nas się nie odezwało. Danielle zaczęła sprzątać bałagan po opatrywaniu mojej twarzy.

-Zostaw to - przerwałem jej. - I tak już idę. Nie będę zajmował ci więcej czasu.

-Wracasz do domu? Mason do mnie dzwonił. Martwi się o ciebie. Oboje się o ciebie martwimy, James. Proszę, nie rób głupstw.

-Czasem się zastanawiam czy przypadkiem głupota to nie moje drugie imię - i z tymi słowami zniknąłem z jej domu. A jedyne o czym chciałem myśleć to walka.

Walka.

Walka.

Walka.

*Danielle

Kiedy James zniknął z mojego domu, nie umiałam myśleć o niczym innym niż to, gdzie jest. Napisałam do Masona trzydzieści sms-ów, czy na pewno nie wrócił, każdy co kilka minut. Na każdy odpowiadał tak samo : jeszcze go nie było.

Bałam się, że poszedł zrobić coś głupiego. Znowu się pobić. Albo zaszyć w jakiejś dziurze i być kompletnie zdanym na samego siebie w tym stanie w którym nie myśli racjonalnie. Prawie pięćdziesiąt minut później, które dokładnie liczyłam, zdecydowałam, że już nie dam rady. Zerwałam się z kanapy, założyłam buty i okulary i zabrałam telefon i klucze. Zamknęłam dom, napisałam sms-a do Masona, że idę go szukać.

A potem przeszłam prawie trzydzieści kilometrów, szukając go w barze, za miastem i tych terenach, które mieliśmy najbliżej.

-Plaża - szepnęłam do siebie uderzając się pięścią w czoło. - Jest na plaży.

Biegiem udałam się tam, chociaż byłam w najdalej postawionym punkcie. Biegłam przez ulice, ludziom pewnie wydawało się, że oszalałam. A ja tylko pragnęłam go znaleźć, być pewna, że nic mu nie jest. Że daje radę, chociaż dokładnie widziałam, że nie dawał. James był teraz w niezbyt dobrym stanie psychicznym. Fizycznym zresztą też nie i cholernie pragnę się dowiedzieć, co się stało, że poszedł pobić się z jakimiś uliczniakami, kiedy odkąd dowiedziałam się o jego walkach on i Mason mówili, że James musi się oszczędzać i uważać. W tym roztargnieniu rozglądałam się zbyt szybko, jeszcze trochę i bym go nie zauważyła.

A on tam siedział.

Siedział na piasku. Miał na głowie kaptur od bluzy a rękoma obejmował kolana przyciśnięte do torsu. Coś ścisnęło mnie w sercu na ten widok. Widząc go takiego poczułam, jakbym chciała od niego to wszystko zabrać. Widziałam go złamanego, wzrok miał utkwiony w jeziorze i nie ruszał się. Nie jestem pewna czy w ogóle mruga. Postawiłam jeden krok w jego kierunku, chociaż niepewny, to reszta już poszła i zanim się obejrzałam stałam za jego plecami. Nie umiałam się odezwać, nie wiedziałam nawet co miałabym powiedzieć.

-Mason cię przysłał? - zapytał zachrypniętym głosem. Musiał długo się nie odzywać.

-Mason tak samo jak ja nie wiedział gdzie jesteś. Był zdenerwowany - wyjaśniłam. - Ale nie przysłał mnie. Sama tu przyszłam.

-Brawo. Znalazłaś mnie. Teraz jestem gotowy na moralizatorską gadkę- jego głos ociekał kpiną. Nie ruszał się i to było takie zajebiście nienaturalne. Nie poruszył nawet głową. Oczami. Niczym. Usiadłam obok niego na piasku i tak jak on podciągnęłam kolana pod brodę. Nie odezwałam się. - Nie zamierzasz teraz powiedzieć jak nieodpowiedzialnie się zachowałem bijąc się z przypadkowymi typami i znikając, mimo że powinienem ćwiczyć, by nie dać się zabić na ringu?

-Nic nie powiem, James - szepnęłam. Mój wzrok na nim nie spoczywał, za to ja jego czułam na sobie. - Nie potrzebujesz moralizatorskiej gadki.

I po prostu tak milczeliśmy. Siedzieliśmy na piasku, James był trochę obolały co było widać po grymasie na jego buzi, ale na to nic nie mogłam poradzić. Sam chciał się bić. Najwyraźniej tego potrzebował. Nie wiem ile czasu spędziliśmy tak na plaży, ale zaczęło się ściemniać. Lekkie dreszcze zaatakowały moje ciało kiedy pojawił się wiaterek.

-Drżysz - zauważył. Taksował mnie właśnie wzrokiem.

-To nic - zapewniłam go. Chociaż nie odwróciłam wzroku od jeziora, czułam na sobie to kłujące spojrzenie, które kazało mi się odwrócić. Ale nie zrobiłam tego.

-Wracajmy - usłyszałam po chwili. Uniosłam wzrok na Jamesa, który podniósł się z piasku i wyciągnął do mnie rękę, by pomóc mi wstać. - Zamarzniesz tu.

W tym momencie choćbym nie chciała, to musiałam zrozumieć, że nie chciał stąd jeszcze iść. Robił to dla mnie. Nie chciał by było mi zimno. Więc uniosłam na niego spojrzenie i poprosiłam :

-Zostańmy jeszcze chwilę.

Westchnął. Na chwilę uciekł wzrokiem gdzieś daleko, ale bez słowa usiadł znów obok mnie. Patrzyliśmy pewnie w ten sam punkt, ale każde z nas myślało o czymś innym. Ja na przykład myślałam, co siedzi w jego głowie, kiedy nie radzi sobie z problemami do tego stopnia, że daje się pobić kilku facetom. Co takiego jest w jego głowie, że znika. Walczy sam. Nie chce niczyjej pomocy, a przecież ten chłopak, który obok mnie siedzi tak bardzo różni się od Jamesa, którego poznałam na początku wakacji.

A nad czym zastanawia się on, chociaż bardzo chciałabym wiedzieć, nie było siły, która by to z niego wyciągnęła.

*

-Danielle?

Usłyszałam jego szept, ale ledwo kontaktowałam, więc tylko mruknęłam coś niezrozumiałego.

-Wracajmy już. Jesteś padnięta - dodał.

-Jest okej - szepnęłam. Moja głowa już dawno opadła na jego ramię i jestem pewna, że to przez ten dotyk, tak bardzo zmorzył mnie sen.

-Musiałaś tu przyjść przeze mnie, siedziałaś tu pół dnia i cały wieczór. Musi być już po dziesiątej, Danielle. Wracajmy.

-Nie chcę żebyś myślał, że coś zrobiłam przez ciebie - szepnęłam znów. James podał mi rękę dzięki której wstałam i ruszyliśmy do przodu. Ciągnęłam za sobą nogi, byłam zmęczona, ale nie na tyle by nie dać rady dojść do domu. To było niedaleko. - Bo ja zrobiłam to dla ciebie.

-I tego właśnie się boję, Becks.

Znałam siebie. Nie znałam jeszcze swojego stosunku do całej tej sytuacji, ale przecież to był dopiero początek. Mieliśmy masę czasu, żeby go poznać. Każde ze swojej strony. Więc nie przyszło mi nic innego niż uśmiechnąć się zadziornie i odpowiedzieć :

-Nie pierdol, Di Flori.

I to było okej. I nagle między nami też już było okej. Po tych wszystkich słowach, które zostały powiedziane, po ciszy, która między nami trwała i po myślach, które przetrwaliśmy, to było w chuj okej.

-------------------

Bardzo, ale to bardzo podoba mi się ten rozdział.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro