🔥Rozdział 19🔥

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Danielle

Dni mijały. Ze środka lipca zrobił się koniec, a od rozpoczęcia Gali, a tym samym walki Jamesa z Ramirezem dzieliły nas dni. Dokładniej dwa. Dwa dni. Dzisiejszy. I jutrzejszy. A po jutrze James stanie na macie i będzie mógł spojrzeć w oczy człowiekowi, który prawie odebrał mu życie.

Dwa dni do rozpoczęcia gali. Dzisiejszy. I jutrzejszy.

Zaczęło to do mnie dochodzić dopiero wczoraj, bo przez te ostatnie dni James  był mało obecny w moim życiu. Głównie spędzałam czas z Shelly, bo i Mason poświęcał go na treningi z Jamesem. Z tego co udało mi się wywnioskować po kilku SMS-ach i rozmowach, Mason wyciskał z Jamesa siódme poty. Dziś dopiero zwolnił. Bo w końcu James musi być w toku, tak nazwał to Mason.

Coraz bardziej zżerały mnie nerwy. Odczuwałam je już dużo wcześniej, ale dziś dały o sobie znać konkretnie. Trochę to była też moja wina, bo podczas śniadania przywołałam wspomnienia o tym, jak James mówił o jego ostatniej walce z Ramirezem. Zwymiotowałam płatki do zlewu.

-Wykończysz się jeszcze zanim obejrzysz tą walkę - szepnęła do mnie Shelly podając mi kawałek papieru. Wytarłam nim buzię i spłukałam zlew. Brakowało tylko żebym znowu zwymiotowała od smrodu moich wymiocin.

-Obiecałam mu, że tam będę. Powiedziałam, że tego chcę, ale wcale nie jestem tego taka pewna - szepnęłam. Oparłam się plecami o blat, a po chwili chwyciłam od Shelly szklankę wody. Przepłukałam usta kilka razy, a resztę wody wypiłam na raz.

-Zrozumie jeśli powiesz, że nie chcesz tam być. Wiesz to - odpowiedziała mi. I owszem, może i to wiem, może i mi to powiedział, ale wiem jak bardzo cieszył się, gdy powiedziałam, że tam będę. Wiem jak zależało mu na tym bym się zgodziła.

-Nie dalej jak wczoraj obiecałam, że będę obok nie ważne co postanowi. Nie mogę tak złamać słowa, Shelly. Nie chcę by poczuł się niepewnie i przez to był rozkojarzony.

Nie wybaczyłabym sobie, jeśli stałoby mu się coś złego, tylko dlatego, że szukałby mnie wzrokiem zamiast skupiać się na Ramirezie, który zamierza posłać go do piachu.

-Musi być skupiony. W stu procentach, Shelly. Musi to wygrać, bo inaczej… - odruch wymiotny znowu nawrócił i znów nachyliłam się nad zlewem. Tym razem nie wymiotowałam, ale samo to okropne uczucie wystarczyło bym poczuła się jeszcze gorzej. - Będę tam. I koniec dyskusji.

-Totalnie się wkręciłaś, co, Danielle? - zaśmiała się przytulając mnie od tyłu. Złapała moje włosy, te które wypadły jej z uścisku i zaśmiała mi się w szyję. - Przepadłaś dla niego.

-Shelly, spójrz na to wszystko. Choćbym chciała widzieć samo zło, dobro mi to przysłania - jęknęłam. - I stresuje mnie to jak jeszcze nigdy. Mam wrażenie, że nie podołam, a dopiero co uspokajałam wczoraj jego, gdy powiedział mi to samo.

-Oh, Danielle, wpadłaś. I to głęboko.

*

Po kilku godzinach w domu i kilku SMS-ach z Jamesem, który ćwiczył i odpoczywał, postanowiłam zanieść mu kolację skoro sam zapewne nie miał czasu jej sobie zrobić.

Stanęłam przed drzwiami z pudełkiem pełnym naleśników z płatkami owsianymi z przepisu mojej mamy i niemal zapukałam do drzwi. Niemal. Zatrzymałam rękę w połowie drogi do drzwi, kiedy usłyszałam donośny śmiech z wnętrza domu.

Był tam z kimś? Przecież mówił, że odpoczywa.

Zapukałam kilka razy, ale kolejne salwy śmiechu upewniły mnie w tym, że po prostu nikt nie słyszał mojego pukania. Sama nacisnęłam klamkę i weszłam do środka rozglądając się za kimś. Niestety wszystkie dźwięki prowadziły z salonu, z kanapy na której siedziało kilka osób. Rozpoznałam Jamesa i Masona, oraz tą dziewczynę, Terry i Justina. Skrzywiłam się widząc jak James wstał z kanapy i coś żywo pokazywał reszcie, dodając słowa "tak było, przysięgam!"

-Przestań zgrywać ważniaka! Ty nawet równowagi nie umiesz bez nas utrzymać, nie wiem jak wytrzymałeś pół roku i się nie zabiłeś - skomentowała go Terry.

Od razu się skrzywiłam. Ale to był dopiero początek.

-Oh, bez ciebie szczególnie. Dobrze wiem, że kochasz słuchać, kiedy mówię, że jesteś dla mnie najważniejsza na świecie - to był głos Jamesa. Bez wątpienia. James mówił, że Terry była dla niego najważniejsza na świecie.

Wychyliłam się nieznacznie żeby ich widzieć lepiej i jakim cudem podczas tego, jak zdjęłam z nich wzrok na sekundę, teraz James trzymał na kolanach tą cholerną Terry. I wcale nie protestował, gdy ta całowała jego głowę.

Okej. Są przyjaciółmi. Wyluzuj.

-Jak forma? Jak po zjedzeniu tacy pączków czy tabliczki czekolady? - zapytał chłopaka Justin.

-Wiadomo, że tabliczka czekolady. Każdy wie, że od tego robi się kaloryfer. I to właśnie dlatego to ja cię trenuję, James. Te marne płotki nic nie czają.

Wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem.

-James nigdy nie był w lepszej formie - i znowu jej głos. - Wiemy to wszyscy. Żeby się udało musisz tylko uporządkować głowę.

-W mojej głowie jest idealny porządek, Terry.

-Wiesz co miałam na myśli. Było okej, że znalazłeś sobie odskocznię na ten czas przed walką żeby się pobawić, gdy nas nie było, ale tego już starczy - mówiła. I chciałabym powiedzieć, że jej głos ociekał jadem, że była opryskliwa i rzucała wulgaryzmami, ale nie mogę. Bo ona mówiła spokojnie, delikatnie. Ze zrozumieniem.

-Masz na myśli, Danielle? - James. Nareszcie odezwał się James. - Co Danielle ma do tego wszystkiego? Jak narazie robię wszystko żeby utrzymać ją z daleka od tego. Ale to i tak minie, bo przyjdzie na walkę. Więc nie mogę za dużo zrobić.

-Przyjdzie? - głos Justina wydawał się mile zaskoczony. W odróżnieniu do syku tej nadętej żmiji.

-Chciałabym zapytać co jej uderzyło do głowy, że myśli, że będzie tam potrzebna, ale jestem pewna, że sam ją tam zaprosiłeś. W końcu ty już racjonalnie nie myślisz - znowu ona. - Jeśli już musi tam być, co szanuję, bo jest twoją decyzją, to przypilnuję by stała na tyle daleko żebyś nie widział jej z ringu.

Czekałam aż ktoś zaprzeczy. Aż James zaprzeczy. Ale była cisza. Zapewne tylko kiwali głowami albo coś takiego. Może na czas walki powinnam stać przed budynkiem? Prychnęłam cicho.

-Możesz jej nadal powiedzieć, że jej tam nie chcesz - mówiła znowu.

-Słuchaj, to że się z tobą przyjaźnie, to nie znaczy, że nie mam serca jak ty. Byłoby jej przykro, a ja tak ją lubię, że ostatnie o czym myślę to sprawienie jej przykrości.

Nie chciałam już dalej słuchać. Zabrałam pojemnik i wyszłam z domu tak samo szybko jak do niego weszłam. Drogę do własnego kąta niemal przebiegałam, ale nie pamiętam z niej nic mimo, że była cholernie krótka. Weszłam do domu, rzuciłam pojemnik z jedzeniem na szafkę do butów, która teraz stoi pusta i szybko udałam się do swojej sypialni. Moje kroki pewnie było słychać na Marsie, więc nie zdziwiłam się, że Shelly wpadła do mnie jak torpeda.

-Co jest, Dani? - wparowała mi do pokoju. Nie zamykała za sobą drzwi, bo w końcu byłyśmy tu same. - Nie smakowało mu? - Prychnęła.

-Nawet mu tego nie dałam. Była u niego reszta - mruknęłam. - Nie chciałam przeszkadzać, więc nie wchodziłam do środka.

-Ale? - ponagliła mnie. Znała mnie jak własną kieszeń.

-Ale stałam w holu, kiedy James mówił. I Terry też mówiła. Terry nazwała mnie odskocznią Jamesa przed walką. James nie zaprzeczył, za to powiedział tylko, że mogę być na jego walce dlatego, "że byłoby mi przykro jeśli by mnie nie zaprosił".

-Oh skarbie - Shelly od razu usiadła obok mnie i złapała mnie w objęcia. - Może coś źle usłyszałaś? A może to nie James to mówił?

-Słuchałam ich z odległości pięciu metrów, nie kilometrów, Shell.

Na chwilę zapadła cisza, gdy Shelly wciskała mnie w siebie. A potem tak dobrze mnie zna, że zadała odpowiednie pytanie.

-Tacos?

*James

-Słuchaj, to że się z tobą przyjaźnie, to nie znaczy, że nie mam serca jak ty. Byłoby jej przykro, a ja tak ją lubię, że ostatnie o czym myślę to sprawienie jej przykrości - przeniosłem spojrzenie z Terry na Masona, który tylko kiwał głową. - Jeśli ona chce tam być i widzieć tą masakrę, to będzie. Może wtedy zmieni zdanie co do mnie.

-Pieprzenie- prychnął Mason. - Będziesz walczył James. Musisz być skupiony i nie chodzi o to czy ona się będzie dobrze czuła albo czy będzie jej przykro. Ty musisz się z tym dobrze czuć, jeśli tam będzie i jeśli jej tam nie będzie. A oboje wiemy co wolisz.

No tak. MASON PIEPRZONA DOBRA RADA. Skurwiel zna mnie jak nikt inny.

-Mam ją zranić? - szepnąłem patrząc na niego.

-Masz nie dać się zabić. Wtedy nic innego nie będzie ważne, a jeśli ona tego nie zrozumie, to zrobisz tak żeby zrozumiała. Ona cię serio lubi, stary. Ale nie wiem czy po miesiącu znajomości jest gotowa żeby wejść w twój świat.

Dźwięk SMS-a rozniósł się po pomieszczeniu, ale nikt nie sięgnął po telefon. Może ze względu na rozmowę, a może ze względu na to, że nie wiedzieliśmy czyj to telefon.

-Zmieniam zdanie jak nastolatka - parsknąłem. - I to do tego taka z jakimiś zaburzeniami psychicznymi.

-Każda taka jest. Przynajmniej w tym mieście- parsknął Justin na co wszyscy skierowaliśmy na niego spojrzenia.

-A skąd niby wiesz?

-Bo prawie z każdą w tym mieście spałem, Terry.

Parsknąłem śmiechem, zdając sobie sprawę, że to może być prawda.. Justin dość krótko umiał utrzymać kutasa w spodniach.

-Idę sobie dolać- pomachałem pustą szklanką i zaśmiałem się zanim ruszyłem do kuchni. Na blacie postawiłem naczynie, ale nie dolałem sobie do niego picia. Wyjąłem telefon z kieszeni, który zabrałem i zanim mogłem stchórzyć odblokowałem go. W tym samym momencie przeczytałem, że mam jedną wiadomość.

Przeczytałem ją. I rzuciłem szklanką do zlewu.

W tamtym momencie sam nie wiedziałem czemu tak zareagowałem.

*

-Milczysz od dwóch godzin - zauważył Mason. Wzruszyłem ramionami wciskając mu kit, który jako jedyny mógł przejść.

-Skupiam się, zbieram myśli.

-Ale nie odpowiedziałeś na pytanie czy jedziemy na maczka czy robimy żarcie w domu - dodał Justin. Spojrzałem na niego jak debila, bo przecież o nic takiego mnie nie pytał. O nic mnie nie pytał, bo się do mnie nie odzywał. A może to po prostu ja nie słyszałem?

-Sory, nie jestem jeszcze głodny. Jedźcie sami - odparłem. Nie to, że chciałem się stąd ich pozbyć, ale ich śmiechy trochę mnie drażniły.

-Co jest, James? - zapytała Terry. Spojrzałem na nią i wiedziałem, że już mnie prześwietliła. Dlatego zabrałem z niej wzrok i uciekłem nim do Masona, co również okazało się błędem.

-Jedźcie sami - uniosłem trochę głos. Wstałem gwałtownie ze swojego miejsca. - Ja idę się przespać. A wy jedźcie.

Jeszcze zanim zamknąłem się w sypialni słyszałem dźwięk zamykanych drzwi. Na szczęście poszli, nie musiałem się im spowiadać. Położyłem się na łóżku i westchnąłem. Dlaczego  wiadomość, że Danielle jednak nie będzie mogła pojawić się na walce przez wizytę mamy tak bardzo mnie zdenerwowała?

-Mogę wejść? - odwróciłem głowę na ten dźwięk.

-Na nic innego nie liczę - westchnąłem dobrze wiedząc, że potrzebuję swojego przyjaciela. Mason wszedł do pokoju usiadł na fotelu przede mną.

- Danielle?

-Napisała, że jednak nie będzie na walce. Zmieniła zdanie już trzeci raz, a gala jest jutro- prychnąłem. - Nie wiem czemu pomyślałem, że to źle. Przecież sam nie wiem czy jej tam chcę.

-To dlatego wyszedłeś z kuchni taki struty?

-To nic - zapewniłem go. Uśmiechnąłem się trochę z przymusu trochę z wiedzy, że nie mogę dać sobie teraz wejść na psychikę. - Spotkamy się kiedy skończę walkę. Wiem, że to lepiej. Wiem, że sam jej tam nie chciałem, ale... Jak już wiem, że jej tam nie będzie to mi źle.

Naszą wymianę zdań przerwał telefon chłopaka. Mason spojrzał na niego, jego uśmiech rozkwitł więc od razu domyśliłem się, że to blondyna. Jednak odrzucił połączenie.

-Proszenie to nie hańba, James- mówił dalej. - Chcesz żeby tam była, naprawdę chcesz więc… - i znowu przerwał nam telefon. Mason spojrzał na niego zirytowany, ale odebrał. - Co jest, Shelly?.... Co? - na jego twarzy od razu wymalowało się przerażenie. - Biorę go i jadę. Podaj nazwę szpitala… Dziesięć minut i jestem, Shell.

-Szpitala? - powtórzyłem po nim, gdy on już krzyczał, że mam wstać. Złapał szybko kluczyki od auta i wybiegł za mną krzycząc, żebym się pospieszył. Założyłem jednego buta, a drugiego wziąłem w rękę. Przebiegłem tak odcinek do auta i wsiadłem do niego na miejsce pasażera. - Co się dzieje? Coś z Shelly?

-Danielle potrącił samochód.

Upadłem. Zamarłem. Jak lód, jak figura.

-Shelly mówi, że było to około godzinę temu. Szły z miasta do domu i ktoś tak pędził, że w nie wjechał. Shelly zadzwoniła po karetkę od razu, gdy oprzytomniała, ale Danielle straciła przytomność.

-Ramirez- wyszeptałem. Jestem pewny, że w głowie Masona jest to samo co w mojej. - Pierdolona szmata! Wiedział jak we mnie zaatakować żebym nie stawił się na gali - wrzeszczałem wściekły. Uderzyłem pięściami o kokpit. - To dlatego ją obserwował. Obserwował ją ciągle, Mason. Bo zamierzał uderzyć w nią żeby zabolało mnie.

-Nie wiemy czy to on. Uspokój się, zaraz będziemy na miejscu.

-Oboje wiemy, że to on, Mase - jęknałem. - Oboje to wiemy i to jest najgorsze. Błagam, żeby tylko Danielle była cała.

Po kilku minutach wpadłem do szpitala jak z procy. Rozglądałem się dookoła szukając wzrokiem obu dziewczyn, ale nie widziałem żadnej.

-Przywieziono tu niedawno dziewczynę potrąconą przez samochód. Gdzie ona jest? - nie należałem do najmilszych i jestem pewny, że mój głos był trzy razy głośniejszy niż myślałem.

-Jest pan kimś z rodziny. Proszę jej i Pana nazwisko - zaczęła coś wertować w kartkach.

-To Danielle Becks. Moje nazwisko to James DiFlori. Jestem jej narzeczonym - palnąłem pierwsze co przyszło mi do głowy.

-Nie jest operowana, więc nie jest najgorzej. Została zabrana do sektoru B, to schodami na górę i w prawo. Proszę tam pytać.

Nawet nie podziękowałem. Biegiem udałem się na górę i skręciłem w prawo. Nie trudno mi było znaleźć sektor B, więc kiedy zobaczyłem drzwi z takim napisem od razu przez nie wpadłem. I od razu znalazłem tego, kogo szukałem.

-James - powiedziała cicho, gdy zobaczyła mnie w drzwiach. Zeskoczyła z wysokiej kozetki i podbiegła do mnie szybko. Złapałem ją kiedy rękoma oplotła moją szyję, a nogami biodra. - Jesteś.

-Oczywiście - szepnąłem przytulając ją jakby jutra miało nie być. - Przyjechałem od razu, gdy zadzwoniła do mnie Shelly. Co się stało, Danielle? Pamiętasz coś?

-Szłyśmy zwyczajnie do domu. Trochę pochodziłyśmy żeby oderwać się od myśli. I nagle po prostu to auto w nas wjechało. Shelly chyba rzuciła się na trawnik, a ja… Mnie zamurowało - mówiła cicho. - Nie mogłam się ruszyć. A potem nie wiem. Obudziłam się w karetce, bez Shelly i przywieźli mnie tutaj. Shell nic nie jest?

-Nic jej nie jest, jest cała. Jest na korytarzu z Masonem. Przyjechałem najszybciej jak mogłem. Strasznie cię przepraszam - zamknąłem oczy, bo bałem się, że wylecą z nich łzy. Przyłożyłem usta do jej dłoni i lekko ją pocałowałem. - Tak strasznie cię przepraszam.

-To on? - szepnęła. Było mi tak strasznie wstyd, bałem się spojrzeć w jej oczy. - To Ramirez siedział w aucie, tak?

-Podejrzewam, że tak. Ale równie dobrze to mógł być zwykły pijany kierowca, Danielle.

Moja słowa wcale jej nie uspokoiły. Zdenerwowała się jeszcze bardziej, a jej oczy pokazywały jak strasznie się boi. Zacisnęła dłoń na mojej dłoni i położyła ns nich swoją drugą.

-Tu nie chodzi o mnie, James. Możesz być spokojny, to się napewno nie powtórzy- szepnęła. Próbowała uspokoić mnie mimo, że sama była kłębkiem nerwów. Widziałem jak ostatkami sił powstrzymuje się żeby się nie rozpłakać. Była przerażona, a mimo to próbowała uspokoić MNIE.

-Tu chodzi o mnie, Danielle. Chodzi o mnie za każdym razem, gdy dzieje się coś złego od miesiąca. Dobrze wiem co Ramirez próbuje osiągnąć - westchnąłem. - Sukinsyn myśli, że jest bezkarny. Że może tak po prostu uważać, że jest najlepszy. Dobrze wiedział, że zrezygnuję z walki, gdy ty będziesz leżeć w szpitalu.

-Nie zrezygnujesz z walki przeze mnie - pisnęła. Mocniej zacisnęła rękę na mojej, bym na nią spojrzał, więc zrobiłem to oczami, w których czaiło się trochę łez. - Zrezygnujesz z walki tylko jeśli nie będziesz czuł się na siłach. Nie dlatego, że ja leżę w szpitalu. I tak jeszcze dziś mnie wypuszczą, a ty masz galę do wygrania. Nie zapominaj.

-Wiesz jak bym się czuł gdyby coś ci się stało, do cholery? Zazwyczaj nie jestem taki uczuciowy, ale ty wyciągasz ze mnie te wszystkie złe emocje, Danielle. Sprawiasz, że się martwię, że tęsknię. Że o tobie myślę i chcę cię dla siebie. I kiedy patrzę teraz na ciebie i wiem, że ktoś potrącił cię przeze mnie, czuję się conajmniej jak gówno, które ci się przylepiło do buta i nie chce zleżć.

-James. Spójrz na mnie - zrobiłem o co prosiła tylko dlatego, że leżała na szpitalnym łóżku. Patrzyła od razu w moje oczy, znów ścisnęła moją rękę. - Nic mi nie jest. Na świecie ciągle dzieją się takie rzeczy, to przypadki. Nic tu nie jest twoją winą i skoro już to ustaliliśmy to błagam, pocałuj mnie.

Zmarszczyłem brwi. Nie dlatego, że nie chciałem jej pocałować, Boże, nie. Zmarszczyłem je dlatego, bo nie wiedziałem czy to w porządku.

-Mogę zrobić ci krzywdę - zauważyłem.

-Czym? Ustami? - prychnęła. - Ustami możesz jedynie sprawić mi przyjemność.

-Kiedyś ktoś cię ukarze za ten twój długi język - szepnąłem w jej usta. Trzymałem jej policzki w dłoniach i jeszcze przez chwilę patrzyłem w jej oczy.

-Oh, mam taką nadzieję, że to będziesz ty- szepnęła prosto w moje usta. Na jej wargach zabłąkał się szeroki uśmiech i musiałem się zaśmiać.

-Zabijasz mnie, Danielle - parsknąłem lekko.

-Nie sądzisz, że to dosyć nie odpowiednio dobrane słownictwo jak na okoliczności?

-Nie sądzisz, gaduło, że lepiej się całować niż gadać? - przewróciłem oczami zanim na dosłownie kilka sekund złączyłem nasze usta.

-O tak - szepnęła podczas przerwy. - Zdecydowanie lepiej się całować.

A więc całowałem ją. Non stop. Posadziłem ją znów na kozetce i stanąłem między jej nogami, którymi oplotła mnie w pasie. Zarzuciła swoje ręce na moje ramiona i przysunęła mnie jeszcze bliżej, pogłębiając pocałunek cały czas jęczała w moje usta. Po chwili zjechała pocałunkami na kącik moich ust, potem na linię szczęki i jej złączenie z szyją. Jęknałem chyba trochę zbyt głośno jak na miejsce w którym się znajdujemy, ale miałem to gdzieś. Liczyła się tylko Danielle i to co robiła swoim językiem na mojej szyi.

-Chcę cię teraz - szepnęła w moje ucho w tym samym momencie w którym poczułem jej dłoń pod koszulką. - Nie uprawiałam nigdy seksu w szpitalu.

-Będę zaszczycony dając ci ten pierwszy raz - mruknąłem unosząc ją by objęła mnie nogami i zabrałem ją z pomieszczenia. Wszedłem z nią po, na szczęście, pustych schodach i zatrzymałem się szukając odpowiedniego napisu. I bingo. Ruszyłem do zielonych drzwi, trzymając trzęsącą się Danielle za pupę.

-Gdzie my idziemy?

-Tam, gdzie będzie fajnie. Obiecuję.

Weszliśmy do najrzadziej uczęszczanego korytarza w szpitalu. Ruszyłem z nią krótkimi schodami, aż doszedłem pod sam dach.

-Zamknij oczy, może spaść trochę kurzu- poinstruowałem. A gdy się we mnie wtuliła otworzyłem właz i znaleźliśmy się w małym pokoiku z materacem na podłodze, łazienką i kuchnią, który służył lekarzowi, gdy musiał być w szpitalu przez kilka dni bez przerwy. Teraz bez obawy mogliśmy z niego skorzystać, bo zrobili taki drugi, na dole.

-Skąd znasz to miejsce?

-Skarbie, byłem od czasu do czasu w szpitalu - obszedłem odpowiedź nie chcąc wyciągać prawdziwych informacji, że znalazłem to miejsce podczas regeneracji ciała po masakrze, jakie urządził z niego Ramirez. To chyba zabiłoby nastrój.

Rzuciłem dziewczynę na materac, a ta śmiejąc się cicho wygięła plecy w łuk. Zdjąłem szybko swoje buty i koszulkę i rzuciłem gdzieś obok, a potem wszedłem na nią.

-Nie wiem ile mamy czasu, bo może jednak ktoś tu czasem zagląda- zaśmiałem się ściągając z niej bluzkę.

-Wiedziałam. Dupek! - pisnęła, gdy odpiąłem jej biustonosz i rzuciłem gdzieś obok bluzki.

-Może i dupek, ale dupek który będzie się sprężał- powstrzymałem salwę śmiechu i zaatakowałem pocałunkami jej brzuch. Miała taką aksamitną skórę, a kiedy ciągnęła moje włosy i cichutko pojękiwała, musiałem dostać więcej. Złapałem jedną jej pierś i zacząłem ją lekko ugniatać.

-Oh- wymsknęło się jej.

-O tak. Mów, Danielle - wyszeptałem i zacząłem dobierać się do jej spodni. Szybko je z niej ściągnąłem, potem majtki, a gdy była pode mną naga, postanowiłem zaszaleć. - Chcę czegoś sprobować, okej?

-Okej.

I to była moja Danielle. Nie zapytała nawet o co chodzi. Bo mi ufała. Ufała mi w cholerę.

Kiedy byliśmy całkiem nadzy, lekko zasłoniłem okno jakąś starą szafką i wróciłem do Danielle. Leżała płasko na plecach i obserwowała każdy mój ruch.

-Połóż się na boku - poinstruowałem. - Jeśli oczywiście chcesz. Jak nie to możemy się zwyczajnie bzyknąć.

Ona jednak od razu wykonała moje polecenie. Kurwa. To było seksowne. Nie tylko to jak się mnie nie wstydziła ani też to, że zamierzaliśmy się pieprzyć na strychu szpitala, ale też to, że ufała mi tak mocno, że nawet o nic nie pytała. Zaraz położyłem się obok niej, w kierunku przeciwnym i od razu pożałowałem, że byłem taki wysoki. Włożyłem rękę między jej uda i przejechałem palcami po jej wilgoci.

-Będzie okej? - zapytałem chcąc się upewnić.

-O tak - usłyszałem tylko, a potem od razu poczułem jak jej usta owijają się wokół mnie. Pocałowałem ją w udo zanim wsadziłem język pomiędzy jej fałdki. Jęknęła głośno z moim przyjacielem w buzi, co tak kurewsko mnie nakręciło, że stałem się twardszy o dwieście procent. Brała mnie do ust bardzo szybko, zwiekszając nacisk na mnie swoim ustami, a ja starałem się dać jej taką samą przyjemność swoim językiem penetrującym jej wnętrze.

Seks w stylu sześćdziesiąt dziewięć na strychu szpitala, do którego trafiła moja dziewczyna po potrąceniu przez samochód? Jest, kurwa, odhaczony.

*

-Sądziłem, że się nie zgodzisz - powiedziałem, kiedy znowu byliśmy w sali Danielle. Ona leżała w łóżku, a ja siedziałem na krześle obok. Bawiłem się jej paznokciami.

Kurwa, przepadłem.

-Na co? Na seks na strychu szpitala? Kto by się nie zgodził - zaśmiała się. I Boże, oddałbym wszystko, żeby tylko śmiała się tak zawsze.

-Witam, Panno… O, przepraszam, nie wiedziałam, że ma pani gościa. Godziny odwiedzin dawno minęły - ostatnie zdanie skierowała do mnie z przesadnym wywróceniem oczami. -No nic. Skoro Pan tu jest to nawet dobrze, bo pacjentkę można zabrać już do domu. Badania w normie, nic nie boli, jednak gdyby coś się działo, jakiś ból głowy, albo każdej innej części ciała, proszę wtedy niezwłocznie udać się do mnie.

-Dobrze, pani doktor. Niezmiernie pani dziękuję - odezwała się Danielle. Widziałem jaki uśmiech promieniał na jej buzi, była szczęśliwa bo mogła wrócić do domu.

-Jednak proszę się oszczędzać i uważać. Nie wiadomo jacy szaleńcy jeszcze jeżdżą po drodze - podała jej kartkę na której złożyła swój podpis i oficjalnie mogliśmy opuścić szpital. Założyła buty, które wcześniej ułożyłem przy łóżku i zeszła z niego. Nie ma jednak szans, żeby dziś zaznała choć odrobinę wysiłku! Od razu pofrunęła znów do góry, bo moje dłonie zgrabnie złapały ją w dwóch miejscach i poszybowała do góry.

-Słyszałaś. Masz się oszczędzać. Będę cię dziś nosił na rękach, ale nie przyzwyczajaj się, okej?

-Zrobię Ci za to naleśniki na śniadanie. Kiedyś tam - roześmiała się wtulając twarz w zgięcie mojej szyi. Zgarnąłem jedną ręką rzeczy z szafki przytrzymując Danielle kolanem i wrzuciłem je jej na brzuch.

-Wolałbym loda - odpowiedziałem. - I żeby czas oczekiwania nie był zbyt długi.

Danielle roześmiała się perliście, a ja nie umiałem tego nie zrobić, gdy widziałem jak ona to robi. Wyszliśmy na korytarz ze śmiechem na ustach, Danielle na moich rękach i rzeczami Danielle na jej brzuchu. Zarówno pielęgniarki i inni pacjenci spoglądali na nas co jakiś czas, ale każdy uśmiechał się choć trochę.

*

-Co zrobisz?

Spojrzałem na Masona, który siedział obok mnie na krześle barowym w kuchni. Shelly i Danielle spędziły resztę dnia razem, razem też zasnęły w mojej sypialni, więc nie chcieliśmy ich budzić i rozłożyłem sobie koc na kanapie.

-A co mogę zrobić? - westchnąłem. Dopiłem ostatni łyk wody ze szklanki, żałując, że to nie jest coś mocniejszego, co chociaż na kilka minut odciągnęłoby moje myśli od tego, że prawdopodobnie Ramirez próbował zrobić krzywdę Danielle. - Wygram i już nie będzie mógł się do mnie zbliżyć.

-Nie pytam o Ramirez'a. Mówię o Danielle. Co zrobisz z Danielle?

-Nie chcę wybiegać daleko, bo każdego dnia Danielle może powiedzieć, że jednak nie chce takiego życia - przyznałem co szczerze myślę. - Więc stopuję się i jedyne co robię z Danielle, to jej dobrze.

-Bzyknąłeś się z nią w szpitalu? - prychnął.- Oryginalne, kurwa.

-Nie w szpitalu. Tylko na strychu, wiesz gdzie.

-Stary, ty się zakochałeś - zaśmiał się kręcąc głową. - No przyznaj się w końcu, że Danielle tak zakręciła Ci w głowie, że tylko o niej myślisz. Niedługo na zadawane pytanie zaczniesz odpowiadać "My z Danielle wolimy pizzę" albo "My z Danielle zdecydowaliśmy, że nie będę już pił alkoholu".

-Ha ha - prychnąłem. - Myślisz, że taka jest? Że chce mnie usidlić?

-Zdecydowanie nie, James. Spójrz gdzie z tobą jest. Ta dziewczyna to seria zagadek.

-A Shelly? - uśmiechnąłem się widząc jak na wzmiance o niej od razu zabłyszczały mu oczy. - No mów, wiem, że chcesz.

-Stary… Ja chyba też się zakochałem - parsknął śmiechem zanim zaczęliśmy się śmiać na dobre. Oczywiście po cichu, bo w moim łóżku spały kobiety.

-Nasza przyjaźń ma odblokowaną nową umiejętność. Zakochujemy się w tym samym czasie.

Byłem pewny, że to był mój przyjaciel na całe życie. MÓJ BRAT.

---------------------

Ciąg dalszy wydarzeń... A może to dopiero początek🤔

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro